Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym imieniny przeżywają:
►Kinga Kaltenberg – należąca w swoim czasie do jednej z młodzieżowych Wspólnot;
►Kinga Gawryś – moja była Uczennica w Miastkowie Kościelnym, Osoba bardzo zaangażowana w działalność młodzieżową w tejże Parafii.
Obu Solenizantkom życzę takiego zjednoczenia z Panem, jakiego przykład daje Ich Patronka. Zapewniam o modlitwie!
Moi Drodzy, dzisiaj już wyruszamy ze Szklarskiej Poręby do Białej Podlaskiej, a potem ja jeszcze do Siedlec. Dziękuję Panu naszemu i Jego Matce za ten dobry czas! Także – za wczorajszą piękną pogodę, towarzyszącą naszemu wjazdowi kolejką gondolową – od strony czeskiej – na szczyt Śnieżki. A przez cały ten czas – za doświadczenie atmosfery rodzinnej jedności, jeszcze pogłębionej przez wspólną modlitwę, wspólne rozmowy, po prostu: przez wspólne przebywanie. Niech z tego wszystkiego wyniknie jak największa Boża chwała!
A teraz już zechciejmy pochylić się nad Bożym słowem, jakie Pan dzisiaj tak obficie sieje w nasze serca. Oto słówko Księdza Marka na dziś:
https://www.youtube.com/c/CatholicSurgut
Zatem, co konkretnie mówi dziś do mnie Pan? Z jakim przesłaniem zwraca się dziś właśnie do mnie – tak, jak zwrócił się do młodego Jeremiasza? Duchu Święty, natchnij nas i otwórz nasze umysły i serca!
Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
Gaudium et spes! Ks. Jacek
Środa 16 Tygodnia zwykłego, rok II,
Wspomnienie Św. Kingi, Dziewicy,
24 lipca 2024.,
do czytań: Jr 1,1.4–10; Mt 13,1–9
CZYTANIE Z KSIĘGI PROROKA JEREMIASZA:
Słowa Jeremiasza, syna Chilkiasza, z rodu kapłańskiego, który był w Anatot, w ziemi Beniamina.
Pan skierował do mnie następujące słowo: „Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię, nim przyszedłeś na świat, poświęciłem cię, prorokiem dla narodów ustanowiłem cię”.
I rzekłem: „Ach, Panie Boże, przecież nie umiem mówić, bo jestem młodzieńcem!”
Pan zaś odpowiedział mi: „Nie mów: «Jestem młodzieńcem», gdyż pójdziesz, do kogokolwiek cię poślę, i będziesz mówił, cokolwiek tobie polecę. Nie lękaj się ich, bo jestem z tobą, by cię chronić”, mówi Pan.
I wyciągnąwszy rękę, dotknął Pan moich ust i rzekł mi: „Oto kładę moje słowa w twoje usta. Spójrz, daję ci dzisiaj władzę nad narodami i nad królestwami, byś wyrywał i obalał, byś niszczył i burzył, byś budował i sadził”.
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MATEUSZA:
Tego dnia Jezus wyszedł z domu i usiadł nad jeziorem. Wnet zebrały się koło Niego tłumy tak wielkie, że wszedł do łodzi i usiadł, a cały lud stał na brzegu. I mówił im wiele w przypowieściach tymi słowami:
„Oto siewca wyszedł siać. A gdy siał, niektóre ziarna padły na drogę, nadleciały ptaki i wydziobały je. Inne padły na miejsca skaliste gdzie niewiele miały ziemi; i wnet powschodziły, bo gleba była głęboka. Lecz gdy słońce wzeszło, przypaliły się i uschły, bo nie miały korzenia. Inne znowu padły miedzy ciernie, a ciernie wybujały i zagłuszyły je. Inne w końcu padły na ziemię żyzną i plon wydały, jedno stokrotny, drugie sześćdziesięciokrotny, a inne trzydziestokrotny.
Kto ma uszy, niechaj słucha”.
Jak niezwykła jest tajemnica Bożego powoływania człowieka do szczególnej służby, przez Boga zleconej! Jak za każdym razem jest to inna historia, a jednocześnie – jak wiele je wszystkie łączy. A na pewno wszystkie te historie łączy fakt Bożej inicjatywy, czyli że za każdym razem to Bóg sam, swoją własną, wolną decyzją, konkretnego człowieka do konkretnej służby powołuje, a człowiek – i to jest także czynnik łączący – to wezwanie w sposób wolny podejmuje, zgadza się na nie. Natomiast okoliczności, towarzyszące tej zgodzie – są za każdym razem inne.
Chociażby dzisiaj, słysząc historię powołania Jeremiasza do pełnienia misji prorockiej, dowiadujemy się o jego obawach, a wręcz lęku – czy aby podoła temu wyzwaniu. Słyszymy, jak mówi: Ach, Panie Boże, przecież nie umiem mówić, bo jestem młodzieńcem! Zauważmy jednak, że była to już odpowiedź na wcześniejsze słowo samego Boga: Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię, nim przyszedłeś na świat, poświęciłem cię, prorokiem dla narodów ustanowiłem cię.
Możemy zatem uznać, że to wezwanie to był bardzo świadomy wybór, dokonany przez Boga – i to dokonany, zanim jeszcze Jeremiasz przyszedł na świat! Bóg od początku doskonale wiedział, kogo wybiera i że na pewno akurat tego, a nie innego człowieka, chce wybrać. Stąd wyjaśnienie, jakie uczynił wobec Jeremiasza: Nie mów: «Jestem młodzieńcem», gdyż pójdziesz, do kogokolwiek cię poślę, i będziesz mówił, cokolwiek tobie polecę. Nie lękaj się ich, bo jestem z tobą, by cię chronić.
Po czym dokonał znamiennego gestu, o którym sam Jeremiasz tak pisze: I wyciągnąwszy rękę, dotknął Pan moich ust i rzekł mi: „Oto kładę moje słowa w twoje usta. Spójrz, daję ci dzisiaj władzę nad narodami i nad królestwami, byś wyrywał i obalał, byś niszczył i burzył, byś budował i sadził”.
Aby już nikt nie miał wątpliwości, że to, co się dzieje, to z Bożej inspiracji się dzieje, że jest to wolna decyzja samego Boga i że człowiek po prostu powinien tą drogą pójść, a nie mnożyć kolejne wątpliwości i zarzucać Boga mnóstwem pytań: „A jak to będzie?”; „A dlaczego tak, a nie inaczej?”; „A dlaczego to mnie wybrałeś, a nie kogoś innego?” – i tak dalej.
Owszem, trzeba zadać konieczne pytania i nie można uciekać przed trudnymi, przed dylematami, wątpliwościami… Zresztą, Bóg się ich nie boi, także przed nimi nie ucieka, nie zamyka człowiekowi ust, zabraniając mu zapytać o cokolwiek – nic z tych rzeczy! To nie jest styl Boga! On odpowie na każde pytanie i jest gotów wyjaśnić każdą wątpliwość. Natomiast z całą pewnością – ze strony człowieka potrzebne jest chociaż to minimum zaufania i otwartego serca, aby nie okazało się, że mnożąc wątpliwości, albo ich wręcz na siłę szukając, w końcu zagłuszy w sobie to Słowo, które kieruje do niego Pan.
Wyraźne ostrzeżenie przed taką sytuacją słyszymy w dzisiejszej Ewangelii. W dobrze już nam znanej przypowieści Jezus mówi: Oto siewca wyszedł siać. A gdy siał, niektóre ziarna padły na drogę, nadleciały ptaki i wydziobały je. Inne padły na miejsca skaliste gdzie niewiele miały ziemi; i wnet powschodziły, bo gleba była głęboka. Lecz gdy słońce wzeszło, przypaliły się i uschły, bo nie miały korzenia. Inne znowu padły miedzy ciernie, a ciernie wybujały i zagłuszyły je. Na szczęście jednak, inne w końcu padły na ziemię żyzną i plon wydały, jedno stokrotny, drugie sześćdziesięciokrotny, a inne trzydziestokrotny. Na całe szczęście!
Natomiast wśród tych utrudnień, wyliczonych wcześniej, powodujących, iż ziarno nie przynosi plonu, są także wewnętrzne obawy i lęki człowieka. Dzisiaj nie słyszymy wyjaśnienia przez Jezusa poszczególnych symboli – mamy je w innym miejscu Ewangelii – wiemy jednak, że akurat te osobiste przeżycia człowieka stanowią bardzo ważny czynnik, decydujący bądź o przyjęciu Słowa, bądź o jego odrzuceniu. Może nawet nie tyle takiemu brutalnemu i wprost odrzuceniu, ale takiemu strachliwemu uciekaniu przed nim, aż w końcu nie przyniesie ono zamierzonego plonu.
I chyba nawet ten osobisty, ludzki czynnik, należałoby postawić na pierwszym miejscu wśród okoliczności zarówno utrudniających przyjęcie Słowa, jak i ułatwiających, umożliwiających ten proces. Bo Jezus wymienia – wśród tych okoliczności – także różne czynniki zewnętrzne, społeczne, życiowe, natomiast wszystkie one tak naprawdę sprowadzają się do tego jednego, jakim jest osobista decyzja człowieka, podjęta w głębi serca: ZA – lub PRZECIW; TAK – lub NIE.
Jeremiasz ostatecznie opowiedział się na: TAK. Wiemy jednak, że wielu powołanych dzisiaj opowiada się na: NIE – a może bardziej na: „później”; „zobaczę jeszcze”; „zastanowię się”… Od jakiegoś czasu coraz powszechniejszym i coraz szerzej głoszonym poglądem w naszej katolickiej przestrzeni wydaje się ten, że Pan właśnie powołuje – tak, jak dotychczas powoływał – do służby w kapłaństwie czy życiu zakonnym. To nie w tym jest problem, że Pan przestał powoływać.
Problem jest w tym, o czym tu sobie dziś mówimy, czyli w nastawieniu człowieka, który albo tego głosu nie słyszy, albo go zagłusza, albo przed nim ucieka. Tak jest – jak się coraz powszechniej wydaje – z głosem powołania do służby Bożej, ale i w ogóle z Bożym słowem, które Pan kieruje, a które tak często w ogóle nie zyskuje żadnego rezonansu w sercu, w umyśle, a co za tym idzie: w życiu człowieka. Bo prawdziwą i największą przeszkodą – ale i okolicznością sprzyjającą – w przyjęciu Bożego słowa jest wewnętrzne nastawienie człowieka.
I byłoby dobrze, moi Drodzy, abyśmy zawsze o tym pamiętając, nie szukali usprawiedliwienia dla naszej niewłaściwej postawy, albo dla naszej opieszałości w przyjmowaniu Bożych „sygnałów”, albo dla całego tego zamieszania, jakie obecnie dzieje się w świecie, w Kościele, w naszej Ojczyźnie i w naszych lokalnych społecznościach, a nierzadko także w naszych rodzinach – a wyjaśnienia takiego stanu rzeczy szukali we własnych sercach i umysłach.
Bo jeżeli zmieni się nasze nastawienie i odważymy się zaufać Panu, aby – po koniecznym wyjaśnieniu różnych trudności i dylematów – w końcu jednak pójść za Panem i przyjąć Jego słowo, to wszystko od razu zmieni się w naszym życiu, a przy okazji: w całym naszym otoczeniu. Naprawdę, to wszystko rozgrywa się tak naprawdę w naszym sercu i umyśle! I w naszej wolnej decyzji. I w naszym szczerym zaufaniu do Pana! Nie ma co szukać innych przyczyn i okoliczności…
Dobrze o tym wiedząc, szczerze zaufała Panu i całe życie kształtowała w pełnej jedności z Nim – Patronka dnia dzisiejszego, Świętej Kingi. Co o niej wiemy?
Kinga, a inaczej: Kunegunda, urodziła się w 1234 roku, jako córka Beli IV, króla węgierskiego. Była siostrą Świętej Małgorzaty Węgierskiej oraz Błogosławionej Jolanty. O latach młodości Kingi nie wiemy nic – poza tym, że była trzecią z kolei córką i że do piątego roku życia przebywała na dworze królewskim. Miała dwóch braci i pięć sióstr. Możemy przypuszczać, że otrzymała głębokie wychowanie religijne i pełne – jak na owe czasy – wykształcenie.
Około roku 1247 poślubiła Bolesława, ówczesnego władcę księstwa krakowsko – sandomierskiego (dużo wcześniej odbyły się tak zwane zrękowiny, jednak ze względu na bardzo młody wiek Kingi do właściwych zaślubin trzeba było poczekać kilka lat). A ponieważ był to czas najazdów Tatarów i wieści o ich barbarzyńskich mordach dochodziły do Polski coraz częściej, Bolesław z Kingą opuścili Sandomierz i udali się do Krakowa, a następnie uciekli na Węgry w nadziei, że tam będzie bezpieczniej. Jednak i tu nie znaleźli spokoju. Wojska węgierskie bowiem, w 1241 roku, poniosły klęskę. Dlatego Kinga uciekła z Bolesławem na Morawy. Powrócili do Polski w 1243 roku, zatrzymując się w Nowym Korczynie.
I to właśnie tam Kinga nakłoniła swego męża do zachowania dozgonnej czystości, którą ślubowali oboje na ręce biskupa krakowskiego Prandoty. Dlatego historia nadała Bolesławowi przydomek „Wstydliwy”. Wtedy także zapewne Kinga wpisała się do III Zakonu Świętego Franciszka jako tercjarka. I w tej formie czystości małżeńskiej przeżyła z Bolesławem czterdzieści lat.
W tym czasie także zapewne kilka razy odwiedzała rodzinne Węgry. Sprowadziła stamtąd do Polski górników, którzy dokonali pierwszego odkrycia złóż soli w Bochni. Stąd to powstała piękna legenda o cudownym odkryciu soli. Aby dopomóc w odbudowie zniszczonego przez Tatarów kraju, Kinga ofiarowała Bolesławowi część swojego ogromnego posagu. Bolesław za to – przywilejem z 2 marca 1252 roku – oddał jej w wieczyste posiadanie ziemię sądecką.
Pomagała ona swemu mężowi w rządach nad obu księstwami: krakowskim i sandomierskim. Wskazuje na to spora liczba wystawionych przez oboje małżonków dokumentów. Hojnie wspierała katedrę krakowską, klasztory benedyktyńskie, cysterskie i franciszkańskie. Ufundowała wiele nowych kościołów i klasztorów. W sposób istotny przyczyniła się do przeprowadzenia Kanonizacji Biskupa Stanisława ze Szczepanowa. Miało to miejsce w roku 1253. To ona właśnie miała wysłać do Rzymu poselstwo w tej sprawie i pokryć koszty związane z tą misją.
W dniu 7 grudnia 1279 roku umarł w Krakowie książę Bolesław Wstydliwy. Długosz wspomina, że Biskup krakowski Paweł i niektórzy z panów zaofiarowali Kindze rządy. Ta jednak, kiedy poczuła się wolna, postanowiła zrezygnować z władzy i oddać się wyłącznie sprawie zbawienia własnej duszy. Upatrzyła sobie klaryski ze Starego Sącza jako zakon dla siebie najodpowiedniejszy – i do niego od razu po śmierci męża wstąpiła. Prawdopodobnie nie zajmowała w nim żadnych urzędów. Jej staraniem była natomiast rozbudowa i troska o byt materialny klasztoru.
Przeżyła tam dwanaście lat, poddając się we wszystkim surowej regule. Tam też zmarła w dniu 24 lipca 1292 roku. Beatyfikacja nastąpiła dopiero 10 czerwca 1690 roku. A chociaż dekrety, wydane przez Papieża Urbana VIII, zalecały w sprawach beatyfikacyjnych i kanonizacyjnych jak najdalej posuniętą ostrożność i surowość, to jednak kult świątobliwej Księżnej trwał od wieków. Sam fakt porzucenia przez nią świata i jego rozkoszy, oraz fakt wstąpienia do najsurowszego zakonu żeńskiego, był dowodem heroicznej świętości Kingi.
Pamięć dzieł miłosierdzia chrześcijańskiego, jak również instytucji pobożnych, których była fundatorką, były bodźcem tegoż kultu, który po Beatyfikacji jeszcze wzrósł. Była powszechnie czczona przez okoliczny lud jako jego szczególna Patronka. Do jej grobu napływali nieustannie pielgrzymi. Dlatego w 1999 roku Papież Jan Paweł II ogłosił Kingę Świętą.
A oto fragment zachowanego dokumentu fundacyjnego klasztoru klarysek w Starym Sączu:
„Nie znająca granic ludzka przewrotność często obala to, co uczyniono dla dobra śmiertelnych, a nawet i dzieła powstałe na chwałę i cześć wiekuistego i żywego Boga. Aby zapobiec tak niecnemu postępowaniu, stwierdzamy na piśmie i wobec świadków, ku wiecznej pamiątce tak współczesnych, jak i potomnych:
My Kunegunda, pani i właścicielka Sącza, wdowa po świętej pamięci Bolesławie, księciu Krakowa i Sandomierza, pobożnie i dogłębnie rozważywszy, że w dniu zdania ostatecznego i szczegółowego rachunku tylko czyny miłosierdzia będą mogły przebłagać i zjednać surowego Sędziego – Tego, który daje życie sprawiedliwym, a na śmierć wieczną wydaje bezbożnych, i że tylko miłosiernym zostaną otwarte wrota wiekuistej szczęśliwości, postanawiamy: we wspomnianej wyżej miejscowości Sącz ma być założony i wzniesiony klasztor Panien zakonu Świętej Klary, ku chwale Boga i świętej Bogarodzicy Maryi oraz ku czci chwalebnego wyznawcy, Błogosławionego Franciszka, dla wzmocnienia naszej świętej wiary i dla zbawienia duszy naszego małżonka i naszej własnej.
W tym domu mają zamieszkać ksieni i wspólnota sióstr tego zakonu i służyć Panu w bojaźni dniem i nocą, a wyzbywszy się woli własnej, niech wyrzekną się siebie i swego mienia, i kroczą przed Bogiem w świętości i sprawiedliwości, postanowiwszy wejść do życia, idąc ciasną drogą i wąskim przejściem.
Słusznie trzeba je wesprzeć w ich doczesnych potrzebach, bo w ten sposób w pokoju i z oddaniem będą służyły Panu, otrzymają nagrodę pobożnego życia, a bliźnim przyniosą owoce modlitw i dobry przykład. Chcemy zatem, by nie cierpiały niedostatku, a natomiast postępowały w życiu duchowym.
Dlatego zapisujemy im i przekazujemy na własność i na zawsze – wyżej wymienioną miejscowość Sącz wraz ze wszystkimi dochodami, oddając je w ręce czcigodnego nam ojca w Chrystusie, brata Mikołaja, prowincjała, który je przyjmuje w imieniu konwentu tychże Panien Zakonu Świętej Klary, powagą wielebnego Macieja, kardynała, protektora wyżej wymienionego zakonu Świętego Franciszka.
W dowód czego poleciliśmy spisać niniejszy akt i opatrzyć go naszą pieczęcią, Roku Pańskiego 1280, w oktawie świętych Apostołów, w obecności księcia Leszka, władcy Krakowa, Sandomierza i Sieradza, który publicznie potwierdził niniejszą darowiznę i przyłożył na niej swą pieczęć.”
Tyle z dokumentu fundacyjnego, wydanego przez naszą dzisiejszą Patronkę. Wpatrzeni w jej postawę miłości do Boga, wyrażającej się w konsekwentnym pełnieniu Jego woli, a także zasłuchani w Boże słowo dzisiejszej liturgii, raz jeszcze pomyślmy o nastawieniu naszego serca i umysłu na Słowo, które kieruje do nas Pan. Czy staramy się je przyjąć – nawet, jeżeli wymaga to wyjaśnienia różnych dylematów i wątpliwości – czy właśnie odciągamy to w czasie jak najbardziej?…
Co dzisiaj konkretnie osobiście zrobię, aby potwierdzić, że chcę żyć Słowem, jakim Pan mnie obdarza?…