Jezus współ-odczuwa z nami…

J

Witam bardzo serdecznie i zapraszam do refleksji nad tym, w jaki sposób Jezus włącza się nasz ludzki los. A przy okazji – dziękuję za głosy na blogu i zapraszam do dyskusji! Ciągle jeszcze czekam na Wasze opinie w sprawie Wielkiej Orkiestry tak zwanej Świątecznej Pomocy. 
                     Gaudium et spes!  Ks. Jacek

Środa 1 tygodnia zwykłego, rok I,
do czytań: Hbr 2,14–18; Mk1,29–39
Bardzo pięknie i jasno Autor Listu do Hebrajczyków mówi o Jezusie jako o tym, który – rzecz ujmując najkrócej – będąc Bogiem, jednocześnie w pełni uczestniczy we wszystkim, co ludzkie. Słyszymy bowiem: Ponieważ dzieci uczestniczą we krwi i ciele – a więc we wszystkim, co stanowi o ich ludzkiej egzystencji – dlatego i Jezus takżebez żadnej różnicy stał się ich uczestnikiem, aby […] uwolnić tych wszystkich, którzy przez całe życie przez bojaźń śmierci podlegli byli niewoli. […] Dlatego musiał się upodobnić pod każdym względem do braci, aby stał się miłosiernym i wiernym arcykapłanem wobec Boga dla przebłagania za grzechy ludu.
I zdanie, które – jak się wydaje – ma znaczenie fundamentalne, wręcz kluczowe, dla całości naszych rozważań, bo bardzo trafnie i dogłębnie charakteryzuje całość misji Chrystusa: W czym bowiem sam cierpiał, będąc doświadczany, w tym może przyjść z pomocą tym, którzy są poddani próbom.
Zobaczmy, Kochani, jaką ważną prawdę zawiera to stwierdzenie, będące zresztą podsumowaniem wcześniejszych. Otóż, Jezus, jako Bóg,nie mógłby w pełni odczuwać tego, co odczuwają i przeżywają ludzie, nie mógłby może do końca „wejść” z sytuację człowieka, sam będąc kimś od niego odległym i bezgranicznie większym… To znaczy – uściślimy! – Jezus z pewnością wiedziałby i rozumiałby doskonale wszystko, bo jest Bogiem i wśród atrybutów Jego boskości jest także wszechwiedza. Jednak to z naszej perspektywy tak by wyglądało, jak wygląda w przypadku całego panteonu bóstw z mitologii greckiej czy rzymskiej – bóstw, które żyją sobie gdzieś w zaświatach, mają swoje problemy i nic ich nie obchodzą sprawy, jakie są udziałem człowieka na ziemi. 
Jezus właśnie nie jest takim „bóstwem” z Olimpu – Jezus jest Bogiem prawdziwym, a żeby móc w pełni „wejść” w historię człowieka i tym też człowieka przekonać do siebie – sam stał się człowiekiem. I stał się uczestnikiem ludzkiego cierpienia, wszystkich ludzkich doświadczeń – oprócz grzechu – wszystkich ludzkich ograniczeń, także pokus, którym podlega człowiek. A skoro temu wszystkiemu zechciał podlegać, to może też szczerze to wszystko z człowiekiem współ–odczuwać i może człowiekowi pomóc! I tego dokonuje!
Oto Ewangelia dzisiejsza stanowi streszczenie pewnego wycinka działalności Jezusa – Jego działalności uzdrawiającej. Począwszy od teściowej Piotra, uwolnił On z niemocy fizycznej i duchowej całe rzesze ludzi. Ewangelista Marek – nie bez pewnej przesady – relacjonuje nam, żecałe miasto było zebrane u drzwi. Kafarnaum, gdzie to się wszystko działo, liczyło wówczas kilka tysięcy ludzi. Czy wszyscy oni przyszli do Jezusa? Pewnie nie, ale Marek, oszołomiony tym, co zobaczył, z ogromnym entuzjazmem mówi nam o tym, czego Jezus dokonał i jak wielu ludziom pomógł. A dlaczego pomógł?
Bo doskonale ich rozumiał, bo sam uczestniczył w pełni w ludzkim losie, dlatego Jego słowa i Jego czyny nie były kierowane gdzieś z „zaświatów”, jako piękna poezja, czy barwna teoria, ale były wynikiem uczestniczenia we krwi i ciele – żeby posłużyć się stwierdzeniem Autora biblijnego.
Kochani, to dzisiejsze przesłanie jest bardzo czytelnym wskazaniem dla nas, abyśmy szeroko korzystając z naszych ludzkich doświadczeń i naszego ludzkiego przeżywania tego wszystkiego, co niesie życie, starali sięwspół–odczuwać z tymi, którzy obok nas cierpią i którym gorzej od nas się powodzi. To prawda, że nigdy nie da się w pełni wejść w przeżycia drugiego człowieka. Ale chodzi o to, aby chcieli wejść na tyle, na ile jest to możliwe – zawsze ze szczerą intencją pomocy, nigdy w sposób brutalny i nachalny, a jednocześnie – abyśmy sami doświadczając różnych ludzkich ograniczeń i słabości, tak łatwo nie oskarżali innych o to, z czego sami siebie tak łatwo usprawiedliwiamy!
Starajmy się współ–odczuwać z innymi i mierzmy czyny innych – miarą swojej własnej niedoskonałości.
I w tym kontekście zastanówmy się:
  • Czy kiedy mówię komuś, że składam mu wyrazy współczucia, kondolencji, w obliczu śmierci bliskiej osoby – rzeczywiście mu współczuję?
  • Czy nie oskarżam innych o to, z czego siebie samego łatwo rozgrzeszam?
  • Czy staram się wyzwalać z takiego przekonania, że wszystkim wokół dzieje się lepiej, a tylko mi zawsze „wiatr w oczy wieje”?
W czym bowiem sam cierpiał, będąc doświadczany, w tym może przyjść z pomocą tym, którzy są poddani próbom.

5 komentarzy

  • Wspieram wszystkie akcje charytatywne, tą też. Tak wrzucam do puszki datek bo jeśli tego nie zrobię to jest tak jakbym była przeciwko ratowaniu dzieci- myślę, że bierze się to z takich powodów; wrażliwości ale też mam odwagę się do tego przyznać z panującego szantażu moralnego.Denerwuje mnie to,że nasze państwo, które ma obowiązek/ płacimy podatki/ zapewnić pomoc chorym wyręcza się WOŚP.Chciałabym aby znalazł się wreszcie ktoś kto przeprowadziłby rzetelny rachunek kosztów i zysków WOŚP i udowodnił,że jest to przekręt.Inaczej ciągle będą domysły a my będziemy podzieleni.Myślę sobie też tak ja pomagam a ty zbierający będziesz odpowiadał przed Bogiem i ludżmi jak to wykorzystałeś.

    ~Urszula, 2011-01-12 17:49

    Taki dokładny i rzetelny rachunek WOŚP byłby najlepszym rozwiązaniem, tylko kto miałby to zrobić? A potem – kto miałby to opublikować? Skoro władzy na rękę jest ta akcja, bo – jak było wspomniane – wyręcza się nią, przykrywając w ten sposób własne niedbalstwo i lekceważenie dobra obywateli, to na pewno taka władza nie pozwoli na dokładne rozliczenie. A przecież trzeba mieć na względzie nie tylko rozliczenie samej centrali, ale i wszystkich lokalnych sztabów. Kto podejmie się takiej akcji? Pomijając, że media publiczne pewnie zakrzyczałyby na śmierć takiego "bezecnika". Ja jestem przekonany, że kiedyś do takiego rozliczenia dojdzie, kiedy już moda na Jurka przeminie, ale wtedy już będzie za późno, żeby cofnąć czas i zacząć wszystko od nowa. Dlatego uważam, że zadaniem nas, ludzi trzeźwo patrzących, jest zadawać sobie trud drążenia tematu, poszukiwania wiedzy z niezależnych źródeł i w oparciu o nie kształtowanie opinii swojej i innych – nie tylko w oparciu o to, co jednostronnie wygłaszają usłużne media. Pozdrawiam!

    ~Ks. Jacek, 2011-01-16 10:21

    Dzień dobry!

    Na blog trafiłem przypadkiem.Przeczytałem kilka wpisów.Mam pytanie odnośnie wiary i religii.
    Jestem katolikiem ale od lat myślę o tym,że w sercu tak naprawdę nim nie jestem.Chodzę do kościoła i przystępuję do Eucharystii.Spowiadam się często.
    Codziennie czytam Biblię i modlę się tak jak umiem a czynię to najczęściej w sposób prosty tzn. mówię do Boga,zwierzam się,przepraszam,dziękuję czasami wzdycham.
    W sercu czuję pewne rozdarcie ponieważ posiadam wiedzę na temat świata i na temat Boga i czasami nie umiem tych dwóch wiedz połączyć ze sobą.
    Co mam zrobić w takim przypadku?Czy powinienem trwać w Kościele mimo iż sumienie mówi mi inaczej?
    Proszę o jakąś wskazówkę.

    ~Samuel, 2011-01-13 07:58

  • Witam i dziękuję za głos! Przepraszam za opóźnienie w odpowiedzi, ale – jak to wszystkim wyjaśniam – spowodowane jest to rytmem mojej pracy. Twój wpis przeczytałem zaraz, jak się pojawił i przez kilka dni starałem się rozmawiać o tym z Bogiem na modlitwie. Co do pierwszej jego części – to uważam, że jest to najlepsza droga, jaką można wybrać: intensywny kontakt z Bogiem. Proszę z tego nie rezygnować, ani się nie zrażać różnymi chwilowymi trudnościami, czy czyimiś złośliwymi komentarzami. Według reguły, że ten się śmieje, kto się śmieje ostatni, trzeba pamiętać, że z perspektywy czasu dopiero okazuje się, kto idzie dobrą drogą, a kto tylko stwarza pozory. Poza tym, taka postawa jest też otwarciem się na działanie Boga, który w ten sposób dociera do serca, oświeca je i pomaga pewne trudne sprawy zrozumieć. Natomiast co do drugiej części wpisu, to przyznaję, że trochę nie mogę zrozumieć, o jaką dokładnie wiedzę chodzi. Bo musielibyśmy rozważać konkretne elementy tej wiedzy – konkretne prawdy, konkretne stwierdzenia. Nie wiem zatem, czy chodzi o to, że wiedza o świecie, o jego powstaniu i istnieniu nie "przystaje" bezpośrednio do tego, co czytamy w Piśmie Świętym, czy o to, że na przykład normy, ustalone przez Boga, czy w ogóle prawda o Bogu – "nie pasują" do rytmu dzisiejszego świata. W pierwszym przypadku trzeba dobrze zrozumieć, że Biblia nie jest podręcznikiem geografii, historii, biologii, astronomii, czy innym. Dlatego na przykład biblijny opis stworzenia świata nie pasuje do tego, czego dowiadujemy się z nauki geografii na temat rozwoju świata. Nie ma tu jednak sprzeczności. Nauka mówi nam dokładnie, jak to było. A Biblia – dzięki Komu to było. Biblia jest językiem symbolu i jest przesłaniem Boga do człowieka dotyczącym przede wszystkim sfery duchowej. Przeto z opisu stworzenia świata mamy wyprowadzić tę prawdę, że świat cały i wszystko, co na nim, pochodzi od Boga, a kolejność tworzenia poszczególnych elementów przyrody, pokazuje ich hierarchię i uporządkowanie. Koroną wszelkiego stworzenia jest człowiek, jako stworzony ze względu na siebie samego, gdyż wszystko wcześniej stworzone zostało dla człowieka. I tyle ma nam na ten temat powiedzieć Biblia. A szczegółowy opis powstawania i rozwoju świata podaje nam nauka. I wszystko naprawdę się zgadza. To tylko jeden przykład odpowiedzi na postawioną w Twoim wpisie kwestii. Odpowiadając zaś na ostatnie pytanie, z całego serca zachęcam do pozostania przy Bogu, przy jednoczesnym poszukiwaniu odpowiedzi na różne, rodzące się w sercu pytania. W tej konkretnej kwestii, którą poruszasz, polecam encyklikę Jana Pawła II "Fides et ratio" – o relacjach wiary i rozumu. Jest ona może niełatwa w przekazie, ale warto się w nią zagłębić, aby poszukać odpowiedzi na to, jak się ma Pan Bóg i wiara w Niego, do tego, czego uczą nas poszczególne dyscypliny wiedzy. Ja tylko na koniec dodam, że ten dylemat towarzyszył wielkim myślicielom Kościoła chyba od początku jego istnienia. Serdecznie pozdrawiam!

    ~Ks. Jacek, 2011-01-16 11:53

  • Wszystko rozumiem i znam życie kapłańskie dlatego czekałem …

    > Witam i dziękuję za głos! Przepraszam za opóźnienie w 
    > odpowiedzi, ale – jak to wszystkim wyjaśniam – spowodowane
    > jest to rytmem mojej pracy. Twój wpis przeczytałem zaraz,
    > jak się pojawił i przez kilka dni starałem się rozmawiać o 
    > tym z Bogiem na modlitwie.

    Wszystko rozumiem i znam życie kapłańskie dlatego czekałem cierpliwie.

    > Co do pierwszej jego części –
    > to uważam, że jest to najlepsza droga, jaką można wybrać:
    > intensywny kontakt z Bogiem. Proszę z tego nie rezygnować,
    > ani się nie zrażać różnymi chwilowymi trudnościami, czy 
    > czyimiś złośliwymi komentarzami. Według reguły, że ten się
    > śmieje, kto się śmieje ostatni, trzeba pamiętać, że z 
    > perspektywy czasu dopiero okazuje się, kto idzie dobrą
    > drogą, a kto tylko stwarza pozory. Poza tym, taka postawa
    > jest też otwarciem się na działanie Boga, który w ten
    > sposób dociera do serca, oświeca je i pomaga pewne trudne
    > sprawy zrozumieć.

    Jest to jednak droga trudna. Zwłaszcza jeśli w życiu pojawiają się nieustanne problemy, cierpienie a dookoła wielu nieprzyjaciół, którzy czynią nasze życie niemalże koszmarem.

    >Natomiast co do drugiej części wpisu, to 
    > przyznaję, że trochę nie mogę zrozumieć, o jaką dokładnie
    > wiedzę chodzi. Bo musielibyśmy rozważać konkretne elementy
    > tej wiedzy – konkretne prawdy, konkretne stwierdzenia. Nie 
    > wiem zatem, czy chodzi o to, że wiedza o świecie, o jego
    > powstaniu i istnieniu nie "przystaje" bezpośrednio do 
    > tego, co czytamy w Piśmie Świętym, czy o to, że na 
    > przykład normy, ustalone przez Boga, czy w ogóle prawda o 
    > Bogu – "nie pasują" do rytmu dzisiejszego świata.

  • Chodzi o to, że wiem i widzę jaki jest współczesny świat i współcześni ludzie. Widzę jacy są moi współbracia w wierze, jak żyją i jak postępują na co dzień. Mimo iż deklarują się jako osoby wierzące, żyją jak poganie. Nie wierzą w to, co głosi Kościół ani w to, co przekazuje nam Pismo Święte.
    Natomiast wiedza o Bogu, którą nabyłem przez lata studiów, badań i doświadczeń często staje się tylko iluzją. Nie mogę dostrzec Boga w swoim życiu, Boga takiego jak pokazuje Go Pismo Święte. Boga, który troszczy się o swoje dzieci, który daje Swego Ducha i wlewa łaskę w ludzkie serce.
    Nie umiem znaleźć Boga w swoim życiu, dookoła siebie. Jedynie gdzie mogę Go znaleźć to w Sakramencie Eucharystii i Pokuty oraz na modlitwie. Dlatego tak jest mi ciężko. Nie potrafię żyć widząc jak mało ludzi żyje po Bożemu. Nawet ci, którzy codziennie chodzą do kościoła i codziennie przyjmują Jezusa w Eucharystii są pobożni tylko w czasie mszy świętej a w życiu codziennym często są nie do życia.
    Te dwie wiedze miałem na myśli i tych wiedzy o człowieku i o Bogu nie umiem w sobie połączyć.

    > Odpowiadając zaś na ostatnie pytanie, z całego serca
    > zachęcam do pozostania przy Bogu, przy jednoczesnym
    > poszukiwaniu odpowiedzi na różne, rodzące się w sercu
    > pytania. W tej konkretnej kwestii, którą poruszasz,
    > polecam encyklikę Jana Pawła II "Fides et ratio" – o
    > relacjach wiary i rozumu. Jest ona może niełatwa w 
    > przekazie, ale warto się w nią zagłębić, aby poszukać
    > odpowiedzi na to, jak się ma Pan Bóg i wiara w Niego, do 
    > tego, czego uczą nas poszczególne dyscypliny wiedzy. Ja
    > tylko na koniec dodam, że ten dylemat towarzyszył wielkim
    > myślicielom Kościoła chyba od początku jego istnienia.
    > Serdecznie pozdrawiam!

    Staram się trwać choć proszę mi wierzyć, jest to ogromnie trudne.
    „Fides et ratio” czytałem kiedyś i mam w swojej biblioteczce. Biblię przeczytałem kilka razy a Nowy Testament kilkadziesiąt razy. I Biblii nie traktuję jak podręcznika naukowego. Wiem, że Bóg przemawia do nas przez swoje Słowo, ale trzeba to Słowo umieć czytać.
    Dziękuję serdecznie księdzu za odpowiedź i za poświęcony czas.
    Niech Bóg błogosławi każdego dnia.
    Pozdrawiam!

    ~Samuel, 2011-01-16 14:45

  • Witam ponownie. Nie wiedziałem, że mam do czynienia z człowiekiem tak oczytanym i tak zorientowanym w sprawie. Ogromnie się cieszę, że zechciałeś włączyć się do naszych dyskusji. Nasuwa mi się taka refleksja, że skoro tyle razy przeczytałeś Biblię i zapewne znasz wiele jej fragmentów na pamięć, to teraz trzeba skoncentrować całą uwagę na pogłębianie kontaktu z Bożym Słowem. Nie śmiem Cię w żaden sposób pouczać, mogę tylko podzielić się moim własnym świadectwem. Otóż, ja jako ksiądz od zawsze miałem codzienny kontakt z Bożym Słowem – nawet chociażby w Brewiarzu. Ale teraz, odkąd prowadzę bloga i – jak na razie udaje się to codziennie – piszę kilka słów refleksji, sam się bardzo, ale to bardzo ubogacam tym Słowem. Widzę, jak Ono działa we mnie, jak mnie wycisza i pozwala podejmować właściwe decyzje. Właśnie wtedy, kiedy czytam dany fragment, kiedy czytam następnie komentarz do niego, potem wyciągam jakieś wnioski, żeby coś napisać. Widzę naprawdę, że to ja na tym najwięcej zyskuję! Wielkie odkrycie po dwunastu latach kapłaństwa: intensywny kontakt z Bożym Słowem naprawdę przemienia człowieka. I myślę, że to jest bardzo istotne, aby zawsze traktować to Słowo jako Słowo Boże, jako Słowo życia i może – proszę się nie obrazić! – mniej koncentrować uwagi na wiedzy, a pozwolić temuż Słowu działać w sercu… A co do rozdwojenia deklaracji wiary i postawy u tylu osób, oraz co do trudności z dawaniem świadectwa wiary – no cóż… Ze swej strony mogę zgodzić się z tymi stwierdzeniami! Zwłaszcza teraz, kiedy pracując w Warszawie, mijam ludzi odwracających głowę, albo patrzących z pogardą na księdza, lub widząc, ilu ludzi nie przyjmuje księdza po kolędzie, zastanawiam się nieraz, czy jest sens jeszcze walczyć o wiarę tych ludzi, czy zostawić i poczekać, aż sami zatęsknią… Z drugiej jednak strony, kiedy siądę do konfesjonału i słyszę świadectwa radykalnego kierowania się wiarą w życiu i świadectwa autentycznej pracy nad sobą, kiedy rozmawiam z ludźmi, dla których jest prawdziwym dylematem moralnym wyniesienie z pracy kilku kartek papieru, widzę, że płomień wiary nie tylko tli się, ale naprawdę płonie w wielu – naprawdę wielu – także młodych sercach. Również głosy dotyczące tego bloga potwierdzają, że jednak ludzie czegoś w życiu szukają i naprawdę nie wszystkim chodzi tylko o to, żeby się najeść, napić i zabawić! To wszystko prowadzi do wniosku, że ludzi dobrych i poszukujących Boga i sensu w życiu jest całkiem sporo. Trzeba ich jednak zauważyć, bo dobro jest subtelne i cierpliwe, nie jest natomiast krzykliwe. Zło jest krzykliwe, dlatego wydaje się, że ono jest górą. Dlatego naszym zadaniem – Twoim i moim – jest dawać świadectwo, że dla nas wiara, Bóg, Jego Słowo i Jego wartości – że to wszystko ma sens! I że mamy się przede wszystkim Bogu podobać, a nie ludziom, bo to On ostatecznie będzie nas sądził i to On ostatecznie zwycięży! Tak zatem – głowa do góry! Duc in altum!

    ~Ks. Jacek, 2011-01-16 17:23

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.