Żywy, prawdziwy, osobowy – bardzo realnie obecny!

Ż
Szczęść
Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym urodziny przeżywa Patryk
Śliwa, za moich czasów – Lektor i Członek Wspólnoty
młodzieżowej w Trąbkach. Niech Mu Pan błogosławi w każdym
dobru, którego się podejmuje. Zapewniam o modlitwie!
Bardzo
dziękujemy Księdzu Markowi za wczorajsze słówko z Syberii. Myślę,
że wszyscy obiecujemy modlitewną łączność z tymi, którzy
rzeczywiście – znacznie skromniej, niż my, te Święta będą
przeżywali. Obyśmy wszyscy przeżywali je w duchu wiary!
Gaudium
et spes! Ks. Jacek
23
grudnia,
do
czytań: Ml 3,1–4;23–24; Łk 1,57–66
CZYTANIE
Z KSIĘGI PROROKA MALACHIASZA:
To
mówi Pan Bóg: „Oto Ja wyślę anioła mego, aby przygotował
drogę przede Mną, a potem nagle przybędzie do swej świątyni Pan,
którego wy oczekujecie, i Anioł Przymierza, którego pragniecie.
Oto nadejdzie, mówi Pan Zastępów. Ale kto przetrwa dzień Jego
nadejścia i kto się ostoi, gdy się ukaże? Albowiem On jest jak
ogień złotnika i jak ług farbiarzy. Usiądzie więc, jakby miał
przetapiać i oczyszczać srebro, i oczyści synów Lewiego, i
przecedzi ich jak złoto i srebro, a wtedy będą składać dla Pana
ofiary sprawiedliwie. Wtedy będzie miła dla Pana ofiara Judy i
Jeruzalem jak za dawnych dni i lat starożytnych.
Oto
Ja poślę wam proroka Eliasza przed nadejściem dnia Pana, dnia
wielkiego i strasznego. I skłoni serce ojców ku synom, a serce
synów ku ich ojcom, abym nie przyszedł i nie poraził ziemi
przekleństwem”.
SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:
Dla
Elżbiety nadszedł czas rozwiązania i urodziła syna. Gdy jej
sąsiedzi i krewni usłyszeli, że Pan okazał tak wielkie
miłosierdzie nad nią, cieszyli się z nią razem.
Ósmego
dnia przyszli, aby obrzezać dziecię, i chcieli mu dać imię ojca
jego, Zachariasza. Jednakże matka jego odpowiedziała: „Nie, lecz
ma otrzymać imię Jan”.
Odrzekli
jej: „Nie ma nikogo w twoim rodzie, kto by nosił to imię”.
Pytali
się więc znakami jego ojca, jak by go chciał nazwać. On zażądał
tabliczki i napisał: „Jan będzie mu na imię”. I wszyscy się
dziwili.
A
natychmiast otworzyły się jego usta, język się rozwiązał, i
mówił wielbiąc Boga.
I
padł strach na wszystkich ich sąsiadów. W całej górskiej krainie
Judei rozpowiadano o tym wszystkim, co się zdarzyło. A wszyscy,
którzy o tym słyszeli, brali to sobie do serca i pytali: „Kimże
będzie to dziecię?” Bo istotnie ręka Pańska była z nim.
Po
raz kolejny słyszymy w czytaniach mszalnych porównanie Jana
Chrzciciela do Eliasza, wielkiego Proroka Starego Testamentu, który
– według biblijnego przekazu – nie umarł w sposób naturalny, a
został zabrany na ognistym rydwanie do Nieba, gdzie Bóg miał
go zachować aż do dnia, w którym powtórnie wyśle go
na ziemię,
w celu przygotowania ludzkości na Sąd Ostateczny.
Przekonanie
o takim właśnie biegu spraw, związanych z Prorokiem Eliaszem, było
bardzo silne w narodzie wybranym – a przynajmniej na tyle silne, że
sam Jezus potwierdził je, chociaż nie dosłownie, a poprzez
wskazanie na Jana Chrzciciela jako na tegoż właśnie powracającego
na ziemię Eliasza.
Eliasz
– według powszechnego przekonania, potwierdzonego zresztą dzisiaj
w Proroctwie Malachiasza – miał przyjść i ostrzec przed
nadejściem dnia Pana, dnia wielkiego i strasznego.
A
cóż konkretnie miałby uczynić? Słyszymy wyraźnie, że skłoni
serce ojców ku synom, a serce synów ku ich ojcom,
aby Bóg,
gdy przyjdzie, nie poraził ziemi przekleństwem.
Miałby zatem Eliasz spełniać funkcję swoistego herolda,
obwieszczającego nadejście wielkiego Władcy i Sędziego. Tenże
herold, określony w pierwszym czytaniu mianem anioła, wysłanego
przez Boga,
ma przestrzec ludzkość przed przybyciem Pana, które
z kolei – i to ciekawe – ma się dokonać w sposób nagły i
definitywny.
To
jest dość istotne stwierdzenie: anioł – herold przygotuje drogę
Panu, przychodzącemu nagle, by radykalnie i ostatecznie osądzić
ziemię.
Jan Chrzciciel, którego narodzeniu dzisiaj w liturgii
towarzyszymy, był właśnie tym heroldem, który miał przygotować
drogę Panu. Jednak czy przyjście Pana, na które przygotowywał,
dokonało się nagle? I czy Pan przyszedł rzeczywiście, aby
osądzić świat?
Zapewne
powiemy, że nie. I będzie to prawdą, bo przecież nie było to
ostateczne przyjście Pana na Sąd.
Z drugiej jednakże strony,
można powiedzieć, że na swój sposób było to przyjście nagłe,
bo nigdy wcześniej ani nigdy potem nie dokonało się coś
tak wielkiego i tak niezwykłego, że Bóg jako człowiek pojawił
się wśród ludzi, dlatego był to punkt zwrotny w historii
ludzkości,
w świecie dokonała się jakaś bardzo radykalna
przemiana, świat od tego czasu już był inny…
Można
więc mówić o jakiejś nagłości owej przemiany, a w
związku z tym – o nagłości owego przyjścia Pana. I można też
mówić o swoistym sądzie, bo w świetle Słowa, głoszonego
przez Jezusa, ten świat został w jakiś sposób osądzony: jego
czyny, całe jego zło… Świat zobaczył w blasku słowa Jezusa
całą swoją małość i nędzę.
W tym sensie możemy
stwierdzić, że Jan Chrzciciel przygotowywał ludzkość na nagłe
przyjście Pana i na Jego radykalne działania.
Jednakże,
nie jest ono tym samym przyjściem, które ma się dokonać
na końcu czasów.
Wtedy bowiem rzeczywiście już nie będzie
żadnych domysłów ani przypuszczeń – wszystko dokona się
ostatecznie i definitywnie.
Wiemy,
że Adwent, który już właściwie się kończy, miał nas
przygotować zarówno na jedno, jak i drugie przyjście Pana.
Święty Jan Chrzciciel, Patron Adwentu, którego narodzeniu dziś
towarzyszymy, nie czynił żadnych rozróżnień pomiędzy
jednym, a drugim przyjściem. On wzywał do nawrócenia i do
przygotowania się na przyjście Mesjasza. W jego rozumieniu,
przyjście Pana miało być tym jedynym i ostatecznym. To my potem
zrozumieliśmy, że najpierw było pierwsze przyjście,
związane z działalnością Jezusa na świecie, drugie zaś dokona
się w dniu ostatnim.
Jednakże
i my tak naprawdę nie musimy dokonywać owego rozróżnienia,
ale podobnie, jak Jan Chrzciciel, przygotowywać się intensywnie na
spotkanie z Jezusem! Bo czy to w czasie Świąt, czy na końcu czasów
przyjdzie ten sam Jezus! Przeto jeżeli dobrze
przygotujemy się na spotkanie z Nim w czasie Świąt, to
będzie to bardzo duży krok w kierunku właściwego przygotowania
się do ostatecznego spotkania. I jeżeli intensywnie myśleć
będziemy o tym, by dobrze przygotować się na ostateczne
spotkanie,
to i te Święta przebiegną we właściwej atmosferze
i spotkanie także się dokona.
Najważniejszym
zatem – zarówno w kontekście jednego, jak i drugiego przyjścia –
jest to, abyśmy przygotowywali się na spotkanie z żywym,
prawdziwym, osobowym i realnie obecnym Jezusem Chrystusem!
Nie z
piękną tradycją, nie z choinką i prezentami, nawet nie z rodziną
przy wspólnym stole – chociaż to też ważne, konieczne i bardzo
radosne – ale byśmy dążyli do spotkania z żywym, prawdziwym,
osobowym, realnie obecnym Jezusem,
który przyjdzie w czasie
zbliżających się Świąt, a także na końcu czasów, ale który
przecież już teraz, w czasie tej Mszy Świętej do nas przychodzi i
ciągle jest przy nas obecny.
Zatem,
to pytanie sobie postawmy i szczerze na nie odpowiedzmy: Czy
kończąc tegoroczny Adwent, mogę powiedzieć, że żywy, prawdziwy,
osobowy Jezus stał się jeszcze bardziej realnie obecny w moim
życiu?…
Potwierdzeniem
tego, że tak się właśnie stało, niech będzie właściwe,
uroczyste, zgodne z wiarą i naszą piękną, polską tradycją –
przeżycie jutrzejszej wieczerzy wigilijnej. Co roku
przypominamy sobie o tym w Wigilię, w ramach rozważania, ale
ponieważ jutro jest 4 Niedziela Adwentu i rozważanie będzie
dotyczyło zagadnień bardziej ogólnych, przeto dzisiaj przypomnijmy
sobie, jak to jutrzejsze wieczorne spotkanie – celebracja swoistej
rodzinnej liturgii – powinna przebiegać.
Otóż,
kiedy
wieczorem, po zapadnięciu zmroku – a tradycja dopowiada jeszcze,
że po pojawieniu się pierwszej gwiazdy – rodzina
zgromadzi się przy stole, wtedy
rozpocznie się to piękne spotkanie.

Na stole znajdzie się opłatek i świeczka, a
pod obrusem odrobina siana. Jedno
miejsce i nakrycie pozostanie puste,

bo może do naszych domów zapukać przypadkowy gość, który stanie
się w ten sposób uczestnikiem naszego świętowania. Miejsce
to również przypomina nam o
tych członkach naszej
rodziny,
którzy z różnych powodów – czasami, niestety, także z powodu
ostrego
konfliktu – nie
są z nami przy tym stole obecni.
Ale
to puste nakrycie i miejsce ma nam także przypomnieć
o tych, którzy już na pewno nie zapukają do naszych drzwi

i na pewno nie zasiądą wśród nas w postaci widzialnej, bo nie ma
już ich z nami, gdyż
odeszli do Pana… A
może jeszcze rok temu z nami byli… To
puste miejsce będzie dla nas przypomnieniem
o nich i 
zachętą
do modlitwy,
aby tam, w
Domu Ojca właśnie, mogli zasiąść do wiecznej Uczty
zbawionych.
Z
tych wszystkich względów warto zadbać o to, aby to miejsce
rzeczywiście było
pozostawione,
a puste
nakrycie rzeczywiście
stało na stole,
a nie
gdzieś z boku, jakby ukradkiem, na regale…
Kiedy
więc
wszyscy już zgromadzą się przy stole, wtedy ktoś
z obecnych zapali świecę ze słowami: „Światło
Chrystusa!”,
na co
zebrani odpowiedzą: „Bogu
niech będą dzięki!”.

A wówczas głowa
rodziny
znakiem
Krzyża
rozpocznie modlitwę.
Na
początek
zostanie odczytany fragment
Ewangelii Świętego Łukasza o narodzeniu Pana
(Łk
2,1–14
),
albo
fragment
Ewangelii Świętego Jana

(J
1,1–14
)
o tym, że na początku
było Słowo
i to
Słowo ciałem się
stało
.

Po
odczytaniu tekstu
biblijnego
zostanie odczytany, odśpiewamy
kolędę: „Wśród
nocnej ciszy” –
i
to najlepiej wszystkie cztery zwrotki. Jest to ta najbardziej chyba
czcigodna kolęda, od której zwykło się uroczyście rozpoczynać
Pasterkę.
Gdy
wybrzmi już uroczysty ów śpiew, wszyscy
odmówią „Ojcze nasz”,
„Zdrowaś Maryjo”, „Wierzę w Boga” i „Wieczny odpoczynek”.

Pierwszą z tych modlitw
będziemy prosili Ojca Niebieskiego, aby ten, który zesłał na
świat swego Syna, Księcia pokoju, obdarzył prawdziwym
pokojem cały świat.

Drugą – o to, by Maryja, Patronka domowego ogniska, osłaniała
matczynym płaszczem
opieki nasze rodziny.
Wyznanie
wiary ma nas uwrażliwić na duchowe,
a nie komercyjne

przeżycie tych Świąt. A modlitwa za Zmarłych, to – jak już
sobie wspomnieliśmy – nasz znak duchowej łączności z tymi,
którzy odeszli…
Kiedy
zakończymy modlitwę, głowa
rodziny rozpocznie dzielenie
się opłatkiem i składanie sobie gorących, z serca płynących
życzeń.
Nie
będziemy żałować czasu na te życzenia, bo to może jedyna okazja
w ciągu roku, aby powiedzieć
sobie to, co w sercu zawsze się nosi, ale 
co
nie jest zwykle tak łatwo
wyrazić.
Teraz
też może nie będzie łatwo, ale w
tym dniu to sam Jezus włączy
się w te nasze życzenia i On sam pomoże
otworzyć serca…
Niech
to zatem, Kochani, będą
słowa bardzo szczere, może nawet trudne, ale konkretne – i pełne
miłości.
Powiedzmy
sobie to, co może już dawno powinniśmy sobie powiedzieć.
Przebaczmy sobie to, co może już dawno powinno być wybaczone, ale
jeszcze jakoś tak ciągnie się za nami, niczym kula u nogi. I
nie wstydźmy się łez, szczerych wzruszeń…

Tego wieczoru nawet mężczyźni nie powinni się tego wstydzić…
Niech
wypowiadane słowa będą
głębokie,
niech to
będą słowa
pełne
nadziei, niech całe nasze serce i cała nasza miłość w nich się
wyrazi.
Zechciejmy
natomiast zrezygnować ze słów banalnych, pospiesznie powtarzanych
za każdym razem:
„Wesołych Świąt”, „Szczęścia,
zdrowia, pomyślności”, albo: „Zdrowia, bo zdrowie jest
najważniejsze”, czy tym
podobnych. Niech te życzenia i rozmowy przy wigilijnym stole
zostaną też dopełnione przez wspólne kolędowanie – ale bez
wspomagania alkoholem i grającym telewizorem
.
Zrezygnujmy
z tych „wspomagaczy”, a obdarzmy się prawdziwą miłością,
życzliwością, radością i nadzieją… Oby
ich wystarczyło na cały następny rok!
W
tym celu także – obdarzmy się nawzajem… czasem!
Tak, dajmy sobie czas na świętowanie, nie spieszmy się, nie
uciekajmy do swoich pokojów, do swoich telewizorów czy komputerów,
ale bądźmy ze
sobą i dla siebie!
Świętujmy
z radością – śpiewając kolędy!
Świętujmy
– z wielką radością!
I
ogromnym pokojem w sercu…
Niech
w ten sposób żywy, prawdziwy, osobowy Jezus będzie wśród nas
bardzo
realnie obecny!

5 komentarzy

  • Pytanie tylko czy pragniemy takiej Wigili?Czy tak naprawdę chcemy aż tak szczerze sobie składać głebokie życzenia?Czy nie jest to tylko trochę bardziej uroczysta kolacja?
    Co roku nachodzą mnie takie myśli,czy ja naprawdę głęboko przeżywam ten czas,czy to tylko wolne dni.Trudno mi sobie jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie.

  • My staramy się, aby tradycja nie zagubiła się w dzisiejszym czasie. Może mniej uwagi przywiązujemy do potraw tradycyjnych / pojawiają się jakieś inne sałatki, w innej postaci ryby niż to było dawniej w naszych rodzinnych domach /. Ale jest za to więcej modlitwy, czytanie tekstu z Pisma Św., śpiewanie kolęd przy graniu na fortepianie. Jest pewnie więcej prezentów niż to było w czasach mojego dzieciństwa. W tym roku wigilię spędzamy razem z rodziną synowej u nich w domu za Jelenią Górą, więc kolędy będą śpiewane przy akordach gitary. Przy prezentach wymyślamy różne pytania zazwyczaj z Pisma Świętego bądź jakieś zadania do wykonania. Oczywiście to wszystko jest już po kolacji. A następnie pasterka kto jeszcze wytrwa. W tym roku prezenty dostają głównie dzieci /czyli moje wnuki/ a dorośli jakieś symboliczne drobiazgi.
    Kolędami i śpiewem przyjmujemy także wizytę duszpasterską księdza po kolędzie.
    Dzieci bardziej przeżywają święta i nam się udziela ich entuzjazm i radość.
    Życzę takich świąt każdemu i każdej rodzinie.

    "Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię Jego (J1,1"

    Dobrego przeżywania tego czasu.
    Wiesia.

    • Dziękuję za głosy w tej dyskusji – i za świadectwo przeżywania Wigilii. Odnosząc się do wypowiedzi Roberta, to powiem tylko tyle, że kiedy z Młodzieżą na katechezie rozmawiałem o takim właśnie przeżywaniu Wigilii, kiedy przybliżony plan tego rodzinnego spotkania podałem w formie notatki do zeszytu i zapytałem, jak w Ich domach przeżywana jest Wigilia, to większość mówiła, że właśnie – mniej więcej – w ten sposób… Może więc jeszcze coś zostało w sercach ludzi z naszych pięknych, polskich tradycji?…
      Ks. Jacek

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.