Szczęść Boże! Bardzo ciekawe wypowiedzi znalazłem pod wczorajszym wpisem. Dziękuję! Jak zawsze, potrzebuję czasu na bardzo spokojne przeczytanie, przemyślenie i odpisanie. W każdym razie – dziękuję za głębię myśli i szczerość… Kochani, dopełnia się Adwent – wchodzimy dziś w czas bezpośredniego przygotowania. Tak właśnie traktuje się w liturgii te dni, od 17 grudnia. Nie zmarnujmy tego czasu!
Gaudium et spes! Ks. Jacek
17 grudnia 2011., sobota,
do czytań: Rdz 49,2.8–10; Mt 1,1–17
Wielokrotnie już – jako kapłan – musiałem odpowiadać na pytania, po co Kościół odczytuje nam w Ewangelii taką wyliczankę egzotycznie brzmiących imion? I to właśnie w dniu 17 grudnia, kiedy rozpoczynamy drugą część Adwentu, bezpośrednio przygotowującą nas na spotkanie z Jezusem, narodzonym dla nas w czasie zbliżających się już Świąt.
Odpowiadając na to pytanie, nieraz żartuję, że po to, aby mieć co zadać jako pokutę przy Spowiedzi: nauczyć się tegoż rodowodu Jezusa na pamięć! To byłaby niezła pokuta, prawda? Chcąc jednak znaleźć bardziej prawdziwą odpowiedź, musimy zauważyć, że ten niewiele znaczący ciąg obco dla nas brzmiących imion zawiera w sobie prawdę dość istotną.
Oto bowiem Mateusz celowo ułożył cały rodowód w takie trzy „serie”, z których każda obejmuje czternaście pokoleń, żyjących w zupełnie różnych okresach historycznych. Warto też zauważyć, że celowo pominął on niektórych z przodków Jezusa, tych zwłaszcza, którzy w historii Narodu Wybranego zapisali się negatywnie. W tej Mateuszowej genealogii, określenie: był ojcem oznacza zarówno faktyczne zrodzenie fizyczne, jak też przekazanie jakiejś godności czy funkcji. A ponieważ w języku hebrajskim każda litera ma swoją określoną wartość liczbową, więc akurat czternaście to suma wartości liter – cyfr – imienia Dawida.
Jezus pochodzi zatem z pokolenia Dawida. Ale jakie to ma znaczenie dla nas? Pewnie niewielkie, bo tak, jak pochodził z pokolenia Dawida, tak mógłby pochodzić z każdego innego pokolenia. Dla nas w sumie bez różnicy. Ale już z pewnością ma znaczenie to, że Jezus jako Człowiek w ogóle pochodził z jakiegoś historycznego pokolenia, że miał swoje bardzo konkretnie i precyzyjnie określone miejsce w historii człowieka – a, to już zapewne ma dla nas znaczenie.
Bo tak, jak przed wiekami wszedł w historię rodu Dawida, a tym samym w historię pokolenia Judy, o czym dowiadujemy się ze słów Jakuba, mówiącego do swoich synów w pierwszym czytaniu, podobnie wchodzi On w naszą osobistą historię i obejmuje swoją miłością, swoją pomocą i błogosławieństwem wszystkie obszary naszego życia.
Kochani, trzeba nam bardzo poważnie uwierzyć, że Jezus to nie jest taka „cukierkowata” postać z bajki, to nie jest także ta dostojna postać, patrząca na nas z kościelnych obrazów czy figurek. Jezus to postać bardzo, bardzo konkretna, dotykająca naszej ziemskiej realności we wszystkich jej wymiarach! To człowiek, który w swoim czasie po ziemi chodził, który przeżywał radości i smutki, który śmiał się i płakał, którego nogi zakurzone były pyłem ziemi, przemierzanej na długości tak wielu kilometrów; to człowiek, któremu nieobce są przeróżne ludzkie przeżycia i doświadczenia… I z tych właśnie wszystkich powodów trzeba nam się uczyć odnoszenia do Jezusa wszystkich naszych spraw i problemów.
Tak, my to wiemy! O tym się nieraz już mówiło i o tym słyszeliśmy… Ale jakoś tak trudno się do tego przekonać. Bo kiedy ktoś – w trakcie jakiejś rozmowy – uskarża mi się na rozmaite swoje problemy i razem w rozmowie poszukujemy sposobów ich rozwiązania, to wtedy zwykle pada z mojej strony propozycja, żeby się w tej sprawie pomodlić i powierzyć ją Bogu. I zwykle wtedy słyszę stwierdzenie, wypowiedziane z pewnym takim niedowierzaniem, a może i taką pewną rezygnacją: „No tak, modlę się, modlę”… Ale z góry już się zakłada, że to nie ma większego znaczenia i na nic nie będzie miało wpływu. Ot, tak – „trzeba, to się pomodlę”… „Już tego spróbowałem, tamtego spróbowałem, to może się jeszcze pomodlę… Chociaż to i tak nic nie da, bo jak człowiek sam sobie problemów nie rozwiąże, to nikt mu ich nie rozwiąże”…
Ja wiem, Kochani, że to, co teraz mówię, brzmi bardzo ostro, wręcz brutalnie i zapewne nikt tak bezpośrednio by się nie wypowiedział. Ale jestem głęboko przekonany, że tak wiele osób – gdzieś tam, w głębi duszy – myśli… Choćby podświadomie…
Jak to przełamać? Jak to zmienić? Czy potrzeba aż tak bardzo mocnego sygnału ze strony Pana, aby się zgięły ludzkie kolana i człowiek naprawdę uznał, że tylko On – Jezus Chrystus – rozwiąże jego problemy? To znaczy: sam człowiek rozwiąże, ale przy wydatnej pomocy Jezusa, we współpracy z Nim… Jakiego znaku z Nieba potrzeba, Kochani, żeby to się mogło dokonać? Jezus wszedł w historię człowieka, On sam zechciał być człowiekiem… On naprawdę – każdego człowieka rozumie… Dobrze rozumie…
Wierzysz w to?…
tak
Nie tylko wierzę, ale już to wiem na pewno :). Pozdrawiam
Robert
Ja póki co, niestety nie ….
Pozdrawiam
Domownik – A
Wiara nadaje sens mojemu życiu. Nie jestem doskonała, ale staram się postępować według nauki Jezusa i naprawiać zło, jeśli wyrządzę. Jezus
jest potrzebny w moim życiu i niech tak zostanie.
Urszula
Chce się krzyczeć O TAK!!!
Już dawno nie było takich krótkich wpisów. A takich treściwych jednocześnie. Dzięki! Ks. Jacek