Przemawiaj do nich moimi słowami!

P

Szczęść
Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym Pielgrzymi z Podlasia stanęli
już przed obliczem Pani Jasnogórskiej. Dopełnia się czas
rekolekcji w drodze. A w Miastkowie dziś wieczorem – ostatni
pielgrzymkowy Różaniec. Niech Pan sam pomnoży dobro tego czasu w
sercach nas wszystkich!
Gaudium
et spes! Ks. Jacek

Wtorek
19 Tygodnia zwykłego, rok II,
Wspomnienie
Św. Maksymiliana Marii Kolbego,
Kapłana
i Męczennika,
do
czytań: Ez 2,8–3,4; Mt 18,1–5.10.12–14

CZYTANIE
Z KSIĘGI PROROKA EZECHIELA:
To
mówi Pan: „Ty, synu człowieczy, słuchaj tego, co ci powiem. Nie
opieraj się, jak ten lud zbuntowany. Otwórz usta swoje i zjedz, co
ci podam”. Popatrzyłem, a oto wyciągnięta była w moim kierunku
ręka, w której był zwój księgi. Rozwinęła go przede mną; był
zapisany z jednej i drugiej strony, a opisane w nim były narzekania,
wzdychania i biadania.
A
On rzekł do mnie: „Synu człowieczy, zjedz to, co jest przed tobą
postawione. Zjedz ten zwój i idź przemawiać do Izraelitów”.
Otworzyłem więc usta, a On dał mi zjeść ów zwój, mówiąc do
mnie: „Synu człowieczy, nakarm się i napełnij wnętrzności
swoje tym zwojem, który ci podałem”. Zjadłem go, a w ustach
moich był słodki jak miód.
Potem
rzekł do mnie: „Synu człowieczy, udaj się do domu Izraela i
przemawiaj do nich moimi słowami”.

SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO
MATEUSZA:
Uczniowie
przystąpili do Jezusa z zapytaniem: „Kto właściwie jest
największy w królestwie niebieskim?” On przywołał dziecko,
postawił je przed nimi i rzekł:
Zaprawdę
powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci,
nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Kto się więc uniży jak
to dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim. I kto by
przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje.
Strzeżcie
się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych; albowiem
powiadam wam: Aniołowie ich w niebie wpatrują się zawsze w oblicze
Ojca mojego, który jest w niebie.
Jak
wam się zdaje? Jeśli kto posiada sto owiec i zabłąka się jedna z
nich: czy nie zostawi dziewięćdziesięciu dziewięciu na górach i
nie pójdzie szukać tej, która się zabłąkała? A jeśli mu się
uda ją odnaleźć, zaprawdę powiadam wam: cieszy się nią bardziej
niż dziewięćdziesięciu dziewięciu tymi, które się nie
zabłąkały. Tak też nie jest wolą Ojca waszego, który jest w
niebie, żeby zginęło jedno z tych małych”.

To
może dziwne, że zwój księgi, który Bóg polecił zjeść
Ezechielowi, po zjedzeniu wydał się słodki, jak miód. Wszak były
w nim dokładnie opisane – jak usłyszeliśmy przed chwilą –
narzekania,
wzdychania i biadania.

Niewiele
to ma wspólnego ze słodyczą! A
jednak Prorok poczuł niesamowitą słodycz w ustach, po czym
otrzymał takie polecenie: Synu
człowieczy, udaj się do domu Izraela i przemawiaj do nich moimi
słowami.

Boże
słowa, którymi miał przemawiać Prorok, to właśnie te, zapisane
w zwoju. Okazało się, że nawet, iż są one trudne i bolesne, to
jeżeli są to słowa samego Boga, wówczas

słodkie, są mądre i mocne,
dlatego
warto napełniać nimi zawsze swoje serce. Bo są to słowa
prawdy,

są to także słowa
zbawcze,
niosące
Bożą łaskę i Boże zmiłowanie. Warto je
zatem
zawsze przyjmować otwartym i wdzięcznym sercem, bo nawet jeżeli
wydają
się niemiłe, ostre i surowe;

jeżeli stawiają wysoko poprzeczkę wymagań, jeżeli wywołują
poruszenie i wyrzuty sumienia, to jednak wypowiadane
są dla dobra człowieka.

Niestety,
wiemy dobrze, że człowiek – a już szczególnie dzisiaj –
niechętnie
takie słowa przyjmuje,

niechętnie bierze do siebie ostre, a wręcz surowe napomnienia Boże,
niechętnie otwiera się na słowa prawdy. Nawet, jeżeli w dalszej
perspektywie odczuje prawdziwą słodycz Bożych pouczeń, to jednak
chciałby karmić się – i oszukiwać – doraźnymi,
chwilowymi „słodkościami”,

jakimiś mamiącymi cukiereczkami, czyli takimi słowami, które nie
dotykają serca, nie wywołują wewnętrznego poruszenia, które nie
psują ogólnego dobrego nastroju…
Szczególnie
dzisiaj człowiek za
wszelką cenę musi
się czuć komfortowo, musi być zadowolony,
musi
mu być wszystko na tacy podane, bo inaczej się obrazi, zgłosi
skargę do odpowiednich instytucji, wyrazi swoje najwyższe
oburzenie. Na szczęście, Bóg
nie zważa na tego typu dąsy i fochy

– i zawsze mówi prawdę.
I
domaga się życia w prawdzie, domaga się także tego, aby Jego
czciciele i słudzy mówili
prawdę i świadczyli o niej

wobec siebie nawzajem. Nawet, jeśli ta prawda będzie trudna i
niewygodna. Bogu zależy na każdym człowieku i dlatego tak właśnie
traktuje całą sprawę.
Dzisiejsza
Ewangelia dobitnie ukazuję ową troskę o konkretnego
człowieka,

także – a może przede wszystkim – o tego najmniejszego,
najsłabszego i zagubionego;

tego bezradnego, jak dziecko i tego zagubionego, jak owa zabłąkana
owca. Dla podkreślenia swej bezgranicznej miłości i troski o
każdego takiego człowieka, Jezus nie zawahał się dzisiaj dokonać
pewnego przerysowania

w swojej opowieści.
Skądinąd
bowiem wiadomo, że w zwyczajnych realiach, pasterz opiekujący się
tak dużym stadem owiec nie
ruszyłby na poszukiwanie
jednej
zagubionej.

Poświęciłby ją – właśnie dla dobra i bezpieczeństwa
pozostałych. Zwłaszcza,
że mowa jest o stadzie pasącym się w górach, gdzie czyha wiele
niebezpieczeństw – pasterz ochraniałby dziewięćdziesiąt
dziewięć pozostałych. I
Jezus to dobrze wiedział,

i wiedział też, że mówi do ludzi, którzy to dobrze wiedzą, bo
się tym zajmują.
A
jednak użył
takiego właśnie obrazu, takiego porównania, i to mówił
z takim przekonaniem,
jakby
nie było co do tego cienia wątpliwości. Dlaczego zastosował
taki właśnie zabieg?
Bo
chciał
pokazać, jak
bardzo zależy Mu na każdym z nas!

Na każdym z nas – bez wyjątku! Jak bardzo indywidualnie postrzega
i kocha każdego człowieka! W imię tej miłości i z powodu tej
troski nie wahał
się zastosować
nawet niekonwencjonalnych słów lub środków,

aby tylko służyło to dobru człowieka.
Czy
mamy odwagę zaufać
Bogu
i
wziąć do siebie

nawet najtrudniejsze i najbardziej twarde Jego słowa, jeżeli to
posłuży naszemu nawróceniu i duchowemu dobru? A czy mamy na tyle
odwagi i zaufania, by także w
najtrudniejszych sytuacjach Bogu bezgranicznie zaufać

i prosić Go, aby wyprowadził z nich dobro dla nas?
Jakże
wiele tego zaufania miał sobie Patron dnia dzisiejszego,
Święty Maksymilian Maria Kolbe!
Jako
Rajmund Kolbe,
urodził
się w Zduńskiej Woli koło Łodzi,
8 stycznia 1894 roku.

Jego rodzina posiadała tylko jedną, dużą izbę, gdzie w kącie
stał piec kuchenny, z drugiej strony cztery warsztaty tkackie, a za
przepierzeniem była sypialnia. We wnęce znajdowała się na stoliku
figurka Matki Bożej, przy
której rodzina rozpoczynała i kończyła modlitwą każdy dzień.

Rodzice,
chociaż ubodzy, byli jednak przesiąknięci
duchem katolickim i polskim.

Ojciec nawet należał do konspiracji i swoim synom często czytał
patriotyczne książki. Pierwsze
nauki Rajmund pobierał w domu.

Nie było bowiem wtedy szkół polskich, a rodzice nie chcieli
posyłać dzieci do szkół rosyjskich. Rajmund sam więc uczył się
czytania, pisania i rachunków. Wkrótce zaczął pomagać rodzicom w
sklepie. Zdradzał bowiem
zdolności matematyczne.
Od
najwcześniejszych lat wyróżniał się szczególnym
nabożeństwem do Matki Bożej.

Jako mały chłopiec kupił sobie figurkę Niepokalanej. Nie był
jednak chłopcem idealnym. Pewnego dnia na widok swawoli syna matka
odezwała się do niego z wyrzutem: „Mundziu, co z ciebie będzie?”
Chłopak zawstydził się i spoważniał. Odtąd
zaczął oddawać się modlitwie przy domowym ołtarzyku.

Miał
około dwunastu lat, kiedy prosił Matkę Bożą, aby sama
powiedziała mu, kim będzie. Jak opowiadał później swej matce,
pokazała mu się wtedy Maryja trzymająca
dwie korony: jedną białą i drugą czerwoną, i zapytała, którą
chce przyjąć.
Biała
miała oznaczać czystość, a czerwona – męczeństwo. Rajmund
odpowiedział, że chce
obie!
Było to w kościele
parafialnym w Pabianicach.
W
roku 1907, w parafii pabianickiej po raz pierwszy od dziesiątków
lat odbywały się misje.
Prowadzili je franciszkanie.
Na
jednej z nauk misjonarz zachęcał chłopców, by wstępowali do
zakonu Świętego Franciszka. Nauki
zakonnicy udzielali za darmo w

gimnazjum we Lwowie.
Pod wpływem tychże misji Rajmund ze swoim starszym bratem,
Franciszkiem, postanowił wstąpić
do franciszkanów konwentualnych.

Za pozwoleniem rodziców, udali się obaj do małego seminarium we
Lwowie. W rok potem poszedł w ich ślady brat najmłodszy, Józef.
W
gimnazjum Rajmund doszedł do przekonania, że stanu duchownego,
który chciał obrać, nie
da się pogodzić z walką zbrojną

o wolność Ojczyzny, która to walka też mu się marzyła. W tej
krytycznej chwili zjawiła
się we Lwowie jego matka i wyznała obu synom, że postanowiła z
ojcem poświęcić się na służbę Bożą.

Ona sama miała wstąpić do benedyktynek we Lwowie, a ojciec – do
franciszkanów w Krakowie. Rajmund ujrzał w tym wyraźną
wolę Bożą
i uznał, że
jego przeznaczeniem jest pozostanie w zakonie.
Poprosił
więc o przyjęcie do nowicjatu, który rozpoczął 4 września 1910
roku. Przy obłóczynach
otrzymał imię zakonne Maksymilian.

Jesienią 1912 roku, udał się na dalsze studia do Krakowa.
Przełożeni jednak, widząc jego wyjątkowe zdolności, wysłali go
na studia do Rzymu,
gdzie zamieszkał w Międzynarodowym Kolegium Serafickim.
Równocześnie uczęszczał na wykłady na Uniwersytecie Gregorianum.
Tam studiował filozofię
i teologię.
W wolnych
chwilach oddawał się ulubionym studiom fizycznym.
1
listopada 1914 roku, złożył profesję uroczystą, czyli śluby
wieczyste, przybierając sobie drugie imię – Maria.

29 listopada 1914 roku, otrzymał święcenia niższe, a 28
października 1915 roku, na Uniwersytecie Gregoriańskim obronił
pracę doktorską
z
wyróżnieniem.
Pod
wpływem szeroko
zakrojonej akcji antykatolickiej,

której był świadkiem w Rzymie, po naradzie ze współbraćmi i za
zgodą swego spowiednika, Maksymilian Maria założył Rycerstwo
Niepokalanej.
Celem tego
stowarzyszenia była walka o
nawrócenie schizmatyków, heretyków i masonów.

8
października 1917 roku, Maksymilian Maria Kolbe otrzymał święcenia
diakonatu, a 28 kwietnia
1918 r. w kościele Świętego Andrzeja della Valle – święcenia
kapłańskie.
I w roku
1919, po siedmiu latach pobytu w Rzymie, wrócił do Polski.
Postanowił dołożyć
wszystkich sił, aby stała się ona królestwem Maryi.

Przełożeni przeznaczyli go na nauczyciela historii Kościoła w
seminarium zakonnym w Krakowie. Zaczął werbować
kleryków do Rycerstwa Niepokalanej.

Wskutek tego, do formacji tej zaczęli napływać nie tylko klerycy i
franciszkanie, ale również ludzie świeccy. Maksymilian zbierał
ich w jednej z sal przy kościele franciszkanów i
wygłaszał do nich referaty o Niepokalanej,

o życiu wewnętrznym.
Niestety,
rozwijająca się gruźlica zmusiła przełożonych, by wysłali go
na trzy miesiące do
Zakopanego.
Tam odprawił
rekolekcje. Gdy nastąpiła wyraźna poprawa, wrócił do Krakowa.
Kiedy jednak choroba powróciła, prowincjał wysłał
go ponownie do Zakopanego, zabraniając mu wszelkiej pracy
apostolskiej.
Przebywał
tam osiem miesięcy, po czym przełożeni za poradą lekarzy
przenieśli go do Nieszawy.
Z
końcem października 1921 roku, powrócił do Krakowa, gdzie 2
stycznia 1922 roku, dotarło do niego zatwierdzenie przez Stolicę
Apostolską Rycerstwa Niepokalanej.

W tym samym miesiącu zaczął wydawać w Krakowie miesięcznik pod
znamiennym tytułem:
Rycerz
Niepokalanej”
,
który
z czasem zdobył sobie niezmiernie wielką popularność w Polsce i
za granicą. Przełożeni zaniepokojeni zbyt szeroko zakrojoną – w
ich mniemaniu – akcją Ojca Kolbego, przenieśli
go do Grodna.

Jednak i tu podjął on dzieło szerzenia Rycerstwa i „Rycerza”.
Maksymilian
zdobył małą drukarkę i wśród współbraci znalazł ochotnych
pomocników. Zaczął także werbować powołania do pracy
wydawniczej. Dzięki temu „Rycerz”
stale
zwiększał swój nakład. W ciągu pięciu lat, od roku 1922 do roku
1927, z
pięciu tysięcy wzrósł do siedemdziesięciu tysięcy egzemplarzy!
Gdy
w klasztorze grodzieńskim pole do pracy okazało się zbyt ciasne,
Ojciec Maksymilian Maria – za pozwoleniem przełożonych – zaczął
oglądać się za nową placówką. Książę Jan Drucki – Lubecki
ofiarował mu w okolicach
Warszawy pięć morgów pola ze swego majątku Teresin.

Ojciec Kolbe zjawił się w późniejszym Niepokalanowie 6
sierpnia 1927 roku i postawił tam figurę Niepokalanej.
Z
pomocą oddanych sobie współbraci i okolicznej ludności zabrał
się do budowy kaplicy.
Postawiono także drewniane
baraki,
do których
wniesiono maszyny. Przenosiny miały miejsce 21 listopada 1927 roku,
czyli w święto
Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny.
Kiedy
dzieło w Niepokalanowie doszło do pełni rozwoju, za zezwoleniem
generała zakonu Ojciec Kolbe, w towarzystwie czterech braci
zakonnych, udał się w
1930 roku do Japonii, aby tam szerzyć wielkie dzieło.

Po trzech miesiącach pobytu miał już własną drukarnię i dom.
Rozrastał się nakład japońskiej wersji „Rycerza”.
W
1931 roku, Maksymilian nałożył
habit franciszkański pierwszemu Japończykowi.

Dał mu na imię Maria. W tym samym roku nabył pod klasztor dziki
stok góry, gdzie wystawił pierwszy własny budynek. Tak powstał
japoński Niepokalanów. W
roku 1934 poświęcono tam nowy kościół.
W
roku 1936 japoński Niepokalanów był już na tyle okrzepły, że
Ojciec Kolbe mógł go opuścić. Na
kapitule prowincjalnej został bowiem wybrany przełożonym
Niepokalanowa w Polsce.

Po sześciu latach nieobecności wrócił do kraju. Sława
Niepokalanowa rosła. Co roku zgłaszało się około tysiąca
ośmiuset kandydatów. Ojciec Kolbe osobiście przyjmował
zgłaszających się. Stosował surową selekcję. Przyjmował
zwykle około stu.

Głównym warunkiem przyjęcia było pragnienie świętości.
W
roku 1939 Niepokalanów liczył już trzynastu ojców, osiemnastu
kleryków – nowicjuszy, ponad pięciuset braci profesów, ponad
osiemdziesięciu kandydatów na braci i około stu dwudziestu
chłopców w małym seminarium.
Rycerz
Niepokalanej”

osiągnął
nakład siedmiuset pięćdziesięciu egzemplarzy.

Od
roku 1938 Niepokalanów miał też własną radiostację, której
sygnałem była melodia „Po
górach, dolinach…”.

1
września 1939 roku wybuchła druga wojna światowa.

Już 12 września Niepokalanów dostał się pod okupację niemiecką.
19 września gestapo aresztowało tych jego mieszkańców, którzy
nie zdołali na czas uciec lub uciekać nie chcieli. Ale oto w
samą uroczystość Niepokalanego Poczęcia Maryi, 8 grudnia,
nastąpiło zwolnienie wszystkich z obozu.

Ojciec
Kolbe natychmiast wrócił do Niepokalanowa i na nowo zorganizował
wszystko od początku w warunkach o wiele trudniejszych. Trzeba było
przygotować około trzech
tysięcy miejsc dla wysiedlonych Polaków z poznańskiego, wśród
których było około dwóch tysięcy Żydów.

Udało się zmobilizować wielu współbraci do tej inicjatywy. Nie
mogąc wydawać żadnych pism, Maksymilian zorganizował nieustanną
adorację Najświętszego Sakramentu

i otworzył warsztaty dla ludności: kuźnię, blacharnię, dział
naprawy rowerów i zegarów, dział fotografii, zakład krawiecki i
szewski, dział sanitarny – i wiele jeszcze innych.
Jednak
17 lutego 1941 roku, w
Niepokalanowie ponownie zjawiło się gestapo i zabrało Ojca Kolbego

oraz czterech innych ojców. Wywieziono ich do Warszawy. Ojca Kolbego
umieszczono na Pawiaku. Strażnik na widok zakonnika w habicie z
różańcem u pasa zapytał,
czy wierzy w Chrystusa. Kiedy otrzymał odpowiedź, że wierzy,
wymierzył mu silny policzek.
Powtórzyło
się to wiele razy, ale Maksymilian nie ustąpił.
Wkrótce
jednak zabrano mu habit i nakazano wdziać strój więźnia. 28 maja
1941 roku, został wywieziony
do Oświęcimia. Tu otrzymał na pasiaku numer 16670.

Przydzielono go do oddziału „Krwawego Krotta”, znanego
kryminalisty. Pewnego dnia tak
skatował on Ojca Kolbego, że ten był cały pokrwawiony.

Wówczas Krott kazał jeszcze wymierzyć Zakonnikowi pięćdziesiąt
razów. Przekonany, że nie żyje, kazał przykryć go gałęziami.
Koledzy jednak wyciągnęli go i umieścili w rewirze.
Cierpiał
strasznie. Ale wszystko znosił heroicznie, dzieląc się nawet swoją
głodową porcją z innymi.

Współwięźniów pocieszał i zachęcał do oddania się w opiekę
Niepokalanej.
Pod
koniec lipca 1941 roku,
z
bloku, w którym był Ojciec Kolbe,
uciekł jeden z więźniów.

Rozwścieczony komendant Karol Frotzsch zwołał na plac apelowy
wszystkich więźniów z bloku i
wybrał dziesięciu, skazując ich na śmierć głodową.
Wśród
nich znalazł się także Franciszek
Gajowniczek,
który
osierociłby żonę i dzieci. Wtedy z
szeregu wystąpił Ojciec Maksymilian i poprosił, aby to jego
skazano na śmierć w miejsce Gajowniczka.

Na pytanie kim jest, odpowiedział, że jest kapłanem katolickim.
Poszedł więc z dziewięcioma towarzyszami do
bloku trzynastego, zwanego blokiem śmierci.

Przyzwyczajony
do głodu, przez dwa tygodnie pozostał żywy bez kruszyny chleba i
kropli wody. Wreszcie hitlerowcy
dobili go zastrzykiem fenolu. Stało się to dnia 14 sierpnia 1941
roku.
Była to wigilia
uroczystości Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Ciała
Świętego Maksymiliana nie ma. Zostało ono spalone w krematorium.
Dzięki
ofierze Ojca Maksymiliana, Franciszek
Gajowniczek zmarł dopiero w 1995 roku, w wieku dziewięćdziesięciu
czterech lat.
17
października 1971 roku, Papież Paweł VI dokonał osobiście, w
sposób uroczysty, Beatyfikacji Ojca Maksymiliana – w obecności
wielu tysięcy wiernych z całego świata i ponad trzech tysięcy
pielgrzymów z Polski. Kanonizacji
dokonał 10 października 1982 roku Jan Paweł II.

Swoistym
komentarzem do całej historii życia Maksymiliana, a szczególnie –
do ofiary, jaką ze swego życia złożył, mogą być jego własne
słowa, zamieszczone w jednym z pism: „Dozwól mi chwalić Cię,
Panno Przenajświętsza. Dozwól, bym własnym kosztem Cię chwalił.
Dozwól, bym dla Ciebie i
tylko dla Ciebie żył, pracował, cierpiał, wyniszczył się i
umarł.
Dozwól, bym do
Ciebie cały świat przywiódł. Dozwól, bym się przyczynił do
jeszcze większego, do jak największego wyniesienia Ciebie. Dozwól,
bym Ci przyniósł taką chwałę, jakiej jeszcze nikt Ci nie
przyniósł!
Dozwól, by
inni mnie w gorliwości o wywyższenie Ciebie prześcigali, a ja ich,
tak by w szlachetnym
współzawodnictwie chwała Twoja wzrastała coraz głębiej, coraz
szybciej, coraz potężniej,

tak jak tego pragnie Ten, który Cię tak niewysłowienie ponad
wszystkie istoty wyniósł.
W
Tobie jednej bez porównania bardziej uwielbiony stał się Bóg niż
we wszystkich Świętych swoich.
Dla
Ciebie stworzył Bóg świat. Dla Ciebie i mnie też Bóg do bytu
powołał. Skądże
mi to szczęście?

O
dozwól mi chwalić Cię, o Panno Przenajświętsza!”

To z pism dzisiejszego naszego Patrona.
Wpatrując
się w przykład Jego świętości i zasłuchani w Boży słowo
dzisiejszej liturgii, raz jeszcze zapytajmy samych siebie, czy mamy
swoim sercu tyle odwagi,

aby zaufać Bogu, nawet jeżeli prowadzi nas trudną drogą, lub mówi
do mnie w trudny i bezkompromisowy sposób?…

5 komentarzy

  • Czy dziś też możliwe byłoby, żeby ludzie będący w związku małżeńskim, mogli dobrowolnie wstąpić do zakonu żeńskiego i męskiego? Jest na to jakiś przepis i potrzebna zgoda biskupa? Ania2.

    • Myślę, że przede wszystkim potrzebna jest zgoda współmałżonka. Wówczas można wstąpić do zakonu świeckiego np. karmelitańskiego, ale wprzódy trzeba wykonać obowiązki wobec dzieci do czasu ich pełnoletności i zakresie ich utrzymania i ich wykształcenia, ale zasad szczegółowych nie znam więc jest to moja luźna wypowiedź.

    • Tak, do tak zwanego trzeciego zakonu można wstąpić właśnie na tych zasadach. Natomiast do "normalnego" zakonu albo do kapłaństwa – tylko po śmierci współmałżonka i za zgodą biskupa. Ks. Jacek

  • 1. Karl Fritzsch nie Karol Frotzsch…
    2. Kolbe został uśmiercony w Konzentrationslager Auschwitz nie w Oświęcimiu.
    Proszę nie powielać "kłamstwa oświęcimskiego". Obecne prawo przewiduje za to nawet karę więzienia.
    Kłamstwo to chyba grzech? W każdym razie dla świeckich… Disce, flamen, historiam…

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.