Szczęść Boże! Dobrego i błogosławionego dnia!
Gaudium et spes! Ks. Jacek
Wtorek 1 Tygodnia Adwentu,
Wspomnienie Św. Franciszka Ksawerego, Kapłana,
do czytań: Iz 11,1–10; Łk 10,21–24
CZYTANIE Z KSIĘGI PROROKA IZAJASZA:
Wyrośnie różdżka z pnia Jessego,
wypuści się Odrośl z jego korzenia.
I spocznie na niej Duch Pana,
duch mądrości i rozumu,
duch rady i męstwa,
duch wiedzy i bojaźni Pana.
Upodoba sobie w bojaźni Pana.
Nie będzie sądził z pozorów
ni wyrokował według pogłosek;
raczej rozsądzi biednych sprawiedliwie
i pokornym w kraju wyda słuszny wyrok.
Rózgą swoich ust uderzy gwałtownika,
tchnieniem swoich warg uśmierci bezbożnego.
Sprawiedliwość będzie mu pasem na biodrach,
a wierność przepasaniem lędźwi.
Wtedy wilk zamieszka wraz z barankiem,
pantera z koźlęciem razem leżeć będą,
cielę i lew paść się będą społem
i mały chłopiec będzie je poganiał.
Krowa i niedźwiedzica przestawać będą przyjaźnie,
młode ich razem będą legały.
Lew też jak wół będzie jadał słomę.
Niemowlę igrać będzie na norze kobry,
dziecko włoży swą rękę do kryjówki żmii.
Zła czynić nie będą ani zgubnie działać
po całej świętej mej górze,
bo kraj się napełni znajomością Pana
na kształt wód, które przepełniają morze.
Owego dnia to się stanie:
Korzeń Jessego stać będzie
na znak dla narodów.
Do niego ludy przyjdą z modlitwą
i sławne będzie miejsce jego spoczynku.
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:
Jezus rozradował się w Duchu Świętym i rzekł: „Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie.
Ojciec mój przekazał Mi wszystko. Nikt też nie wie, kim jest Syn, tylko Ojciec; ani kim jest Ojciec, tylko Syn i ten, komu Syn zechce objawić”.
Potem zwrócił się do samych uczniów i rzekł: „Szczęśliwe oczy, które widzą to, co wy widzicie. Bo powiadam wam: Wielu proroków i królów pragnęło ujrzeć to, co wy widzicie, a nie ujrzeli, i usłyszeć, co wy słyszycie, a nie usłyszeli”.
Słuchamy uważnie dzisiejszego pierwszego czytania i – przy całej dobrej woli i otwarciu się na to, co Bóg mówi – chyba jednak myślimy sobie: to taka piękna baśń. Owszem, przeczytamy to, pozachwycamy się nawet i skoro w różnego rodzaju rozważaniach usłyszymy, że tak ma być, to pewnie i to przyjmiemy, ale gdzieś tam, w najgłębszych pokładach serca myślimy sobie, że to jednak za piękne, żeby było możliwe.
Albo może inaczej: że może i Bóg jest w stanie to zrobić, ale nasze czasy i nasze życie jest nazbyt skomplikowane, żeby tego typu wizje miały szansę się ziścić… Bo – co by nie mówić – dziwnie i zupełnie nierealistycznie brzmią słowa: Wtedy wilk zamieszka wraz z barankiem, pantera z koźlęciem razem leżeć będą, cielę i lew paść się będą społem i mały chłopiec będzie je poganiał. Krowa i niedźwiedzica przestawać będą przyjaźnie, młode ich razem będą legały. Lew też jak wół będzie jadał słomę. Niemowlę igrać będzie na norze kobry, dziecko włoży swą rękę do kryjówki żmii. Mówiąc dzisiejszym językiem młodszego pokolenia, to „zupełny odlot”. O czym tu w ogóle mowa?!
Podobnie zresztą, jak w następnym zdaniu: Zła czynić nie będą ani zgubnie działać po całej świętej mej górze, bo kraj się napełni znajomością Pana na kształt wód, które przepełniają morze. Jak można uwierzyć, że zła czynić nie będą, kiedy my dzisiaj na co dzień widzimy, słyszymy i na sobie doświadczamy tegoż zła we wszystkich możliwych jego odsłonach. I widzimy, że – jak mówi stare przysłowie – „człowiek człowiekowi wilkiem”, a dziś Bóg mówi nam, że ten wilk zamieszka wraz z barankiem. My widzimy i sami doświadczamy, że człowiek – jak ten najgroźniejszy drapieżnik – gotów jest drugiemu człowiekowi dosłownie oczy wydrapać, a tu dzisiaj słyszymy, że pantera z koźlęciem razem leżeć będą. Kiedy i gdzie tak będzie? I dlaczego tak miałoby się stać?
Odpowiedź na to znajdujemy w pierwszym czytaniu. I to już w pierwszych jego zdaniach: Wyrośnie różdżka z pnia Jessego, wypuści się Odrośl z jego korzenia. I spocznie na niej Duch Pana, duch mądrości i rozumu, duch rady i męstwa, duch wiedzy i bojaźni Pana. To ten długo zapowiadany i przepowiadany Potomek Dawida – a dzisiaj słyszymy, że i Jessego, ojca Dawida – przyniesie ze sobą taki właśnie pokój i zaprowadzi taki porządek rzeczy.
Rodzą się więc następne pytania: Jak się to ma dokonać? Kiedy? Gdzie? W jakich okolicznościach?… Wydaje się, że z treści dzisiejszej Ewangelii możemy wyprowadzić krótką, acz dosadną odpowiedź: Niech nas o to głowa nie boli! Bóg będzie wiedział, i w jaki sposób, i kiedy, i gdzie, i w jakich okolicznościach. On sobie z tym naprawdę poradzi, nie ma się co na zapas martwić. Albo inaczej: nie ma się co za Boga martwić. On tak świetnie to rozegra, że nam pozostanie się tylko zadziwić i trwać w dziękczynieniu.
I w tym uwielbieniu, które Jezus dzisiaj wypowiedział – chyba też w naszym imieniu: Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie. Po czym dodaje, w jakiś sposób wyjaśniając ten stan rzeczy, o jakim mówił: Ojciec mój przekazał Mi wszystko. Nikt też nie wie, kim jest Syn, tylko Ojciec; ani kim jest Ojciec, tylko Syn i ten, komu Syn zechce objawić.
I konkluzja – w słowach, skierowanych do uczniów: Szczęśliwe oczy, które widzą to, co wy widzicie. Bo powiadam wam: Wielu proroków i królów pragnęło ujrzeć to, co wy widzicie, a nie ujrzeli, i usłyszeć, co wy słyszycie, a nie usłyszeli.
Tak, moi Drodzy, to także do nas słowa! My naprawdę jesteśmy szczęściarzami, gdyż doświadczamy ogromnego dobra, jakie dokonuje się z łaskawości Boga, przez działanie Jezusa, w mocy Ducha Świętego – w Kościele. Te wszystkie duchowe dobra mogą stać się naszym udziałem, a nasza rzeczywistość może coraz bardziej zbliżać się do ukazanego dziś ideału, jeżeli tylko pozwolimy Bogu królować, jeżeli już dzisiaj pozwolimy Jezusowi do nas przychodzić, jeżeli pozwolimy Duchowi Świętemu realnie działać. Podkreślmy: realnie!
Bo to wszystko, o czym dziś mówimy, jest naprawdę bardzo realne – chociaż wydaje się takie nierealne. Nie, to jest realne! Bardziej, niż cały ten świat, który nas otacza, który się z tego wyśmiewa, a który sam żyje coraz bardziej w jakiejś przestrzeni wirtualnej! To Bóg i – jeśli tak można powiedzieć – Jego świat jest najbardziej realny.
A w jakim stopniu w naszym życiu będzie realny – to już zależy od nas. Na ile pozwolimy Bogu przemieniać nasz świat – w Jego świat. I na ile odważymy się zrezygnować z naszej wizji świata i szczęścia – na rzecz Jego wizji. To się oczywiście dokonuje stopniowo, powoli i cierpliwie. Ale trzeba przynajmniej przyjąć taki kurs, taki kierunek naszych działań i dążeń.
Tak, jak uczynił to Patron dnia dzisiejszego, Święty Franciszek Ksawery, Kapłan. Urodził się on 7 kwietnia 1506 roku, na zamku Xavier w kraju Basków, w Hiszpanii. W 1525 roku podjął studia teologiczne w Paryżu. Uzyskawszy stopień magistra, wykładał w kolegium. W 1529 roku zapoznał się ze Świętym Ignacym Loyolą, z którym razem założyli zakon jezuitów, zatwierdzony przez Papieża Pawła III, w dniu 27 września 1540 roku. Wcześniej, bo w 1534 roku, Franciszek złożył śluby zakonne, a 24 czerwca 1537 roku, w wieku trzydziestu jeden lat, przyjął w Rzymie święcenia kapłańskie. Po ich przyjęciu, przez rok apostołował w Bolonii, po czym powrócił do Rzymu, gdzie wraz z towarzyszami oddał się pracy duszpasterskiej i charytatywnej.
I to właśnie w tym czasie zaczęły napływać do Świętego Ignacego naglące petycje od króla Portugalii, żeby wysłał do niedawno odkrytych Indii swoich kapłanów. Ignacy wybrał grupę zakonników, do której także zgłosił się Franciszek Ksawery. Jednak w oczekiwaniu na podróż, cały czas poświęcał się posłudze więźniom i chorym, oraz głoszeniu słowa Bożego.
7 kwietnia 1541 roku, wyruszył na misje do Indii. Po długiej i bardzo uciążliwej podróży, w warunkach nader prymitywnych, wśród niebezpieczeństw, przybył do Mozambiku w Afryce, gdzie trzeba było czekać na pomyślny wiatr, bowiem żaglowiec nie mógł dalej ruszyć. Franciszek wykorzystał czas, by oddać się posłudze chorym. Natomiast w trakcie całej długiej podróży pełnił obowiązki kapelana statku. Trudy podróży i zabójczy klimat spowodowały, że zapadł na śmiertelną chorobę, z której jednak cudem został uleczony.
Wreszcie, po trzynastu miesiącach podróży, 6 maja 1542 roku, przybył do Indii. I od razu zabrał się energicznie do wygłaszania kazań, katechizacji dzieci i dorosłych, spowiadania, odwiedzin ubogich i chorych… Po pięciu latach, zdecydował się na podróż do Japonii. Udał się tam jednak dopiero po kolejnych dwóch latach i pozyskał dla wiary około tysiąca osób. Po czym zostawił z nimi dwóch kapłanów dla rozwijania dalszej pracy, a sam – w 1551 roku – powrócił do Indii.
Tu uporządkował sprawy diecezji i parafii. Utworzył nową prowincję zakonną, założył nowicjat zakonu i dom studiów. I postanowił udać się do Chin. Było to okupione wieloma przeciwnościami i trudami, bowiem Chińczycy byli wówczas wrogo nastawieni do Europejczyków.
Być może cały ten wysiłek spowodował, iż Franciszek, utrudzony podróżą i zabójczym klimatem, rozchorował się na wyspie Sancian i w nocy z 2 na 3 grudnia 1552 roku zmarł, mając zaledwie czterdzieści sześć lat. Błogosławionym ogłosił go Papież Paweł V w 1619 roku, a już w trzy lata później, w roku 1622, Papież Grzegorz XV kanonizował Franciszka Ksawerego.
Spośród wielu pism Świętego, pozostały jego listy. Są one najpiękniejszym poematem życia wewnętrznego, żaru apostolskiego oraz bezwzględnego oddania sprawie Bożej i zbawienia dusz.
W jednym z nich, adresowanym do Świętego Ignacego Loyoli, czytamy: „Odwiedziliśmy wsie zamieszkałe przez chrześcijan, którzy parę lat temu przyjęli wiarę. Nie ma tu Portugalczyków, ponieważ ziemia jest jałowa i nieurodzajna. Miejscowi chrześcijanie, z powodu braku kapłanów, wiedzą tylko to, że zostali ochrzczeni. Nie ma tu kapłana, który by odprawiał dla nich Mszę Świętą, ani też nikogo, kto by ich uczył pacierza oraz przykazań Bożych.
Odkąd więc tu jestem, nie przestaję chrzcić dzieci. Tak więc obmyłem świętą wodą ogromną liczbę dzieci, o których można powiedzieć, że nie rozróżniają między swoją prawą ręką, a lewą… Te dzieci nie dają mi spokoju ani czasu na odmówienie Brewiarza, jedzenie czy spanie, zanim nie nauczę ich jakiejś modlitwy. Tu zaczynam rozumieć, że do takich należy królestwo Boże.
Byłoby to z mej strony brakiem wiary, gdybym nie zadośćuczynił tak pobożnym pragnieniom. Dlatego nauczywszy ich wyznawać Boga w Trójcy Jedynego, wyjaśniłem im Skład Apostolski oraz „Ojcze nasz” i „Zdrowaś Maryjo”. Zauważyłem, że te dzieci są bardzo pojętne i niewątpliwie stałyby się dobrymi chrześcijanami, gdyby je tylko zaznajomić dokładniej z nauką naszej wiary.
W tych krajach bardzo wielu nie jest chrześcijanami tylko dlatego, że nie ma nikogo, kto by wśród nich apostołował. Często wspominam, jak to dawniej, na uczelniach europejskich, a szczególnie na Sorbonie, wyszedłszy z siebie krzyczałem do tych, którzy mają więcej wiedzy niż miłości, i nawoływałem ich tymi słowami: „O jak wiele dusz z waszej winy traci niebo i pogrąża się w otchłań piekła!”
Obyż to oni tak się przykładali do apostolstwa, jak pilni są do nauki, by mogli zdać Bogu rachunek z powierzonych im talentów wiedzy. O gdybyż ta myśl mogła ich poruszyć! Oby odbyli ćwiczenia duchowne i zechcieli posłuchać tego, co by im Pan powiedział w głębi ich serca, i porzuciliby swoje pożądania i sprawy ziemskie. Byliby wtedy gotowi na wezwanie Pańskie i wołali do Niego: Oto jestem, co mam czynić, Panie? Poślij mnie, dokąd zechcesz, nawet i do Indii.” Tyle z listu naszego dzisiejszego Patrona.
Słuchając tych jego słów, a wcześniej słuchając Bożego słowa, przeznaczonego na dzisiejszy dzień w liturgii Kościoła, zastanówmy się, czy stać nas na taką aktywność, na jaką on się zdobył, aby urealniać Boże królowanie w sercach ludzi, wśród których żyjemy. Dobre pytanie na początku Adwentu, prawda?…
Szczególnie to pytanie dzisiaj dociera do mnie. Bo uświadamiam sobie, że mam tyle lat, ile miał Franciszek Ksawery, gdy umierał. On w ciągu tych swoich czterdziestu sześciu lat tak dużo dokonał – z Bożą pomocą – w warunkach tak często niezwykle trudnych. On tak dobrze wykorzystał te swoje czterdzieści sześć lat. A ja?…
Franciszek Ksawery 500 lat temu niósł Ewangelię na kontynenet, który obok Afryki jest obecnie nadzieją i przyszłością Kościoła….
Tak, to prawda!
xJ