Raz umrzeć – a potem Sąd!

R
Szczęść Boże! Moi Drodzy, w Diecezji siedleckiej przeżywamy dziś liturgiczne wspomnienie Błogosławionych Wincentego Lewoniuka i Towarzyszy, Męczenników Podlaskich. Jak w ostatnich latach wspominałem, ci Błogosławieni są mi szczególnie bliscy, bowiem nie tylko w Pratulinie, ale w wielu miejscowościach okolicznych, w tym także w Białej Podlaskiej, mojej rodzinnej miejscowości, Unici cierpieli i ginęli za wiarę. 
      A chociaż wspominamy tych Trzynastu z Pratulina, jako że ich męczeństwo było najlepiej udokumentowane, to oddajemy cześć tysiącom Bohaterów, którzy nie wahali się ponosić dla świadectwa, dawanego wierze, tak wielkich ofiar. 
         Moją osobistą radością jest fakt, że w czasie Mszy Świętej Beatyfikacyjnej mogłem brać udział w uroczystej asyście liturgicznej i wtedy to – jedyny raz w życiu – przez chwilę rozmawiałem z Janem Pawłem II.
        Wstawiennictwu Błogosławionych Unitów, ale także Świętego Jana Pawła II, po raz kolejny powierzamy sprawę jedności chrześcijan!
                                     Gaudium et spes!  Ks. Jacek

Poniedziałek
3 Tygodnia zwykłego, rok I,
Wspomnienie
Bł. Wincentego Lewoniuka i Towarzyszy,
Męczenników
Podlaskich,
do
czytań: Hbr
9,15.24–28; Mk 3,22–30

CZYTANIE
Z LISTU DO HEBRAJCZYKÓW:
Bracia:
Chrystus jest pośrednikiem Nowego Przymierza, ażeby przez śmierć,
poniesioną dla odkupienia przestępstw, popełnionych za pierwszego
przymierza, ci, którzy są wezwani do wiecznego dziedzictwa,
dostąpili spełnienia obietnicy.
Chrystus
bowiem wszedł nie do świątyni, zbudowanej rękami ludzkimi,
będącej odbiciem prawdziwej świątyni, ale do samego nieba, aby
teraz wstawiać się za nami przed obliczem Boga, nie po to, aby się
często miał ofiarować jak arcykapłan, który co roku wchodzi do
świątyni z krwią cudzą. Inaczej musiałby cierpieć wiele razy od
stworzenia świata. A tymczasem raz jeden ukazał się teraz na końcu
wieków na zgładzenie grzechów przez ofiarę z samego siebie.
A
jak postanowione ludziom raz umrzeć, a potem sąd, tak Chrystus raz
jeden był ofiarowany dla zgładzenia grzechów wielu, drugi raz
ukaże się nie w związku z grzechem, lecz dla zbawienia tych,
którzy Go oczekują.

SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MARKA:
Uczeni
w Piśmie, którzy przyszli z Jerozolimy, mówili o Jezusie: „Ma
Belzebuba i przez władcę złych duchów wyrzuca złe duchy”.
Wtedy
Jezus przywołał ich do siebie i mówił im w przypowieściach: „Jak
może szatan wyrzucać szatana? Jeśli jakieś królestwo wewnętrznie
jest skłócone, takie królestwo nie może się ostać. I jeśli dom
wewnętrznie jest skłócony, to taki dom nie będzie mógł się
ostać. Jeśli więc szatan powstał przeciw sobie i wewnętrznie
jest skłócony, to nie może się ostać, lecz koniec z nim. Nie,
nikt nie może wejść do domu mocarza i sprzęt mu zagrabić, jeśli
mocarza wpierw nie zwiąże, i wtedy dom jego ograbi.
Zaprawdę
powiadam wam: wszystkie grzechy i bluźnierstwa, których by się
ludzie dopuścili, będą im odpuszczone. Kto by jednak zbluźnił
przeciw Duchowi Świętemu, nigdy nie otrzyma odpuszczenia, lecz
winien jest grzechu wiecznego”. Mówili bowiem: „Ma ducha
nieczystego”.

Szukając
klucza do zgłębienia dzisiejszych czytań mszalnych, warto zapewne
zwrócić uwagę na ostatnie zdanie z usłyszanego przed chwilą
fragmentu Listu do Hebrajczyków: A jak postanowione ludziom
raz umrzeć, a potem sąd, tak Chrystus raz jeden był ofiarowany dla
zgładzenia grzechów wielu, drugi raz ukaże się nie w związku z
grzechem, lecz dla zbawienia tych, którzy Go oczekują.
Mówi
ono o jakiejś ostateczności,
o jakiejś – jeśli tak można to określić – definitywności
działania Jezusa.
Chrystus
raz jeden był ofiarowany i ta Jego Ofiara
jest w stu procentach skuteczna. Potwierdza to zresztą inne zdanie z
tegoż czytania:
Chrystus bowiem wszedł […] do
samego nieba, aby teraz wstawiać się za nami przed obliczem Boga,
nie po to, aby się często miał ofiarować jak arcykapłan, który
co roku wchodzi do świątyni z krwią cudzą. Inaczej musiałby
cierpieć wiele razy od stworzenia świata. A tymczasem raz jeden
ukazał się teraz na końcu wieków na zgładzenie grzechów przez
ofiarę z samego siebie.
Tak,
ukazał się raz jeden.
Następnym razem ukaże się na końcu czasów. Oczywiście, w sposób
mistyczny, w sposób sakramentalny, w sposób duchowy – tak
samo realny, jak ten
fizyczny – jest stale
obecny wśród nas i swoją Ofiarę realnie
składa w czasie każdej Mszy Świętej.

Ale w tym wymiarze historycznym Ofiara ta dokonała się raz – i
jest absolutnie skuteczna!
Jeżeli
zaś nie jest skuteczna w odniesieniu do konkretnych ludzi, to
dlatego, że to właśnie owi ludzie nie chcą z niej
skorzystać.
Bardzo mocno
ostrzega przed tym Jezus w dzisiejszej Ewangelii, w rozmowie z
uczonymi w Piśmie, zarzucającymi Mu jakieś niecne układy ze złym
duchem. Jezus zdecydowanie odpiera
ten zarzut, po czym przestrzega: Zaprawdę powiadam wam:
wszystkie grzechy i bluźnierstwa, których by się ludzie dopuścili,
będą im odpuszczone. Kto by jednak zbluźnił przeciw Duchowi
Świętemu, nigdy nie
otrzyma odpuszczenia, lecz
winien jest grzechu wiecznego.
Ten
grzech – jak wiemy – nie dlatego jest wieczny i niemożliwy do
odpuszczenia, że Jezus nie ma władzy lub siły, by go odpuścić,
ale dlatego, że przeszkodą do tego jest postawa
konkretnego człowieka, który blokuje się na
działanie Boże,
nie chce go,
odrzuca… Tymczasem – jak przypomina Autor Listu do Hebrajczyków
postanowione ludziom raz umrzeć, a potem sąd!
Kochani,
to są bardzo mocne, jednoznaczne i ogromnie ważne słowa. Mówią
nam one wprost, że życie człowieka jest jedno na tym
świecie, definitywnie kończy się ono w chwili śmierci, po czym
następuje sąd.
Nie ma tu –
mówiąc nieco kolokwialnie – możliwości jakiegokolwiek manewru!
Po prostu: w chwili śmierci zamyka się ostatecznie
możliwość zbierania zasług wobec Boga, człowiek – mówiąc
znowu obrazowo – „zamyka swoją walizkę”
i z tym, co w niej zgromadził, udaje się przed Boży Trybunał.
Nie
ma już możliwości poprawienia czegoś, skorygowania,
wycofania się z tych
lub innych słów, albo postaw. Nie! Z tym, co się zgromadziło,
idzie się przed oblicze Boże. I tak, jak Jezus raz
przeżył swój czas na tym świecie,

raz złożył jedyną i skuteczną Ofiarę,
tak człowiek w określonym czasie przeżywa swój pobyt na
tym świecie,
w którymś
momencie – dokładnie określonym co do dnia, a nawet godziny –
ten pobyt kończy i idzie od razu na Sąd Boży.

A
tam jest już wszystko jasne i w pełni wiadome,
czy – i na ile – skorzystał
z daru zbawienia,
ofiarowanego mu przez Jezusa, czy całkowicie się na niego
zablokował. I to od tego zależy,
czy kolejnym
etapem, jaki nastąpi po Bożym Sądzie, będzie Niebo, czy
piekło.
Zatem,
dzisiejsza liturgia Słowa przypomina
nam, że w sprawach naszych relacji z Bogiem, w sprawach związanych
z naszym zbawieniem – nie ma żartów!
Nie można tych spraw traktować na zasadzie: „jakoś to
będzie”…
Czyli, że jeżeli
okaże się, że to życie doczesne nie za bardzo się udało, to
może coś się na Sądzie Bożym „zakombinuje”
– jak przed trybunałami ludzkimi – i jakoś się z opresji
wyjdzie. A może będzie jakaś trzecia możliwość,
dzięki której jeżeli nie zasłuży się na Niebo, a chcąc uniknąć
piekła, będzie można jakoś „wyjść na swoje”…
Otóż,
nie! To nasze życie doczesne rozstrzygnie się
definitywnie na Sądzie Bożym.

Nie wolno o tym nigdy zapominać. Nie wolno tych spraw traktować z
lekceważeniem, albo oszukiwać się, że jeszcze jest czas
na
ostateczne rozstrzygnięcia.
Nie ma też sensu wmawianie sobie,
że nasza postawa jest inna, niż to widać w rzeczywistości, gdyż
na Sądzie Bożym nie będzie miało znaczenia, jak my sami
siebie oceniamy
i jak
„wygładzamy” popełnione przez siebie zło, tylko zobaczymy
wszystko w całej prawdzie – takiej, jaka ona jest! Przed
Bogiem nie będzie żadnego udawania.
Może
więc warto już dzisiaj szczerze zapytać samych siebie: jak
to jest naprawdę
z tą naszą
postawą, jak naprawdę traktujemy Boga i sprawę wieczności; jakie
są naprawdę nasze myśli, słowa i uczynki? Nie: jak my je po
swojemu oceniamy, ale jak one wyglądają z Bożej
perspektywy?
Kochani,
teraz trzeba podjąć taką refleksję! Już
dzisiaj!
Bo przyjdzie taki
moment, kiedy czas na jej podjęcie się skończy. Definitywnie.
Wzorem
dla nas w pięknym przeżywaniu tego życia doczesnego, ale również
wspaniałym
przykładem pięknego przechodzenia z tego świata do Bożego Domu
jest bohaterska postawa Patronów dnia dzisiejszego, Błogosławionych
Wincentego Lewoniuka i dwunastu Towarzyszy – Męczenników
Podlaskich z Pratulina.
Byli
oni
członkami
Kościoła unickiego, powstałego na mocy Unii Brzeskiej z 1596 roku.
Ponieśli śmierć
męczeńską 24

stycznia
1874 roku

z rąk żołnierzy rosyjskich, którzy w imieniu cara chcieli
przemocą
narzucić im prawosławie.

Męczennicy pratulińscy oddali swoje życie w obronie wiary i
jedności Kościoła. Ojciec
Święty Jan Paweł II dokonał ich
Beatyfikacji
w Rzymie,
w
dniu

6 października 1996 roku,

w
czterechsetną rocznicę zawarcia Unii Brzeskiej.
Warto
w tym miejscu dopowiedzieć, że Błogosławiony
Wincenty Lewoniuk i jego
dwunastu
Towarzyszy byli mężczyznami
w wieku od 
dziewiętnastu
do
pięćdziesięciu
lat.

Z zeznań świadków i dokumentów historycznych wynika, że byli
ludźmi
dojrzałej wiary.

Masakra przy kościele zapewne trwałaby dłużej, gdyby nie wypadek
postrzelenia
żołnierza przez innego kozaka.
Przerwano
więc ogień i żołnierze bez przeszkód dotarli do drzwi cerkwi,
które otworzyli siekierą. Do świątyni wprowadzono „rządowego”
proboszcza.
Rozproszony
lud zbierał swoich rannych,
których było około
stu
osiemdziesięciu
.
Ciała zabitych leżały na cmentarzu kościelnym przez całą dobę,
gdyż
żołnierze carscy nie pozwolili ich stamtąd zabrać.
Potem to
oni właśnie pogrzebali
je bezładnie, wrzucając do wspólnej
mogiły, którą zrówna
li
z ziemią,
aby
nie pozostawić żadnego śladu po pochówku. Męczennicy
zostali
więc
pogrzebani
bez szacunku i bez udziału najbliższej rodziny.
Miejscowi
ludzie jednak dobrze zapamiętali to miejsce.

Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 roku, grób
Męczenników
został należycie upamiętniony. 18
maja 1990 roku szczątki Męczenników zostały przewiezione z grobu
do świątyni parafialnej.
Obrona
świątyni otoczonej uzbrojonym wojskiem nie była skutkiem
chwilowego przypływu gorliwości, ale konsekwencją
głębokiej wiary mieszkańców Pratulina.

Tak
zatem, pierwszym, który oddał życie był Wincenty
Lewoniuk,
a
z nim razem: Daniel Karmasz, Łukasz Bojko, Konstanty
Bojko, Konstanty Łukaszuk, Bartłomiej Osypiuk, Anicet Hryciuk,
Filip Kiryluk, Ignacy Frańczuk, Jan Andrzejuk, Maksym Gawryluk,
Onufry Wasyluk, Michał Wawryszuk.
W
brewiarzowej Godzinie czytań, przeznaczonej na dzisiejsze
wspomnienie, znajdujemy fragment raportu księdza Teodora
Telakowskiego do biskupa Stupnickiego, w którym to raporcie tak
opisywał wydarzenia z owego pamiętnego dnia w Pratulinie:
Dnia
24 stycznia 1874 roku wydarzyła się straszna katastrofa w
Pratulinie,
w powiecie Konstantynów, na Podlasiu. Duszpasterską
troskę w tej parafii sprawował ksiądz Józef Kurmanowicz,
który od kilku tygodni razem z innymi kapłanami był więziony w
Siedlcach. Lud, gdy żegnał swego duszpasterza wywożonego z
parafii, przeczuwał, że czeka go ciężka dola. Padał na
kolana przed odjeżdżającymi, prosząc o ostatnie
błogosławieństwo.
Kapłan i lud, zalani łzami, rozeszli się,
może na zawsze. Błogosławieństwo było udzielane drżącą ręką,
bo słowa uwięzły w zbolałej piersi. Bóg w niebie je przyjął.
Zarząd
nad parafią został powierzony młodemu galicjaninowi, księdzu
Leontemu Urbanowi,
mieszkającemu w swej parafii w sąsiednim
Krzyczewie. Chciał on wprowadzić w cerkwi unickiej w Pratulinie
liturgię prawosławną. Unici pratulińscy zamknęli swoją
cerkiew i klucze trzymali u siebie.
Ksiądz Urban dał o tym znać
do władz. 24 stycznia przybył naczelnik powiatu
konstantynowskiego, mieszkający w Janowie. Przybyło z nim także
wojsko pod dowództwem niemieckiego oficera Steina.
Naczelnik
Kutanin przywoływał różne argumenty, aby przekonać lud, by
przekazał swoją świątynię nowemu proboszczowi, wyznaczonemu
przez władze rządowe, i by nie niszczyli pokoju. Cała jego
elokwencja na nic się zdała.
Wówczas
Stein powiedział, że zebrani powinni przyjąć prawosławie, teraz
zaś winni się rozejść i nie zakłócać spokoju. Ci z różnych
stron pytali go: «Jak się
nazywasz?» Odpowiedział:
«Nazywam się Stein».
Ci zapytali: «Jaką
wyznajesz wiarę?
»
Odpowiedział: «Jestem
luteraninem
».
Powiedzieli mu: «Dobrze,
przyjmij więc prawosławie, abyśmy zobaczyli, jak wygląda zdrajca
wiary
». Stein
nic nie odpowiedział, ale żołnierzom rozkazał szarżę na
obrońców. Ci skupili się przy kościele i bronili go,
bojowo podnosząc kije znalezione w pobliżu. Wojsko ustąpiło,
przewidując straty. Lud stał nieporuszony na placu.
Stein
zarządził załadowanie karabinów kulami. Wówczas wierni
odrzucili kołki i kamienie,
które trzymali w rękach. Padli
na kolana jak jeden mąż i zaczęli śpiewać
pobożne pieśni
polskie: «Święty Boże»,
a następnie psalm: «Kto się
w opiekę»… Stein rozkazał: «Ognia!»
Kule posypały się jak grad. Padli zabici wieśniacy. Pochyliły
się głowy rannych. Śpiew nie ustawał. Żołnierze byli
ustawieni w półkole za parkanem cmentarnym i prowadzili ogień.
Pierwszy
padł zabity Wincenty Lewoniuk.
Jednocześnie padł martwy
młodzieniec Anicet Hryciuk ze wsi Zaczopki. Stojący obok
starzec podniósł jego martwe ciało i przerywając na chwilę
śpiew, zawołał: «Już
narobiliście mięsa, możecie go mieć więcej, bo wszyscy
jesteśmy gotowi umrzeć za naszą wiarę
».
Ogień trwał kilkanaście minut.
Ludzie
pozostawali w niewielkiej odległości od wojska i byli skupieni w
zwartą grupę. Liczba zabitych byłaby zapewne większa, gdyby
niektórzy żołnierze, powodowani współczuciem, nie strzelali w
powietrze. Żaden jęk nie wyszedł z piersi umierających. Żadne
przekleństwo nie splamiło ust rannych.
Wszyscy umierali w Bogu
i z Bogiem za wiarę, która jako dar pochodzi od Boga.
Gdy
zaprzestano strzelać, na placu pozostało dziewięciu zabitych.
Cztery osoby, śmiertelnie ranne,
umarły tego samego dnia.
Zostały pogrzebane w tej samej mogile.” Tyle z tekstu,
zamieszczonego w dzisiejszej Godzinie czytań.
Wpatrzeni
w przykład bohaterskiej postawy Męczenników Podlaskich oraz
wsłuchani w Boże słowo dzisiejszej liturgii, zapytajmy samych
siebie:
– Czy
mam świadomość, że moje życie na tym świecie skończy się w
którymś momencie?
– Jak
przygotowuję się do stanięcia przed Trybunałem Boga –
miłosiernego, ale przecież także sprawiedliwego?
– Czy
przed samym sobą nie kamufluję pełnej prawdy o sobie?

A
jak postanowione ludziom raz umrzeć, a potem sąd, tak Chrystus raz
jeden był ofiarowany…

2 komentarze

  • Przez ponad 20 lat współpracowałem z potomkiem noszącym nazwisko jednego z wówczas zamordowanych pd kościołem [cerkwią – jak on sam to nazywał].

    • Taj, Unici nazywali swoje kościoły – cerkwiami. Natomiast co do pochodzenia od Unitów, to na naszych terenach (czyli na tych, które my uważamy za Podlasie, chociaż oficjalnie Podlasie – nie wiedzieć czemu – jest na mapie nieco "wyżej") żyje wielu ludzi, będących potomkami owych Męczenników. Między innymi, nasz Ojciec Duchowny w Seminarium jest prawnukiem jednego z nich. Mieszkańcy zaś Parafii Pratulin – nawet jeśli nie są wprost z nimi spokrewnieni, czują się ich duchowymi spadkobiercami. I są z tego naprawdę dumni!
      Pozdrawiam serdecznie! Ks. Jacek

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.