Działanie „dla zasady”…

D
Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym ogarniam życzliwością i modlitwą moją Koleżankę z czasów wspólnej pracy na KUL, Profesor Elżbietę Szczot, z okazji imienin. Życzę Drogiej Solenizantce, aby nie tylko zgłębiała tajniki wiedzy i pomagała je zgłębiać studentom, ale też codziennie i z coraz większym zapałem pogłębiała więź z Bogiem. Wszystkiego, co dobre!
      Niech ten dzień przyniesie nam wszystkim liczne i błogosławione owoce naszej wierności Bogu w codziennych drobiazgach. Więcej o tym – w rozważaniu.
                                 Gaudium et spes!  Ks. Jacek

Wtorek
33 Tygodnia zwykłego, rok I,
Wspomnienie
Św. Elżbiety Węgierskiej, Zakonnicy,
do
czytań: 2 Mch 6,18–31; Łk 19,1–10

CZYTANIE
Z DRUGIEJ KSIĘGI MACHABEJSKIEJ:
W
czasie prześladowań Izraela przez króla Antiocha Eleazar, jeden z
pierwszych uczonych w Piśmie, mąż już w podeszłym wieku,
szlachetnego oblicza, był zmuszony do otwarcia ust i jedzenia
wieprzowiny. On jednak wybierając raczej chwalebną śmierć aniżeli
godne pogardy życie, dobrowolnie szedł na miejsce kaźni, a wypluł
mięso, jak powinni postąpić ci, którzy mają odwagę odrzucić
to, czego nie wolno jeść nawet przez miłość do życia.
Ci,
którzy byli wyznaczeni do tej bezbożnej ofiarnej uczty, ze względu
na bardzo dawną znajomość z tym mężem wzięli go na osobne
miejsce i prosili, aby zjadł przyniesione przez nich i przygotowane
mięso, które wolno mu jeść. Niech udaje tylko, że je to, co jest
nakazane przez króla, mianowicie mięso z ofiar. Tak postępując
uniknie śmierci, a ze względu na dawną z nimi przyjaźń skorzysta
z miłosierdzia. On jednak powziął szlachetne postanowienie, godne
jego wieku, powagi jego starości, okrytych zasługą siwych włosów
i postępowania doskonałego od dzieciństwa, przede wszystkim zaś
świętego i od Boga pochodzącego prawodawstwa. Dał im jasną
odpowiedź mówiąc, aby go zaraz posłali do Hadesu.
Udawanie
bowiem nie przystoi naszemu wiekowi. Wielu młodych byłoby
przekonanych, że Eleazar, który ma już dziewięćdziesiąt lat,
przyjął pogańskie obyczaje. Oni to przez moje udawanie, i to dla
ocalenia maleńkiej resztki życia, przeze mnie byliby wprowadzeni w
błąd, ja zaś hańbą i wstydem okryłbym swoją starość. Jeżeli
bowiem teraz uniknę ludzkiej kary, to z rąk Wszechmocnego ani żywy,
ani umarły nie ucieknę. Dlatego jeżeli mężnie teraz zakończę
życie, okażę się godny swojej starości, młodym zaś pozostawię
piękny przykład ochotnej i wspaniałomyślnej śmierci za godne
czci i święte prawa”.
To
powiedziawszy, natychmiast wszedł na miejsce kaźni. Ci, którzy go
przyprowadzili, na skutek wypowiedzianych przez niego słów
zamienili miłosierdzie na surowość. Sądzili bowiem, że one były
szaleństwem.
Mając
już pod ciosami umrzeć, westchnął i powiedział: „Bogu, który
ma świętą wiedzę, jest jawne to, że mogłem uniknąć śmierci.
Jako biczowany ponoszę wprawdzie boleści na ciele, dusza jednak
cierpi to z radością, gdy Jego się boję”.
W
ten sposób więc zakończył życie, a swoją śmiercią pozostawił
nie tylko dla młodzieży, lecz także dla większości narodu
przykład szlachetnego usposobienia i pomnik cnoty.

SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:
Jezus
wszedł do Jerycha i przechodził przez miasto. A był tam pewien
człowiek, imieniem Zacheusz, zwierzchnik celników i bardzo bogaty.
Chciał on koniecznie zobaczyć Jezusa, kto to jest, ale nie mógł z
powodu tłumu, gdyż był niskiego wzrostu. Pobiegł więc naprzód i
wspiął się na sykomorę, aby móc Go ujrzeć, tamtędy bowiem miał
przechodzić.
Gdy
Jezus przyszedł na to miejsce, spojrzał w górę i rzekł do niego:
„Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w
twoim domu”. Zeszedł więc z pośpiechem i przyjął Go
rozradowany. A wszyscy widząc to, szemrali: „Do grzesznika poszedł
w gościnę”.
Lecz
Zacheusz stanął i rzekł do Pana: „Panie, oto połowę mego
majątku daję ubogim, a jeśli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam
poczwórnie”.
Na
to Jezus rzekł do niego: „Dziś zbawienie stało się udziałem
tego domu, gdyż i on jest synem Abrahama. Albowiem Syn Człowieczy
przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło”.

Patrząc
na historię Eleazara – a dokładniej: na koniec jego historii –
chciałoby się może zapytać, czy naprawdę miało sens
„zabija
nie się” o drobiazgi? A w tym przypadku
słowo „zabijanie” zyskuje wymiar nie tylko przenośny, ale wręcz
dosłowny, bo Eleazar za owe drobiazgi rzeczywiście został
zabity.
Czyż
bowiem zjedzenie kawałka mięsa nie było w rzeczywistości
drobiazgiem? Przecież to mógł być naprawdę bardzo mały kawałek.
Czy było o co prowadzić cały spór? Zresztą, ostatecznie nie
musiał on nawet tego mięsa zjadać – mógł tylko udawać,
że zjada. Mógł poruszać ustami, przyłożyć kawałek owego mięsa
do ust – i byłoby po sprawie. I mógłby jeszcze pożyć –
być może, nawet dość długo – i jeszcze wiele dobrego zrobić,
i jeszcze wiele razy udowodnić swoją miłość do Boga, a może
nawet tej miłości innych nauczyć.
A
tymczasem, starzec zaparł się i ani na krok nie chciał ustąpić!
I dla sprawy, która – jak zapewne stwierdziłoby wielu –
naprawdę nie była tego warta, po prostu stracił życie. I jaki
to miało sens?
Czy było to potrzebne?
W
opinii samego zainteresowanego – miało to sens i było potrzebne.
A jakiż to miało sens? On sam wyjaśnia to w słowach: Udawanie
bowiem nie przystoi naszemu wiekowi. Wielu młodych byłoby
przekonanych, że Eleazar, który ma już dziewięćdziesiąt lat,
przyjął pogańskie obyczaje. Oni to przez moje udawanie, i to dla
ocalenia maleńkiej resztki życia, przeze mnie byliby wprowadzeni w
błąd, ja zaś hańbą i wstydem okryłbym swoją starość. Jeżeli
bowiem teraz uniknę ludzkiej kary, to z rąk Wszechmocnego ani żywy,
ani umarły nie ucieknę. Dlatego jeżeli mężnie teraz zakończę
życie, okażę się godny swojej starości, młodym zaś pozostawię
piękny przykład ochotnej i wspaniałomyślnej śmierci za godne
czci i święte prawa.
Kiedy
słucham tych jakże logicznych argumentów owego starego, prawego
człowieka, przypominają mi się tłumaczenia
ludzi, którzy w niedzielę robią zakupy.

Bardzo często tłumaczą, że przecież oni nie kupują dużo:
czasami tylko bochenek chleba, a czasami tylko pięć bułek, a innym
razem tylko paczkę ciastek, albo butelkę wody mineralnej…
Za
każdym razem staram się w takiej sytuacji tłumaczyć, że tu
nie chodzi o to, ile się kupiło:

czy jeden
bochenek, czy pięć, czy dwadzieścia pięć. I czy tylko jedną
butelkę wody mineralnej, czy całą zgrzewkę. Tak naprawdę, to
można w
ogóle nic nie kupić.

Ale już samo
wejście do sklepu,

samo przekroczenie progu sklepu w niedzielę jest
sygnałem dla właściciela,
że
dobrze zrobił, otwierając go w tym dniu.
I tym będzie on tłumaczył
niepotrzebne
zabieranie swoim pracownikom dnia świętego, który mogliby
przeżywać z rodzinami – tym właśnie, że są ludzie, którzy
akurat
w tym dniu
chcą
robić zakupy. O zgrozo, najczęściej są to ludzie rzekomo
wierzący,
którzy do sklepu idą prosto
z kościoła,

ze Mszy Świętej, na której nawet przyjęli Komunię Świętą.
Przeto,
w całej sprawie – wracając do sedna naszych rozważań – chodzi
o zasad
y!
Bo właściwie całe nasze życie składa się z większych lub
mniejszych drobiazgów. I właściwie, to żadnym
z nich nie musielibyśmy się przejmować,
tłumacząc
sobie, że to przecież drobiazg.
Bo
czyż jedno lub drugie kłamstwo
– to nie jest drobiazg? W większości przypadków jest. Więc jaki
problem w tym, żeby raz czy drugi skłamać? Trzeba sobie jakoś
życie ułatwiać… A wynoszone
z pracy takie lub inn
e
przedmiot
y
– czyż to nie są drobiazgi? Są, najczęściej są.
Więc o co „kruszyć kopie”? A czyż mała
łapówka

– a nawet nie nazywając jej tak dramatycznie, lepiej może: dowód
wdzięczności – czyż to jest problem? Przecież to drobiazg…
A
czyż te wszystkie przekręty
i
oszustwa, których dopuszczał się celnik Zacheusz,

bohater dzisiejszej Ewangelii, to nie były drobiazgi? Zapewne były.
Bo w pojedynczych przypadkach konkretne kwoty, na które naciągał
lub oszukiwał ludzi, pewnie nie były duże. Ale on w którymś
momencie dowiedział się – dobrze, że rychło w czas – że z
tych drobiazgów, niczym z małych kamyczków, usypie
się wreszcie wielka góra,

która skutecznie zatarasuje mu drogę do Boga.
Dlatego
w momencie spotkania z Jezusem postanowił wycofać
się
z niecnego procederu,

z owych złych drobiazgów; postanowił zrekompensować ukradzione
kwoty, a tych, których skrzywdził, postanowił wynagrodzić
poczwórnie! Tak
dla zasady!
Bo
w relacji człowiek z Bogiem, ale też w relacjach międzyludzkich,
naprawdę bardzo
ważne są zasady.

Od ich przestrzegania niezwykle
dużo
zależy.
Życie
bowiem człowieka – powtórzmy
raz jeszcze to stwierdzenie
o tyleż oczywiste, co wręcz banalne – składa
się z drobiazgów.

I jeżeli byśmy chcieli te wszystkie drobiazgi pomijać i w tych
„drobiazgowych” sprawach nie
myśleć o pewnych fundamentalnych zasadach,

to przekonamy się, że te drobiazgi – niczym wspomniane przed
chwilą kamienie – nie tylko zatarasują nam drogę do zbawienia,
ale wręcz
nas przysypią, przytłoczą.

Dlatego
zadbajmy o zasady w swoim życiu. I nie wstydźmy się podejmować
pewnych działań,

nawet niepopularnych; albo powstrzymywać się od pewnych działań,
nawet bardzo popularnych – tak
dla zasady.

Jeżeli nie będzie już argumentów ekonomicznych lub żadnych
innych, to jest jeszcze ten argument: działania
„dla zasady”.
Bo
tylko takie działanie nie jest motywowane doraźną korzyścią,
tylko w takiej sytuacji człowiek jest w stanie podejmować
działania, które mu się doraźnie nie opłacają,

ale które w dalszej perspektywie – także tej wiecznej – okażą
się skuteczne i owocne. I dlatego warto je podejmować – właśnie:
dla zasady!
Jeżeli
ktoś
nigdy niczego nie zrobił „dla zasady”,

to nie jest w ogóle człowiekiem honoru. I na pewno nie
jest przyjacielem Boga

– takim, jakimi okazali się ci, których stać było na działanie
„dla zasady”: Eleazar, Zacheusz… Czy mógłbym w tym miejscu
dopisać swoje imię?
Z
pewnością, możemy natomiast dopisać tu imię Patronki
dnia dzisiejszego, Elżbiety
Węgierskiej.
Urodziła
się
ona
w 1207 roku, w Bratysławie,

jako trzecie dziecko Andrzeja II, króla Węgier, i Gertrudy –
siostry Świętej Jadwigi Śląskiej. Gdy miała zaledwie cztery
lata, została zaręczona
z Ludwikiem IV,

późniejszym landgrafem Turyngii. Wychowywała się wraz z nim na
zamku Wartburg. Wyszła za
niego za mąż

zgodnie z zamierzeniem swojego ojca – dopiero dziesięć lat
później, w roku 1221, mając
lat czternaście.
Z
małżeństwa urodziło się troje dzieci.
Po
sześciu latach, w 1227
roku, Ludwik zmarł

podczas wyprawy krzyżowej we Włoszech. Tak
więc Elżbieta została wdową mając lat dwadzieścia.

Zamieszkała w Marburgu, gdzie ufundowała
szpital, w którym sama chętnie usługiwała.

Całkowicie oddała się wychowaniu dzieci, modlitwie, uczynkom
pokutnym i miłosierdziu. To
było jej działaniem „dla zasady”.
Spowiednikiem jej był
Konrad z Marburga, słynny
kaznodzieja, człowiek bardzo surowy.

Prowadził on Elżbietę drogą niezwykłej pokuty.
W
1228 roku złożyła ona ślub wyrzeczenia
się świata i przyjęła jako jedna z pierwszych habit tercjarki
Świętego Franciszka.

Ostatnie lata spędziła w skrajnym ubóstwie, oddając się bez
reszty chorym i biednym. Zmarła
w nocy z 16 na 17 listopada 1231 roku.

Sława
jej świętości była tak wielka, że na jej grób zaczęły
przychodzić pielgrzymki. Konrad z
Marburga napisał jej żywot i zwrócił się do Rzymu z
formalną prośbą o kanonizację.
Dokonał jej Papież
Grzegorz IX,
w dniu 27
maja 1235 roku.
Umocnieni
przykładem postawy Świętej Elżbiety i ubogaceni Bożym słowem,
pomyślmy:

Jak
często zdarza mi się tak „dla zasady” bronić drobiazgów?

Czy
zachowując generalny „kurs na Boga”, nie gubię się w
drobiazgach?

Czy
podejmując różne życiowe decyzje i działania, nie kieruję się
tylko tym, czy mi się to „opłaca”?

Dziś
zbawienie stało się udziałem tego domu,
[…]. Albowiem Syn
Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło… 

7 komentarzy

  • "I tym będzie on tłumaczył niepotrzebne zabieranie swoim pracownikom dnia świętego" – a co z gastronomią, kinami, muzeami, itd.? Tam też pracują ludzie, którym zabiera się święty dzień.

    • A co z księżmi? Też pracują w niedzielę. I to też są ludzie na ogół wierzący…

      Moi Drodzy, naprawdę nie odróżniamy pracy, która jest posługą konieczną do funkcjonowania społeczności – od pracy niekoniecznej, która ewidentnie narusza świętość Dnia Pańskiego?

      Pozdrawiam! Ks. Jacek

    • Straż pożarna musi pracować, tak samo szpitale. Ale w sumie do kina można pójść w inny dzień…

      Szkoda, że anonim się nie podpisał 🙁

      Sissi

  • Belgowie rozwiązali problem niedzielnej "pracy" księży. Znajoma tam była, chciała w niedzielę iść na mszę. Napotkała na trudność nie do przezwyciężenia. Otóż w niedzielę nie było mszy. Msza niedzielna była w poniedziałek.

    Swoją drogą czasem zastanawiam się nad godziwą rozrywką w niedzielę. 3 maja (tak się składa, że była to niedziela) zaliczyłam przymusowy i niezależny ode mnie postój w Warszawie (awaria samochodu). I napatrzyłam się na czynne na przeciwległej stronie ulicy Wesołe Miasteczko…

    O czynnych tego dnia warszawskich sklepach nie wspomnę…

    Sissi

    • Trudno wytłumaczyć tę sytuację w Belgii… Nie do pomyślenia! A co do pracy w niedzielę – to tę kwestię warto wziąć poważnie "na warsztat" refleksji, także teologicznej. Ks. Jacek

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.