Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym imieniny przeżywa Siostra Iwona Jagiełka – Siostra od Aniołów, współpracująca w swoim czasie z Księdzem Markiem w Parafii w Surgucie, na Syberii. Życzę Solenizantce wielkiej mocy Bożej, która oby wzmacniała wszelkie Jej dobre działania. Zapewniam o modlitwie!
A u mnie dzisiaj – do południa – posługa w Parafii w Brzozowicy, na zaproszenie Księdza Proboszcza Tomasza Małkińskiego, byłego mojego Współpracownika w Duszpasterstwie Akademickim, natomiast o 20:00 – Msza Święta właśnie w Duszpasterstwie, a po niej Różaniec.
Moi Drodzy, poniżej macie rozważanie do Bożego słowa 30 Niedzieli zwykłej. Natomiast w wielu naszych Parafiach dzisiaj będzie obchodzona Rocznica Poświęcenia kościoła – w tych, w których data tegoż Poświęcenia nie jest znana. Akurat w Brzozowicy jest znana, bo ta Parafia istnieje dopiero kilkadziesiąt lat, a nie kilkaset.
Zapraszam więc do pochylenia się nad Bożym słowem dzisiejszej liturgii. Oto słówko Księdza Marka na dziś:
https://www.youtube.com/c/CatholicSurgut
Zatem, co Pan mówi dzisiaj do mnie tak bardzo osobiście? Z jakim konkretnym przesłaniem zwraca się właśnie do mnie – właśnie dzisiaj? Duchu Święty, podpowiedz…
Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
Gaudium et spes! Ks. Jacek
30 Niedziela zwykła, B,
27 października 2024.,
do czytań: Jr 31,7–9; Hbr 5,1–6; Mk 10,46–52
CZYTANIE Z KSIĘGI PROROKA JEREMIASZA:
To mówi Pan: Wykrzykujcie radośnie na cześć Jakuba, weselcie się pierwszym wśród narodów. Głoście, wychwalajcie i mówcie: „Pan wybawił swój lud, Resztę Izraela”.
Oto sprowadzę ich z ziemi północnej i zgromadzę ich z krańców ziemi. Są wśród nich niewidomi i dotknięci kalectwem, kobieta brzemienna wraz z położnicą; powracają wielką gromadą.
Oto wyszli z płaczem, lecz wśród pociech ich przyprowadzę. Przywiodę ich do strumienia wody równą drogą, nie potkną się na niej. Jestem bowiem ojcem dla Izraela, a Efraim jest moim synem pierworodnym.
CZYTANIE Z LISTU DO HEBRAJCZYKÓW:
Każdy arcykapłan z ludzi brany, dla ludzi bywa ustanawiany w sprawach odnoszących się do Boga, aby składał dary i ofiary za grzechy. Może on współczuć z tymi, którzy nie wiedzą i błądzą, ponieważ sam podlega słabościom. Powinien przeto jak za lud, tak i za samego siebie składać ofiary za grzechy. I nikt sam sobie nie bierze tej godności, lecz tylko ten, kto jest powołany przez Boga jak Aaron.
Podobnie i Chrystus nie sam siebie okrył sławą przez to, iż stał się arcykapłanem, ale uczynił to Ten, który powiedział do Niego: „Ty jesteś moim Synem, Jam Cię dziś zrodził”, jak i w innym miejscu: „Tyś jest kapłanem na wieki na wzór Melchizedeka”.
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MARKA:
Gdy Jezus razem z uczniami i sporym tłumem wychodził z Jerycha, niewidomy żebrak Bartymeusz, syn Tymeusza, siedział przy drodze. Ten słysząc, że to jest Jezus z Nazaretu, zaczął wołać: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną”. Wielu nastawało na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: „Synu Dawida, ulituj się nade mną”.
Jezus przystanął i rzekł: „Zawołajcie go”. I przywołali niewidomego, mówiąc mu: „Bądź dobrej myśli, wstań, woła cię”. On zrzucił z siebie płaszcz, zerwał się i przyszedł do Jezusa. A Jezus przemówił do niego: „Co chcesz, abym ci uczynił?”
Powiedział Mu niewidomy: „Rabbuni, żebym przejrzał”.
Jezus mu rzekł: „Idź, twoja wiara cię uzdrowiła”. Natychmiast przejrzał i szedł za Nim drogą.
W zawiłej historii ludu wybranego niejednokrotnie zdarzały się nieszczęścia, klęski, zawirowania dziejowe, jakie na ten lud spadały. Także stan niewoli, w jaki popadał. Dramatyczne te sytuacje zdarzały się zwykle wtedy, kiedy naród odwracał się od Boga. Jednak po takich doświadczeniach powracał on do trzeźwego myślenia – i zwracał się ponownie ku Bogu. A Bóg tylko czekał na to, aby okazać mu swoją miłość – i to w bardzo serdeczny i wyrazisty sposób.
I o tym właśnie słyszymy w dzisiejszym pierwszym czytaniu: To mówi Pan: Wykrzykujcie radośnie na cześć Jakuba, weselcie się pierwszym wśród narodów. Głoście, wychwalajcie i mówcie: „Pan wybawił swój lud, Resztę Izraela”.
A na czym ma polegać owo «wybawienie»? Słyszymy: Oto sprowadzę ich z ziemi północnej i zgromadzę ich z krańców ziemi. Są wśród nich niewidomi i dotknięci kalectwem, kobieta brzemienna wraz z położnicą; powracają wielką gromadą. Oto wyszli z płaczem, lecz wśród pociech ich przyprowadzę. Przywiodę ich do strumienia wody równą drogą, nie potkną się na niej. Jestem bowiem ojcem dla Izraela, a Efraim jest moim synem pierworodnym.
Powrót z rozproszenia, powrót z niewoli narodu wybranego – jest tu symbolem powrotu do Boga z różnych rozproszeń i z niewoli, w jakie może popaść człowiek poprzez grzech. Jest więc dzisiejsze pierwsze czytanie orędziem wielkiego pocieszenia i ogromnej nadziei, iż kiedy człowiek zwróci się do Boga – nawet, jeżeli do tej pory błądził po przeróżnych bezdrożach zagubienia, grzechu, mętnych teorii i nietrafionych pomysłów na życie – zawsze znajdzie wsparcie, życzliwe przyjęcie. I odrodzenie! Nowy początek! Nową szansę! Znajdzie po prostu Bożą łaskę… Bożą miłość!
Tak, jak znalazł ją niewidomy Bartymeusz, o którym słyszymy w dzisiejszej Ewangelii. Jak nam relacjonuje Ewangelista Marek, Gdy Jezus razem z uczniami i sporym tłumem wychodził z Jerycha, niewidomy żebrak Bartymeusz, syn Tymeusza, siedział przy drodze. Ten słysząc, że to jest Jezus z Nazaretu, zaczął wołać: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną”. Zwróćmy uwagę, w jaki sposób doszło do spotkania – kto do kogo wyszedł? Kto do kogo wyszedł pierwszy?
Oto Jezus wychodził z miasta, aby udać się do innego miasta. I tak się „niechcący” stało, że „zupełnie przypadkiem” przechodził blisko miejsca, gdzie siedział Bartymeusz. Ten, kiedy usłyszał – bo przecież nie zobaczył – że Jezus idzie, zaraz zaczął wołać do Niego. A wydzierał się tak, że wielu nastawało na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: „Synu Dawida, ulituj się nade mną”.
Wówczas Jezus kazał go przywołać i doszło do niezwykłej, przepięknej sytuacji. Oto Jezus przemówił do niego: „Co chcesz, abym ci uczynił?” Powiedział Mu niewidomy: „Rabbuni, żebym przejrzał”. Jezus mu rzekł: „Idź, twoja wiara cię uzdrowiła”. Natychmiast przejrzał i szedł za Nim drogą. Spotkanie to zaowocowało konkretnym dobrem.
Ale my wróćmy do pytania: Kto do kogo wyszedł? Można powiedzieć – Jezus i Bartymeusz wyszli do siebie nawzajem. No, dobrze, ale kto wyszedł pierwszy? Raczej nie mamy wątpliwości, że Jezus. To właśnie dlatego całkiem „przypadkiem” (znowu bierzemy w cudzysłów to słowo) przechodził blisko Bartymeusza. Ale nie podszedł do niego. Co więcej, pozwolił, aby ten przez pewien czas wołał do Niego, prosząc o pomoc.
Nie wiemy, jaki to był czas, ale trochę musiało to potrwać, skoro spowodowało nawet reakcję owych «wielu», o których w Ewangelii słyszymy, że «nastawali na niego, żeby umilkł». Czyli musiało to trochę trwać, skoro oni już stracili cierpliwość. Dlaczego Jezus zachował się w ten sposób? Dlaczego na pewno nie przypadkiem, a całkiem celowo przechodził tamtędy, ale jednak nie podszedł do Bartymeusza, aby mu pomóc, tylko czekał, aż ten poprosi o pomoc, a do tego jeszcze kazał mu dłuższy czas o tę pomoc się dobijać?…
A czemu Bóg w Starym Testamencie – pomimo że kochał swój naród zawsze i bezgranicznie – pozwalał, aby spadały na niego różne dziejowe utrapienia, a potem z otwartymi ramionami witał go, kiedy ten wracał z niewoli, albo dźwigał się z jakiegoś nieszczęścia, poobijany i zdruzgotany?… Czemu Bóg jakoś tak nie pokierował sprawą, żeby i narodowi oszczędzić całego tego „zachodu”, a i sobie zmartwień?
Właśnie dlatego, żeby wyjaśnić nam, a może jedynie przypomnieć – i to zarówno słowami pierwszego czytania, jak i Ewangelii – jak mają wyglądać relacje z Nim i współpraca, w naszym dążeniu do zbawienia. Otóż, to Bóg zawsze wychodzi pierwszy do człowieka. Zawsze pierwszy wyciąga do niego rękę. Zawsze to On pierwszy wypowiada słowa zaproszenia. Wychodzi do człowieka najbliżej, jak się da!
A drugie czytanie, z Listu do Hebrajczyków, uświadamia nam, że wchodzi wręcz osobiście w ludzki los, w ludzkie realia, stając się nie tylko człowiekiem, ale stając się arcykapłanem, który za ten lud złoży najdoskonalszą Ofiarę! Zatem, Bóg wychodzi do człowieka bardzo blisko, Boży Syn wychodzi wręcz osobiście i fizycznie na ludzkie drogi i wyciąga do człowieka rękę, ale oczekuje teraz odpowiedzi człowieka. Odpowiedzi, która będzie jednocześnie inicjatywą ze strony człowieka.
Bo człowiek musi po prostu pokazać Jezusowi, że mu na Nim zależy. To znaczy – człowiekowi na Jezusie. Bo to, że Jezusowi na człowieku zależy, to oczywiste i o tym zresztą tu sobie właśnie mówimy. Jednym z dowodów na to, że Jezusowi zależy, jest – o czym mowa w drugim czytaniu – włączenie człowieka nawet do misji arcykapłańskiej, czyli uczynienie go kapłanem, który tak, jak Jezus, będzie składał ofiarę za lud, a wcześniej: za samego siebie.
Jest zatem człowiek zaproszony, jest wręcz wezwany do ścisłej współpracy z Jezusem i Jego łaską, ale nie jest do tego wszystkiego zmuszany! Dlatego człowiek musi – raz jeszcze podkreślmy – pokazać, że mu zależy. I to nie tylko na tym, żeby z ręki Bożej otrzymać to, czy tamto. Człowiekowi musi zależeć na samym Jezusie, na bliskości z Nim, na jedności z Nim, na mocnej i trwałej więzi z Jezusem!
Dlatego to trzeba nam się nieraz długo modlić o coś, trzeba nam nieraz dłużej poczekać na wysłuchanie naszej prośby. To znaczy – jeśli idzie o ścisłość – nasze modlitwy zawsze są wysłuchane, bo Pan naprawdę słyszy dobrze, co do Niego mówimy. Natomiast z wypełnieniem tego, o co prosimy, bywa różnie, bo to zależy od tego, czy ta rzecz lub sprawa jest dla nas dobra. Jeśli naszemu dobru miałaby nie posłużyć, to Pan nam jej nie da. Częściej jednak daje to, o co prosimy – ale nie od razu. I nie dlatego, by nam zrobić na złość, albo zademonstrować przed nami swoją wyższość, ale dlatego, by nauczyć nas postawy ufności i wytrwałości.
I to nawet nie sam Jezus chce się o tym przekonać, na ile wytrwałości nas stać, bo On o tym doskonale wie, gdyż dobrze nas zna. Na pewno lepiej, niż my samych siebie. Natomiast to sam człowiek ma się przekonać, jakie jest jego odniesienie do Jezusa – kim Jezus dla niego w ogóle jest. I czy to Jezus Chrystus w jego życiu zajmuje pierwsze miejsce i Jego wola ma największe znaczenie, czy też człowiek sam zajmuje miejsce Jezusa w swoim życiu i swoją wolę na pierwszym miejscu stawia.
O tym bardzo ciekawie mówi Katechizm Kościoła Katolickiego w swej młodzieżowej wersji YOUCAT, iż do Nieba po śmierci pójdą ci, którzy powiedzą do Boga z przekonaniem: «Bądź wola Twoja». Do piekła natomiast pójdą ci, do których Bóg powie: «Bądź wola twoja». Tak, bo ci, którzy znajdą się w piekle – znajdą się tam na własne życzenie. Dlatego trzeba trwania na modlitwie, nawet długotrwałego wołania, aby ukształtować w sobie postawę zaufania do Jezusa i totalnego oddania się do Jego dyspozycji, poddania się Jego woli, a nie swojej własnej.
Nie chodzi tu także o to, aby Jezusa poinformować o swoich potrzebach, bo On je zna bardzo dobrze – i to zanim Mu o tym nawet wspomnimy. Nie trzeba Mu też przypominać tego, czego może zapomniał, albo niezbyt wyraźnie usłyszał. Nie, podkreślmy to jeszcze raz: nasze trwanie na modlitwie, nasze dobijanie się o coś do bram Nieba – jest potrzebne nam, nie Bogu! Tam, w Niebie, dobrze wszystko słyszą. Ale to my musimy się nauczyć, do których drzwi pukać – żeby nie pukać do innych, czyli żeby gdzie indziej nie szukać pomocy i ratunku, u kogoś innego, jak tylko u Jezusa!
Ale dzisiejsze Boże słowo jeszcze na jedną, ważną sprawę zwraca naszą uwagę. Właśnie w tym obrazie starania się Bartymeusza o uzyskanie pomocy Jezusa musimy dostrzec wezwanie do naszego osobistego starania się i wysiłku, nakierowanego na to, aby otrzymać Boże dary, a tak w ogóle: by wejść w relacje z Jezusem. Mówiliśmy sobie, że Pan wychodzi do nas i wyciąga rękę, ale musi być też gest wyciągnięcia ręki z naszej strony.
Musi być wyraźny krok z naszej strony – i to niejeden – do Jezusa. Bo jeżeli tego zabraknie, to ani do spotkania nie dojdzie, ani darów z Nieba nie będzie. Pan sam bowiem nie zrobi za nas tego, co my mamy zrobić. Czyli, mówiąc tak konkretnie, nie da się, na przykład, pokonać grzechu i pokusy do złego, jakiegoś złego przyzwyczajenia, jakiejś wady – tym tylko, że będziemy się o to modlić. Trzeba się modlić – i to wytrwale – owszem! Ale trzeba też podjąć pracę, a dokładniej: duchową walkę! Trzeba te pokusy od siebie odsuwać, unikać okazji do grzechu, trzeba podejmować konkretne dobre działania, dobre uczynki. Tej pracy nikt za nas nie zrobi, tego zadania nikt za nas nie odrobi. Konieczny jest ten wysiłek!
Jeżeli chcemy zbliżyć się do Boga, więcej się modlić, nawiązać z Nim bliższą więź, to po prostu trzeba się zacząć systematycznie modlić, a w niedzielę i święto zwlec się z tego łóżka i pójść na Mszę Świętą. Naprawdę, aniołowie na skrzydłach nikogo nie zaniosą – nawet tego, który ma najlepsze chęci na naprawienie relacji z Bogiem i najlepsze intencje. Nikt za nas nie wykona naszej pracy!
Podobnie, kiedy chcemy zdobyć jakąś sprawność, nauczyć się języka, albo czegokolwiek; albo cokolwiek zdobyć w sferze materialnej, od pieniędzy począwszy – nie wystarczy założyć ręce, ani nawet wznieść je do nieba i modlić się całymi dniami. Tak, modlić się trzeba, ale trzeba też zakasać rękawy i wziąć się do pracy, albo do nauki.
My starsi pamiętamy, że za naszych czasów szkolnych krążył taki przesąd, że jak się trzeba czegoś do szkoły na jutro nauczyć, to wystarczy podręcznik podłożyć na noc pod poduszkę i ta wiedza sama przyjdzie. Tylko – ku największemu zdziwieniu, ale i przerażeniu – rano okazywało się, że… system nie zadziałał!
W to również wpisujemy rozwiązywanie problemów w relacjach międzyludzkich, w tym także: konfliktów. Nie da się tego załatwić tylko modlitwą, chociaż od niej trzeba zacząć i nie można jej przerwać. Ale trzeba też podjąć konkretne działania, podjąć rozmowy, postarać się problem rozwiązać na drodze „rozumowej”.
Podobnie, jak i w sprawie radzenia sobie z dolegliwościami zdrowotnymi: trzeba się o zdrowie modlić – jak najbardziej! Niekoniecznie – wychylać „za zdrówko” kolejne „toasty”. Ale trzeba też o nie rozsądnie dbać, a jak „zaszwankuje”, to udać się do lekarza i potem realizować jego wskazania. A nie od razu domagać się cudu z Nieba! Pan Bóg sprawia cuda także na drodze normalnego, racjonalnego postępowania człowieka.
Opowiadają taką znaną pewnie nam wszystkim historię, jak to w czasie powodzi (temat, jak raz, na czasie) pewien człowiek modlił się intensywnie o pomoc. I otrzymał zapewnienie Jezusa, że tę Jego pomoc otrzyma. Kiedy tak siedział (oczywiście, ów człowiek) na dachu swego domu, a poziom wody się podnosił, wyczekiwał obiecanej pomocy, ale ona nie nadchodziła. W tym czasie przypłynęła łódź ratunkowa, potem druga, potem trzecia. Ale on do żadnej nie wsiadł, bo czekał na pomoc Jezusa! I kiedy wreszcie utonął, i stanął przed bramami Nieba, nie ukrywał oburzenia. Bezceremonialnie zwrócił się do Jezusa: „Obiecałeś mi pomóc – i co?!” Na co Jezus: „Przecież wysłałem po Ciebie trzy łodzie ratunkowe!”
Tak, Drodzy moi, bo po to Pan dał nam w akcie stwórczym rozum, byśmy z niego korzystali. Dlatego we wszystkim, czego się w życiu podejmujemy – w pracy nad sobą, w pracy dla siebie, w pracy dla innych i z innymi – trzeba trzeźwo myśleć i wytrwale pracować. A to właśnie – jedno i drugie – wspierać modlitwą. Czyli: modlitwa razem z myśleniem i z pracą, a nie: zamiast!
W tym kontekście, przypomina się jeszcze jedna stara historyjka, jak to ktoś kiedyś chciał wygrać w totolotka i modlił się o to codziennie do Boga – a tu nic! Zwycięstwa jak nie było, tak nie było. Aż do dnia, w którym człowiek ów, w trakcie jednej z modlitw, usłyszał od Boga, że chętnie pomoże mu wygrać, ale… niech on w końcu zagra w tego totolotka! A wtedy przyjdzie pomoc!
My też zagrajmy w tej grze o nasze życie – to doczesne, a bardziej jeszcze o to wieczne! I zawalczmy, zapracujmy, weźmy swój los w swoje ręce, zróbmy i róbmy to, co do nas należy i co zrobić możemy. A wtedy będziemy mogli liczyć na pomoc Jezusa. Bo On pomaga naprawdę, ale nie bezczynnym i marzycielom. On wspiera trzeźwo myślących, wytrwale działających i odważnie walczących!