To jest Pan!

T
Szczęść Boże! Moi Drodzy, pozdrawiam serdecznie z Miastkowa, gdzie dzisiaj kończy się już nabożeństwo czterdziestogodzinne. Zapewniam, że w jego trakcie – szczególnie w trakcie cichej adoracji Najświętszego Sakramentu – codziennie modlę się za Was! 
    Przypominam ponadto, że dzisiaj nie obowiązuje wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych. Natomiast jutro będzie na naszym forum obowiązywała wstrzemięźliwość od mojego pisania, bo pojawi się – słówko z Syberii!
          Dobrego dnia Wszystkim życzę!
                                        Gaudium et spes!  Ks. Jacek

Piątek
w Oktawie Wielkanocy,
do
czytań: Dz 4,1–12; J 21,1–14
CZYTANIE
Z DZIEJÓW APOSTOLSKICH:
Gdy
Piotr i Jan przemawiali do ludu, po uzdrowieniu chromego, podeszli do
nich kapłani i dowódca straży świątynnej oraz saduceusze
oburzeni, że nauczają lud i głoszą zmartwychwstanie umarłych w
Jezusie. Zatrzymali ich i oddali pod straż aż do następnego dnia,
bo już był wieczór. A wielu z tych, którzy słyszeli naukę,
uwierzyło. Liczba mężczyzn dosięgała około pięciu tysięcy.
Następnego
dnia zebrali się ich przełożeni i starsi, i uczeni w Jerozolimie:
arcykapłan Annasz, Kajfasz, Jan, Aleksander i ilu ich było z rodu
arcykapłańskiego. Postawili ich w środku i pytali: „Czyją mocą
albo w czyim imieniu uczyniliście to?”
Wtedy
Piotr napełniony Duchem Świętym powiedział do nich: „Przełożeni
ludu i starsi! Jeżeli przesłuchujecie nas dzisiaj w sprawie
dobrodziejstwa, dzięki któremu chory człowiek uzyskał zdrowie, to
niech będzie wiadomo wam wszystkim i całemu ludowi Izraela, że w
imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka, którego wy ukrzyżowaliście, a
którego Bóg wskrzesił z martwych, że przez Niego ten człowiek
stanął przed wami zdrowy.
On
jest kamieniem, odrzuconym przez was budujących, tym, który stał
się kamieniem węgielnym. I nie ma w żadnym innym zbawienia, gdyż
nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, w którym
moglibyśmy być zbawieni”.
SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO JANA:
Jezus
znowu ukazał się nad Morzem Tyberiadzkim. A ukazał się w ten
sposób:
Byli
razem Szymon Piotr, Tomasz, zwany Didymos, Natanael z Kany
Galilejskiej, synowie Zebedeusza oraz dwaj inni z Jego uczniów.
Szymon Piotr powiedział do nich: „Idę łowić ryby”.
Odpowiedzieli mu: „Idziemy i my z tobą”. Wyszli więc i wsiedli
do łodzi, ale tej nocy nic nie złowili.
A
gdy ranek zaświtał, Jezus stanął na brzegu. Jednakże uczniowie
nie wiedzieli, że to był Jezus.
A
Jezus rzekł do nich: „Dzieci, czy nie macie nic do jedzenia?”
Odpowiedzieli
Mu: „Nie”.
On
rzekł do nich: „Zarzućcie sieć po prawej stronie łodzi, a
znajdziecie”. Zarzucili więc i z powodu mnóstwa ryb nie mogli jej
wyciągnąć.
Powiedział
więc do Piotra ów uczeń, którego Jezus miłował: „To jest
Pan!” Szymon Piotr usłyszawszy, że to jest Pan, przywdział na
siebie wierzchnią szatę, był bowiem prawie nagi, i rzucił się w
morze. Reszta uczniów dobiła łodzią, ciągnąc za sobą sieć z
rybami. Od brzegu bowiem nie było daleko, tylko około dwustu łokci.
A
kiedy zeszli na ląd, ujrzeli żarzące się na ziemi węgle, a na
nich ułożoną rybę oraz chleb. Rzekł do nich Jezus: „Przynieście
jeszcze ryb, któreście teraz ułowili”. Poszedł Szymon Piotr i
wyciągnął na brzeg sieć pełną wielkich ryb w liczbie stu
pięćdziesięciu trzech. A pomimo tak wielkiej ilości sieć się
nie rozerwała. Rzekł do nich Jezus: „Chodźcie, posilcie się!”
Żaden z uczniów nie odważył się zadać Mu pytania: „Kto Ty
jesteś?”, bo wiedzieli, że to jest Pan. A Jezus przyszedł, wziął
chleb i podał im, podobnie i rybę.
To
już trzeci raz, jak Jezus ukazał się uczniom od chwili, gdy
zmartwychwstał.
Niektórzy
mówią – i chyba słusznie – że w tym stwierdzeniu Piotra: Idę
łowić ryby,
oraz w odpowiedzi pozostałych Apostołów:
Idziemy i my z tobą, brzmi cały dramat ludzi totalnie
zawiedzionych
sytuacją, której doświadczyli. Przez całe
bowiem życie byli oni rybakami i spokojnie zajmowali się swoją
pracą, w czym zresztą byli coraz lepsi – bo musieli być coraz
lepsi, żeby jakoś utrzymać siebie i swoje rodziny. Pewnie,
że nie zawsze wszystko zależało od ich fachowości, bo jeśli
idzie o łowienie ryb, to jeszcze inne okoliczności – zupełnie
niezależne od umiejętności rybaków – trzeba brać pod uwagę,
niemniej jednak spokojnie wykonywali swoje zajęcie i
tak zasadniczo mogło być przez całe życie…
Jednakże
w którymś momencie na ich drodze stanął ów tajemniczy, niezwykły
Nauczyciel,
który zaprosił ich do współpracy, roztaczając
przed ich oczami szerokie perspektywy zdobywania całego
świata, łowienia ludzkich serc, co więcej: porwał ich wręcz do
tej swojej idei, zachwycił nią, pokazał wiele cudownych wydarzeń
jakże więc mieli Mu nie uwierzyć? Jak mieli nie dać
się porwać?
Dlatego
pozostawili swoje łodzie, pozostawili swoje rodziny i poszli za Nim.
I oto nagle – jeden wielki krach! Wszystko się skończyło!
Ich Mistrz – przegrał! Został zabity – i to jeszcze w jaki
sposób! A razem z Nim upadły wszystkie plany na przyszłość,
wszystkie marzenia o duchowym podboju świata, o łowieniu ludzkich
serc – to wszystko runęło z wielkim hukiem razem ze śmiercią
tego niepoprawnego Idealisty…
Cóż
więc pozostało biednym, zawiedzionym, wręcz oszukanym uczniom?…
Jedynie – powrócić do swojego poprzedniego fachu; zająć
się tym, na czym dobrze się znali i z czego mieli chleb powszedni –
skoro eksperyment z Jezusem się nie udał… Właśnie z takim
nastawieniem Piotr wypowiedział dzisiaj owo zdanie: Idę łowić
ryby,
z takim samym nastawieniem pozostali mu przyklasnęli i
postanowili zrobić to samo.
Zdanie
to można więc rozszerzyć w ten sposób: „Idę łowić ryby, bo
cóż innego mam robić?”…
„Idę łowić ryby, bo z
czegoś w końcu trzeba żyć!”
Albo: „Idę łowić ryby, bo
już dość tego bujania w obłokach i podążania za jakimiś
baśniami. Trzeba twardo stąpać po ziemi i zawalczyć o swój byt!
W końcu, trzy lata zostały pod tym względem zmarnowane, trzeba
zadbać o swoje rodziny”…
Kochani,
to właśnie takie nastawienie pobrzmiewało w tym krótkim zdaniu
Apostoła Piotra i pozostałych Apostołów: poczucie dojmującej
życiowej klęski,
całkowitego zawodu, totalnego rozczarowania…
Jak słyszymy w dzisiejszej Ewangelii: Wyszli więc i wsiedli
do łodzi, ale tej nocy nic nie złowili.
Koszmar więc
się tylko jeszcze pogłębiał!
Ale
oto pojawił się na brzegu jakiś tajemniczy Osobnik, który –
jakby na złość dosłownie – ośmielił się zapytać, czy nie
mają czegoś do jedzenia. Ewangelista relacjonuje nam, że odpowiedź
była krótka: Nie, ale wydaje się, że było to słowo
wypowiedziane przez zaciśnięte zęby i wargi. A tajemniczy
Przybysz – jak gdyby nigdy nic – kazał im zarzucić z drugiej
strony łodzi.
I
tutaj Ewangelista kwituje wszystko jednym zdaniem: Zarzucili
więc i z powodu mnóstwa ryb nie mogli jej wyciągnąć.

Czy to wszystko jednak naprawdę odbyło się – ot, tak –
zwyczajnie i po prostu? Być może… Być może, Apostołowie byli
już tak zdruzgotani całą sytuacją, a do tego jeszcze
podrażnieni i wykończeni tą zmarnowaną nocą i nieudanym połowem,
że już im było wszystko jedno, czy tę sieć zarzucić, czy nie –
i gdzie ją zarzucić. Już może nawet nie chciało się im
dyskutować
z owym Człowiekiem i tłumaczyć Mu, że przecież
łowili, że zarzucali z tej i z tamtej strony, że niczego innego
przez całą noc nie robili…
Nie
było sensu, a może i siły tego wszystkiego tłumaczyć, skoro więc
ów Człowiek tak powiedział, to postanowili zarzucić po prawej
stronie łodzi… Dla tak zwanego „świętego spokoju”… I
tak nie mieli nic do stracenia
Jednak
kiedy to uczynili, stało się coś, co można porównać tylko do
gromu z jasnego nieba! Sieć napełniła się takim mnóstwem
ryb, że nie mogli jej wyciągnąć! To się stało tak szybko i tak
niespodziewanie, że potrząsnęło tymi załamanymi i
zawiedzionymi, a do tego totalnie przemęczonymi ludźmi – i
postawiło ich na nogi. I to dosłownie, w sensie fizycznym,
bo musieli mocno się sprężyć, żeby przepełnioną sieć jakoś
wciągnąć do łodzi.
Ale
też postawiło ich na nogi w sensie duchowym, w sensie moralnym,
bo pokazało, że całe to załamanie, całe to rozczarowanie, całe
to poczucie zawodu i oszukania – to wszystko za wcześnie, za
szybko.
Okazało się, że Wielki Piątek to nie był ostatni
akord pięknej, ale – jak mogło się wydawać – utopijnej
historii Jezusa z Nazaretu. Okazało się, że Wielki Piątek nie
był Jego ostatnim słowem.
Jako żywo bowiem – to On przed
nimi teraz stanął. On – Jezus Chrystus!
Ten,
któremu zaufali, któremu dali się porwać, dla którego zostawili
rodziny i całe dotychczasowe życie, dla którego zostawili swój
wyuczony fach. Jasno okazało się w tym momencie, że On jednak
nie oszukał,
jednak nie zawiódł, jednak nie przegrał! Wprost
przeciwnie: On wygrał! On zwyciężył! On zmartwychwstał! A
zaproszenie do współpracy, które trzy lata wcześniej do nich
skierował, okazało się aktualne. Czyli, że jednak będą łowić
ludzkie serca
– już nie ryby, ale ludzkie serca! We współpracy
z Jezusem.
Symbolicznym
znakiem tego było niezwykłe śniadanie, na które ich w tym
momencie zaprosił. Zauważmy, kiedy pojawił się na brzegu, pytał
ich, czy nie mają czegoś do jedzenia, co oznaczałoby, że sam
nie miał niczego.
Ale kiedy oni podeszli do Niego, wyciągając
na brzeg sieć pełną ryb, zobaczyli, że jednak Jezus już coś
przygotował,
już rozłożył na rozżarzonych węglach chleb i
rybę, a im, swoim uczniom, kazał tylko dołożyć ryb, które
przed chwilą ułowili,
czego zresztą także dokonali dzięki
Jego interwencji.
Ten
epizod, moi Drodzy, doskonale pokazuje proporcje wkładu i
zaangażowania,
jakie zachodzą w przypadku współpracy
człowieka z łaską Bożą:
to Bóg jest Inicjatorem tej
współpracy i to On okazuje swoją łaskę, obdarowuje człowieka
licznymi dobrami, liczy jednak na to, że człowiek „dołoży”
coś od siebie,
przy czym to, co człowiek „dołoży”, to też
będzie uzyskane dzięki Bożej pomocy i łasce. Tak to w
dużym skrócie wygląda.
Pomimo
tego jednak – Bóg bardzo liczy na ten wkład człowieka,
uważa go wręcz za konieczny! Tak, jak Jezus uznał za konieczny
wkład Apostołów do śniadania, które mieli za chwilę wspólnie
spożyć. Wszystko to zaś – nie straćmy tego sprzed oczu –
dokonało się w sytuacji po ludzku wręcz beznadziejnej, w
sytuacji totalnego rozczarowania i poczucia zupełnego zawodu… To
właśnie w takiej sytuacji Jezus przyszedł do swoich uczniów, to
właśnie wtedy pokazał się im i poratował, odnowił w nich
nadzieję.
Potem
jeszcze wielokrotnie mieli się znaleźć w sytuacji trudnej –
chociażby takiej, jak ta, opisana w dzisiejszym pierwszym czytaniu.
Ale żadne z prześladowań, którym mieli zostać poddani, nie
mogło zachwiać już
ich wewnętrzną, duchową konstrukcją, bo
została ona zbudowana na tak bardzo mocnym fundamencie, na
nienaruszalnym fundamencie – na Jezusowym Zmartwychwstaniu!
Skoro
bowiem przekonali się, że ich Mistrz jednak nie zawiódł, nie
wyprowadził w pole, nie oszukał, a tak bezapelacyjnie zwyciężył
– to cóż mogło ich załamać, cóż mogło nimi zachwiać,
cóż mogło odebrać im nadzieję, zapał i tę wielką odwagę, z
jaką byli w stanie powiedzieć prosto w oczy arcykapłanom i
przywódcom narodu: Przełożeni ludu i starsi! Jeżeli
przesłuchujecie nas dzisiaj w sprawie dobrodziejstwa, dzięki
któremu chory człowiek uzyskał zdrowie, to niech będzie wiadomo
wam wszystkim i całemu ludowi Izraela, że w imię Jezusa Chrystusa
Nazarejczyka, którego wy ukrzyżowaliście, a którego Bóg
wskrzesił z martwych!
Moi
Drodzy, my sobie chyba nawet nie zdajemy sprawy, ile trzeba było
mieć odwagi,
aby powiedzieć ówczesnej elicie duchowej, a
jednocześnie politycznej to, co dziś powiedzieli Apostołowie.
Przecież Jezus został skazany na śmierć właśnie za to, że
uznawał siebie za Syna Bożego. A oto Apostołowie, uwięzieni
przecież i postawieni przed sądem ludzi, mogących zrobić z
nimi dosłownie wszystko
– oczywiście, w tym wymiarze
fizycznym – jak gdyby nigdy nic mówią im prosto w oczy, że to
właśnie oni, przywódcy ludu, ukrzyżowali Jezusa, a Bóg
wskrzesił Go z martwych!
I
tak wiele razy Apostołowie i inni wyznawcy Mistrza z Nazaretu dawali
– i do dziś dają – odważne świadectwo o swojej wierze w
Niego, o swojej miłości do Niego. A dlaczego dają? Bo przekonali
się, że On ich jednak nie oszukał, jednak ich nie zawiódł,
jednak ich nie rozczarował, nie zostawił samymi. Oni wszyscy po
wielekroć przekonali się, że Jezus zmartwychwstał właśnie
dla nich
i napełnił ich serca mocą i odwagą. Zaprosił do
współpracy ze sobą, dając jednocześnie potrzebne natchnienia i
siły do podjęcia tej współpracy.
Jeżeli
zatem dzisiaj, w kolejnym dniu Oktawy Uroczystości Zmartwychwstania
Pańskiego, pytamy: Jak rozpoznać Zmartwychwstałego? Gdzie
go spotkać? – to w świetle dzisiejszego Bożego słowa
odpowiadamy, że Jezus zmartwychwstały przychodzi zawsze i wszędzie
tam, gdzie człowiekowi jest szczególnie ciężko, gdzie
człowiek traci nadzieję i sens życia, gdzie czuje się oszukany
przez życie i opuszczony przez ludzi, gdzie palą na panewce
wszystkie jego życiowe plany,
a misternie budowane wizje
przyszłości rozpadają się niczym domek z kart…
Zawsze
wtedy Jezus zmartwychwstały pojawia się gdzieś w pobliżu, aby
zaproponować zarzucenie sieci jeszcze raz – pomimo tego, że
już tyle razy była ona zarzucana i nic to nie dało… Jeszcze raz,
z innej strony, w inny sposób, ale koniecznie – tak, jak powie
On, Jezus. I na Jego polecenie. I pod Jego okiem. A
wtedy problemy, które wydawały się górą lodową nie do pokonania
i przepaścią nie do przebycia – mogą prysnąć w jednym
momencie.
Trzeba
tylko posłuchać Jezusa, trzeba zaufać Jezusowi, przyjąć
Jego rozwiązania, podjąć z Nim współpracę… I to tak na sto
procent, bez cienia wahania, bez najmniejszych obaw. Bo ludzie nieraz
zawiedli i ludzkie przyjaźnie okazywały się nietrwałe, a ludzkie
wsparcie – zawodne. I nieraz jeszcze, niestety, z całą pewnością
tak właśnie będzie. Jezus natomiast nigdy nas nie zawiódł –
i z całą pewnością nigdy nas nie zawiedzie!
Możemy być tego
całkowicie pewni…
W
tym kontekście pomyślmy w chwili ciszy:
– Czy
jestem tak wewnętrznie szczerze przekonany, że Jezus jest w stanie
rozwiązać każdy mój problem?
– Czy
nie obrażam się na Jezusa, kiedy okazuje się, że działa On w
moim życiu niezupełnie po mojej myśli?
– Czy
zbyt łatwo nie załamuję się i nie poddaję pod wpływem
trudniejszych życiowych sytuacji i doświadczeń?

On
rzekł do nich: „Zarzućcie sieć po prawej stronie łodzi, a
znajdziecie”. Zarzucili więc i z powodu mnóstwa ryb nie mogli jej
wyciągnąć. Powiedział więc do Piotra ów uczeń, którego Jezus
miłował: „To jest Pan!”

2 komentarze

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.