Chcieć – to móc!

C
Niech
będzie pochwalony Jezus Chrystus! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym
urodziny przeżywa Iwona Zagubień, moja dobra Znajoma z czasów
posługi w Celestynowie. Życzę Jubilatce, by zawsze – jak dotąd
– budowała w swojej Rodzinie atmosferę Świętej Rodziny.
Zapewniam o modlitwie!
Moi
Drodzy, dzisiaj – jak zaznaczył Ksiądz Marek w swoim słówku –
pomimo że nie możemy liturgicznie obchodzić wspomnienia Matki
Bożej z Lourdes, to jednak mamy w pamięci to wspomnienie i związany
z nim Światowy Dzień Chorego. Zechciejmy pospieszyć z modlitewnym
wsparciem do naszych Chorych. A może też – pospieszyć do Nich z
wizytą…
Na
radosne i pobożne przeżywanie dzisiejszego dnia – niech Was
błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty.
Amen
Gaudium
et spes! Ks. Jacek
6
Niedziela zwykła, B,
do
czytań: Kpł 13,1–2.45–46; 1 Kor 10,31–11,1; Mk 1,40–45
CZYTANIE
Z KSIĘGI KAPŁAŃSKIEJ:
Tak
powiedział Pan do Mojżesza i Aarona: „Jeżeli u kogoś na skórze
ciała pojawi się nabrzmienie albo wysypka, albo biała plama, która
na skórze jego ciała jest oznaką trądu, to przyprowadzą go do
kapłana Aarona albo do jednego z jego synów kapłanów.
Trędowaty,
który podlega tej chorobie, będzie miał rozerwane szaty, włosy w
nieładzie, brodę zasłoniętą i będzie wołać: «Nieczysty,
nieczysty!» Przez cały czas trwania tej choroby będzie nieczysty.
Będzie mieszkał w odosobnieniu. Jego mieszkanie będzie poza
obozem”.
CZYTANIE
Z PIERWSZEGO LISTU ŚWIĘTEGO PAWŁA APOSTOŁA DO KORYNTIAN:
Bracia:
Czy jecie, czy pijecie, czy cokolwiek innego czynicie, wszystko na
chwałę Bożą czyńcie. Nie bądźcie zgorszeniem ani dla Żydów,
ani dla Greków, ani dla Kościoła Bożego, podobnie jak ja, który
się staram przypodobać wszystkim, nie szukając własnej korzyści,
lecz dobra wielu, aby byli zbawieni.
Bądźcie
naśladowcami moimi, tak jak ja jestem naśladowcą Chrystusa.
SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MARKA:
Pewnego
dnia przyszedł do Jezusa trędowaty i upadając na kolana, prosił
Go: „Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić”. Zdjęty litością,
wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł do niego: „Chcę, bądź
oczyszczony”. Natychmiast trąd go opuścił i został oczyszczony.
Jezus
surowo mu przykazał i zaraz go odprawił ze słowami: „Uważaj,
nikomu nic nie mów, ale idź, pokaż się kapłanowi i złóż za
swe oczyszczenie ofiarę, którą przepisał Mojżesz, na świadectwo
dla nich”.
Lecz
on po wyjściu zaczął wiele opowiadać i rozgłaszać to, co
zaszło, tak że Jezus nie mógł już jawnie wejść do miasta, lecz
przebywał w miejscach pustynnych. A ludzie zewsząd schodzili się
do Niego.
Trąd
– na owe czasy – był straszną chorobą. I dzisiaj jest
nielekką, ale dzisiaj są szanse na jej wyleczenie, za czasów
Jezusa natomiast – nie było żadnych. Patrząc z
ludzkiej perspektywy – nie było żadnych. Dlatego wiadomość o
zapadnięciu na tę chorobę była wyrokiem śmierci.
Wyrok ten sam się wykonywał, często bardzo długo, nawet całymi
latami, w odosobnieniu, a mówiąc wprost i brutalnie: w
całkowitym opuszczeniu
skazańca, w odrzuceniu na
margines życia rodzinnego, społecznego, jakiegokolwiek… Tak,
wiadomość o trądzie – to był wyrok śmierci.
Starotestamentalne
prawo – jak słyszeliśmy – dawało człowiekowi podejrzanemu o
trąd tylko tę jedną szansę, iż pozwalało określić, czy jest to prawdziwy trąd, czy tylko jakaś
niegroźna wysypka, ustępująca po kilku dniach. W tym drugim
przypadku, po dokonaniu określonych rytualnych oczyszczeń, można
było powrócić do normalnego życia w społeczności, w rodzinie,
wśród swoich sąsiadów.
Jeżeli
jednak był to rzeczywisty trąd, to ratunku nie było żadnego,
a stan człowieka nim dotkniętego był po prostu tragiczny, bo nie
dość, że choroba powodowała swoje spustoszenie, to jeszcze
człowiek ów musiał obwieszczać wszem i wobec, że jest nią
dotknięty, że jest nieczysty. A to – jak się możemy domyślać
– nie poprawiało jego ogólnego samopoczucia… Stan takiego
człowieka był beznadziejny, a jego los – przesądzony. Można
nawet powiedzieć, że była to swoista śmierć za życia,
zważywszy jeszcze na to, jakimi objawami ta choroba się
charakteryzowała… Człowiek taki za życia już był umarły.

No,
chyba, że na swojej drodze spotkał Jezusa – tak, jak
trędowaty z dzisiejszej Ewangelii. On zapewne też miał w
świadomości wszystkie obostrzenia prawne, dotyczące jego stanu,
jednak odważył się podejść do Jezusa i z wielką,
naprawdę wielką i wręcz podziwu godną pokorą zwrócić się do
Niego z błagalnym stwierdzeniem: Jeśli chcesz, możesz mnie
oczyścić…
Odpowiedź Jezusa była natychmiastowa:
Chcę, bądź oczyszczony. Krótka prośba,
krótka odpowiedź, jedna chwila – a dochodzące już właściwie
do kresu życie owego chorego zostało uratowane, odrodzone,
odnowione.
Wszystko
wróciło do stanu sprzed choroby, a nawet do stanu o wiele
lepszego i „świeższego”,
bo możemy być pewni, że jeżeli
Jezus stosuje swoją „kurację”, to człowiek, który jej
dostępuje, nie tylko dźwiga się z tej jednej swojej, najbardziej
dolegliwej choroby, ale dostaje niejako „w
pakiecie”
także odpuszczenie grzechów i totalne odnowienie
swego życia duchowego i fizycznego.
Dlatego
trudno się nawet dziwić bohaterowi dzisiejszej Ewangelii, że nie
był w stanie utrzymać w tajemnicy tego, co go spotkało, ale zaczął
wiele opowiadać i rozgłaszać to, co zaszło, tak że Jezus nie
mógł już jawnie wejść do miasta, lecz przebywał w miejscach
pustynnych
. Trudno się dziwić człowiekowi, który
życie raz jeszcze dostał w prezencie, któremu pozwolono raz
jeszcze zacząć wszystko od nowa. I chociaż może nie do końca
pochwalamy
to jego pełne entuzjazmu rozgłaszanie na prawo i
lewo o tym, co zaszło, bo zdajemy sobie sprawę, że Jezus zabronił
mu tego czynić, to jednak na pewno musimy pochwalić sposób, w
jaki poprosił Jezusa
o łaskę uzdrowienia. A w jaki sposób
poprosił?
Słyszeliśmy:
w sposób bardzo pokorny, wręcz uniżony, a może lepiej powiedzieć,
że w sposób dyspozycyjny. On oddał się Jezusowi do
dyspozycji, na zasadzie: czyń ze mną, co chcesz. Jeśli
chcesz, możesz mnie oczyścić.
A to oznacza, że istniała
też taka możliwość, iż Jezus mógł tego nie chcieć. I
tylko możemy podywagować, co by było, gdyby Jezus rzeczywiście
nie chciał go
w tym momencie uzdrowić, bo na
przykład uznałby, że ta choroba może przyczynić się do
skrócenia mu czyśćca i przyspieszenia jego zbawienia, dlatego
pozostawiłby go z jego chorobą – czy wtedy także, z takim samym
zapałem oddawałby się do dyspozycji Jezusa? Trudno powiedzieć…
Jednakże
fakt, iż w obliczu choroby, na jaką zapadł, zwrócił się do
Jezusa w taki, a nie inny sposób, zasługuje na pochwałę. I na
pewno – na naśladowanie. Co zaś jest głównym i
najważniejszym powodem, dla którego tak tę postawę chwalimy?
Podkreślmy to jeszcze raz bardzo mocno: pełna dyspozycyjność
wobec Jezusa!
Całkowite oddanie Jezusowi i zdanie się na Jego
wolę, na Jego decyzję, co w tej sytuacji zrobić.
Chodzi
zatem o taką postawę, do której Święty Paweł zachęca wiernych
Koryntu, ale i nas wszystkich w drugim czytaniu, mówiąc: Czy
jecie, czy pijecie, czy cokolwiek innego czynicie, wszystko na chwałę
Bożą czyńcie.
Czyli – we wszystkim pozostawać do
dyspozycji Jezusa; wszystkim, co się mówi i czyni, przysparzać
chwały Bożej. Wszystkim! Nawet tak prozaicznymi –
powiedzielibyśmy – czynnościami, jak jedzenie i picie. Uczniowie
i przyjaciele Jezusa wszystko mają czynić na chwałę Bożą!
A zatem – jak już wspomnieliśmy – pozostawać do pełnej
dyspozycji Jezusa.
Tak,
jak uczynił to trędowaty z dzisiejszej Ewangelii. Kiedy stanął w
obliczu zagrożenia życia, a właściwie – bliskiej perspektywy
jego zakończenia z powodu śmiertelnej choroby, uznał, że jeżeli
jest dla niego jakiekolwiek światełko w tunelu, to jest nim
jedynie pomoc Jezusa.
O ile oczywiście Jezus uzna, że powinien
jej udzielić. I dlatego w taki, a nie inny sposób do Jezusa
przemówił. Zdał się całkowicie na Niego, nie mówił
Jezusowi, co ma robić
– nie prosił konkretnie o łaskę
zdrowia.
Chociaż
– powiedzmy sobie całkiem szczerze – nie byłoby to niczym złym,
bo my możemy, a nawet powinniśmy bardzo otwarcie z Jezusem na
modlitwie rozmawiać,
a także mówić Mu o naszych potrzebach
bardzo konkretnie. Jednak trędowaty nie odważył się na
takie postawienie sprawy, a postanowił po prostu zdać się na
Jezusa
– gdzieś tam w głębi serca przeczuwając, że Jezus
będzie najlepiej wiedział, co ma zrobić i jak
zaradzić całej biedzie…
I
tylko możemy się domyślać, że wewnętrznie musiał się bardzo
mocować, bo na pewno korciło go, żeby wypowiedzieć, a
wręcz wykrzyczeć przed Jezusem cały swój ból, swoje przerażenie,
a jednocześnie – swoją prośbę o jak najszybsze uzdrowienie. Na
pewno chciał to wypowiedzieć. Nie uczynił tego jednak. Oddał
sprawę w całości Jezusowi, mówiąc: Jeśli chcesz, możesz
mnie oczyścić…
Właśnie
jeśli chcesz… To najmądrzejsze, jakie tylko
może być, ustawienie całej sprawy – takie właśnie powierzenie
jej Jezusowi. Jeśli chcesz… Tyle, że Jezus zwykle
odpowiada tak, jak odpowiedział dzisiaj trędowatemu: Chcę…
Bo Jezus rzeczywiście chce naszego dobra i chce naszego
oczyszczenia, naszego wzmocnienia, naszego uświęcenia. On tego
chce, chociaż nie zawsze czyni to tak, jakbyśmy sobie wyobrażali
czy jak my uważalibyśmy, że powinien uczynić. W rzeczywistości,
On to wie najlepiej. Natomiast na pewno zawsze chce naszego dobra,
chce nam pomóc. Problem w tym, czy my tego na pewno zawsze
chcemy…
I że tak naprawdę – nie zawsze tego chcemy…
Paradoks
to? Oczywiście. Ale tak to niestety często wygląda: to my nie
chcemy,
żeby Jezus nam pomógł. Nie chcemy, żeby nas uzdrowił.
Nam jest – jakby to szokująco i niewiarygodnie nie brzmiało –
dobrze z naszym trądem! Nam jest dobrze z grzechem, który
popełniamy – ale też z naszymi przyzwyczajeniami, które uznajemy
za jedynie słuszne i właściwe, nazywając je naszym prywatnym
sposobem życia i postępowania; pomimo że z jego powodu
ludziom jest z nami niekiedy bardzo trudno wytrzymać… To my nie
zawsze chcemy, żeby Pan nas oczyścił… On zawsze chce.
Zauważmy
jednocześnie, że kiedy trędowaty zwrócił się do Jezusa ze
słowami: Jeśli chcesz, możesz mnie
oczyścić,
to Jezus odpowiedział: Chcę, bądź
oczyszczony
– i natychmiast nastąpiło uzdrowienie.
Co to oznacza?
To
oznacza, że dla Jezusa chcieć – to móc. Dla nas –
niestety – nie zawsze. Bo my nawet jeśli chcemy coś dobrego
zrobić, czy jakieś zło pokonać, to nie zawsze od razu
możemy.
A przynajmniej – tak mówimy, że nie
możemy. Stąd wiele naszych naprawdę dobrych i naprawdę szczerych
postanowień, które nigdy nie doczekują się realizacji. Bo
my chcemy – ale nie możemy. Czy jednak naprawdę nie możemy,
czy tylko tak się tłumaczymy, że nie możemy?…
Oczywiście,
o własnych siłach na pewno nie możemy, nie damy rady, nie
udźwigniemy tak trudnego zadania. Ale dlaczego mamy zmagać się
tylko o własnych siłach? A któż nam zabrania zwrócić się o
pomoc do Jezusa
– zwłaszcza, że On bardzo chce nam tej pomocy
zawsze udzielać?… Któż nam tego zabrania? Czy może nie jest
tak, że my sami – często już na starcie – mówimy sobie, a
właściwie: wmawiamy sobie, że nie damy rady, że nie ma
szans na to, by cokolwiek mogło się zmienić, by nastąpiła
poprawa z jakiegoś naszego grzechu, naszej słabości?…
Powiedzmy
sobie szczerze, moi Drodzy, że jeśli tak stawiamy sprawę już
na samym początku,
to rzeczywiście – nic nie będziemy w
stanie zrobić. Nic! Podobnie, jeżeli tak stawiamy sprawę w
odniesieniu do osób, za które jesteśmy odpowiedzialni.
Dlatego
trudno zaakceptować postawę rodziców, którzy tak szybko
rezygnują z możliwości wywierania dobrego wpływu
na swoje
dziecko i tłumaczą, że – na przykład – nie będą go zmuszać
do chodzenia do kościoła, nie będą go zmuszać do modlitwy, nie
mogą też zbytnio wywierać na niego presji w sprawie jego
zachowania w szkole i poza szkołą, bo przecież nie mogą go do
niczego przymusić.
A dziecko jest jeszcze w szkole podstawowej,
czy w wieku gimnazjalnym. A nawet niechby było w liceum – czy
rodzice już naprawdę nie mają na nie żadnego wpływu?!
Dlaczego tak szybko i tak łatwo z niego rezygnują?
I
tu nie chodzi o jakąś brutalną presję, o jakiś terror, ale czy
rodzice naprawdę nie są w stanie w żaden sposób oddziaływać
na swoje niepełnoletnie dziecko, które mają przy sobie i wychowują
we własnym domu? Czyli co: jedynie je karmią, ubierają i dają
pieniądze, a obowiązek wychowania zrzucają na nauczyciela
lub księdza, którego potem jeszcze oskarżają za niewłaściwe
postawy swojego własnego dziecka? Czy to wszystko nie stoi na
głowie? Czy to nie jest jakiś absurd?
Moi
Drodzy, dla nas również – podobnie, jak dla Jezusa – chcieć,
to jednocześnie móc.
I w kwestii naszej osobistej przemiany, i
w kwestii postawy osób nam najbliższych, w tym szczególnie:
naszych dzieci. Chcieć – to móc. Tylko trzeba pewne sprawy
od samego początku mądrze poustawiać.

2 komentarze

  • Wróciłam z rekolekcji ewangelizacyjnych, gdzie "przerabialiśmy" kolejny raz głoszenie kerygmatu wiary; była teoria- nauczanie i ćwiczenia "praktyczne"- scenki zwyczajowe i rzeczywiste głoszenie kerygmatu w dwóch szpitalach, w galeriach handlowych , dworcu kolejowym i na ulicach mojego miasta. Na koniec rekolekcji były świadectwa a po nich moja wspólnota uczestniczyła jeszcze w Mszy Świętej z namaszczeniem chorych i modlitwami uwielbienia Jezusa w Najświętszym Sakramencie. W bardzo chłodny dzień – dużo gorących wrażeń.Podsumować mogłabym jednym zdaniem; Bóg żyje dziś, dotyka zimnych skostniałych serc i uzdrawia swoją gorącą miłością! A hasło dnia dzisiejszego brzmiało " Katolicy na ulicy!"

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.