Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu liturgicznego wspomnienia Patrona wszystkich Profesorów i Studentów, w naszym Duszpasterstwie Akademickim (jak widzicie, celowo nie używam określenia: „w Ośrodku Duszpasterstwa”, bo takowego Ośrodka obecnie nie mamy, zostaliśmy po prostu umieszczeni w Domu Księży Emerytów) o godzinie 19:00 będę sprawował Mszę Świętą za zmarłych Profesorów naszej Uczelni: Romualdę Jabłońską – Ceglarek – w pierwszą rocznicę śmierci oraz Jej Męża, Feliksa Ceglarka – w piątą rocznicę śmierci. Oboje położyli znaczące zasługi w nadaniu kształtu i podniesienia rangi siedleckiej Alma Mater.
To dzisiejsze modlitewne spotkanie jest inicjatywą Profesorów i Pracowników Wydziału Agrobioinżynierii i Nauk o Zwierzętach. Bardzo dziękuję Pani Profesor Jolancie Franczuk, która już kilka miesięcy temu wyszła z taką inicjatywą. To bardzo dobrze, że Profesorowie Uczelni pamiętają w modlitwie o swoich Poprzednikach i Mistrzach. Jest to na pewno dobry wzór dla Studentów.
A teraz już zapraszam do pochylenia się nad Bożym słowem dzisiejszej liturgii. Oto słówko Księdza Marka na dziś:
https://www.youtube.com/c/CatholicSurgut
Zatem, co Pan do nas bardzo konkretnie mówi? Z jakim przesłaniem zwraca się dzisiaj osobiście do mnie? Duchu Święty, rozjaśnij umysły i serca!
Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
Gaudium et spes! Ks. Jacek
Czwartek 29 Tygodnia zwykłego, rok II,
Wspomnienie Św. Jana Kantego, Kapłana,
20 października 2022.,
do czytań: Ef 3,14–21; Łk 12,49–53
CZYTANIE Z LISTU ŚWIĘTEGO PAWŁA APOSTOŁA DO EFEZJAN:
Bracia: Zginam kolana moje przed Ojcem, od którego bierze nazwę wszelki ród na niebie i na ziemi, aby według bogactwa swej chwały sprawił w was przez Ducha swego wzmocnienie siły wewnętrznego człowieka. Niech Chrystus zamieszka przez wiarę w waszych sercach; abyście w miłości wkorzenieni i ugruntowani, wraz ze wszystkimi świętymi zdołali ogarnąć duchem, czym jest Szerokość, Długość, Wysokość i Głębokość, i poznać miłość Chrystusa, przewyższającą wszelką wiedzę, abyście napełnieni doszli do całej Pełni Bożej.
Temu zaś, który mocą działającą w nas może uczynić nieskończenie więcej, niż prosimy czy rozumiemy, Jemu chwała w Kościele i w Chrystusie Jezusie po wszystkie pokolenia wieku wieków! Amen.
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:
Jezus powiedział do swoich uczniów: „Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże bardzo pragnę, żeby on już zapłonął. Chrzest mam przyjąć i jakiej doznaję udręki, aż się to stanie.
Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam. Odtąd bowiem pięcioro będzie rozdwojonych w jednym domu: troje stanie przeciw dwojgu, a dwoje przeciw trojgu; ojciec przeciw synowi, a syn przeciw ojcu; matka przeciw córce, a córka przeciw matce; teściowa przeciw synowej, a synowa przeciw teściowej”.
W tych zaledwie kilku zdaniach dzisiejszego pierwszego czytania Paweł Apostoł wyraża swoją wielką miłość do Boga i wdzięczność wobec Niego – za całe dzieło stwórcze i zbawcze, jakiego dokonuje w świecie i w Kościele. Możemy chyba powiedzieć, że wdzięczność tę wyraża w sposób uroczysty, podniosły!
Już bowiem w pierwszym zdaniu pisze: Zginam kolana moje przed Ojcem, od którego bierze nazwę wszelki ród na niebie i na ziemi, aby według bogactwa swej chwały sprawił w was przez Ducha swego wzmocnienie siły wewnętrznego człowieka.
A w ostatnim: Temu zaś, który mocą działającą w nas może uczynić nieskończenie więcej, niż prosimy czy rozumiemy, Jemu chwała w Kościele i w Chrystusie Jezusie po wszystkie pokolenia wieku wieków! Amen.
To formuła wręcz modlitewna, liturgiczna, bardzo uroczysta, stanowiąca dobre podsumowanie dotychczasowych rozważań Apostoła, zawartych w omawianym Liście do Efezjan – a chociażby tych rozważań, które dotyczą wejścia pogan do wspólnoty Kościoła…
Dzisiaj Paweł wyraża Bogu wdzięczność za wszystko, czego dokonuje przez swego Syna, Jezusa Chrystusa, wypowiadając przy tym takie życzenie: Niech Chrystus zamieszka przez wiarę w waszych sercach; abyście w miłości wkorzenieni i ugruntowani, wraz ze wszystkimi świętymi zdołali ogarnąć duchem, czym jest Szerokość, Długość, Wysokość i Głębokość, i poznać miłość Chrystusa, przewyższającą wszelką wiedzę, abyście napełnieni doszli do całej Pełni Bożej.
I znowu – sformułowania wielkie i podniosłe, swoją treścią obejmujące cały świat i wszechświat, bo tak właśnie należy rozumieć określenia: Szerokość, Długość, Wysokość i Głębokość, pisane wielką literą. To są wszystkie wymiary rzeczywistości, w której żyjemy – i to wszystko Paweł chciałby ogarnąć duchem, a do tego jeszcze poznać miłość Chrystusa, przewyższającą wszelką wiedzę, aby w ten sposób dojść do całej Pełni Bożej.
Moi Drodzy, wszystkie te sformułowania dotyczą jakiegoś bezmiaru, jakiejś nieograniczoności, dosłownie: jakiejś pełni. Paweł pisze o Pełni Bożej, do której on i jego uczniowie mieliby dojść. Czy to jest w ogóle możliwe? I czy możliwe jest ogarnięcie duchem, czym jest Szerokość, Długość, Wysokość i Głębokość? A czy możliwe jest poznanie miłości Chrystusa, która – jak sam Paweł zaznacza – przewyższa wszelką wiedzę?
Moi Drodzy, na co się ten człowiek porywa? I na co porywa się każdy, kto chce ogarnąć wielkość i majestat Boga? Na co porywa się każdy, kto chce wejść w bliską relację z Bogiem? Czy da się wejść w bliską relację z taką Potęgą, z takim Majestatem?
Od ludzkiej strony, to zupełnie niemożliwe. Ale Apostoł dzisiaj podpowiada jeden bardzo konkretny sposób, wskazując jednocześnie drogę do jak największego zbliżenia się do Boga. Używa bardzo ciekawego sformułowania – jeszcze jednego, na które warto zwrócić uwagę. Otóż, wyraża on pragnienie, aby Bóg sprawił w Efezjanach przez Ducha swego wzmocnienie siły wewnętrznego człowieka. O to sformułowanie chodzi: «wewnętrzny człowiek». Czyli kto? Czyli jaki?
Na pewno, od razu nasze skojarzenie idzie w kierunku duszy człowieka, w kierunku jego serca, ale na pewno nie popełnimy błędu, jeśli pomyślimy o intelekcie człowieka, o talentach, jakie mu Bóg powierzył. Mówimy zatem o całej wewnętrznej sferze człowieka, o całym jego duchowym bogactwie, a w ten sposób być może dojdziemy także do pojęcia godności ludzkiej, która jest ową nieutracalną, wewnętrzną wartością człowieka, kwyróżniającą go spośród innych istot żywych, a którą niektórzy identyfikują z obrazem Boga w człowieku, z owym podobieństwem do Boga, zapisanym w człowieku w akcie stwórczym.
Tej wartości, tej godności, człowiek nie jest w stanie utracić – choćby nawet bardzo zbrukał się przez grzech, upodlił się, albo został przez kogoś upodlony, poniżony, sponiewierany… I choćby wszyscy wokół nazywali go świnią, czy też okładali innymi, tego typu określeniami, albo nawet jeśli sam człowiek doprowadziłby się do takiego stanu lub tak o sobie myślał – to człowiek nigdy nie będzie świnią, on zawsze będzie nosił w sobie podobieństwo do Boga, zawsze będzie żył w nim ów wewnętrzny człowiek.
A dzisiaj Apostoł modli się o to, by ten wewnętrzny człowiek był jak najsilniejszy, jak najbardziej wzmocniony! I właśnie po to, by ów wewnętrzny człowiek w każdym z nas był jak najmocniejszy – Jezus złożył swoje życie w ofierze. Dzisiaj w Ewangelii słyszymy, jak wyraża pragnienie dokonania tego jak najszybciej: Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże bardzo pragnę, żeby on już zapłonął. Chrzest mam przyjąć i jakiej doznaję udręki, aż się to stanie.
Ogień Bożej miłości – i chrzest krwi. O tym tu mowa. Jezus bardzo pragnie okazać swoją miłość do człowieka właśnie przez to, że odda swoje życie. I o tym dokładnie mówi: On chce już, jak najszybciej, oddać swoje życie! Może nas trochę szokują takie słowa, bo przecież wiemy, że On dobrze wiedział, z czym się to będzie wiązało: tak, z wielkim cierpieniem! Zatem, Jezus dzisiaj mówi ni mniej, ni więcej, że pragnie tego cierpienia, pragnie oddać swoje życie. Jak to rozumieć? Czy to przypadkiem nie jakieś dziwactwo, jakiś masochizm?
Nie, to miłość! To wielka miłość do człowieka – ta miłość, o której Paweł dziś pisał w pierwszym czytaniu, a którą nam kazał zgłębiać. A skoro mamy ją zgłębiać, to musimy się pochylić także nad tymi oto słowami Jezusa z dzisiejszej Ewangelii: Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam. Odtąd bowiem pięcioro będzie rozdwojonych w jednym domu: troje stanie przeciw dwojgu, a dwoje przeciw trojgu; ojciec przeciw synowi, a syn przeciw ojcu; matka przeciw córce, a córka przeciw matce; teściowa przeciw synowej, a synowa przeciw teściowej.
Może jeszcze to ostatnie jakoś da się zrozumieć, bo tego typu konflikty jakoś nas za bardzo nie dziwią, chociaż też trudno powiedzieć, by Jezus chciał konfliktu synowej z teściową – i odwrotnie. A dzisiaj mówi, że wręcz po to przyszedł, by właśnie wszelkie tego typu rozłamy wprowadzić. O co chodzi?
Z pewnością, dobrze wiemy, że słów Pisma Świętego, w tym także słów Jezusa, nie można odczytywać bez próby ich głębszego zrozumienia i bez kontekstu. Trzeba nam także uwzględniać ówczesny sposób wyrażania się w tamtym miejscu i w tamtej kulturze.
Dlatego rozumiemy, że Jezus nie chce cierpienia dla samego cierpienia i nie chce nikogo z nikim skłócać. Chce okazać miłość – bezgraniczną miłość – która jednocześnie jest bardzo konkretna, bardzo dokładnie określona, zaadresowana bardzo osobiście i indywidualnie do każdej i każdego z nas, ale przez to – domagająca się od każdej i każdego z nas bardzo osobistej i konkretnej odpowiedzi.
I właśnie przyjęcie tej miłości, opowiedzenie się po stronie Jezusa, nieraz wywoła te konflikty, o których dziś mowa. Nie dlatego, że Jezus ich chce, czy – tym bardziej – zamierza je spowodować, ale dlatego, że Jego droga jest bardzo prosta i bardzo określona, Jego miłość do nas jest bardzo konkretna, zatem chcąc ją przyjąć, trzeba iść tą jedną, prostą drogą, a nie jakimiś swoimi, własnymi, prywatnymi, być może – jakimiś wygodniejszymi… A to z kolei musi wywoływać napięcia – szczególnie z tymi, którzy chodzą tymiż swoimi drogami.
Przyjęcie Jezusowych zasad i opowiedzenie się za nimi musi wywołać bunt i sprzeciw tych, którzy wolą kierować się swoimi zasadami. A do takich napięć – jak dobrze wiemy – może dochodzić nawet w najbliższej rodzinie. I o tym Jezus dzisiaj mówi.
Dlatego też, dziękując – wraz z Apostołem Pawłem – Bogu naszemu za wielkie rzeczy, jakich dokonuje w Kościele i w świecie, a także w naszym życiu, pamiętajmy, że najlepszym sposobem wyrażenia wdzięczności Bogu za Jego dary będą nawet nie tyle wielkie i podniosłe słowa – chociaż i one także są potrzebne, jeśli tylko płyną z serca.
Jednak najlepszym sposobem wyrażenia wdzięczności Bogu za Jego dary jest przyjęcie tych darów, rozwijanie ich w sobie i życie według nich. Życie miłością Chrystusową. Owszem, to może być trudne i wymagające, ale to jest piękne! To najbardziej czyni człowieka człowiekiem! To najbardziej wzmacnia w nas tego wewnętrznego człowieka, o którym dziś mówimy. To nas naprawdę wznosi na wyżyny!
Tak, jak wzniosło na wyżyny świętości Patrona dnia dzisiejszego, którym jest Święty Jan Kanty, Kapłan i Profesor Akademii Krakowskiej.
Urodził się 23 czerwca 1390 roku, w Kętach, niedaleko Oświęcimia. W dokumentach podpisywał się najczęściej po łacinie jako Jan z Kęt – a znanych jest około sześćdziesięciu jego podpisów. Po ukończeniu szkoły w rodzinnej miejscowości – szkoła ta stała na wysokim poziomie! – zapisał się w 1413 roku na Uniwersytet Jagielloński. W roku 1414 w Krakowie przyjął święcenia kapłańskie.
W ciągu dalszych lat pilnych studiów, jako student i kapłan doszedł, w 1415 roku, do stopnia bakałarza nauk wyzwolonych, a w trzy lata później – do stopnia magistra filozofii. Objął wtedy funkcję wykładowcy. Ponieważ stanowisko to było wówczas bezpłatne, dlatego na swoje utrzymanie zarabiał prywatnymi lekcjami i kapłańską pomocą duszpasterską.
Tymczasem, w 1421 roku Akademia Krakowska wysłała go w charakterze kierownika do szkoły klasztornej w Miechowie. Spędził tam osiem lat – do 1429 roku. Zadaniem szkoły było przede wszystkim kształcenie kleryków zakonnych. Wolny czas Jan spędzał na przepisywaniu rękopisów, które były mu potrzebne do wykładów. Jan Kanty pełnił równocześnie przy kościele klasztornym obowiązek kaznodziei. Oprócz tego, musiał się również interesować muzyką, gdyż odnaleziono drobne fragmenty zapisów pieśni dwugłosowych, uczynionych jego ręką.
Kiedy w roku 1429 zwolniło się miejsce w jednym z kolegiów Akademii Krakowskiej, przyjaciele natychmiast zawiadomili go o tym i sprowadzili do Krakowa. Kolegium dawało pewną stabilizację, zapewniało bowiem utrzymanie i mieszkanie. Profesorowie w kolegiach mieszkali razem i wiedli życie na wzór zakonny. W początkach Uniwersytetu tych kolegiów było niewiele i były bardzo szczupłe. Dlatego niełatwo było w nich o miejsce.
Gdy tylko Jan wrócił do Krakowa, objął wykłady na wydziale filozoficznym. Równocześnie jednak zaczął studiować teologię. Jako profesor, wykładał traktaty, które przypadły mu – zgodnie z ówczesnym zwyczajem – przez losowanie. Z nielicznych zapisków wiemy, że komentował logikę, potem fizykę i ekonomię Arystotelesa. Na tym wydziale piastował także okresowo urząd dziekański, a od roku 1434 był również rektorem Kolegium Większego. W roku 1439 zdobył tytuł bakałarza z teologii.
Pod kierunkiem swojego mistrza studiował Pismo Święte, kontynuując studia teologiczne. W związku z tym, co pewien czas trzeba było zdawać egzaminy, brać udział w dysputach, mówić kazania i prowadzić ćwiczenia. Ponieważ Jan był równocześnie profesorem filozofii, dziekanem i rektorem Kolegium Większego – nic dziwnego, że jego studiowanie teologii wydłużyło się aż do trzynastu lat. Dopiero w roku 1443 uzyskał tytuł magistra teologii, który był wówczas jednoznaczny z doktoratem.
W roku 1439 został kanonikiem i kantorem kapituły Świętego Floriana w Krakowie oraz proboszczem w Olkuszu. To jednak było zbyt wiele. Po kilku miesiącach zrzekł się kanonii i probostwa. Jednak sam fakt, że został wybrany na kantora, potwierdza jego znajomość zagadnień muzycznych. Urząd ten nakładał bowiem obowiązek opieki nad muzyką i śpiewem liturgicznym.
Po uzyskaniu stopnia magistra teologii w roku 1443, Jan Kanty poświęcił się do końca życia wykładom z tej dziedziny. A pośród swych rozlicznych zajęć znajdował jeszcze czas na przepisywanie manuskryptów. Jego rękopisy liczą łącznie ponad osiemnaście tysięcy stron! Biblioteka Jagiellońska przechowuje je w piętnastu grubych tomach. Własnoręcznie przepisał dwadzieścia sześć kodeksów. Sprzedawał je zapewne nie tyle na swoje utrzymanie, ile raczej na dzieła miłosierdzia i na pielgrzymki.
Jest rzeczą pewną, że w roku 1450 udał się do Rzymu, aby uczestniczyć w Roku Świętym i uzyskać odpust jubileuszowy. Prawdopodobnie do Rzymu pielgrzymował więcej razy, aby w ten sposób okazać swoje przywiązanie do Kościoła i uzyskać odpusty. Był bowiem człowiekiem żywej wiary i głębokiej pobożności. Słynął z wielkiego miłosierdzia. Nie mogąc zaradzić nędzy, wyzbył się nawet własnego odzienia i obuwia.
Pomimo bardzo pracowitego i pokutnego życia, jakie prowadził, dożył osiemdziesięciu trzech lat. Zmarł w Krakowie, 24 grudnia 1473 roku. Przekonanie o jego świętości było tak powszechne, że od razu pochowano go w kościele Świętej Anny, pod amboną. Kanonizował go Papież Klemens XIII, w dniu 16 lipca 1767 roku. Kult Świętego Jana Kantego jest do dnia dzisiejszego żywy. Jest on bowiem czczony przede wszystkim jako Patron uczącej się i studiującej młodzieży oraz profesorów i wykładowców.
A oto jak scharakteryzował jego postawę i świętość wspomniany przed chwilą Papież Klemens XIII:
„Nikt nie zaprzeczy, że Jan Kanty, który w Akademii Krakowskiej przekazywał wiedzę zaczerpniętą z najczystszego źródła, jest godny zaliczenia do wybranego grona znamienitych mężów, wyróżniających się wiedzą i świętością. Postępowali oni tak, jak nauczali, i stawali w obronie prawdziwej wiary przeciwko tym, którzy ją zwalczali. W tych czasach, gdy w sąsiednich krajach panowały błędy i odszczepieństwo, on nawoływał do zachowania chrześcijańskiej postawy i obyczajów, a to, co głosił z ambony i wyjaśniał wiernym, potwierdzał swoją pokorą, czystym życiem, miłosierdziem, umartwieniem i wielu innymi cnotami, cechującymi prawdziwego kapłana i niestrudzonego pracownika.
Jan Kanty stał się więc chlubą i ozdobą wykładowców tejże Akademii! Zostawił też przepiękny przykład przyszłym pokoleniom, by się ze wszystkich sił starały naśladować ten wzór doskonałego mistrza i przykładały wiernie do nauczania wiedzy Świętych oraz innych umiejętności tylko na chwałę i uwielbienie Boga.
Z pobożnością, z którą się odnosił do spraw Bożych, łączył on pokorę. Chociaż przewyższał wszystkich swoją wiedzą, miał się jednak za nic i nigdy się nie wywyższał ponad innych. Co więcej, pragnął być wzgardzonym i niepoważanym, a tych, którzy go obmawiali i byli mu nieprzychylni, znosił z pogodą ducha.
Tej pokorze towarzyszyła rzadko spotykana dziecięca prostota. W jego słowach i postępowaniu nie było fałszu ani obłudy: co myślał, to i mówił. A gdy spostrzegł, że jego słowa, choć słuszne, wzbudzały niekiedy niezadowolenie, wtedy przed przystąpieniem do ołtarza usilnie prosił o wybaczenie, choć winy nie było po jego stronie.
Codziennie po ukończeniu swoich zajęć, udawał się z Akademii prosto do kościoła, gdzie się długo modlił i adorował Chrystusa, utajonego w Najświętszym Sakramencie. Tak więc, zawsze Boga tylko miał w sercu i na ustach.” Tyle z pisma Papieża Klemensa XIII.
Wpatrzeni w przykład Świętego Jana, a jednocześnie zasłuchani w Boże słowo dzisiejszej liturgii, raz jeszcze zapytajmy samych siebie, co robimy na co dzień – co zrobimy dzisiaj – aby wzmocnić w sobie wewnętrznego człowieka? Aby wznosić się coraz bardziej na wyżyny świętości?…