Bycie razem… w samotności…

B


Wspomnienie Najświętszej Maryi Panny Bolesnej

(Hbr 5,7-9)
Chrystus podczas swojego życia doczesnego z głośnym wołaniem i płaczem zanosił gorące prośby i błagania do Tego, który mógł Go wybawić od śmierci, i został wysłuchany dzięki swej uległości. A chociaż był Synem, nauczył się posłuszeństwa przez to, co wycierpiał. A gdy wszystko wykonał, stał się sprawcą zbawienia wiecznego dla wszystkich, którzy Go słuchają.

(J 19,25-27)
Obok krzyża Jezusowego stały: Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena. Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: Niewiasto, oto syn Twój. Następnie rzekł do ucznia: Oto Matka twoja. I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie.


Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!



Pozdrawiam z Syberii.

Po wczorajszym święcie Podwyższenia Krzyża Świętego dziś wspomnienie Najświętszej Maryi Panny Bolesnej.

Możemy powiedzieć także – Maryi, Matki Współcierpiącej…

W Liście Apostolskim Rosarium Virginis Mariae św. Jan Paweł II mówi o uczeniu się w szkole Maryi: „Przechodzić z Maryją przez sceny różańca to jakby być w ‚szkole’ Maryi, by czytać Chrystusa, by wnikać w Jego tajemnice, by zrozumieć Jego przesłanie” (14).

I właśnie w tej szkole Maryi, ucząc się od niej dziś przechodzimy lekcje – Współcierpienie.

Jako materiał pomocniczy do tej lekcji proponuję fragment Encykliki Benedykta XVI – Spe Salvi: „Zasadniczo miarę człowieczeństwa określa się w odniesieniu do cierpienia i do cierpiącego. Ma to zastosowanie zarówno w przypadku jednostki, jak i społeczeństwa. Społeczeństwo, które nie jest w stanie zaakceptować cierpiących ani im pomóc i mocą współczucia współuczestniczyć w cierpieniu, również duchowo, jest społeczeństwem okrutnym i nieludzkim. Społeczeństwo nie może jednak akceptować cierpiących i wspierać ich w cierpieniu, jeśli nie są do tego zdolne jednostki. Co więcej, jednostka nie może akceptować cierpienia drugiego, jeśli ona sama nie potrafi odnaleźć w cierpieniu sensu, drogi oczyszczenia i dojrzewania, drogi nadziei. Zaakceptować drugiego, który cierpi, oznacza bowiem przyjąć na siebie w jakiś sposób jego cierpienie, tak że staje się ono również moim. Właśnie dlatego jednak, że staje się ono teraz cierpieniem podzielanym, że jest w nim obecny ktoś inny, oznacza to, że światło miłości przenika moje cierpienie. Łacińskie słowo con-solatio, pocieszenie, wyraża to w piękny sposób, sugerując « bycie-razem » w samotności, która już nie jest samotnością. Ale także zdolność akceptacji cierpienia z miłości do dobra, prawdy i sprawiedliwości stanowi o mierze człowieczeństwa, jeżeli bowiem ostatecznie mój dobrobyt, moja nietykalność jest ważniejsza od prawdy i sprawiedliwości, wówczas panuje prawo mocniejszego; wówczas dominuje przemoc i kłamstwo. Prawda i sprawiedliwość winny być ważniejsze od mojej wygody i nietykalności, w przeciwnym razie moje własne życie staje się kłamstwem. I w końcu, również «tak» wypowiedziane miłości jest źródłem cierpienia, bo miłość wciąż na nowo wymaga samowyrzeczenia, w którym pozwalam się przycinać i ranić. Miłość w rzeczywistości nie może istnieć bez tego wyrzeczenia się samego siebie, również bolesnego, inaczej staje się czystym egoizmem, a przez to samo staje się zaprzeczeniem miłości.” (38)

Bycie razem… w samotności…

Owo współcierpienie, owo bycie razem, jest wielką sztuką i wielkim zadaniem na dzisiejsze czasy. Nie wiem, jak było wcześniej, ale to chyba teraz, w naszych czasach, wielkim problemem w społeczeństwie jest samotność. Człowiek cierpi ponieważ nie ma obok człowieka, który jest z nim.

Maryja jest przykładem takiego współcierpienia, współ-bycia.
Jezus, który doświadcza owej pomocy, owego współcierpienia, podczas swojego osamotnienia na krzyżu, sam też troszczy się, aby i Ona, Matka nie została sama, oraz żeby Kościół, Jego mistyczne Ciało, nie pozostał sam – Oto Matka twoja – oto syn Twój…

Naszym zadaniem jako ludzi, jako chrześcijan, jest współcierpienie – con-solatio – bycie razem w samotności.

Wczoraj rozmawiałem z jedną osobą, która przyjechała w ramach jakiejś zawodowych zadań spod Moskwy do Surgutu. Długo rozmawialiśmy… to co jest najtrudniejsze podczas takiego pobytu w obcym mieście to właśnie samotność – nie ma bliskich ludzi, nie ma przyjaciół, nie ma komu się wygadać, wyżalić… Jedna radość, że w tym

mieście jest kościół – tu można znaleźć oparcie.

Tam gdzie mieszka nie ma kościoła, mieszkają 120 km od Moskwy, jako katolicka rodzina jeżdżą kiedy tylko mogą do Moskwy do kościoła, a tu jest kościół na co dzień.

Niedawno przyszła do kościoła pewna kobieta, lekarka, ochrzczona w Kościele Katolickim, ojciec pochodzi z Łotwy, rodzina z polskimi korzeniami… Kiedy zaczęła opowiadać o swoim życiu około godziny tylko mówiła. Także narzekała na samotność, że o jakichś takich głębszych tematach nie ma z kim porozmawiać, nikt jej w tym sensie nie rozumie…

Bardzo często doświadczam tu, że pomóc człowiekowi to najpierw go wysłuchać, aby on poczuł się wysłuchany, być z nim w jego samotności, nawet jeśli on fizycznie nie jest samotny, często czuje się samotny, nie ma kogoś, kto wysłucha, zrozumie, podtrzyma, poradzi – po prostu jest – a raczej Jest.

Chyba tego uczy nas dziś Maryja – być, współ-być, być obok, być razem, współcierpieć, współ-przeżywać…

Spróbujmy dziś tak posłużyć drugiemu człowiekowi, bądźmy dziś wrażliwi na taką wewnętrzną samotność człowieka.

Pozdrawiam.

Złota … jesień
Tak u nas jest teraz
Droga do Nojabrska

2 komentarze

  • Uczęszczałam, kiedyś do prawdziwej "szkoły Maryi" o długiej nazwie Szkoła Życia Chrześcijańskiego i Ewangelizacji Świętej Maryi z Nazaretu Matki Kościoła, która swym zasięgiem sięga Ukrainę
    https://pl-pl.facebook.com/szkolazycia i wiele państw europejskich, założonej przez kapucyna o. Piotra Kurkiewicza OFMCap. Jest to formacja 5letnia w różnych miejscach Polski i Europy, ja niestety przerwałam "naukę" po II stopniu, gdyż zaangażowałam się we Wspólnocie OwDŚ, która sama prowadzi samodzielne rekolekcje, konferencje, odczyty, szkolenia…Ta szkoła dała mi pierwsze szlify w pogłębieniu wiary i dlatego pozostaje w mej żywej i modlitewnej pamięci.
    Podzielę się wczorajszym osobistym doświadczeniem. Wchodząc do kościoła na Mszę Świętą, wzrok mój padł na wysoko zawieszony w prezbiterium Krzyż św. Damiana. Potem gdy przyklęknęłam w ławce wzrok przeniósł się na wchodzącego do ławki, mężczyznę przerażająco chudego z dużym brzuchem, który wraz z żoną ( znajomą mojej córki – mieszkają obok w wieżowcu) usiedli tuż przede mną. Wiedziałam od córki, że jest chory na raka, wiedziałam od męża, że w hospicjum ściągają mu wodę ) i popłynęły mi łzy i popłynęła spontaniczna modlitwa do Jezusa Ukrzyżowanego, tam na górze. Do Ducha Świętego, by przyszedł ze swymi darami do tego obcego mi człowieka, a tak bliskiego mi wczoraj. Spojrzałam przed siebie na wizerunek Matki Bożej Katyńskiej, tulącej przestrzeloną głowę skazańca i łzy cieknące po policzkach trochę zastygły. Matko Bolesna, Ty która znasz cierpienie, przytul do swego serca Tego człowieka, pociesz stroskaną żonę, która była na pieszej pielgrzymce na Jasnej Górze u Ciebie Matko. Uzdrowienie chorych , módl się za nimi i za nami.

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.