Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym rocznicę zawarcia sakramentalnego Małżeństwa przeżywają Piotr i Agnieszka Nowiccy, czyli mój Brat cioteczny i Jego Żona. Życzę Im nieustannego odkrywania piękna wzajemnej miłości, oraz szczególnego Bożego błogosławieństwa na każdy dzień Ich życia. Niech jak najmocniej zwiążą swoje życie z Jezusem, niech Mu bez obaw zaufają! Będę się o to dla Nich modlił.
Urodziny natomiast przeżywa dzisiaj Jan Niedziałkowski, Syn Agnieszki (zwanej przez Przyjaciół Siwą) i Jej Męża, Mariusza. Życzę Bożego błogosławieństwa małemu Jubilatowi i zapewniam o modlitewnym wsparciu Jego, jak i Jego Rodziców.
Drodzy moi, pozdrawiam Was z Lublina, skąd wczesnym popołudniem przejadę do Lublina. A wieczorem – audycja, o której wspomniałem wczoraj, a na którą dzisiaj raz jeszcze serdecznie zapraszam!
Teraz zaś już zapraszam do pochylenia się nad Bożym słowem dzisiejszej liturgii. Oto słówko Księdza Marka na dziś:
https://www.youtube.com/c/CatholicSurgut
Zatem, co Pan mówi dzisiaj do mnie – właśnie do mnie, osobiście i konkretnie? Duchu Święty, daj potrzebne natchnienia i światło!
Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
Gaudium et spes! Ks. Jacek
Piątek 25 Tygodnia zwykłego, rok II,
Wspomnienie Św. Wincentego à Paulo, Kapłana,
27 września 2024.,
do czytań: Koh 3,1–11; Łk 9,18–22
CZYTANIE Z KSIĘGI KOHELETA:
Wszystko ma swój czas i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem: Jest czas rodzenia i czas umierania, czas sadzenia i czas wyrywania tego, co zasadzono, czas zabijania i czas leczenia, czas burzenia i czas budowania, czas płaczu i czas śmiechu, czas zawodzenia i czas pląsów, czas rzucania kamieniami i czas ich zbierania, czas pieszczot i czas wstrzymywania się od nich, czas szukania i czas tracenia, czas zachowania i czas wyrzucania, czas rozdzierania i czas zszywania, czas milczenia i czas mówienia, czas miłowania i czas nienawiści, czas wojny i czas pokoju.
Cóż przyjdzie pracującemu z trudu, jaki sobie zadaje? Przyjrzałem się pracy, jaką Bóg obarczył ludzi, by się nią trudzili.
Uczynił wszystko pięknie w swoim czasie, dał im nawet wyobrażenie o dziejach świata, tak jednak, że nie pojmie człowiek dzieł, jakich Bóg dokonuje od początku aż do końca.
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:
Gdy raz Jezus modlił się na osobności, a byli z Nim uczniowie, zwrócił się do nich z zapytaniem: „Za kogo uważają Mnie tłumy?”
Oni odpowiedzieli: „Za Jana Chrzciciela; inni za Eliasza; jeszcze inni mówią, że któryś z dawnych proroków zmartwychwstał”.
Zapytał ich: „A wy za kogo Mnie uważacie?”
Piotr odpowiedział: „Za Mesjasza Bożego”.
Wtedy surowo im przykazał i napomniał ich, żeby nikomu o tym nie mówili.
I dodał: „Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć: będzie odrzucony przez starszyznę, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; będzie zabity, a trzeciego dnia zmartwychwstanie”.
Trudno nie zgodzić się z Koheletem, gdy w pierwszym dzisiejszym czytaniu przekonuje nas, że wszystko ma swój czas i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem, po czym wylicza wiele elementów owego: wszystko, a naszą uwagę zwraca z pewnością fakt, że wśród nich dostrzegamy sprawy oczywiste i pozytywne, które w odpowiednim czasie powinny mieć miejsce, ale też i takie, na jakie najlepiej, gdyby właśnie czasu nie było, jak chociażby: czas umierania; czas zabijania; czas rzucania kamieniami; czas rozdzierania; a wręcz nawet: czas nienawiści, czas wojny!
Może nawet dziwimy się, że Autor biblijny tak sobie spokojnie o tym wszystkim mówi – jakby wypatrywał tego czasu! Zdajemy sobie jednak sprawę, że nie o to tu chodzi. On po prostu stwierdza fakty: przychodzi czas, kiedy na świecie dzieje się dobro, ale przychodzi i taki, kiedy – niestety – dzieją się rzeczy złe, a przynajmniej trudne. Czy to z winy człowieka, czy nie. Bo chociażby kiedy mówimy o wojnie, to ewidentnie mamy do czynienia z winą człowieka. Ale kiedy mówimy o kataklizmach przyrodniczych, to trudno takowej się dopatrywać. A czas na to – niestety – w historii ludzkości zawsze się znajdował, a pewnie jeszcze nieraz się znajdzie…
Cóż zatem za myśl, cóż za przesłanie płynie dla nas z takich stwierdzeń, poniekąd oczywistych? A może właśnie to, które ukryte zostało w ostatnim akapicie pierwszego czytania: Uczynił wszystko pięknie w swoim czasie, dał im nawet wyobrażenie o dziejach świata, tak jednak, że nie pojmie człowiek dzieł, jakich Bóg dokonuje od początku aż do końca… Jest ono wzmocnione poprzedzającym je pytaniem: Cóż przyjdzie pracującemu z trudu, jaki sobie zadaje? Przyjrzałem się pracy, jaką Bóg obarczył ludzi, by się nią trudzili.
Właśnie, to Bóg kieruje losami świata i człowieka. I to On – by się tak wyrazić, z pewnymi dopowiedzeniami – wyznacza czas na wszystko. W Jego oczach jest to czymś oczywistym, że w historii świata są momenty wielkie, radosne i szczęśliwe, ale też są momenty dramatyczne. Dla nas, ludzi, ta kwestia też jest oczywista. Natomiast czymś bardzo ważnym jest, aby w każdym czasie – jaki by on nie był – być w jedności z Bogiem. I aby nie zapomnieć, że On o nas nie zapomniał. I o naszej sytuacji nie zapomniał i nigdy nie zapomni! Nigdy nas nie opuści, nie zostawi nas na „pastwę” czasu – takiego, czy takiego.
Jeśli można spróbować wyobrazić sobie rozmowę Boga z człowiekiem, który przychodzi do Niego ze skargą na to, co się dzieje na świecie i na bardzo trudne czasy, to ze strony Boga mógłby usłyszeć uspokajające stwierdzenie: „Ależ Ja o tym wszystkim dobrze wiem! Ja to wszystko wiedziałem od samego początku! Ja wszystko dobrze widzę, co się na świecie dzieje – co więcej: ja to wszystko rozumiem i odczytuję do samej głębi i istoty każdej sprawy!”
Przy czym zaznaczmy, że stwierdzenie, iż Bóg wszystko rozumie – nie oznacza, że to akceptuje. On po prostu wie, co się tak naprawdę dzieje, a nie tylko to, co zechcą pokazać media, bardzo często właśnie ukrywając prawdziwe intencje i knowania. Bóg wszystko dokładnie i dogłębnie odczytuje – Jego nie można oszukać, czy czymkolwiek zaskoczyć. Nas, ludzi – jak najbardziej! Można! Także tych największych cwaniaków, którym się naiwnie wydaje, że za wszystkie sznurki pociągają. O, jeszcze daleko im, bardzo daleko – do zrozumienia wszystkiego! A nawet może o wiele mniej tak naprawdę rozumieją, niż im się wydaje.
Dlatego naszym zadaniem jest trzymać się Boga, Jego zasad, Jego potęgi i siły. I nawet nie rozumiejąc tego, co niesie nam kolejny czas – właśnie z tym niezrozumieniem iść do Boga, Jemu zaufać, Jemu uwierzyć, że On wie. A jeżeli On wie, to już dobrze. A wszyscy cwaniacy, którym się wydaje, że rządzą i trzęsą światem – kiedy staną na Sądzie Bożym (a może nawet dużo wcześniej!) przekonają się, że tak naprawdę nic nie rozumieli. I że to oni właśnie dali się oszukać. A to może nawet kosztować całą wieczność…
Stąd też nam trzeba się wsłuchać dokładnie w dzisiejszą Ewangelię, a w niej – w te oto słowa Jezusa: Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć: będzie odrzucony przez starszyznę, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; będzie zabity, a trzeciego dnia zmartwychwstanie.
Właśnie te słowa, jak i ich wypełnienie się we właściwym czasie – to znak, że Syn Boga wszedł w ludzki czas i niejako poddał się jego biegowi. I kiedy przyszedł ów właściwy czas – złożył swoje życie w zbawczej Ofierze Ojcu za grzechy człowieka. Kiedy przyszedł na to czas… Wówczas nawet czas umierania uczynił On czasem życia i zmartwychwstania.
On swoim udziałem w owym czasie – jeśli tak można powiedzieć – zaszczycił ten czas! Uświęcił czas! Wszak w Niebie czasu nie ma – jest tylko na ziemi. I Boży Syn zechciał w ten czas wejść i uświęcić go swoim słowem, swoim działaniem, aż w końcu także: swoją Śmiercią i Zmartwychwstaniem.
Obyśmy z Jego pomocą i pod Jego przewodnictwem – starali się o uświęcenie swojego czasu. O nadanie konkretnego sensu i celu każdej minucie naszego czasu. I abyśmy nigdy nie załamywali się tym, że przychodzi trudny czas. Pamiętajmy, że po nim zawsze przyjdzie ten lepszy. Natomiast najważniejsze jest, żeby każdy swój czas przeżywać w jak najmocniejszej więzi z Jezusem. Wówczas o każdym czasie w swoim życiu – czy to tak po ludzku radosnym i szczęśliwym, czy to, tak po ludzku, ciężkim, trudnym, a nawet smutnym – będziemy mogli powiedzieć, że to był jednak dobry czas… Obyśmy o każdym mogli tak powiedzieć…
Tak, jak o swoim czasie, przeżytym na tym świecie, z całą pewnością mógł powiedzieć Patron dnia dzisiejszego, Święty Wincenty à Paulo, Kapłan.
Urodził się we Francji, w biednej, wiejskiej rodzinie, w dniu 24 kwietnia 1581 roku, jako trzecie z sześciorga dzieci. Jego dzieciństwo było pogodne, choć od najmłodszych lat musiał pomagać w ciężkiej pracy w gospodarstwie i wychowywaniu młodszego rodzeństwa. Rodzice marzyli o tym, by ich syn w przyszłości miał łatwiejsze życie. Gdy zatem skończył czternaście lat, wysłany został do szkoły franciszkanów.
Na opłacenie szkoły Wincenty zarabiał dawaniem korepetycji kolegom zamożnym, a mniej uzdolnionym – lub leniwym! Po ukończeniu szkoły – zachęcony przez rodzinę – podjął studia teologiczne w Tuluzie. W wieku zaledwie dziewiętnastu lat został kapłanem. Jednak kapłaństwo pojmował jedynie jako szansę na zrobienie kariery. Chciał w ten sposób pomóc swojej rodzinie. Po studiach w Tuluzie, kontynuował jeszcze naukę na uniwersytecie w Rzymie i w Paryżu, zdobywając – w roku 1623 – licencjat z prawa kanonicznego.
Kiedy udał się Morzem Śródziemnym z Marsylii do Narbonne, został wraz z całą załogą i pasażerami napadnięty przez tureckich piratów i przewieziony do Tunisu jako niewolnik. W ciągu dwóch lat niewoli miał kolejno czterech panów. Ostatniego z nich zdołał nawrócić! Obaj szczęśliwie uciekli do Rzymu, gdzie Wincenty przez rok nawiedzał miejsca święte i dalej się kształcił.
Po tym czasie, Papież Paweł V wysłał go do Francji z misją specjalną na dwór Henryka IV. Tam nasz Patron pozyskał sobie zaufanie królowej Katarzyny, która obrała go sobie za kapelana, mianowała swoim jałmużnikiem i powierzyła mu opiekę nad Szpitalem Miłosierdzia. Wtedy to właśnie Wincenty przeżył ogromny kryzys religijny. Był bowiem skoncentrowany wyłącznie na tym, co może osiągnąć jedynie własnymi siłami. Zmianę w jego sposobie myślenia przyniósł – między innymi – fakt zapoznania tak wyjątkowych ludzi, jak Święty Franciszek Salezy i Święta Franciszka de Chantal. Trafił również do galerników, którym głosił Chrystusa.
Zaczął wówczas dostrzegać ludzką nędzę – materialną i moralną. Prawdopodobnie także duże znaczenie dla życia Wincentego miało zdarzenie z 25 stycznia 1617 roku, w Folleville. Wincenty głosił wówczas rekolekcje. Wezwano go do chorego, cieszącego się opinią porządnego i szanowanego człowieka. Na łożu śmierci wyznał mu on jednak, że jego życie całkowicie rozminęło się z prawdą, że ciągle udawał kogoś innego, niż był w rzeczywistości. A w liturgii tego dnia przypadało przecież święto Nawrócenia Świętego Pawła.
Dla Wincentego był to wstrząs. Zrozumiał, że Bóg pozwala mu dotknąć się w ubogich, w nich potwierdza swoją obecność. Odtąd zaczął gorliwie służyć właśnie ubogim i pokrzywdzonym. Złożył nawet Bogu ślub poświęcenia się ubogim. Głosił im Chrystusa i prawdę odnalezioną w Ewangelii. Zgromadził wokół siebie kilku kapłanów, którzy – tak jak on – w sposób bardzo prosty i dostępny głosili ubogim słowo Boże. W ten sposób w 1625 roku powstało Zgromadzenie Księży Misjonarzy, czyli lazarystów.
Ponadto, w sposób szczególny dbał Wincenty o przygotowanie młodych mężczyzn do kapłaństwa: organizował specjalne rekolekcje przed święceniami, powoływał do życia seminaria duchowne. Założył również stowarzyszenie Pań Miłosierdzia, które w sposób systematyczny i instytucjonalny zajęły się biednymi, porzuconymi dziećmi, żebrakami, kalekami. Z kolei, spotkanie ze Świętą Ludwiką zaowocowało powstaniem – w roku 1633 – Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia, zwanych szarytkami.
Do końca życia Wincenty niósł pomoc rzeszom głodujących, dotkniętym nieszczęściami i zniszczeniami wojennymi. Przez wiele lat był członkiem Rady Królewskiej, której podlegały wszystkie sprawy Kościoła. Zajmując tak wysokie stanowisko, pozostał jednak cichy i skromny. Zmarł w 1660 roku, w wieku siedemdziesięciu dziewięciu lat.
Jego misjonarze pracowali wtedy już w większości krajów europejskich, dotarli też do krajów misyjnych w Afryce północnej. W 1651 roku przybyli również do Polski. W roku 1737 Papież Klemens XII wyniósł naszego Patrona do chwały Świętych, zaś w roku 1885, Papież Leon XIII uznał go za Patrona wszystkich dzieł miłosierdzia w Kościele. Jest także Wincenty Patronem organizacji charytatywnych, szpitali i więźniów.
O tym, jak wielkie bogactwo ducha prezentował sobą, z pewnością najlepiej powiedzą – poza wieloma wspaniałymi dokonaniami – także jego własne słowa. A w jednych ze swych listów tak pisał:
„Nie powinniśmy oceniać ubogich według ich odzienia lub wyglądu ani według przymiotów ducha, które wydają się posiadać, jako że najczęściej są ludźmi niewykształconymi i prostymi. Gdy jednak popatrzycie na nich w świetle wiary, wtedy ujrzycie, że zastępują oni Syna Bożego, który zechciał być ubogim.
W czasie swej Męki nie miał prawie wyglądu człowieka. Poganom wydawał się szalonym, dla Żydów był kamieniem obrazy, mimo to wobec nich nazwał się głosicielem Ewangelii ubogim: Posłał Mnie, abym głosił Dobrą Nowinę ubogim. Także i my powinniśmy dzielić to samo uczucie i naśladować postępowanie Chrystusa: troszczyć się o ubogich, pocieszać ich i wspomagać.
Chrystus chciał się narodzić ubogim, wybrał ubogich na swoich uczniów, sam stał się sługą ubogich i tak dalece zechciał dzielić ich położenie, iż powiedział, że Jemu samemu świadczy się dobro lub zło, jeżeli świadczy się je ubogiemu. Bóg zatem, ponieważ miłuje ubogich, miłuje także tych, którzy ich miłują. Jeśli się bowiem miłuje jakiegoś człowieka, miłuje się także tych, którzy są mu przyjaźni lub pomocni. Toteż i my mamy ufność, że miłując ubogich, jesteśmy miłowani przez Boga.
Przeto odwiedzając ich, starajmy się rozumieć ubogich i potrzebujących i tak dalece z nimi współcierpieć, abyśmy czuli to samo, co Apostoł, gdy głosił: Stałem się wszystkim dla wszystkich. Pełni współczucia z powodu nieszczęść i utrapień bliźnich, prośmy Boga, aby obdarzył nas uczuciem miłosierdzia i delikatności, napełnił nim serca nasze, i tak napełnione zachował.
Posługa ubogim powinna być przedkładana ponad wszelką inną działalność i niezwłocznie spełniana! Jeśliby więc w czasie modlitwy należało podać lekarstwo albo udzielić innej pomocy potrzebującemu, idźcie z całym spokojem, ofiarując Bogu wykonywaną czynność, jak gdyby trwając na modlitwie. Nie potrzebujecie się niepokoić w duchu ani wyrzucać sobie grzechu z powodu opuszczenia modlitwy ze względu na spełnioną wobec potrzebującego posługę. Nie zaniedbuje się Boga, kiedy się Go opuszcza ze względu na Niego samego, to jest kiedy się opuszcza jedno dzieło Boga, aby wykonać inne.
Kiedy zatem opuszczacie modlitwę, aby okazać pomoc potrzebującemu, pamiętajcie, że służyliście samemu Bogu. Miłość bowiem jest ważniejsza niż wszystkie przepisy, owszem – właśnie do niej wszystkie one powinny zmierzać! Ponieważ miłość to wielka władczyni, dlatego wszystko, co rozkaże, należy czynić. Z odnowionym uczuciem serca oddajmy się służbie ubogim; szukajmy najbardziej opuszczonych: otrzymaliśmy ich bowiem jako naszych panów i władców!” Tyle z pism Świętego Wincentego à Paulo.
Zapatrzeni w jego pracowitą, pogodną, a nade wszystko: bardzo konkretną świętość, a także zasłuchani w Boże słowo dzisiejszej liturgii, zastanówmy się raz jeszcze nad naszym osobistym przeżywaniem czasu – każdego czasu! – danego nam od Boga… Tego czasu, który upływa i który już nie wróci, dlatego nie można go zmarnować, a trzeba wypełnić dobrze i wykorzystać mądrze – ku wieczności!