O trudnych drogach Bożych…

O

Niech
będzie pochwalony Jezus Chrystus! Moi Drodzy, dzisiaj w Miastkowie,
na Mszy Świętej o godz. 12:00, dwie nowe Róże Różańca Rodziców
za Dzieci złożą akt swego zawierzenia i tym samym oficjalnie
rozpoczną działalność. Razem – to już sześć Róż! A
następna się kompletuje – tym razem, jak już wspomniałem,
tworzą ją Rodzice Dzieci przygotowujących się do Pierwszej
Komunii Świętej. Niech Bóg będzie uwielbiony w tym pięknym
dziele!
Tymczasem,
życzę Wszystkim pięknej Niedzieli! Niech Was błogosławi Bóg
Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
Gaudium
et spes! Ks. Jacek

3
Niedziela Wielkiego Postu, C,
do
czytań: Wj 3,1–8a.13–15; 1 Kor 10,1–6.10–12; Łk 13,1–9

CZYTANIE
Z KSIĘGI WYJŚCIA:

Mojżesz
pasł owce teścia swego Jetry, kapłana Madianitów; zawiódł
pewnego razu owce w głąb pustyni i przyszedł do góry Bożej
Horeb. Wtedy ukazał mu się anioł Pana w płomieniu ognia w środku
krzewu. Mojżesz widział, jak krzew płonął ogniem, a nie spłonął
od niego.

Rzekł
wtedy Mojżesz: „Zbliżę się, aby ujrzeć lepiej to niezwykłe
zjawisko, dlaczego krzew się nie spala”. Gdy zaś Pan ujrzał, że
Mojżesz się zbliżał, aby lepiej mógł ujrzeć, zawołał doń
Bóg: „Mojżeszu, Mojżeszu!”

On
zaś odpowiedział: „Oto jestem”.

Rzekł
mu: „Nie zbliżaj się tu. Zdejm sandały z nóg, gdyż miejsce, na
którym stoisz, jest ziemią świętą”. Powiedział jeszcze Pan:
„Jestem Bogiem ojca twego, Bogiem Abrahama, Bogiem Izaaka i Bogiem
Jakuba”.
Mojżesz
zasłonił twarz, bał się bowiem ujrzeć Boga.

Pan
mówił: „Dosyć napatrzyłem się na udrękę ludu mego w Egipcie
i nasłuchałem się narzekań jego na ciemięzców, znam tedy dobrze
jego uciemiężenie. Zstąpiłem, aby go wyrwać z jarzma egipskiego
i wyprowadzić z tej ziemi do ziemi żyznej i przestronnej, do ziemi,
która opływa w mleko i miód”.
Mojżesz
zaś rzekł Bogu: „Oto pójdę do synów Izraela i powiem im: Bóg
ojców naszych posłał mnie do was. Lecz gdy oni mnie zapytają,
jakie jest Jego imię, to cóż im mam powiedzieć?” Odpowiedział
Bóg Mojżeszowi: „Ja jestem, który jestem”. I dodał: „Tak
powiesz synom Izraela: Ja jestem posłał mnie do was”.

Mówił
dalej Bóg do Mojżesza: „Tak powiesz synom Izraela: Pan, Bóg
ojców waszych, Bóg Abrahama, Bóg Izaaka i Bóg Jakuba przysłał
mnie do was. To jest imię moje na wieki i to jest moje zawołanie na
najdalsze pokolenia”.

CZYTANIE
Z PIERWSZEGO LISTU ŚW
IĘTEGO
PAWŁA APOSTOŁA DO KORYNTIAN:

Nie
chciałbym, bracia, żebyście nie wiedzieli, że nasi ojcowie
wszyscy co prawda zostawali pod obłokiem, wszyscy przeszli przez
morze i wszyscy byli ochrzczeni w imię Mojżesza, w obłoku i w
morzu; wszyscy też spożywali ten sam pokarm duchowy i pili ten sam
duchowy napój. Pili zaś z towarzyszącej im duchowej skały, a
skałą był Chrystus. Lecz w większości z nich nie upodobał sobie
Bóg; polegli bowiem na pustyni.

Stało
się zaś to wszystko, by mogło posłużyć za przykład dla nas,
iżbyśmy nie byli skłonni do złego, jak oni zła pragnęli. Nie
szemrajcie, jak niektórzy z nich szemrali i zostali wytraceni przez
dokonującego zagłady.

A
wszystko to przydarzyło się im jako zapowiedź rzeczy przyszłych,
spisane zaś zostało ku pouczeniu nas, których dosięga kres
czasów. Niech przeto ten, komu się zdaje, że stoi, baczy, aby nie
upadł.

SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚW
IĘTEGO
ŁUKASZA:

W
tym czasie przyszli niektórzy i donieśli Jezusowi o Galilejczykach,
których krew Piłat zmieszał z krwią ich ofiar.

Jezus
im odpowiedział: „Czyż myślicie, że ci Galilejczycy byli
większymi grzesznikami niż inni mieszkańcy Galilei, że to
ucierpieli? Bynajmniej, powiadam wam; lecz jeśli się nie
nawrócicie, wszyscy podobnie zginiecie. Albo myślicie, że owych
osiemnastu, na których zwaliła się wieża w Siloe i zabiła ich,
było większymi grzesznikami niż inni mieszkańcy Jerozolimy?
Bynajmniej, powiadam wam; lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy
tak samo zginiecie”.
I
opowiedział im następującą przypowieść: „Pewien człowiek
miał drzewo figowe zasadzone w swojej winnicy; przyszedł i szukał
na nim owoców, ale nie znalazł. Rzekł więc do ogrodnika: «Oto
już trzy lata, odkąd przychodzę i szukam owocu na tym drzewie
figowym, a nie znajduję. Wytnij je: po co jeszcze ziemię
wyjaławia?» Lecz on mu odpowiedział: «Panie, jeszcze na ten rok
je pozostaw; ja okopię je i obłożę nawozem; może wyda owoc. A
jeśli nie, w przyszłości możesz je wyciąć»”.

Długo
naród wybrany „zabawił” w Egipcie – oj,
długo! Ponad czterysta lat. Na początku, kiedy
sprzedany przez swych braci Józef stał się wielkorządcą
Egiptu
i sprowadził tam całą swą rodzinę, osadzając ich w
żyznej ziemi Goszen, wiodło im się wspaniale. Z czasem jednak –
po śmierci Józefa i życzliwego im faraona – zaczęto ich
traktować jak niewolników, zmuszając do morderczej pracy na
rzecz Egiptu.

I
oto dzisiaj słyszymy samego Boga, który z płonącego, ale nie
spalającego się krzewu, przemawia do wybranego przez siebie
człowieka, przedstawiając się najpierw: Jestem Bogiem ojca
twego, Bogiem Abrahama, Bogiem Izaaka i Bogiem Jakuba;
po
czym przechodzi do rzeczy: Dosyć napatrzyłem się na udrękę
ludu mego w Egipcie i nasłuchałem się narzekań jego na
ciemięzców, znam tedy dobrze jego uciemiężenie. Zstąpiłem, aby
go wyrwać z jarzma egipskiego i wyprowadzić z tej ziemi do ziemi
żyznej i przestronnej, do ziemi, która opływa w mleko i miód.


Co
ważne, sami Izraelici mieli świadomość, że ich ciężkie
położenie było wynikiem licznych nieprawości i grzechów,
którymi nieustannie obrażali Boga. W tym jednak momencie Bóg
postanowił zakończyć ten czas kary i wyzwolić swój naród. Do
tego zadania powołał Mojżesza. Naród wybrany oczekiwał na
wyzwoliciela, znając zapowiedzi odnośnie do jego pojawienia się,
ale zupełnie nie wiedząc, kto nim będzie. Mojżesz też
tego nie mógł wiedzieć – tym bardziej zatem nie spodziewał się,
że będzie nim on sam!

A
tu tymczasem – taka niespodzianka! Takie wyjątkowe wezwanie!
Wezwanie, które miało doprowadzić do całkowitej odmiany losu
Izraelitów. Najpierw jednak miało całkowicie odmienić – żeby
tylko odmienić: miało wręcz wywrócić! – życie Mojżesza.

Tak
mu przecież dobrze było wśród Madianitów
koczowniczego ludu na pustyni. To właśnie do nich trafił,
uciekając z Egiptu przed gniewem faraona; to właśnie wśród nich
znalazł swoją żonę Seforę – i to właśnie z nią miał
dwóch synów… Życie rodzinne upływało mu jak sielanka. Aż do
tego dnia i do tego wydarzenia, o którym słyszymy dziś, w
pierwszym czytaniu.

Wtedy
to bowiem okazało się, że będzie musiał wrócić do Egiptu,
z którego uciekł – i stanąć przed obliczem samego faraona, aby
ten uwolnił naród wybrany z wielowiekowej niewoli.

Zobaczmy,
Bóg postanawia zainterweniować, widząc straszne cierpienie
i uciemiężenie swego ludu. To prawda, wiele pokoleń tego nie
doczekało, wszystkie jednak żyły wielką nadzieją. I oto
teraz ta nadzieja miała się spełnić. I spełniła się. Ale wtedy
co się okazało?

Mówi
nam o tym Święty Paweł w drugim czytaniu, w formie przestrogi,
skierowanej do wiernych Koryntu. Pisze do nich: Nie chciałbym,
bracia, żebyście nie wiedzieli, że nasi ojcowie wszyscy co prawda
zostawali pod obłokiem, wszyscy przeszli przez morze
[…].
Lecz w większości z nich nie upodobał sobie Bóg;
polegli bowiem na pustyni. Stało się zaś to wszystko, by mogło
posłużyć za przykład dla nas, iżbyśmy nie byli skłonni do
złego, jak oni zła pragnęli.

A
zatem, wyzwoleni z ziemi egipskiej, z domu niewoli, nie docenili
ogromnego dobra, jakiego doświadczyli, lecz powrócili do swoich
grzechów.
Dlatego właśnie wędrówka, zaplanowana na
czterdzieści dni, stała się tułaczką, trwającą czterdzieści
lat,
aby mogło pojawić się nowe pokolenie, inaczej
myślące i nie skażone mentalnością niewolnika. To bardzo mocny
przekaz, moi Drodzy, dlatego musimy go sobie wziąć do serca.

Paweł
Apostoł streszcza go dzisiaj w zdaniu: Niech przeto ten, komu
się zdaje, że stoi, baczy, aby nie upadł.
A Jezus, w
kontekście tego, co spotkało grupę Galilejczyków, zabitych przez
Piłata, lub owych osiemnastu, którzy zginęli pod walącą się
wieżą w Siloe, przestrzega: Jeśli się nie nawrócicie,
wszyscy tak samo zginiecie!
Oczywiście, to nie
znaczy, że los tych, do których się zwraca, jest już przesądzony,
że nie mają szansy nawrócenia. Oczywiście, że mają!

Doskonale
wyraził to Jezus w przypowieści o ogrodniku, proszącym o
jeszcze jedną szansę
dla jałowego drzewa, na którym od trzech
lat nie było owoców. Swą prośbę do właściciela ogrodu człowiek
ten tak wyraził: Panie, jeszcze na ten rok je pozostaw; ja
okopię je i obłożę nawozem; może wyda owoc.
Jednak i on
musiał wziąć pod uwagę ten niekorzystny wariant, iż cała sprawa
skończy się niepowodzeniem. Dlatego stwierdzenie: może wyda
owoc
– dokończył słowami: A jeśli nie, w
przyszłości możesz je wyciąć.
Czyli, plan ratunkowy może
nie przynieść oczekiwanego skutku…
Moi
Drodzy, z całego tego pouczenia, jakie Pan do nas kieruje, musimy
wyciągnąć bardzo konkretne wnioski. Przede wszystkim,
musimy ciągle pamiętać, że nie ma takiego trudu, takiego krzyża,
takiego doświadczenia lub cierpienia, którego – jeżeli
przeżywamy je razem z Jezusem – nie bylibyśmy w stanie
udźwignąć.
Nie ma takiego ciężaru, takiego doświadczenia.
Owszem, jeżeli będziemy próbowali szarpać się tylko o własnych
siłach, to rzeczywiście – nie damy rady.

Jeżeli
jednak będziemy wszystko przeżywali razem z Jezusem, Jemu na
bieżąco ofiarując swoje cierpienie i doświadczenie, Jego prosząc
o pomoc, to choćby przez jakiś czas miało ono jeszcze potrwać, na
pewno nie uczyni nam żadnej szkody. I na pewno kiedyś się
skończy. Wcześniej, czy później. A nierzadko – raczej
wcześniej, niż później.
Obyśmy tylko przeżywali je z
Jezusem!

A
z drugiej strony pamiętali, że jeżeli wszystko, co trudne,
przeżywamy właśnie z Jezusem, w stałym stanie łaski
uświęcającej, przyjmując Komunię Świętą, modląc się,
czytając i rozważając Boże słowo, a ciężar pomimo tego od razu
nie ustaje, to znaczy, że jest to wpisane w Boże plany i trzeba
to po prostu przeczekać.
Znieść to godnie. I ofiarować
Bogu w jakieś konkretnej intencji. Z pewnością, wyjdzie to i nam
na dobre,
i tym, za których to doświadczenie ofiarujemy.

Nie
należy natomiast wpadać w jakąkolwiek rezygnację, albo panikę,
poszukując na własną rękę ratunku poza Bogiem. Na nic się
to zda! Pomoc przyjdzie ze strony Boga – i będzie to pomoc bardzo
realna i bardzo skuteczna, definitywna.

Tak,
moi Drodzy, powiedzmy to sobie wyraźnie: każde nasze cierpienie, z
jakim się zmagamy, każdy nasz ból, każde nasze trudne położenie
w którymś momencie się skończy! Bóg sam wybierze czas
i sposób na to, by sprawić, że stan uciemiężenia i krzyża
zmieni się w radość. On też ukaże sens tego, co się w
naszym życiu dzieje. Obyśmy tylko nie poddali się rezygnacji i
rozpaczy.
Obyśmy wytrwali przy Jezusie!

Jeszcze
raz podkreślmy to bardzo dobitnie: jeżeli będziemy przy Nim
trwali, a trudne doświadczenie i cierpienie nie będzie nas
opuszczało, to znaczy, że po prostu tak ma być. W tym momencie
tak ma być.
Bóg potrzebuje tej naszej ofiary. Ale to nie będzie
trwało bez końca. On w jakiś sposób – sobie tylko wiadomy –
zamieni je w radość i da nam poczucie głębokiego sensu.

Tak
właśnie stało się w historii narodu wybranego. Długo trwało
jego cierpienie, ale przyszedł czas, w którym się skończyło,
pojawił się bowiem człowiek, który – w imieniu Boga, czyli
„Tego, który jest”
– wyprowadził swój lud na wolność.
Ale wtedy okazało się, że bardzo szybko ten tak bardzo umiłowany
naród, nad którym Bóg szczerze się użalił i postanowił go
wyratować z niewoli – od swego Boga zaczął się
odwracać!
Bardzo szybko.

Już
w momencie dojścia do Morza Czerwonego, które zagrodziło
Izraelitom drogę z przodu, podczas gdy ścigające ich wojska
egipskie nastawały na nich od tyłu – już wtedy chcieli oni
wracać do niewoli! A nawet mieli pretensje do
Mojżesza,
że ich w ogóle z niej wyprowadzał, skoro było im
tam tak dobrze. O, ludzka przewrotności! – chciałoby się
powiedzieć…

Właśnie
na tym ich przykładzie Święty Paweł uczy wiernych Koryntu, że
kto stoi, może w każdej chwili upaść, czyli że nikt nie może
być pewny siebie
i pewny swego, dopóki pielgrzymuje przez
ziemię. Zawsze może ulec pokusom do złego, zawsze może się –
niestety – odwrócić od Boga. Dlatego musi czuwać, pracować
nad sobą.

Moi
Drodzy, może się tak stać, że Bóg okaże nam wielką łaskę,
uwolni nad od jakiegoś cierpienia lub doświadczenia – a my
nawet tego nie docenimy!
Dalej będziemy brnęli w grzechy, złe
przyzwyczajenia, w jakieś ciasne myślenie. Bo może być i tak –
często się w sumie tak zdarza – że dopóki człowiekowi jest
ciężko w życiu,
to zwraca się do Boga z prośbą o ratunek,
modli się, jest blisko Boga.

Ale
kiedy ten ratunek przyjdzie i człowiek poczuje się dobrze, to
szybko okazuje się, że jest mu za dobrze, dlatego
przysłowiowa „woda sodowa” uderza mu do głowy. I już Bóg mu
nie jest potrzebny! Poradzi sobie bez Niego. Tak przynajmniej myśli.
Czy jednak naprawdę sobie poradzi?

Dobrze
widzimy, jak to sobie „świetnie” radzą ci właśnie,
którzy Boga odstawili na dalszy plan, którym Bóg nie był rzekomo
potrzebny… Może więc powinniśmy, moi Drodzy, dzisiaj
podziękować Bogu
za to, że nie prowadzi nas drogą beztroski i
sielanki, ale że dopuszcza na nas także te trudniejsze, a może i
bardzo trudne doświadczenia. Ja wiem, jak to brzmi i uwierzcie, że
naprawdę niełatwo mi takie zdanie wypowiedzieć
zwłaszcza, kiedy pomyślę o tych trudnych doświadczeniach, których
doznałem w swoim własnym życiu. Ale nie mogę oprzeć się
refleksji – także z perspektywy czasu – że gdyby nie one, to
może dzisiaj byłbym w innym miejscu, niż jestem: może
znacznie dalej od Boga.

I
może my wszyscy, moi Drodzy, nie spotkalibyśmy się dzisiaj na Mszy
Świętej, nie modlilibyśmy się wspólnie, nie bylibyśmy blisko
Boga, gdyby nam się zawsze wszystko dobrze układało. Może
także doszlibyśmy do wniosku, że w sumie to… po co nam Bóg?
Przecież my sobie bez Niego całkiem zgrabnie poradzimy. Czy jedna
naprawdę sobie poradzimy – bez Boga? Wiemy, że dopiero wtedy
zaczną się prawdziwe problemy i prawdziwe dramaty.
Cóż
zatem? Czy mamy wyglądać cierpień i prosić o trudne
doświadczenia?
Nie, nie w tym rzecz. Wprost przeciwnie: możemy
– i nawet powinniśmy – prosić o wyzwolenie z tego, co
trudne,
i ulgę w dźwiganiu tego, co bolesne. Ale też trzeba
nam zdobyć się na odwagę takiego głębokiego spojrzenia na
całą sprawę i dostrzeżenia, że jeżeli Bóg – pomimo naszych
próśb i narzekań – jednak nas taką drogą prowadzi, to ma w tym
swój plan i jakiś określony cel. Jaki?

Z
pewnością, nie od razu będziemy to wiedzieli. Jednak z czasem na
pewno Bóg nam to objawi. Chodzi natomiast o to, by Jego planom
wobec nas zaufać.
I dać się Mu poprowadzić – także tą
trudniejszą drogą, jeśli taka Jego wola. Nie schodząc z tej drogi
ani na chwilę. I nie odwracając się od Niego także – a może
szczególnie – wtedy, gdy będzie najciężej… Nie tracąc
ani na chwilę nadziei, że On sam wyprowadzi z tego ogromne
dobro i On sam da nam poznać, dlaczego właśnie taką drogą nas
poprowadził.

Moi
Drodzy, czy stać nas na takie zaufanie?… Czy mamy w sobie tyle
odwagi?…

Dodaj komentarz

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.