Jedyna i specyficzna relacja z Bogiem

J
Szczęść
Boże! Moi Drodzy, pozdrawiam u progu nowego dnia i już zapowiadam,
że jutro na naszym forum – słówko z Syberii! Czyli –
wypłyniemy na głębię!
Gaudium
et spes! Ks. Jacek

Środa
4 Tygodnia zwykłego, rok II,
Wspomnienie
Św. Jana Bosco, Kapłana,
do
czytań: 2 Sm 24,2.9–17; Mk 6,1–6

CZYTANIE
Z DRUGIEJ KSIĘGI SAMUELA:
Król
Dawid rzekł do Joaba, dowódcy wojsk, który był z nim:
„Przebiegnij wszystkie pokolenia Izraela od Dan do Beer–Szeby i
policzcie ludzi, abym się dowiedział, jaka jest liczba narodu”.
Joab przekazał królowi liczbę spisanej ludności. Izrael liczył
osiemset tysięcy mężczyzn zdolnych do noszenia miecza, Juda zaś
pięćset tysięcy.
Serce
Dawida zadrżało, dlatego że zliczył lud. Dawid zwrócił się do
Pana: „Bardzo zgrzeszyłem tym, czego dokonałem, lecz teraz, o
Panie, daruj łaskawie winę swego sługi, bo postąpiłem bardzo
nierozsądnie”. Dawid wstał nazajutrz rano. Wtedy to prorok Gad,
„Widzący” Dawida, otrzymał polecenie od Pana: „Idź i
oświadcz Dawidowi: To mówi Pan: «Przedstawiam ci trzy możliwości.
Wybierz sobie jedną z nich, a Ja ci to uczynię»”.
Gad
udał się do Dawida i przekazał mu następujące oświadczenie:
„Czy chcesz, by w twej ziemi nastało siedem lat głodu, czy wolisz
przez trzy miesiące uciekać przed wrogiem, który cię będzie
ścigał, czy też przyjść ma na twój kraj zaraza trwająca trzy
dni? Pomyśl i rozpatrz, co mam odpowiedzieć Temu, który mnie
posłał”. Dawid odpowiedział Gadowi: „Jestem w wielkiej
rozterce. Wolę raczej wpaść w ręce Pana, bo wielkie jest Jego
miłosierdzie. W ręce człowieka wpaść nie chcę”.
Zesłał
więc Pan na Izraela zarazę od rana do ustalonego czasu. Umarło
wtedy z narodu od Dan do Beer–Szeby siedemdziesiąt tysięcy ludzi.
Anioł
wyciągnął już rękę nad Jerozolimą, by ją wyniszczyć: wtedy
właśnie obudziła się u Pana litość i rzekł do anioła,
niszczyciela ludności: „Wystarczy! Cofnij rękę!” Anioł Pana
znajdował się obok klepiska Arauny Jebuzyty.
Dawid
widząc, że anioł zabija lud, wołał do Pana: „To ja
zgrzeszyłem, to ja zawiniłem, a te owce cóż uczyniły? Niech więc
dotknie Twa ręka raczej mnie i dom mego ojca”.

SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MARKA:
Jezus
przyszedł do swego rodzinnego miasta. A towarzyszyli Mu Jego
uczniowie. Gdy nadszedł szabat, zaczął nauczać w synagodze.
A
wielu, przysłuchując się, pytało ze zdziwieniem: „Skąd On to
ma? I co za mądrość, która Mu jest dana? I takie cuda dzieją się
przez Jego ręce. Czy nie jest to cieśla, syn Maryi, a brat Jakuba,
Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas także Jego
siostry?” I powątpiewali o Nim.
A
Jezus mówił im: „Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich
krewnych i w swoim domu, może być prorok tak lekceważony”.
I
nie mógł tam zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku chorych
położył ręce i uzdrowił ich. Dziwił się też ich
niedowiarstwu. Potem obchodził okoliczne wsie i nauczał.

Słuchając
dzisiejszego pierwszego czytania, możemy zastanawiać się, o co
tak naprawdę chodziło?
Czym aż tak bardzo zawinił Dawid, że
spadła na niego – a bardziej na jego naród – tak surowa kara?…

Chcąc
odpowiedzieć na to pytanie, musimy już na początku zaznaczyć, że
tak naprawdę poruszamy się w obszarze pewnej symboliki
i raczej nie powinniśmy się dopatrywać jakiegoś przestępstwa w
sensie ścisłym, a przyjrzeć się specyficznym relacjom,
łączącym Boga z jego narodem. A wtedy zobaczymy, że Bóg swój
naród otaczał bardzo serdeczną miłością i troską, starając
się zaradzać jego potrzebom i problemom. On sam, Bóg, był
Opiekunem i Królem swego ludu, aż tu nagle
okazało się, że naród jednak domaga się króla – bo przecież
wszystkie okoliczne narody mają swoich królów…
Było
to ze strony ludu wybranego znakiem wyjątkowego braku zaufania do
Boga.
Ale Bóg ustąpił i dał im króla. I nie na zasadzie, że
jak naród chciał, to niech sobie naród ma, a Boga to nic nie
obchodzi i nie będzie owemu królowi pomagał – nie! O ile tylko
król chciał z Bogiem współpracować, był Mu posłuszny i
postępował Jego drogami, to Bóg okazywał mu swoją łaskę
i pomagał w rządzeniu. Tak było generalnie w przypadku Dawida, ale
nie było już tak w przypadku Saula, który sprzeniewierzył się
zaufaniu, jakie mu Pan okazał.
Niemniej
jednak, Bóg wręcz uległ zachciance swego ludu i dał mu
króla, chociaż sam chciał tę rolę spełniać i sam chciał
okazywać swemu narodowi szczególną miłość.
I
oto dzisiaj słyszymy, że Bóg znowu ze strony swego ludu spotkał
się z brakiem zaufania, z jakimś afrontem. I to w dodatku ze strony
Dawida! Oto bowiem okazało się, że ludzie po raz kolejny weszli w
kompetencje Boga. Bóg bowiem zabronił w swoim czasie tego, co
dzisiaj Dawid kazał uczynić, czyli przeliczania ludzi. Bóg sam
chciał osłaniać swój lud i czynić go wielkim,
przeto takie
przeliczanie było – w specyficznym rozumieniu Bożym – brakiem
zaufania ze strony ludu,
jakąś próbą kontrolowania Boga,
sprawdzania Go…
Jeszcze
raz podkreślmy: poruszamy się po bardzo wyjątkowym obszarze
jedynych w swoim rodzaju relacji, łączących Boga z Jego
narodem. Dla innych mogą być one niezrozumiałe, ale takimi właśnie
one były! I dlatego Bóg w tak mocny sposób upomniał się o
szacunek dla siebie, o poszanowanie swojej obecności wśród swego
ludu.
A
czyż taka sama, wyjątkowa i specyficzna relacja nie łączyła
Jezusa z Jego rodakami?
Czyż przychodząc do swego rodzinnego
miasta, nie mógł się spodziewać lepszego przyjęcia, niż to,
którego Go spotkało? Przecież ówcześni mieszkańcy Nazaretu byli
jedynymi ludźmi, żyjącymi w tym czasie, kiedy na świecie swoją
misję realizował Syn Boży! On był ich rodakiem! Nigdy
wcześniej, ani nigdy później, żadna grupa ludzi, żadna
społeczność, nie dostąpiła takiego zaszczytu, aby żyć w
jednym mieście z Bożym Synem i mieć Go za współobywatela,
sąsiada, bliskiego znajomego, a nierzadko też krewnego… Tylko
ówcześni mieszkańcy Nazaretu dostąpili takiego zaszczytu. I co z
tym zrobili? Na ile docenili tę sytuację, to wybranie?
Słyszymy o tym dzisiaj…
Dlatego
my, moi Drodzy, musimy naprawdę uczynić wszystko, co w naszej mocy,
aby ciągle budować i wzmacniać bardzo specyficzną relację,
która oby nas łączyła z Jezusem! Relacja ta również będzie
jedyna w swoim rodzaju i niepowtarzalna, bo przecież każdy sam
kształtuje swoje odniesienie do Boga i nie może
być mowy o dwóch identycznych kontekstach. Obyśmy tylko nigdy
nie zawiedli zaufania, jakie pokłada w nas Pan!
Obyśmy robili,
co w naszej mocy, aby tę osobistą, niepowtarzalną, jedyną i
indywidualną relację, łączącą nas z Panem, ciągle wzmacniać
i ożywiać!
I obyśmy nigdy nie porównywali się pod tym
względem do innych, bo przecież każdy z nas ma swoją, jedyną i
niepowtarzalną, drogę do świętości, drogę do Jezusa. Oby
nigdy nie zdarzało się nam z tej drogi schodzić…
A
pomocą w kroczeniu ową jedyną i indywidualną drogą do Jezusa
niech będzie przykład wyjątkowej relacji, jaka łączyła z Nim
Patrona dnia dzisiejszego, Świętego Jana Bosco, Kapłana.
Urodził
się on
16 sierpnia 1815 roku w Becchi,

około czterdziestu kilometrów od Turynu. Był synem piemonckich
wieśniaków. Gdy miał dwa lata, zmarł jego ojciec. W tej sytuacji
matka musiała zająć się utrzymaniem trzech synów.
Młode
lata przeżył w ubóstwie. Wcześnie musiał podjąć pracę
zarobkową. Kiedy miał lat dziewięć, Pan
Bóg w tajemniczym widzeniu sennym objawił mu jego przyszłą misję,

którą Jan zaczął na swój sposób rozumieć i pełnić. Widząc,
jak wielkim powodzeniem cieszą się przygodni
kuglarze i cyrkowcy,
za
pozwoleniem swojej matki w wolnych godzinach szedł do miejsc, gdzie
ci popisywali się swoimi sztuczkami – i
zaczynał ich naśladować.

W ten sposób zbierał mieszkańców swojego osiedla i zabawiał ich
w niedzielne i świąteczne popołudnia, przeplatając
swoje popisy modlitwą, pobożnym śpiewem i „kazaniem”, które
wygłaszał.
Było to
zwykle kazanie, które tego dnia na porannej Mszy Świętej zasłyszał
w kościele parafialnym, a które prawie „co do słowa”
zapamiętał.
Pierwszą
Komunię
Świętą
przyjął w wieku jedenastu lat.

Gdy miał lat czternaście, rozpoczął naukę u pewnego kapłana –
emeryta, którą musiał jednak po roku przerwać z powodu nagłej
śmierci nauczyciela. Następnie odbył naukę w szkole podstawowej i
średniej. Nie mając jednak funduszów na kształcenie się, musiał
pracować dodatkowo w różnych zawodach,
by
zdobyć konieczne podręczniki, opłacić nauczycieli i utrzymać
się na stancji.
Dorabiał nadto dawaniem korepetycji.
Po
ukończeniu szkoły średniej, został przyjęty do wyższego
seminarium duchownego w Turynie. Tutaj, pod kierunkiem Świętego
Józefa Cafasso, wykładowcy i spowiednika, czynił znaczne postępy
w doskonałości chrześcijańskiej. 5
czerwca 1841 roku otrzymał święcenia kapłańskie.
8
grudnia 1841 roku, napotkał przypadkowo piętnastoletniego chłopca
– sierotę, zupełnie opuszczonego materialnie i moralnie.
Od tego, w jakimś sensie
przełomowego dnia, zaczął gromadzić samotną młodzież,

uczyć ją prawd wiary, szukać dla niej pracy u uczciwych ludzi. W
niedzielę zaś zajmował młodzież rozrywką, dawał
okazję do uczestnictwa we Mszy Świętej i do przyjmowania
Sakramentów Świętych.
Ponieważ
wielu z jego podopiecznych było bezdomnymi, starał się dla nich o
dach nad głową. Tak
powstały szkoły elementarne, zawodowe i internaty,

które rychło rozpowszechniły się w Piemoncie. Wszystko to
spowodowało, że ten Apostoł młodzieży uważany jest dziś za
jednego z największych pedagogów w dziejach Kościoła.

Zdawał
sobie wszakże Jan sprawę, że sam jeden tak wielkiemu dziełu nie
podoła. Aby
zapewnić stałą
pieczę nad młodzieżą, założył dwie rodziny zakonne:

Pobożne Towarzystwo Świętego Franciszka Salezego dla młodzieży
męskiej – zwanych salezjanami, oraz Zgromadzenie Córek Maryi
Wspomożycielki Wiernych dla dziewcząt.
Będąc
tak aktywnym, potrafił jednak nasz Święty
odnajdywać czas na modlitwę i głębokie życie wewnętrzne.

Obdarzony niezwykłymi charyzmatycznymi przymiotami, pozostawał
człowiekiem pokornym i skromnym.

Uważał siebie za słabe narzędzie Boga. Rozwinął
szeroko działalność misyjną,

posyłając najlepszych swoich synów duchownych i córki do Ameryki
Południowej. Dzisiaj te dwie rodziny salezjańskie pracują
na wszystkich kontynentach świata, na polu misyjnym.

W
dziedzinie wychowania chrześcijańskiego Święty Jan Bosco
wsławił się także tym, że
zostawił po sobie kierunek
– styl wychowania – pod nazwą „systemu uprzedzającego”,

który wprowadził prawdziwy przewrót w dotychczasowym wychowaniu.
Nie mniejsze zasługi położył
nasz Święty na polu ascezy katolickiej, którą uwspółcześnił,

uczynił dostępną dla najszerszych warstw wiernych Kościoła:
uświęcenie się przez
sumienne wypełnianie obowiązków stanu,
doskonalenie
się przez rzetelną pracę.
Cały
wolny czas Jan poświęcał na
pisanie i propagowanie dobrej prasy i książek.
Początkowo
wydawał w drukarniach turyńskich. Od roku 1861 posiadał już
własną drukarnię. Rozpoczął od wydawania żywotów
świątobliwych młodzieńców,
by
swoim chłopcom dać konkretne żywe przykłady i wzory do
naśladowania. Od roku
1877 dla wszystkich przyjaciół swoich dzieł zaczął wydawać jako
miesięcznik – do dziś istniejący –
Biuletyn
Salezjański”
.
Wszystkie jego pisma, wydane drukiem, obejmują trzydzieści siedem
tomów. Ponadto, pozostawił po sobie olbrzymią korespondencję.
W
czasie kanonicznego procesu naoczni świadkowie w detalach opisywali
wypadki uzdrowienia
ślepych, głuchych, chromych, sparaliżowanych, nieuleczalnie
chorych. Wiemy też o
wskrzeszeniu co najmniej jednego umarłego. Najwięcej
wszakże rozgłosu przyniosły mu: dar
czytania w sumieniach ludzkich, którym posługiwał się niemal na
co dzień, oraz dar przepowiadania przyszłości

jednostek, swojego Zgromadzenia, dziejów Kościoła. Jan Bosco
zmarł 31
stycznie
1888 roku.
Papież
Pius
XI beatyfikował go
2 czerwca 1929 roku,
a kanonizował
już
1 kwietnia 1934 r
oku,
w Wielkanoc.
O
postawie i duchowości tego
Patrona młodzieży niech
zaświadczą jego własne słowa, zamieszczone w jednym z listów,
jaki skierował do swoich duchowych synów – salezjanów. A pisał
tak: „Jeśli rzeczywiście
pragniemy prawdziwego dobra naszych wychowanków

i przygotowania ich do wypełnienia obowiązków, o tym nade wszystko
powinniśmy pamiętać, że drogim naszym chłopcom zastępujemy
rodziców.
Dla nich
pracowałem zawsze z miłością, dla nich uczyłem się, sprawowałem
posługę kapłańską. […]
Ileż
to razy, Synowie moi, musiałem w ciągu mojego długiego życia
uczyć się tej wielkiej prawdy, że łatwiej
jest gniewać się niż cierpliwie znosić, grozić niż przekonywać,

a nawet łatwiej jest z powodu naszej niecierpliwości i pychy ukarać
opornego, niż poprawić, zachowując się stanowczo i przyjaźnie.
Zalecam wam miłość
Świętego
Pawła, którą okazywał nowo nawróconym.

Często prowadziła go do łez i wytrwałej modlitwy, kiedy widział,
że tak mało są pojętni i nie odpowiadają należycie na jego
miłość.
Baczcie,
by wam nikt nie mógł
zarzucić, że działacie w gniewie.

Niełatwo zachować spokój w karaniu, a przecież jest on konieczny,
aby się nie wydawało, że działamy dla podkreślenia swej władzy
albo dania upustu gniewowi. Tych, nad którymi sprawujemy jakąkolwiek
władzę, uważajmy za synów. Stańmy
się ich sługami, podobnie jak Jezus, który przyszedł służyć,
nie zaś, aby Mu służono.

Niechaj zawstydza nas nawet pozór chęci panowania. Nie panujmy nad
nikim, chyba po to tylko, aby lepiej służyć. […]

naszymi dziećmi. Dlatego gdy poprawiamy ich błędy, wyzbądźmy
się wszelkiego zagniewania,

albo przynajmniej działajmy tak, jakbyśmy usunęli je zupełnie.
Żadnego zagniewania, żadnej pogardy, żadnej obelgi. Na czas obecny
miejcie miłosierdzie, na przyszły – nadzieję, jak
przystoi ojcom, którzy naprawdę starają się o poprawę i właściwe
wychowanie.
W szczególnie
trudnych wypadkach należy raczej pokornie i ufnie błagać Boga, niż
wylewać potok słów, które tylko obrażają słuchających, lecz
nie przynoszą żadnego pożytku winowajcom.”
Tyle
Święty Jan Bosco.
Wpatrzeni
w świetlany przykład jego świętości, ale też zasłuchani w Boże
słowo dzisiejszej liturgii, zastanówmy się:

W
jaki sposób staram się rozpoznawać, czego ode mnie oczekuje Pan –
i jak staram się to realizować?

O
czym mówię Jezusowi w trakcie osobistej modlitwy?

Jak
walczę z pokusą porównywania się z innymi i uważania siebie za
lepszego od innych?

Skąd
On to ma? I co za mądrość, która Mu jest dana? I takie cuda
dzieją się przez Jego ręce…

7 komentarzy

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.