Święty Jan Chrzciciel i… woda sodowa!

Ś

Niech
będzie pochwalony Jezus Chrystus! Moi Drodzy, chociaż dzisiaj mamy
niedzielę, to jednak Uroczystość, jaką wskazuje dziś kalendarz
liturgiczny, przewyższa rangą niedzielę zwykłą, dlatego
przeżywamy dziś Uroczystość Narodzenia Świętego Jana
Chrzciciela. I właśnie wstawiennictwu tego nadzwyczajnego Patrona
powierzam dzisiejszych Solenizantów.
A
imieniny dzisiaj obchodzi nasz Tato, Jan Jaśkowski. W imieniu całego
naszego Rodzeństwa dziękujemy za wspaniały przykład postawy Ojca
i Męża, zatroskanego o Dom, o pomoc chorej Żonie i jeszcze
dodatkowo – o swojego Ojca, ciężko przeżywającego swój wiek i
swoją chorobę. Ponadto dziękujemy za pogodę ducha, specyficzne –
czasami ostre – poczucie humoru, ale nade wszystko: za przykład
szczerze praktykowanej wiary, głęboko przeżywanej Mszy Świętej i
codziennej modlitwy. Życzymy hartu ducha i niezłomności!
Zapewniamy o modlitwie!
Ponadto,
imieniny dziś przeżywają:
Ksiądz
Jan Miedzianowski, mój Kolega z roku Święceń, posługujący na
misjach w Peru;
Ksiądz
Jan Babik, Kanclerz Kurii diecezjalnej siedleckiej;
Ksiądz
Jan Spólny, Proboszcz w Parafii w Gończycach;
Jan
Grajda, pełniący posługę Kościelnego w Celestynowie.
Wszystkim
Solenizantom życzę, aby w tym, co na co dzień robią,
stuprocentowo naśladowali swojego Patrona. O to będę się dla Nich
modlił.
Moi
Drodzy, dzisiaj w Miastkowie dwie ważne uroczystości: na Mszy
Świętej o godz. 9:00 – promocja czterech nowych Lektorów, a na
Mszy Świętej o godz. 12:00 – Jubileusz sześćdziesięciolecia
kapłaństwa Księdza Wacława Bytniewskiego, pochodzącego z Parafii
Miastków. Jest to o tyle ważne wydarzenie, że mniej więcej od
tamtych czasów nie ma powołań z Parafii, dlatego będzie to dla
nas wszystkich wspaniałą okazją do modlitwy o nowe powołania. Ale
nade wszystko – za Dostojnego Jubilata.
Na
głębokie i radosne przeżywanie dnia Pańskiego – niech Was
błogosławi Bóg wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty.
Amen
Gaudium
et spes! Ks. Jacek

Uroczystość
Narodzenia Św. Jana Chrzciciela – Msza w dzień,
w
12 Niedzielę zwykłą,
do
czytań z t. VI Lekcjonarza: Iz 49,1–6; Dz 13,22–26; Łk
1,57–66.80

CZYTANIE
Z KSIĘGI PROROKA IZAJASZA:
Wyspy,
posłuchajcie mnie! Ludy najdalsze, uważajcie! Powołał mnie Pan
już z łona mej matki, od jej wnętrzności wspomniał moje imię.
Ostrym mieczem uczynił me usta, w cieniu swej ręki mnie ukrył.
Uczynił ze mnie strzałę zaostrzoną, utaił mnie w swoim
kołczanie. I rzekł mi: „Tyś sługą moim, w tobie się
rozsławię”.
Ja
zaś mówiłem: „Próżno się trudziłem, na darmo i na nic
zużyłem me siły. Lecz moje prawo jest u Pana i moja nagroda u Boga
mego. Wsławiłem się w oczach Pana. Bóg mój stał się moją
siłą”.
A
teraz przemówił Pan, który mnie ukształtował od urodzenia na
swego sługę, bym nawrócił do Niego Jakuba i zgromadził Mu
Izraela.
I
rzekł mi: „To zbyt mało, iż jesteś mi sługą dla podźwignięcia
pokoleń Jakuba i sprowadzenia ocalałych z Izraela. Ustanowię cię
światłością dla pogan, aby moje zbawienie dotarło aż do krańców
ziemi”.

CZYTANIE
Z DZIEJÓW APOSTOLSKICH:
W
synagodze w Antiochii Pizydyjskiej Paweł powiedział: „Bóg dał
ojcom naszym Dawida na króla, o którym też dał świadectwo w
słowach: «Znalazłem Dawida, syna Jessego, człowieka po mojej
myśli, który we wszystkim wypełni moją wolę». Z jego to
potomstwa, stosownie do obietnicy, wyprowadził Bóg Izraelowi
Zbawiciela Jezusa. Przed Jego przyjściem Jan głosił chrzest
nawrócenia całemu ludowi izraelskiemu.
A
pod koniec swojej działalności Jan mówił: «Ja nie jestem tym, za
kogo mnie uważacie. Po mnie przyjdzie Ten, któremu nie jestem godny
rozwiązać sandałów na nogach».
Bracia,
synowie rodu Abrahama i ci spośród was, którzy się boją Boga!
Nam została przekazana nauka o tym zbawieniu”.

SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO
ŁUKASZA:
Dla
Elżbiety nadszedł czas rozwiązania i urodziła syna. Gdy jej
sąsiedzi i krewni usłyszeli, że Pan okazał tak wielkie
miłosierdzie nad nią, cieszyli się z nią razem. Ósmego dnia
przyszli, aby obrzezać dziecię, i chcieli mu dać imię ojca jego,
Zachariasza.
Jednakże
matka jego odpowiedziała: „Nie, lecz ma otrzymać imię Jan”.
Odrzekli
jej: „Nie ma nikogo w twoim rodzie, kto by nosił to imię”.
Pytali więc znakami jego ojca, jak by go chciał nazwać.
On
zażądał tabliczki i napisał: „Jan będzie mu na imię”. I
wszyscy się dziwili. A natychmiast otworzyły się jego usta, język
się rozwiązał i mówił, wielbiąc Boga. I padł strach na
wszystkich ich sąsiadów. W całej górskiej krainie Judei
rozpowiadano o tym wszystkim, co się zdarzyło. A wszyscy, którzy o
tym słyszeli, brali to sobie do serca i pytali: „Kimże będzie to
dziecię?” Bo istotnie ręka Pańska była z nim.
Chłopiec
zaś rósł i wzmacniał się duchem; a żył na pustkowiu aż do
dnia ukazania się przed Izraelem.

Bardzo
wyjątkowa misja została przez Boga zlecona Janowi
Chrzcicielowi. Bardzo wyjątkowym zadaniem został
zaszczycony. To, kim był i co miał uczynić, absolutnie
wyróżniało go
spośród wszystkich ludzi na świecie. On –
jako jedyny człowiek na świecie – stał się bezpośrednim
Poprzednikiem Zbawiciela świata,
Jego głosem, Jego heroldem,
Jego zwiastunem. Nikt z ludzi – podkreślmy to bardzo mocno – nie
był i już nikt nie będzie takim zaszczytem obdarzony.
I
dlatego to właśnie w jego usta Prorok Izajasz, w pierwszym
dzisiejszym czytaniu, wkłada słowa, które doskonale oddają
charakter jego posłannictwa: Powołał mnie Pan już z łona
mej matki, od jej wnętrzności wspomniał moje imię. Ostrym mieczem
uczynił me usta, w cieniu swej ręki mnie ukrył. Uczynił ze mnie
strzałę zaostrzoną, utaił mnie w swoim kołczanie. I rzekł mi:
„Tyś sługą moim, w tobie się rozsławię”.
A
chociaż nieraz mógł za Prorokiem powtórzyć i te słowa: Próżno
się trudziłem, na darmo i na nic zużyłem me siły;
to
jednak w Bogu upatrywał swojej nadziei i ratunku. Dlatego wraz za
Izajaszem mówił: Moje prawo jest u Pana i moja
nagroda u Boga mego. Wsławiłem się w oczach Pana. Bóg mój stał
się moją siłą.
A
Pan – niejako odpowiadając na te jego rozterki i poszukiwania –
mówił: To zbyt mało, iż jesteś mi sługą dla
podźwignięcia pokoleń Jakuba i sprowadzenia ocalałych z Izraela.
Ustanowię cię światłością dla pogan, aby moje zbawienie dotarło
aż do krańców ziemi.
Oczywiście, w pierwszym rzędzie
zadanie to wypełnił sam Zbawiciel, ale w stopniu sobie właściwym
miał je wypełnić także Poprzednik.
Jednakże
Poprzednik nigdy nie uważał się za Tego, którego przyjście
zapowiadał. Sam tak nie myślał i nie pozwolił, by ktokolwiek mógł
tak pomyśleć. Jasno mówi o tym dzisiaj Święty Paweł w drugim
czytaniu, w tych oto słowach: Przed Jego [czyli
oczywiście Jezusa] przyjściem Jan głosił chrzest
nawrócenia całemu ludowi
izraelskiemu. A pod
koniec swojej działalności Jan mówił: «Ja nie jestem tym, za
kogo mnie uważacie. Po mnie przyjdzie Ten, któremu nie jestem godny
rozwiązać sandałów na nogach».
Tak,
Jan o tym pamiętał i nigdy nie przypisywał sobie chwały, która
mu się nie należała. I właśnie na tym polegała Jego wielkość.
Mógł przecież postąpić zupełnie inaczej: mógł wykorzystać
pozycję,
jaką miał wśród ludzi. Zwłaszcza, że – jak
słyszymy w dzisiejszej Ewangelii – jego narodzeniu towarzyszyły
nadzwyczajne znaki, co było potwierdzeniem tego, iż istotnie
ręka Pańska była z nim. Mógł z tego
skorzystać, mógł zbudować na tym swoją pozycję, swój prestiż;
mógł domagać się powszechnego szacunku i podziwu ze strony ludzi.

A
on zupełnie o to nie dbał – zupełnie! Ileż to razy
potem, kiedy już podjął publiczną działalność, w sposób ostry
i bezkompromisowy upominał za grzechy i wykroczenia moralne
nawet największych tego świata! Czyż nie za to zresztą
został uwięziony i stracony? Zanim to jednak nastąpiło – czyż
zabiegał o powszechne poważanie ze strony ludzi?
Gdyby
o tym faktycznie myślał, to nie żyłby jak dziwak na pustyni,
ubrany w zwierzęce skóry i żywiący się szarańczą i leśnym
miodem. Przecież takiego dziwoląga to się można było
przestraszyć w nocy! Jak więc można go było poważać?…
Jan
jednak – podkreślmy to jeszcze raz – w ogóle o to nie dbał!
Jemu na tym w ogóle nie zależało! On miał misję do spełnienia
– i to było dla niego najważniejsze. W tym sensie możemy
powiedzieć, że zaszczyt, jaki go spotkał, w ogóle go nie zmienił,
nie spowodował patrzenia na innych z góry, czy traktowania
kogokolwiek z pogardą. Bo on cały czas był zorientowany na
Boga,
cały czas był skoncentrowany na tym, aby jak najlepiej
przygotować drogę
Temu, który po nim miał przyjść, a
któremu on nie był godzien rozwiązać sandałów na nogach.
Ani
przez chwilę nie był skoncentrowany na sobie, na swoim znaczeniu,
na swojej chwale, na swojej pozycji, na swoim prestiżu – ani przez
chwilę! I za to możemy go podziwiać, i to możemy w nim
naśladować.
Owszem, możemy naśladować jeszcze wiele innych
jego postaw i zachowań, ale dzisiaj szczególnie podkreślamy to, że
Jan Chrzciciel – pomimo tak niesamowitego wyróżnienia i tak
szczególnego wybrania – pozostał sobą, pozostał wierny
misji,
jaką miał wypełnić, ostatecznie także: wierny
Bogu,
a w najmniejszym nawet stopniu nie zajęty pomnażaniem
własnego znaczenia.
Jakże
to piękna postawa, moi Drodzy! I ile trzeba mieć w sobie
osobistej klasy,
jak wysoki poziom ducha trzeba sobą
reprezentować, jak bogatego ducha trzeba mieć, żeby w obliczu
jakiegoś wyróżnienia,
albo powodzenia, albo szczęścia, albo
otrzymania wysokiego stanowiska lub znaczącego urzędu – nie
popaść w samouwielbienie, w samozachwyt,
poczucie nieomylności…
Ileż trzeba mieć w sobie mocnego i dobrego ducha, żeby – jak to
zwykliśmy mówić – woda sodowa nie uderzyła wtedy do
głowy.
I
żeby ludzi nie zacząć z góry traktować, żeby starych znajomych
i dotychczasowych kolegów na ulicy poznawać, żeby nikim nie
pogardzać, nie uważać za gorszego… Ileż trzeba mieć w sobie
radości i wewnętrznego pokoju,
żeby pomimo zaszczytów,
szczęścia i powodzenia, i ludzkich pochwał – szczerych lub
nieszczerych – zachować dystans do samego siebie, umieć
śmiać się z siebie,
ze swoich przywar i błędów… Ileż
trzeba mieć w sobie dobrego humoru, żeby w taki właśnie sposób –
z humorem! – traktować cały swój prestiż i swoją
pozycję.
I
nie chodzi tu – bynajmniej – żeby się wszystkim za wszelką
cenę podobać,
żeby się do wszystkich na prawo i lewo
uśmiechać, a nie chcąc kogokolwiek do siebie zrazić, nie
reagować na czyjeś zło,
zamiatać problemy pod dywan, lub
udawać, że się ich nie widzi – naprawdę nie o to chodzi.
Jeżeli komuś powierzony został jakiś urząd, powierzona komuś
została jakaś władza, określona odpowiedzialność za innych,
jakieś eksponowane stanowisko w społeczności, jakaś misja – to
nie po to, aby tylko błyszczeć przed ludźmi, albo tylko
kwiatki i życzenia przyjmować, wysłuchując przy tym samych
komplementów – nie!
Jeżeli
ktoś przyjął taki czy inny urząd, jakąś odpowiedzialność za
innych – także tę w rodzinie, a więc odpowiedzialność rodziców
za dzieci, czy rodzeństwa starszego za młodsze, i tak dalej – to
nie może unikać rozwiązywania trudnych spraw. Bo to nie
może wyglądać tak, że odbiera się wyrazy szacunku, pochwały i
przyjmuje się tylko słowa uznania, a kiedy przychodzą problemy,
to się ich nie widzi – nie!
To właśnie na osobie,
sprawującej władzę lub pełniącej określony urząd, spoczywa
odpowiedzialność za to, aby – mówiąc obrazowo – ręce po
łokcie unurzać w całym tym „błotku” i problem rozwiązać!

Nie zamiatać pod dywan, nie zrzucać na innych niewdzięcznej
powinności, ale samemu wziąć się odważnie za jej
rozwiązanie! I – jeśli trzeba – powiedzieć kilka słów
prawdy, nawet cierpkich i ostrych; i upomnieć kategorycznie, i
zakazać takich lub innych działań, a inne znowu nakazać. To
wszystko jest konieczne!
Ale
i przy tym można zachować duży dystans do samego siebie, z
dużą dozą humoru traktować siebie samego i swoją pozycję.
Można, naprawdę można. A kiedy to będzie możliwe?
Wtedy,
kiedy w obliczu wielkiego wyróżnienia, wielkiego szczęścia lub
wysokiego stanowiska w hierarchii społecznej – będziemy
naśladować Świętego Jana Chrzciciela.
W czym? W jego
zorientowaniu na Boga. Kiedy ciesząc się jakimś
ogromnym szczęściem, jakimś wyróżnieniem – będziemy je
dedykowali Bogu i Jemu za nie dziękowali. I kiedy podejmując
odpowiedzialność za innych, podejmując się pełnienia władzy –
będziemy się starali wolę Bożą wypełniać i Bożych zasad we
wszystkim przestrzegać.
Jan
Chrzciciel tylko Boga miał na oku i tylko na tym mu zależało, aby
Bóg był z niego zadowolony.
Jeżeli i nam będzie na tym
zależało, jeżeli i my będziemy starali się o to, aby Bożą wolę
wypełnić i Bożymi zasadami się kierować, to nie ma obawy,
że wielkie szczęście, wielkie wyróżnienie czy wysokie stanowisko
przewróci nam w głowie. Potrzeba w tym wszystkim prawdziwej
wiary,
potrzeba pokory wobec Boga i otwartości serca na
drugiego człowieka.
Łatwe
to? Nie.
Powiedzmy to szczerze. Dlatego trzeba do tego ciągle
dojrzewać, ciągle się tego uczyć – i podpatrywać, jak to robił
Jan Chrzciciel, który był w stanie największych tego świata
upominać i całym światem potrząsnąć, a jednocześnie uniżyć
się przed Tym,
któremu – jako jedynemu – należy się
najwyższa chwała, cześć i uwielbienie. Kto się tego od Jana
nauczy, ten prawdziwie będzie wielki. I żadna władza, ani
żadne zaszczyty, w głowie mu nie zawrócą…

Dodaj komentarz

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.