W jakiego Jezusa wierzę?…

W

Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym imieniny przeżywa Albert Kajka, Organista w Miastkowie.

Urodziny natomiast przeżywa Cezary Kryczka, za moich czasów – Lektor w Radoryżu Kościelnym, w mojej pierwszej Parafii.

Obu świętującym życzę, by każdym swoim czynem i słowem potwierdzali swe bezgraniczne zaufanie do Pana. Zapewniam o modlitwie!

I już zapraszam do pochylenia się nad Bożym słowem dzisiejszej liturgii. Co konkretnie mówi do nas Pan? Z jakim przesłaniem się zwraca? Duchu Święty, rozjaśnij nasze umysły i rozszerz serca, abyśmy bezbłędnie odkryli to osobiste przesłanie.

Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen

Gaudium et spes! Ks. Jacek

Czwartek 11 Tygodnia zwykłego, rok I,

Wspomnienie Św. Alberta Chmielowskiego, Zakonnika,

17 czerwca 2021.,

do czytań: 2 Kor 11,1–11; Mt 6,7–15

CZYTANIE Z DRUGIEGO LISTU ŚWIĘTEGO PAWŁA APOSTOŁA DO KORYNTIAN:

Bracia: O, gdybyście mogli znieść trochę szaleństwa z mej strony. Ależ tak, wy i mnie znosicie. Jestem bowiem o was zazdrosny Boską zazdrością. Poślubiłem was przecież jednemu mężowi, by was przedstawić Chrystusowi jako czystą dziewicę. Obawiam się jednak, ażeby nie były odwiedzione umysły wasze od prostoty i czystości wobec Chrystusa w taki sposób, jak w swojej chytrości wąż uwiódł Ewę.

Jeśli bowiem przychodzi ktoś i głosi wam innego Jezusa, jakiegośmy wam nie głosili, lub bierzecie innego ducha, któregoście nie otrzymali, albo inną Ewangelię, nie tę, którą przyjęliście, znosicie to spokojnie. Otóż sądzę, że dokonałem nie mniej niż wielcy apostołowie. Choć bowiem niewprawny w słowie, to jednak nie jestem pozbawiony wiedzy. Zresztą ujawniliśmy się wobec was we wszystkim, pod każdym względem.

Czyż popełniłem jakiś grzech przez to, że poniżałem siebie, by was wywyższyć? Że za darmo głosiłem wam Ewangelię Bożą? Ogołacałem inne Kościoły, biorąc co potrzebne do życia, aby wam przyjść z pomocą. A kiedy byłem u was i znajdowałem się w potrzebie, nikomu nie okazałem się ciężarem. Czego mi nie dostawało, to dopełnili bracia przybyli z Macedonii. W niczym nie obciążałem was i nadal nie będę was obciążał.

Zapewniam was przez będącą we mnie prawdę Chrystusa, że nikt nie pozbawi mnie tej podstawy do chlubienia się w granicach Achai. Dlaczego? Czy dlatego, że was nie miłuję? Bóg to wie.

SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MATEUSZA:

Jezus powiedział do swoich uczniów: „Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani. Nie bądźcie podobni do nich. Albowiem wie Ojciec wasz, czego wam potrzeba, wpierw zanim Go poprosicie. Wy zatem tak się módlcie:

Ojcze nasz, któryś jest w niebie: święć się imię Twoje, przyjdź królestwo Twoje, bądź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj; i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom; i nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie, ale nas zbaw ode złego.

Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski. Lecz jeśli nie przebaczycie ludziom, i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych przewinień”.

Na różne sposoby ukazywał Paweł swoje bardzo bliskie, wręcz serdeczne relacje, jakie łączyły go z chrześcijanami w kolejnych Gminach, które bądź to zakładał, bądź z którymi miał później kontakt… Dzisiaj słyszymy nawiązanie do tradycji, związanej z zawieraniem związku małżeńskiego w tamtych czasach. Kościół – Wspólnota wierzących – to Oblubienica Chrystusa. Czy wytrwa w czystości, a więc wolności od grzechu i tego wszystkiego, co faktycznie jest zdradą Chrystusa? Czy Pawłowi uda się tę czystość ocalić?…

Zwłaszcza, że zagrożeń jest dużo, a ci, którym głosił Chrystusa, nie wierzą jemu, tylko innym głosicielom. Dlatego mówi do nich bardzo szczerze: Obawiam się jednak, ażeby nie były odwiedzione umysły wasze od prostoty i czystości wobec Chrystusa w taki sposób, jak w swojej chytrości wąż uwiódł Ewę. Jeśli bowiem przychodzi ktoś i głosi wam innego Jezusa, jakiegośmy wam nie głosili, lub bierzecie innego ducha, któregoście nie otrzymali, albo inną Ewangelię, nie tę, którą przyjęliście, znosicie to spokojnie.

Czy nie nazbyt spokojnie? I nie nazbyt ulegle? Dlaczego wierzą tym, którzy głoszą im innego Jezusa, a nie Pawłowi, który głosił im Tego prawdziwego?…

Oczywiście, my dobrze wiemy i zdajemy sobie sprawę, że tu nie chodzi o licytację, który Jezus jest tym prawdziwym, a który jest tym „innym”, bo Jezus jest jeden i jedyny, natomiast można mówić o Nim prawdziwie, a można też dawać fałszywe świadectwo. I właśnie głoszenie innego Jezusa to jest głoszenie fałszywej nauki o Nim, to jest tworzenie w sercach słuchaczy fałszywego Jego obrazu.

Dlaczego Koryntianie wierzą różnym mącicielom, a nie Pawłowi, który tak bardzo się o nich i dla nich starał? Czego nie dopełnił, co zaniedbał w swojej apostolskiej posłudze wobec nich? Czego brakuje jego głoszeniu Ewangelii? On sam pyta o to w sposób dramatyczny: Czyż popełniłem jakiś grzech przez to, że poniżałem siebie, by was wywyższyć? Że za darmo głosiłem wam Ewangelię Bożą? Ogołacałem inne Kościoły, biorąc co potrzebne do życia, aby wam przyjść z pomocą. A kiedy byłem u was i znajdowałem się w potrzebie, nikomu nie okazałem się ciężarem. Czego mi nie dostawało, to dopełnili bracia przybyli z Macedonii. W niczym nie obciążałem was i nadal nie będę was obciążał. Co jeszcze mógł lub powinien zrobić, a nie zrobił?

W przywołanych tu słowach Apostoła wyczuwamy nutę pewnej ironii, bo jak inaczej odbierać mowę o grzechu, polegającym na głoszeniu za darmo Ewangelii? Jak traktować stwierdzenie o ogołacaniu innych Wspólnot – zważywszy, że słowo „ogołacanie”, rozumiane jako pobieranie funduszy, jest naprawdę mocnym słowem – aby tylko móc służyć Koryntianom? Samo wręcz ciśnie się do głowy i na usta pytanie, a dlaczegóż to inne Wspólnoty mają się – by tak rzec – składać na Wspólnotę w Koryncie? I dlaczego Paweł posuwa się aż do ogołacania innych Wspólnot, by wspierać tę jedną?

Nie wiemy, jakimi kryteriami kierował się Apostoł i jak naprawdę wyglądały wzajemne relacje między nim, a poszczególnymi Wspólnotami, ani jak faktycznie przedstawiały się wszelkie rozliczenia. Wiemy natomiast, że Paweł otoczył Koryntian wielką troską, bezgraniczną miłością, na co oni odpowiedzieli niewdzięcznością i niedowiarstwem.

I może właśnie dlatego Jezus dzisiaj uczy nas modlitwy, którą my, wierzący w Niego, znamy już od dziecka, jako jedną z pierwszych modlitw, jakie wypowiadamy. Mamy – zgodnie z jej słowami – Boga nazywać naszym Ojcem i widzieć w Nim naszego Ojca. To znak ogromnego zaufania Jezusa do nas, skoro niejako „dzieli się” z nami swoim Ojcem: swego Ojca nazywa też naszym Ojcem! Stajemy się – w jakiś sposób – rodzeństwem Jezusa. Tego nie można rozumieć inaczej, jak tylko jako znak wielkiego zaufania Boga do nas.

Ale też tego nie da się należycie przeżywać, ani szczerze nazywać Boga swoim Ojcem, jeżeli z naszej strony zabraknie zaufania do Niego. I jeżeli naprawdę nie będziemy zwracać się do Niego rzeczywiście jak do Ojca, czyli z pełną szczerością, prostotą i otwartością… Jeżeli nie będziemy Mu we wszystkim wierzyć i postępować prostą drogą za Nim, to same słowa nic nie znaczą. Choćby ich było wiele, to Jezus ostrzega: Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani. Nie bądźcie podobni do nich.

Dlatego właśnie uczy modlitwy, której każde słowo ma ogromny ładunek treści, której każde słowo ma swoje bardzo ważne znaczenie, ale też domaga się od tego, kto je wypowiada, bezgranicznego zaufania i oddania się w ręce Ojca, który jest w Niebie. Jeżeli tego zabraknie, to modlitwa ta będzie – jak, niestety, bywa dzisiaj w wielu przypadkach – formułką do pospiesznego i bezmyślnego „wyklepania”.

Co jednak jeszcze więcej mógł i powinien zrobić Jezus, niż to, co zrobił? Co jeszcze więcej mógł i powinien zrobić Ojciec na Niebie, aby ludzie mu zaufali? Co jeszcze więcej mógł z siebie dać?…

Moi Drodzy, my naprawdę musimy mieć świadomość tego, że Pan wychodzi do nas i daje nam bardzo dużo, wyciąga do nas rękę, zaprasza do wspólnoty, do współpracy, buduje wręcz więzi rodzinne. Ale to wszystko może nie mieć żadnego znaczenia, jeżeli my, z jakichś przyczyn, serce swe zamkniemy i naszą odpowiedzią będzie ciągle: „nie”, albo ewentualnie: „później”, „innym razem”… Co w takiej sytuacji ma zrobić zlekceważony Ojciec? Zwłaszcza, jeśli tym Ojcem jest sam Bóg?… Co ma w takiej sytuacji zrobić?…

Dlatego trzeba, abyśmy to my sobie sami stawiali pytanie i poszukiwali na nie odpowiedzi: Co możemy jeszcze zrobić, a nie zrobiliśmy, by bardziej zbliżyć się do Boga? Nie Bóg ma to pytanie sobie stawiać, ale to my sobie powinniśmy je odważnie stawiać i stale poszukiwać odpowiedzi, stale poszukiwać sposobów okazania swego zaufania…

A tu na pewno otworzy się przed nami cała paleta możliwości. Bo na pewno mamy jeszcze sporo do zrobienia. Obyśmy tylko chcieli…

Przykład bezgranicznego zawierzenia Bogu i zaufania Mu w każdym momencie życia i w każdej sprawie, odnajdujemy dziś w postawie Patrona dnia dzisiejszego, Świętego Brata Alberta Chmielowskiego.

Jako Adam Chmielowski, urodził się 20 sierpnia 1845 roku w Igołomii pod Krakowem. Pochodził z zubożałej rodziny ziemiańskiej. Gdy miał sześć lat, matka w czasie pielgrzymki do Mogiły poświęciła małego Adama Bogu. Kiedy miał lat osiem, umarł jego ojciec, sześć lat później zmarła matka.

Chłopiec kształcił się w szkole kadetów w Petersburgu, następnie w gimnazjum w Warszawie, a potem studiował w Instytucie Rolniczo – Leśnym w Puławach. Razem z młodzieżą tej szkoły wziął udział w Powstaniu Styczniowym. 30 września 1863 roku został ciężko ranny w bitwie pod Mełchowem i dostał się do niewoli rosyjskiej. W prymitywnych warunkach polowych, bez środków znieczulających, amputowano mu nogę, co zniósł niezwykle mężnie. Miał wtedy osiemnaście lat.

Przez pewien czas przebywał w więzieniu w Ołomuńcu, skąd został zwolniony dzięki interwencji rodziny. Aby uniknąć represji władz carskich, wyjechał do Paryża, gdzie podjął studia malarskie, potem przeniósł się do Belgii i studiował inżynierię, lecz powrócił wkrótce do malarstwa i ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Monachium. Wszędzie, gdzie przebywał wyróżniał się postawą chrześcijańską, a jego silna osobowość wywierała duży wpływ na otoczenie.

Po ogłoszeniu amnestii w 1874 roku powrócił do kraju. Zaczął poszukiwać nowego ideału życia, wyrazem czego stało się jego malarstwo. Oparte dotychczas na motywach świeckich, zaczęło teraz czerpać natchnienie z tematów religijnych. Jeden z jego najlepszych i najbardziej znanych obrazów – „Ecce Homo”jest owocem głębokiego przeżycia tajemnicy bezgranicznej miłości Boga do człowieka.

W 1880 roku nastąpił duchowy zwrot w jego życiu. Będąc w pełni sił twórczych porzucił malarstwo i liczne kontakty towarzyskie, i mając trzydzieści pięć lat wstąpił do nowicjatu jezuitów z zamiarem pozostania bratem zakonnym. Po pół roku, w stanie silnej depresji, opuścił nowicjat. Do stycznia 1882 roku leczył się w zakładzie dla nerwowo chorych. Następnie przebywał u swojego brata na Podolu, gdzie w atmosferze spokoju i miłości powrócił całkowicie do równowagi psychicznej.

Zafascynowała go duchowość Świętego Franciszka z Asyżu, zapoznał się z regułą III zakonu i rozpoczął działalność tercjarską, którą pragnął upowszechnić wśród podolskich chłopów. Wkrótce ukaz carski zmusił go do opuszczenia Podola. W 1884 roku przeniósł się do Krakowa i zatrzymał się przy klasztorze kapucynów. Pieniędzmi ze sprzedaży swoich obrazów wspomagał najbiedniejszych.

Jego pracownia malarska stała się przytuliskiem. Tutaj zajmował się nędzarzami i bezdomnymi, widząc w ich twarzach sponiewierane oblicze Chrystusa. Poznał warunki życia ludzi w tak zwanych ogrzewalniach miejskich Krakowa. Był to kolejny moment przełomowy w życiu zdolnego i cenionego malarza.

Z miłości do Boga i ludzi Adam Chmielowski po raz drugi zrezygnował z kariery i objął zarząd ogrzewalni dla bezdomnych. Przeniósł się tam na stałe, aby mieszkając wśród biedoty, pomagać im w dźwiganiu się z nędzy – nie tylko materialnej, ale i moralnej. 25 sierpnia 1887 roku Adam Chmielowski przywdział szary habit tercjarski i przyjął imię brat Albert. Dokładnie rok później złożył śluby tercjarza na ręce Kardynała Albina Dunajewskiego. Ten dzień jest jednocześnie początkiem działalności Zgromadzenia Braci III Zakonu Świętego Franciszka Posługujących Ubogim, zwanego popularnie „albertynami”.

Zgromadzenie to przejęło od zarządu miasta opiekę nad ogrzewalnią dla mężczyzn przy ulicy Piekarskiej w Krakowie. W niecały rok później brat Albert wziął również pod swoją opiekę ogrzewalnię dla kobiet, a grupa jego pomocnic, którymi kierowała siostra Bernardyna Jabłońska, stała się zalążkiem zgromadzenia „albertynek”. Formacja dla kandydatów i kandydatek do obu zgromadzeń organizowana była w domach pustelniczych.

Najbardziej znanym stała się tak zwana „Samotnia” na Kalatówkach pod Zakopanem. Nowicjat był surowy, aby wcześniej mogły wycofać się jednostki słabsze. Do trudnej pracy potrzeba bowiem było ludzi wyjątkowo zahartowanych – zarówno fizycznie jak i moralnie.

Przytuliska znajdujące się pod opieką albertynów i albertynek były otwarte dla wszystkich potrzebujących, bez względu na narodowość czy wyznanie. Wszystkim zapewniano pomoc materialną i moralną, stwarzano chętnym możliwości pracy i samodzielnego zdobywania środków utrzymania.

Sam zaś Albert był człowiekiem rozmodlonym i pokutnikiem. Odznaczał się heroiczną miłością bliźniego, dzieląc los z najuboższymi i pragnąc przywrócić im godność. Pomimo swego kalectwa – wiele podróżował, zakładał nowe przytuliska, sierocińce dla dzieci i młodzieży, domy dla starców i nieuleczalnie chorych oraz tak zwany „kuchnie ludowe”.

Za jego życia powstało dwadzieścia jeden takich domów. Przykładem swego życia Brat Albert uczył współbraci i współsiostry, że trzeba być „dobrym jak chleb”. Zalecał też przestrzeganie krańcowego ubóstwa, które od lat wielu było również jego udziałem.

Zmarł w opinii świętości, wyniszczony ciężką chorobą i trudami życia w przytułku, który założył dla mężczyzn, 25 grudnia 1916 roku w Krakowie. Pogrzeb na Cmentarzu Rakowickim 28 grudnia 1916 roku stał się pierwszym wyrazem czci powszechnie mu oddawanej. Papież Jan Paweł II beatyfikował go 22 czerwca 1983 roku, na Błoniach krakowskich, a kanonizował 12 listopada 1989 roku, w Watykanie.

Warto przy okazji zauważyć, iż Jan Paweł II – co sam nieraz podkreślał – był zachwycony postawą Brata Alberta, mając do jego świętości osobiste nabożeństwo. Jednym z wyrazów tego nastawienia jest z pewnością homilia, jaką wygłosił jeszcze jako krakowski Kardynał, z okazji pięćdziesiątej rocznicy śmierci dzisiejszego Patrona. A mówił w niej między innymi:

Brat Albert Chmielowski – była to natura bardzo bogata, wszechstronnie uzdolniona. Zapowiadał się jako znakomity malarz, był ceniony przez wszystkich mistrzów pędzla, którzy na zawsze pozostaną w pamięci naszego narodu jako przedstawiciele wielkiej sztuki. Wiemy, że była to jeszcze i dlatego natura bogata, że nie szczędził siebie. Dał tego dowód, gdy jako niespełna dwudziestoletni młodzieniec wziął udział w Powstaniu Styczniowym. Wszystko postawił na jedną kartę dla miłości Ojczyzny. Miłość Ojczyzny wypaliła na nim dozgonny stygmat: pozostał kaleką do śmierci – zamiast własnej nogi nosił protezę.

Ponad to bogactwo natury uderza w nim przede wszystkim bogactwo łaski. Łaska Boża, to jest sam Bóg udzielający się człowiekowi, przelewający się niejako do jego duszy. Im bardziej Bóg udziela się duszy, im bardziej się do niej przelewa przez dary Ducha Świętego, tym bardziej rzuca ją na kolana. Tak właśnie na kolana rzucona została dusza Adama Chmielowskiego przed niewypowiedzianym majestatem Boga, świętością i miłością Boga.

Ale Bóg w przedziwny sposób działa w dziejach człowieka. Oto rzucając go przed sobą na kolana, każe mu równocześnie uklęknąć przed jego braćmi, bliźnimi. Tak właśnie stało się w życiu Brata Alberta: rzucony na kolana przed majestatem Bożym, upadł na kolana przed majestatem człowieka, i to najbiedniejszego, najbardziej upośledzonego, przed majestatem ostatniego nędzarza!

Może to porównanie jest wstrząsające, w naszych czasach nie widzimy takich drastycznych zestawień, tak krzyczącej nędzy, tak jawnego upokorzenia człowieka. Jest jednak i dzisiaj wiele zestawień pozornie mniej rażących, a jednak nie mniej rażących. Jest dużo ludzkich potrzeb, wiele wołania o miłosierdzie – czasem w sposób dyskretny, niedosłyszalny. Iluż jest jeszcze ludzi chorych i opuszczonych w swoich chorobach, bez żadnej opieki? Iluż jest jeszcze ludzi starych, przymierających głodem i tęskniących za sercem? Ile jest trudnej młodzieży, która w dzisiejszej atmosferze życia nie znajduje dla siebie moralnego oparcia?

Miłosierdzie i chrześcijaństwo jest wielką sprawą naszych dni. Jeżeliby nie było miłosierdzia, nie byłoby chrześcijaństwa: to jest jedno i to samo. W służbie miłosierdzia nawet fundusze nie są najważniejsze, nawet domy, zakłady i szpitale nie są najważniejsze, chociaż są to środki niezbędne. Najważniejszy jest człowiek! Trzeba świadczyć swoim człowieczeństwem, sobą. Tutaj Brat Albert jest dla nas niezrównanym wzorem.” Tyle Kardynał Wojtyła.

Wpatrzeni w przykład świętości Brata Alberta oraz zasłuchani w Boże słowo dzisiejszej liturgii, zastanówmy się raz jeszcze, co możemy zrobić – co jeszcze możemy zrobić – aby pokazać, potwierdzić nasze bezgraniczne zaufanie do Ojca, który jest w Niebie?…

2 komentarze

  • Te pytania, które dziś stawia Ksiądz, stawiam sobie również ja od wczoraj, od kiedy Ksiądz Proboszcz poinformował nas po wieczornej Mszy Świętej, że w południowych godzinach doszło do wandalizmu i zbezczeszczenia Kaplicy Adoracji ( tylko Jezusa nie dotknęła ręka złoczyńcy, lub chorego człowieka). Rodzą się pytania, jak długo jeszcze Jezus będzie obrażany, obdarzany nienawiścią On sam, Jego Matka i wszystkie rzeczy kultu religijnego. To już czwarty przypadek od grudnia 18r w mojej parafii. Ile jeszcze sygnałów musimy dostać z Nieba, abyśmy jako ludzkość opamiętali się i zrozumieli dlaczego tyle zła wokół nas i temu złu się przeciwstawiali w pokojowy sposób, z miłością do wrogów, według ewangelicznej zasady ” zło dobrem zwyciężaj”, którą tak często promował Błogosławiony Jerzy Popiełuszko, którego relikwie czcimy w naszym kościele. W intencji wynagradzającej to zło, będzie u nas odprawiona Eucharystia 24 czerwca o g. 18:30. Mamy również relikwie Brata Alberta Chmielewskiego a że jest dziś czwartek to wieczorem mamy w parafii Nowennę do naszego Patrona św. Maksymiliana, wiec dziś szczególnie będziemy prosić naszych Orędowników o wstawiennictwo we wszystkich naszych bolesnych sprawach i dziękować Bogu za dobro które również dostrzegamy.

    • Jak długo jeszcze?…
      W „Dzienniczku” Siostry Faustyny czytamy takie słowa Jezusa, że zanim przyjdzie czas sprawiedliwości, wcześniej będzie czas miłosierdzia. I teraz właśnie jest czas miłosierdzia. Wszyscy, którzy źle czynią, mogą się jeszcze opamiętać. Potem będzie już tylko Sąd. I tylko sprawiedliwość.
      xJ

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.