„Bardziej mieć” – czy „bardziej być”?…

&

Serdecznie witam i pozdrawiam w Dniu Pańskim – już z Warszawy. Dziś o 19.00 kolejne Spotkanie Studentów, na które gorąco zapraszam. A wszystkich zachęcam do refleksji nad tematem bardzo trudnym, ale jednocześnie aktualnym – szczególnie w naszych czasach: czy „bardziej być” – czy „bardziej mieć”… Myślę, że tego tematu nie da się dziś uniknąć… 
                 Gaudium et spes!  Ks. Jacek

8 Niedziela Zwykła, rok A,
do czytań:  Iz 49,14–15;  1 Kor 4,1–5;  Mt 6,24–34
Dzisiejsza ewangeliczna zachęta Jezusa nie sprowadza się do tego, aby zaprzestać jakiejkolwiek troski o codzienne utrzymanie, a założyć ręce, siąść przed telewizorem i poczekać, aż wszystko przyjdzie samo, spadając z nieba niczym przysłowiowa gwiazdka. Słowa zapisane w Mateuszowej Ewangelii każą ustawić w życiu odpowiednią hierarchię wartości.
I nie mówią, że nie należy się troszczyć o ubranie, pożywienie czy materialny dobrobyt, ale pouczają, aby się o nie zbytnio nie troszczyć. Właśnie to słowo „zbytnio” jest tutaj kluczem do właściwego zrozumienia przekazu Jezusa, określa bowiem granice, po przekroczeniu której zwyczajna krzątanina koło codziennego utrzymania staje się celem samym w sobie, a materialny dobrobyt – staje się bożkiem, owym drugim panem, konkurującym z tym, który jako jedyny jest Panem. Najgorsze, że ów fałszywy pan nieraz zdaje się konkurencję tę wygrywać…
Dlatego trzeba ciągle wracać do rozróżnienia, które Jan Paweł II określił jako «bardziej być» a «bardziej mieć». Teraz, kiedy przygotowujemy się do Beatyfikacji Papieża Polaka, należałoby – między innymi – i nad tymi słowami się pochylić. I zastanowić się, czy nie warto może nawet mniej «mieć», aby dzięki temu bardziej «być»… Czy nie warto mniej godzin na dobę pracować i nie wyjeżdżać na wielotygodniowe czy wielomiesięczne kontrakty zagraniczne, a skutkiem tego rzeczywiściemoże i mniej «mieć» – na koncie – ale za to bardziej «być»: rodzicem dla swych dzieci, współmałżonkiem dla współmałżonka…
A w tym wszystkim – mocniej zaufać Bogu, któremu w końcu na człowieku i jego dobru – także materialnym – naprawdę zależy!Oto bowiem Bóg wszechstronnie troszczy się o człowieka. W pierwszym czytaniu słyszymy znamienne porównanie miłości Boga, jaką otacza swój lud, do miłości okazywanej dziecku przez matkę. A nawet gdyby matce zdarzyło się zapomnieć o dziecku, nie okazać mu należytej troski i miłości – a wiemy, że tak się nieraz niestety w życiu zdarza – to Bóg jest stały w swojej miłości, jaką człowiekowi okazuje. I dlatego człowiek może – a wręcz powinien – szczerze swemu Bogu zaufać, czego wyrazem będzie to, że w większym stopniu, także w tym zwykłym, codziennym zabieganiu,będzie polegał na opiece Bożej Opatrzności. I jej właśnie będzie zawierzał swoją pracę, swoje zatroskanie o codzienny byt, o utrzymanie siebie i rodziny…
To nasze zabieganie i zatroskanie w istocie jest naprawdę bardzo, bardzo ważne! Bardzo ważne i konieczne! Bo nikt za nas tego nie zrobi! Samo się tak nie stanie, że lodówka się zapełni i portfel także. To tylko w reklamach albo spotach wyborczych takie sceny są możliwe, ale nie w życiu. Dlatego trzeba pracować, trzeba się starać, nieraz bardzo rano wstawać, nieraz naprawdę nieźle zabiegać, aby „koniec z końcem” związać i tych parę złotych do domu przynieść.
Problem jednak zaczyna się wtedy, kiedy ta praca tak bardzo wciąga człowieka, albo tak mocno go absorbuje, tak dużo od niego wymaga, że on już albo nie daje rady, albo jeszcze „ciągnie” resztkami sił, ale nie ma czasu dla rodziny, nie ma czasu dla swoich dzieci, do domu wraca tylko na noc, albo i rzadziej, bo przecież nieraz rzeczywiście tygodniami lub miesiącami przebywa na drugim końcu Polski, albo i poza jej granicami.
I wtedy rodzi się taka wątpliwość, że on tu się zaharowuje, w tym czasie dzieci dorastają właściwie bez ojca, bo go nigdy nie ma w domu, a kiedy się już w tym domu pojawi, to okazuje się, że jest tam tak rzadkim gościem, że własny pies na niego szczeka. A do tego wszystkiego – bywa zwykle tak zmęczony, że dziecko, które nie może się doczekać na tatę, kiedy się już doczeka, to i tak się nim nie nacieszy, botato nie da rady pobawić się z nim i porozmawiać: on już tylko siadłby przed telewizorem, otworzył puszkę z piwem i o całym Bożym świecie zapomniał.
Wychowaniem dzieci to niech się zajmie żona, on i tak się bardzo stara – przecież tyle robi, żeby zapewnić byt rodzinie… Czyż to nie wystarczy?
Okazuje się, że nie! Na pewno nie wystarcza dzieciom, które jednak chciałyby mieć ojca. I które nawet, jeżeli mają pod względem materialnym wszystkiego pod dostatkiem, to jednak kiedy nie mają miłości ojca, matki, czy obojga razem – to tak naprawdę nie mają nic! Dosłownie nic! Jeżeli nie mogą liczyć na poświęcony im czas, na rozmowę ze swoimi rodzicami; jeżeli nie mogą liczyć na to, że ojciec, czy matka tak spokojnie siądą z nimi do kolacji i zapytają, jak tam w szkole, jak tam na treningu, a jakie problemy się pojawiły, a z czym sobie nie radzą – jeżeli dzieci nie doświadczą takiej serdecznej obecności rodziców, którym się nigdzie, ale to naprawdę nigdzie nie będzie spieszyć, tylko autentycznie będą mieli czas jedynie dla nich – jeżeli takiej miłości nie doświadczą, to można z całą odpowiedzialnością powiedzieć, żesą bardzo biednymi ludźmi i nie mają tak naprawdę nic!
Przynajmniej oni sami tak to postrzegają. Jeżeli nawet nie od razu to dostrzegą, to z perspektywy dłuższego czasu – na pewno! Pocieszającym jest to, że problem taki zaczynają już coraz bardziej dostrzegać także sami zapracowani i zapędzeni rodzice! I to mówię, Kochani, z całą mocą i odpowiedzialnością, bowiem sam kilka razy rozmawiałem przy różnych okazjach z młodymi ludźmi, którzy wprost uskarżali się na to, żepo prostu nie ogarniają sytuacji, w jakiej żyją… Że już sami dosłownie nie wytrzymują tempa! I że tracą poczucie sensu tego, co robią.
Bo z jednej strony – jak stwierdzają – trzeba na ten dom zarobić, trzeba rodzinę utrzymać. A teraz wszystko takie drogie, same comiesięczne opłaty są coraz wyższe. A gdzie tu jeszcze jakiś urlop, jakieś wczasy, a może kurs językowy dla dziecka. Wszystko kosztuje, wszystko drożeje, więc chcąc to wszystko ogarnąć, to – nie ma rady! – trzeba harować od świtu do nocy.
Z drugiej jednak strony, ci sami młodzi ludzie – często pracujący nawet na wysokich stanowiskach, w renomowanych firmach, zarabiający naprawdę niezłe pieniądze – zauważają, że praca coraz bardziej ich absorbuje, że sprostanie oczekiwaniom firmy jest coraz trudniejsze, wymagania są coraz wyższe i na dobrą sprawę to już nawet mogliby w firmie nocować, bo nie bardzo opłaca im się na te parę godzin wracać do domu późną nocą, jeżeli zaraz z rana muszą być na miejscu, gotowi do podjęcia „nowych wyzwań”.
I tu pojawiają się wątpliwości: to jak to jest, że zarabiam na utrzymanie dzieci, zapewniam im wszystko, a ich samych prawie nie widzę! Ich najważniejsze lata dorastania, dojrzewania – wymykają mi się przez palce, przebiegają mi przed oczami w zawrotnym tempie! Ja się zaharowuję, żeby zarobić na utrzymanie tych swoich dzieci, którymi tak naprawdę nie mogę się nawet nacieszyć, nawet z nimi porozmawiać, bo albo nie mam czasu, albo nie mam siły!
I tu z całą ostrością i z całą siłą, pełnym wewnętrznym głosem, którego nie da się – ot, tak – zagłuszyć, wybrzmiewa owo papieskie rozróżnienie: «bardziej być» a «bardziej mieć». Dochodzi się bowiem do wniosku, że tego nie da się pogodzić: jedno zyskuje się kosztem drugiego! Trzeba się więc na coś zdecydować – jeżeli chcę «bardziej mieć», to przestaję «bardziej być»… A wraz ze mną przestają «bardziej być» moje dzieci, bo przecież one wchodzą w taką, a nie inną atmosferę i potem trudno się dziwić łzom matki, czy ojca, narzekających przy konfesjonale, że mają taki słaby kontakt z dziećmi, które tak źle się do nich odnoszą. 
Ale czy to wina dzieci? I czy można powiedzieć, że to stało się samo, nie wiadomo, jak i dlaczego? Przecież zawsze miały wszystko,niczego im nie brakowało, tyle pieniędzy się w nie zainwestowało, a tu tymczasem taka niewdzięczność… Tylko akurat one nie na to liczyły i nie na to najbardziej czekały!
Dlatego trzeba, abyśmy dzisiaj raz jeszcze usłyszeli i wzięli głęboko do serca słowa Jezusa z usłyszanej przed chwilą Ewangelii: Nie troszczcie się więc zbytnio i nie mówcie: co będziemy jeść? co będziemy pić? czym będziemy się przyodziewać? Bo o to wszystko poganie zabiegają. Przecież Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie.Starajcie się naprzód o królestwo Boga i o Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane. Właśnie! Nas – ludzi wierzących, nas – przyjaciół Chrystusa – właśnie to powinno odróżniać od reszty świata, że my nasze zabieganie i konieczne zapracowanie, zatroskanie o byt i o chleb powszedni łączyć będziemy z zaufaniem do Boga!
Mówiąc jeszcze inaczej – pozwolimy Bogu działać! Pozwolimy Bogu zatroszczyć się o nasze «mieć», aby w ten sposób bardziej «być»! Zdać się na Boga tak, jak Paweł Apostoł w swoim posługiwaniu zdał się w pełni na Boga do tego stopnia, iż czuł się w zupełności od Niego zależny! W drugim czytaniu słyszymy jego słowa: Mnie zaś najmniej zależy na tym, czy będę osądzony przez was, czy przez jakikolwiek trybunał ludzkiW pełni zdany na Boga, w pełni zależny od Boga. Chociaż też – jak wiemy – sam zarabiał na swoje utrzymanie, szyjąc namioty. Ale we wszystkim, co robił, w pierwszym rzędzie dbał o Królestwo Boga i jego sprawiedliwość, a wszystko inne zostało mu dodane.
Wiem, że w tej chwili w niejednym sercu pojawi się bunt: księdzu to łatwo o tym mówić. A jak człowiek ma pracę, i to jeszcze w miarę dobrze płatną, to się jej trzyma i nie narzeka. To co ma zrobić – zwolnić się z niej i rzucić wszystko? Nie! Nie chodzi o żadne radykalne rozwiązania! Chodzi o to, aby na miarę możliwości podjąć próbę przeorganizowania swojej pracy, ustalenia innych zasad swojego zaangażowania, dogadania zmiany warunków pracy, próbę może pewnego zmniejszenia zakresu obowiązków – oczywiście, próbę podjętą w sposób pokojowy i rzeczowy – aby wykonywanie tejże pracy nie rzutowało negatywnie na sferę duchową własną i najbliższych osób, szczególnie dzieci.
Wpatrzeni w przykład Świętego Pawła, mając w pamięci słowa Jana Pawła II, kształtujmy w sobie właściwe proporcje pomiędzy «być» a «mieć», abyśmy zabiegając zbytnio o sprawy doczesne i materialne, nie okazali się straszliwie biedni i przegrani przed Bogiem. Mówiąc krótko – pozwólmy Bogu zadbać o nas!
A w tym kontekście zastanówmy się:
  • Po której stronie papieskiego rozróżnienia: «bardziej być» a «bardziej mieć» – umieściłbym swoje zaangażowanie i codzienną aktywność?
  • Czy wykorzystuję naprawdę każdą możliwość mądrego poustawiania swoich zawodowych obowiązków?
  • Czy praca zawodowa nie staje się dla mnie pretekstem do tego, aby zwolnić się z odpowiedzialności za dobro duchowe moje i moich najbliższych?
Starajcie się naprzód o królestwo Boga i o Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane.

1 komentarz

  • Chciałbym bardziej mieć niż bardziej być …….uważanym za nierozsądnego. Odpowiedzieć Bogu na jego natchnienia w swoim sercu co do kolejnego dziecka w mojej rodzinie i być bardziej piętnowanym w otoczeniu za swoje podejście do Bożego powołania nie jest łatwo w trudnych czasach.
    Trudno jest komuś czy nawet bliskim wyjaśnić i przekonać logicznie do tych słów. Gdzie zaczyna się wiara tam kończy się logika. I można by powiedzieć, że twardo stąpam po ziemi, to jednak mam w pamięci wszystkie dary które zawdzięczam tylko Bogu. Gdy tylko więcej zaczynam się troszczyć o materialne jutro wtedy więcej jeszcze wyrasta problemów.
    Troska o królestwo Boże w mym sercu i bliskich moich powinna być o wiele większa jeszcze. Dlatego proszę o modlitwę wszystkich, którzy mnie rozumieją.

    ~Dasiek, 2011-02-27 13:59

    Ja myślę, że tej troski o Królestwo Boże w sercu musimy uczyć się przez całe życie… A opinia innych? No cóż, na to chyba nie można zwracać zbytniej uwagi, bo się nigdy wszystkim nie dogodzi. Zatem dylemat "bardziej być", czy "bardziej mieć" trzeba zapewne rozstrzygać z perspektywy nieba i wiecznej nagrody, a nie opinii otoczenia. Serdecznie pozdrawiam i dziękuję za kolejny głos na blogu. Szczęść Boże!

    ~Ks. Jacek, 2011-02-28 09:56

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.