Sursum corda!

S

Witam i pozdrawiam wszystkich odwiedzających moją stronę. Dziękuję za wiele ciepłych słów, które do mnie docierają, na temat bloga. Cały czas podkreślam, że jest to  – póki co – próba i jej dalsze prowadzenie zależy także od Waszego zainteresowania. Liczę przy tym na sugestie i uwagi! Wszystkich codziennie ogarniam modlitwą. A na dzisiejszy dzień proponuję, abyśmy spojrzeli na świadectwo Męczenników Wietnamskich, wspominanych dzisiaj w liturgii, i abyśmy ich przykładem budowali się, a także – motywowali do tego, by się swojej wiary nie wstydzić i nie dać sobie wmówić, że Ewangelia – to przeżytek, a Jezus Chrystus – to maskotka dla grzecznych dzieci, a Kościół – to muzeum. Bądźmy odważni w wierze! Męczennicy przetarli nam szlak! Sursum corda! Gaudium et spes! Ks. Jacek 

Wspomnienie Świętych Męczenników
Andrzeja Dung – Lac, Kapłana i Towarzyszy,
w środę 34 tygodnia zwykłego, rok II,
do czytań:     Ap 15,1-4;        Łk 21,12-19
Podniosą na was ręce i będą was prześladować. Wydadzą was do synagog i do więzień oraz z powodu mojego imienia wlew was będą przed królów i namiestników[…] A wydawać was będą nawet rodzice i bracia, krewni i przyjaciele – i niektórych z was o śmierć przyprawią. […] Będzie to dla was sposobność do składania świadectwa. Słowa Jezusa, odczytane przez chwilą w dzisiejszej Ewangelii, nie są specjalnie dobrane do wspomnienia Męczenników, jakie dziś obchodzimy. Są to bowiem czytania ze środy 34 tygodnia zwykłego. Jakże jednak trafnie odnoszą się one do tego, co niejednokrotnie spotyka na ziemi wyznawców Chrystusa, w tym także – Patronów dnia dzisiejszego, Męczenników Wietnamskich.
Pierwsi misjonarze, którzy przynieśli wiarę chrześcijańską do Wietnamu, przybyli tam w szesnastym wieku. Przez kolejne trzy stulecia chrześcijanie byli prześladowani za swoją wiarę. Wielu z nich poniosło śmierć męczeńską, zwłaszcza podczas panowania cesarza Minh–Manga w latach 1820–1840. Zginęło wtedy od 100 do 300 tysięcy wierzących. Stu siedemnastu męczenników z lat 1773–1862 Jan Paweł II kanonizował w Rzymie dnia 18 czerwca 1988 roku. Wśród nich jest dziewięćdziesięciu sześciu Wietnamczyków, jedenastu Hiszpanów i dziesięciu Francuzów; było to ośmiu biskupów i pięćdziesięciu kapłanów; pozostali to ludzie świeccy, w tym jedna kobieta: Agnieszka, matka sześciorga dzieci.
Andrzej Dung–Lac, który reprezentuje wietnamskich Męczenników, urodził się około 1795 r. w biednej, pogańskiej rodzinie na północy Wietnamu. Był najpierw świeckim katechetą, potem przyjął święcenia kapłańskie. Trzykrotnie aresztowany, dwa razy uciekał, aby za trzecim razem znieść okrutne tortury i ponieść śmierć męczeńską.Podobny los spotkał wszystkich wspominanych dzisiaj Męczenników: co jest charakterystyczne, to większość z nich przed śmiercią była poddana owym bezwzględnym torturom. Nie poddali się jednak, znieśli to wszystko i dlatego zaliczają się do tych, o których Księga Apokalipsy mówi w pierwszym czytaniu jako o zwycięzcach, co Bestię pokonali, a dzisiaj w chwale Nieba śpiewają pieśń Mojżesza i pieśń Baranka.
A początek tej pieśni rozlegał się już z murów więzień, w których przetrzymywano Męczenników. Tak o tym pisze jeden z nich, Święty Paweł Le–Bao–Tinh do alumnów Seminarium Ke–Vinh, w liście wysłanym w roku 1843: „Ja, Paweł, uwięziony dla imienia Chrystusa, chcę wam opisać moje cierpienia, w których codziennie jestem pogrążony, abyście zapaleni miłością do Boga, oddawali Mu ze mną chwałę, bo na wieki Jego miłosierdzie. To więzienie jest prawdziwym obrazem wiecznego piekła: do okrutnych udręczeń wszelkiego rodzaju, jak pęta, żelazne łańcuchy i kajdany, dołącza się nienawiść, mściwość, obelgi, słowa nieprzyzwoite, przesłuchania, złe czyny, fałszywe przysięgi, przekleństwa, wreszcie trwoga i smutek. Bóg, który niegdyś wybawił trzech młodzieńców z pieca ognistego, zawsze jest przy mnie, uwolnił mnie od tych utrapień i zmienił je w słodycz, bo na wieki Jego miłosierdzie.
Pośród tych cierpień, które innych zwykle przerażają, z łaski Bożej napełniony jestem radością i weselem, ponieważ nie jestem sam, lecz z Chrystusem. Sam nasz Mistrz dźwiga cały ciężar krzyża, a na mnie nakłada najmniejszą i ostatnią część. Jest On nie tylko widzem mojej walki, lecz sam walczy i zwycięża, i całą walkę doprowadza do końca. Dlatego na Jego głowie spoczywa wieniec zwycięstwa, a w Jego chwale uczestniczą także Jego członki.
Jak zniosę to widowisko, oglądając codziennie władców, mandarynów oraz ich siepaczy znieważających święte imię Twoje, Panie, […]? Oto krzyż Twój jest deptany stopami pogan! Gdzie jest Twoja chwała? Widząc to wszystko, zapalony miłością ku Tobie, wolę, po obcięciu członków, umrzeć na świadectwo Twojej miłości. Okaż, Panie, swoją potęgę, zachowaj mnie i podtrzymaj, aby moc ukazała się w mojej słabości i wsławiła się wobec pogan, aby Twoi nieprzyjaciele nie mogli w pysze podnosić swojej głowy. […]
Najdrożsi bracia, słysząc to wszystko, z radością składajcie dzięki Bogu, od którego pochodzą wszelkie dobra, błogosławcie ze mną Pana,bo na wieki Jego miłosierdzie.”
Można by się zastanawiać, Kochani, czemu to tak jest, że droga Chrystusowa tak bardzo okupiona jest krwią i cierpieniem? Czemu nie jest drogą łatwiejszą? Dlaczego prawda kosztuje tak dużo? I czemu tak wielu kłuje w oczy? Czemu u tak wielu wywołuje agresję tak wielką, że podnoszą ręce na tych, którzy prawdą żyją i prawdę głoszą?
Myślę, że na te pytania nie znajdziemy odpowiedzi. Albo znajdziemy ich tak wiele, że się w nich pogubimy. To jest jakaś wielka tajemnica zła, fałszu i nieprawości. Długo by można roztrząsać te kwestie. Ważniejszym jednak chyba staje się pytanie: A co ja na to?
Dzisiaj od nas – na szczęście! – Bóg nie oczekuje ofiary krwi i fizycznego cierpienia, chociaż na świecie takich miejsc, gdzie przelewana jest krew chrześcijan, jest aż nadto wiele. Radio Watykańskie co któryś dzień donosi o męczeńskiej śmierci pojedynczych, czy całych grup osób wierzących. My takiej ofiary składać nie musimy. Ale także stajemy w obliczu konieczności jasnego i odważnego opowiadania się po stronie Chrystusa wobec wielu form zakamuflowanego ataku na zasady ewangeliczne i podstawowe wartości, także te wynikające z prawa naturalnego.
I w tym kontekście musimy sobie odpowiedzieć na bardzo zasadnicze pytania:
  • Czy w życiu codziennym kieruję się tylko zasadami Chrystusa, czy zasadami Chrystusa tłumaczonymi po swojemu, znacznie złagodzonymi?
  • Czy w codziennych rozmowach umiem odważnie przyznać się do wiary i bronić najważniejszych zasad, czy tchórzliwie milczę, lub czekam, że inni się odezwą?
  • Czy bardziej zależy mi na opinii Jezusa na mój temat, czy na opinii otoczenia?
  • Jak wiele jestem w stanie dać z siebie w imię obrony jedynej Prawdy?
Któż by się nie bał, o Panie, i Twego imienia nie uczcił!

Dodaj komentarz

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.