Potrzebny mi ten Adwent – czy nie aż tak bardzo?…

P

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! No i mamy Adwent! Nowy rok liturgiczny. Nowy czas. Nową szansę. Wszystko nowe… A nasze serca – też nowe?… Na pewno – otwiera się przed nami kolejna możliwość ich odnowienia…
        A tak przy okazji – zajrzyjcie do Wielkiej Księgi Intencji i zechciejcie raz jeszcze pomodlić się w zapisanych tam intencjach…
      Na dzisiejszą Niedzielę – i na cały Adwent – przesyłam Wam, Kochani, Boże błogosławieństwo: Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
                 Gaudium et spes!  Ks. Jacek

1
Niedziela Adwentu, C,
do
czytań: Jr 33,14–16; 1 Tes 3,12–4,2; Łk 21,25–28.34–36
CZYTANIE
Z KSIĘGI PROROKA JEREMIASZA: 
Pan
mówi: Oto nadchodzą dni, kiedy wypełnię pomyślną zapowiedź,
jaką obwieściłem domowi izraelskiemu i domowi judzkiemu. W owych
dniach i w owym czasie wzbudzę Dawidowi potomka sprawiedliwego;
będzie on wymierzał prawo i sprawiedliwość na ziemi. W owych
dniach Juda dostąpi zbawienia, a Jerozolima będzie mieszkała
bezpiecznie. To zaś jest imię, którym ją będą nazywać: „Pan
naszą sprawiedliwością”.
CZYTANIE
Z PIERWSZEGO LISTU ŚWIĘTEGO
PAWŁA APOSTOŁA DO TESALONICZAN:
Bracia:
Pan niech pomnoży liczbę waszą i niech spotęguje waszą wzajemną
miłość dla wszystkich, jaką i my mamy dla was; aby serca wasze
utwierdzone zostały jako nienaganne w świętości wobec Boga, Ojca
naszego, na przyjście Pana naszego Jezusa wraz ze wszystkimi Jego
świętymi. A na koniec, bracia, prosimy i zaklinamy was w Panu
Jezusie: według tego, coście od nas przejęli w sprawie sposobu
postępowania i podobania się Bogu – jak już postępujecie –
stawajcie się coraz doskonalszymi! Wiecie przecież, jakie nakazy
daliśmy wam przez Pana Jezusa.
SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO
ŁUKASZA: 
Jezus
powiedział do swoich uczniów: „Będą znaki na słońcu, księżycu
i gwiazdach, a na ziemi trwoga narodów bezradnych wobec szumu morza
i jego nawałnicy. Ludzie mdleć będą ze strachu, w oczekiwaniu
wydarzeń zagrażających ziemi. Albowiem moce niebios zostaną
wstrząśnięte. Wtedy ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego na
obłoku z wielką mocą i chwałą.
A
gdy się to dziać zacznie, nabierzcie ducha i podnieście głowy,
ponieważ zbliża się wasze odkupienie. Uważajcie na siebie, aby
wasze serca nie były ociężałe wskutek obżarstwa, pijaństwa i
trosk doczesnych, żeby ten dzień nie przypadł na was znienacka,
jak potrzask. Przyjdzie on bowiem na wszystkich, którzy mieszkają
na całej ziemi. Czuwajcie więc i módlcie się w każdym czasie,
abyście mogli uniknąć tego wszystkiego, co ma nastąpić, i stanąć
przed Synem Człowieczym”.
Słowa,
które skierował dzisiaj Paweł Apostoł do Tesaloniczan można by
śmiało określić jako program pracy adwentowej. Skoro
bowiem właśnie te słowa odczytujemy dzisiaj, w pierwszą Niedzielę
Adwentu, to jest to sygnałem do tego, aby zaczerpnąć z nich
jakieś wskazania do dobrego przeżycia tego czasu.
Dlatego
też adresujemy do siebie te właśnie pragnienia Apostoła, iżby
Pan spotęgował naszą miłość wzajemną; iżby rozszerzył
tę miłość na wszystkich bez wyjątku; aby nasze serca
zostały utwierdzone jako nienaganne w świętości wobec Boga, Ojca
naszego
, aby w ten sposób były przygotowane na
przyjście Pana,
a wreszcie – abyśmy w swoim postępowaniu
stawali się coraz doskonalszymi i coraz bardziej czerpali z
nauki, jaką pozostawił nam sam Jezus Chrystus i Jego
Apostołowie,
w tym także Święty Paweł, którego Listów w
Liturgii Słowa chyba najczęściej słuchamy.
Tak
więc, jeśli by wziąć pod uwagę te właśnie treści, zawarte w
drugim czytaniu, to jasno widzimy, że nic więcej już właściwie
nie potrzeba: trzymać się tego, zrealizować to, a wszystko będzie
w porządku
– Adwent zaliczymy do udanych, zmienimy na lepsze
swoją postawę, pokonamy w sobie wady i w ogóle wszystko zmieni
się na lepsze.
No
tak, ale jednak doświadczenie życiowe pokazuje, że to wcale nie
jest takie proste i łatwe.
A nawet czasami – trzeba to wprost
powiedzieć – może być dość trudne. Bo przecież dobrej
woli nikomu z nas odmówić nie można. Wszyscy chcemy dobrze, każdy
jakoś tam się stara… I szczerze trzeba powiedzieć, że jednak
my, którzy przychodzimy tu do kościoła, którzy tu dziś jesteśmy,
to jednak chodzimy do Spowiedzi, przyjmujemy Komunię Świętą,
jakoś tam staramy się dobrze czynić sobie nawzajem.
A
jednak przekonujemy się, iż kiedy przyjdzie co do czego, to nieraz
przyłapujemy się na takich zwyczajnych błędach, że gdy się
człowiek wreszcie ocknie, to nie wie, czy śmiać się z siebie, czy
płakać.
I
cóż z tego, że obiecywał sobie tysiąc razy, że już nie
będzie się upijał,
a przyszedł ten tysiąc pierwszy raz i
znowu nie zauważył granicy swoich możliwości. I zakończył…
pod stołem.
I znowu awantura w domu. A przecież obiecywał
sobie, że to się więcej nie powtórzy i już się nie będzie z
żoną kłócił. A tu – „masz ci los”!
A
znowu ktoś inny kiedy indziej obiecywał sobie, że będzie się
częściej modlił,
że do kościoła będzie chodził,
że do Spowiedzi pójdzie, a tu – nie wiedzieć
kiedy – od Wielkiego Postu tak ten czas szybko „zleciał”, że
już i Adwent nastał, a jemu do tej Spowiedzi ciągle jakoś
tak
nie po drodze…
A
inny ktoś to znowu obiecywał sobie, że więcej uwagi poświęci
swoim dzieciom, porozmawia z nimi, postara się im pomóc,
zainteresuje się ich nauką, ich problemami.
Ale cóż poradzić,
kiedy w telewizji tyle ciekawych seriali, a pilot tak dobrze pasuje
do ręki.
A
znowu ktoś inny postanawiał sobie, że palenie rzuci – i naprawdę
mówił to niezwykle szczerze i uczciwie: „od jutra” rzuci
palenie. I tak – dziękować Bogu – już kilka lat trwa owo
„jutro”!
Dokładnie tak, jak w Królestwie Niebieskim, gdzie
przecież nie ma upływu czasu, a jest ciągłe: „dziś”, ciągłe
„teraz”. A dla tego kogoś jako że jeszcze
nie jest w Królestwie Niebieskim
jest ciągłe
„jutro”.
I tak od kilku lat. I tak w wielu innych sytuacjach.

Przy
czym chciałbym tu raz jeszcze podkreślić jedno: ja naprawdę nie
mam wątpliwości, że bardzo wiele tych postanowień jest
podejmowanych szczerze. Naprawdę!
Ja nie mam żadnych
wątpliwości, że jest w nas dużo dobrej woli. Szczególnie wtedy,
gdy ta – wspomniana już wcześniej – nasza własna słabość
i skłonność do różnych niezbyt mądrych słów i czynów
da
nam się porządnie we znaki, to szczerze chcemy z tym zerwać i
zacząć coś od nowa. Nasze dobre postanowienie i obietnice w
większości są szczere.
Tylko
zazwyczaj brakuje nam konsekwencji, brakuje nam wytrwałości.
Dobrze zaczynamy, ale zapał szybko gaśnie. Poza tym – wydaje się
nam, że mamy jeszcze naprawdę dużo czasu, że jeszcze zdążymy.
A też pewnie trochę boimy się wysiłku, jaki jest
nieodzowny w dziele przemiany.
Bo
przecież nie mamy żadnych wątpliwości, że aby coś mieć,
trzeba się nad tym trochę napracować.
Żeby wyrobić w sobie
jakąś sprawność, żeby się czegoś nauczyć – trzeba się w
tym ćwiczyć.
Tak jest w zakresie naszych umiejętności
zawodowych, ale także sportowych, językowych. I tak jest w
zakresie naszej sprawności duchowej
– sprawności w
pokonywaniu zła, a osiąganiu dobra. Owa duchowa sprawność –
to wspomniana dzisiaj przez Pawła świętość i nienaganność
serca.
Aby ją osiągnąć, musimy się wziąć ostro do pracy i
na pewno nie poddawać się tak łatwo zniechęceniu, jakiemuś
duchowemu zmęczeniu.
Jednak
to jeszcze nie wszystko. Bardzo ważną jest bowiem także motywacja,
z jaką będziemy się do tej pracy zabierali.
Zauważmy, że
Prorok Jeremiasz w pierwszym czytaniu, zapowiadając przyjście Pana,
mówi że będzie to wypełnienie zapowiedzi pomyślnej, bo
Ten, który ma przyjść, jest sprawiedliwy, dlatego Juda w tych
dniach dostąpi zbawienia, a Jerozolima będzie mieszkała
bezpiecznie.
Imieniem Tego, który ma przyjść, jest Pan
naszą sprawiedliwością
”. Tyle Prorok Jeremiasz.
Z
kolei Ewangelista Łukasz cytuje słowa Jezusa, który zapowiada
swoje ostateczne przyjście i – trzeba przyznać – na pierwszy
„rzut oka” to potężne i pełne chwały przyjście może
napełniać respektem, jakąś obawą,
bo znaki, jakie mają temu
przyjściu towarzyszyć, rzeczywiście są niezwykłe i tak wizualnie
– straszne. Ale Jezus mówi wyraźnie, że gdy się to dziać
zacznie, nabierzcie ducha i podnieście głowy, ponieważ zbliża się
wasze odkupienie.
Aby
to się jednak stało – potrzeba zasadniczo jednego. Jezus mówi:
Czuwajcie więc i módlcie się w każdym czasie, abyście
mogli uniknąć tego wszystkiego, na ma nastąpić i stanąć przed
Synem Człowieczym.
Właśnie – jakie jest nasze wewnętrzne
podejście do tej duchowej pracy, o której przed chwilą
rozważaliśmy? Nasze wewnętrzne podejście…
Bo
okazuje się, że często ludzie idą do Spowiedzi albo innym to
doradzają – tak na wszelki wypadek! A już z pewnością
kiedy przeczuwa się koniec swego życia na ziemi, to już wtedy
koniecznie trzeba z tym Bogiem jakoś w miarę „dobrze trzymać”.
I nawet ci, którzy upierają się, że tam, po tej „drugiej
stronie” nie ma nic, ani nikogo, to w takich momentach – no
właśnie: „na wszelki wypadek” – wolą nie ryzykować, gdyby
się tak nagle okazało, iż Ktoś tam na nich jednak czeka…
I
tutaj dochodzimy do kolejnego problemu: otóż tego, że my nie
dostrzegamy niezwykłej radości z faktu przyjścia Pana czy tego, że
kiedyś się z Nim spotkamy.
Raczej staramy się o tym wcale nie
myśleć, albo patrzymy na to w ten sposób, że nastąpi to kiedyś
w przyszłości, nie wiadomo kiedy, ale raczej w bardzo odległej
przyszłości, a teraz możemy się „cieszyć życiem”, o ile
nie przeszkodzą nam w tym zakazy i nakazy, związane z
chrześcijaństwem i z praktykowaniem wiary.
Niestety,
Kochani, dla wielu z nas (a może nawet większości)
chrześcijaństwo, katolicyzm, wiara – to zestaw nakazów,
zakazów i obowiązków.
W zderzeniu z „radością życia” –
tą oczywiście rozumianą wyłącznie po ziemsku – bardzo smutno
wygląda chrześcijaństwo, które ciągle tego biednego człowieka
ogranicza i krępuje:
a to jakieś zasady niedzisiejsze, a to
jakieś przykazania archaiczne, a to jakieś zakazy moralne z innej
epoki, a to jakieś zobowiązania narzucone i krępujące. „Tego
nie rób! Tak nie mów! Tak się nie zachowuj!”.
I
nawet ten Adwent, który rozpoczynamy – to też jakieś
ograniczenia:
„Wycisz muzykę, nie chodź na zabawy, odmów
sobie czegoś, częściej chodź do kościoła, idź do Spowiedzi,
pomódl się codziennie, przyjdź na roraty, weź udział w
Rekolekcjach!”. Jakże dużo tego wszystkiego, jak to wszystko
udźwignąć? Jak podołać tym wymaganiom?
Jak sprostać tym
ograniczeniom?
Trudno,
doprawdy, oczekiwać, aby przy takim nastawieniu cokolwiek udało się
nam na odcinku ducha. To jest po prostu nierealne! I dlatego
trzeba, abyśmy ciągle wracali do słów Benedykta XVI, które od
początku Roku Wiary znajdują się na jednym z banerów w naszej
świątyni: „Nie obawiajcie się Chrystusa! On niczego nie
zabiera, a daje wszystko. Kto Jemu się oddaje, otrzymuje stokroć
więcej!”
A
będąc w Polsce, w maju 2006 roku, Ojciec Święty Benedykt XVI tak
mówił: „Powierzając się Chrystusowi nie tracimy nic, a
zyskujemy wszystko. W Jego rękach nasze życie nabiera prawdziwego
sensu.
[…] Miłość do Chrystusa wyraża się w pragnieniu
życia zgodnego z myślami i uczuciami Jego Serca. Realizuje się to
przez wewnętrzne zjednoczenie, oparte na łasce Sakramentów,
umacniane przez nieustanną modlitwę, uwielbienie, dziękczynienie i
pokutę.
Nie może zabraknąć uważnego wsłuchiwania się w
natchnienia, które On przekazuje nam przez swoje Słowo; przez
osoby, które spotykamy; przez sytuacje z codziennego życia. Miłować
Go, to znaczy prowadzić z Nim nieustanny dialog,
aby poznawać
Jego wolę i gorliwie ją pełnić. Przeżywać własną wiarę jako
relację miłości do Chrystusa – znaczy również być gotowym do
rezygnacji ze wszystkiego, co stanowi zaprzeczenie Jego miłości”.
Tyle Ojciec Święty.
Kochani,
może właśnie ten Adwent będzie dobrą okazją do tego, aby nie
tylko podjąć jakieś postanowienia czy wyrzeczenia, które
rzeczywiście są potrzebne, ale
bardziej do tego, aby odpowiedzieć na pytanie, po co ja to
robię? Dla kogo? Kim dla mnie jest Jezus Chrystus, na którego
przyjście się przygotowuję? Co to dla mnie – tak osobiście –
znaczy, że ja w Niego wierzę, że Go kocham?
I jak zamierzam to
konkretnie wyrazić – w czasie tego Adwentu?…
A
tak w ogóle – to potrzebny mi ten Adwent, czy też nie aż tak
bardzo?…

5 komentarzy

  • Co się stanie, gdy ujrzymy Chrystusa, nadchodzącego w obłoku z wielką mocą i chwałą?
    Jakie myśli się pojawiają, co czujemy w naszych sercach, gdy o tym pomyślimy?
    Jeśli oczekujemy na spotkanie z Kimś, kto nas kocha i Kogo my staramy się miłować, to skąd w nas tyle strachu, lęku ? I to tak silnego, że ze strachu ludzie mdleją. Jeśli oczekujemy na przyjście Wszechmocnego to skąd w nas tyle trwogi wobec przejściowych zjawisk?
    Strach i trwoga są od zawsze towarzyszami człowieka . Źródło tak paraliżującego lęku bije w tym samym miejscu. To zły duch, nieprzyjaciel ludzkiej natury, wzbudza w nas obawy, sprawia, że wyolbrzymiamy. W jego działaniu strach ma zawsze wielkie oczy.
    Zły duch umie wykorzystać owe znaki na słońcu , księżycu i gwiazdach, potrafi przeinaczyć owo wstrząśnięcie mocy niebieskich. Lęk , który zły nam podsuwa deformuje rzeczywistość, nie pozwala uchwycić sedna, sensu danej sytuacji.
    Czas Adwentu powinien nami wstrząsnąć i to porządnie. Na pierwszym miejscu nie dlatego, że mamy skupiać się na grzechu własnym, ale fakt Wcielenia i Narodzenia się Boga jest jak trzęsienie ziemi i to tak mocne, że nawet skala Richtera tego nie obejmie.
    Adwent zachęca nas do odkrywania naszego sposobu postępowania i podobania się Bogu, do stawania się coraz doskonalszymi. Nie chodzi o perfekcjonizm, ale o doskonałość, pełnię na wzór Chrystusa . Postawa uwagi na siebie, dbania o to, by nasze serca nie były ociężałe, by nie przemieniały się graciarnię.
    To tylko niektóre elementy owego sposobu postępowania : by jedzenie nie przemieniło się w obżarstwo, by picie nie stało się pijaństwem. by troska o dziś nie przysłoniła wiary w życie wieczne. Serce ocieżałe jest wystawione na większe ryzyko zawału. Zachowując to wszystko, rozwijając się, doskonaląc się w Bogu i Bogiem odkrywamy, że istnieje możliwość uniknięcia tego wszystkiego, co ma nastąpić, a mowa o tym lęku i stanąć przed Chrystusem,a przecież to najpiękniejsza rzecz, jaka może wydarzyć się w naszym życiu.

  • A ja dziś na kazaniu usłyszałam coś czym chciałabym się podzielić z Wami. Chodziło o to, że ogólnie to każdy z nas chciałby iść do Nieba i spotkać się z Bogiem twarzą w twarz. Zabawa polega na tym, aby tego naprawdę chcieć. Jakie uczucia towarzyszą nam gdy myślimy, że to może być już jutro? Czy radość, że spotkamy Tego, który szaleńczo, bezgranicznie i najbardziej bezinteresownie nas kocha? Czy mamy odwagę mieć choćby pragnienie takiej radości? Ja dziś sobie uświadomiłam po tym kazaniu, że przecież tyle problemów wtedy się skończy. Zły wtedy już nie będzie miał do nas dostępu. Pomyślałam sobie, że wtedy bez najmniejszych rozproszeń będę mogła rozmawiać z Bogiem. Zły już nie będzie mnie okłamywał. Nie będzie mówił mi, że jestem nie warta, nie godna, że Bóg nie może mnie kochać aż tak itd. Będę stała w obecności Boga. Tylko ja i On i poczuję wreszcie niczym nie zakłóconą Bożą Miłość. Ja za tym tęsknię. A Wy? Myślę, że to Zły wlewa w nas lęk przed spotkaniem z Panem, abyśmy nie wyczekiwali tego momentu i przez to, nie mogli być na nie gotowi…

  • Ja również pragnę podzielić się tym co usłyszałam dziś na kazaniu.

    Ksiądz poruszył temat, a raczej problem naszego niekonsekwentnego dążenia do "realizowania" naszych posatnowień.
    Często "widząc" czas jaki pozostał nam do końca zniechęcamy się… Zastanawiamy się jak wytrzymamy dziś, jutro, jeszcze tydzień, dwa… Takie myślenie jest błędne. Ważne jest żeby zastanowić się co ja muszę zrobić dziś, by wytrwać w postanowieniu. Skupić się nie na jutrzejszym dniu, czy 20- stym , a na dzisiejszym.

    Osobiście zgadzam się z tym i myślę, że takie podejście na pewno nam pomoże:)
    Życzę wytrwałości Wam i sobie 🙂
    Pozdrawiam

  • Dlatego od dzisiaj bierzmy się do pracy, aby ani jednego dnia tego Adwentu nie zmarnować, ale aby uczynić go czasem aktywnym, owocnym, dobrym i – radykalnym! Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.