Wiecie, jakim byłem wśród Was…

W

Szczęść Boże! Moi Drodzy, dzisiaj przeżywamy Dzień Matki. Z tej okazji naszej Mamie, Danucie Jaśkowskiej, dziękujemy za wspaniałą atmosferę rodzinnego Domu i za trzymanie całej naszej Rodziny w jedności. Za codzienne świadectwo wiary, pobożności i takiej zwyczajnej, ludzkiej dobroci. Życzymy nieustającej pogody ducha i cierpliwości w dźwiganiu krzyża choroby. I modlimy się o bezmiar Bożych darów! W tym także – o łaskę pełnego powrotu do zdrowia!

Imieniny zaś przeżywa dzisiaj Ewelina Lisiewicz, należąca do Wspólnoty młodzieżowej w Trąbkach. Modlę się o Boże błogosławieństwo dla Niej.

Moi Drodzy, wczoraj w naszej Kaplicy, w Ośrodku Duszpasterstwa Akademickiego, sprawowałem Mszę Świętą w intencji ś.p. Profesora Michaela Ałani, pochodzącego z Gruzji i zmarłego przed tygodniem, wieloletniego Profesora Uniwersytetu Przyrodniczo – Humanistycznego w Siedlcach. Piszę o tym dlatego, że z inicjatywą tej Mszy Świętej wyszła grupa byłych Współpracowników i Studentów Pana Profesora, którzy najpierw o tę Mszę Świętą u nas poprosili, a wczoraj na nią przybyli. Całość koordynowała Pani Doktor Renata Modzelewska – Łagodzin, której za to podziękowałem już wczoraj, ale i tutaj teraz to czynię.

Cała sprawa uświadomiła mi nową i chyba zbyt mało przez nas docenianą rolę Duszpasterstwa Akademickiego: winno być ono propozycją nie tylko dla Studentów, ale także dla Kadry naukowej i innych Pracowników Uczelni. Dlatego wczoraj zachęciłem do kolejnych, tego typu inicjatyw modlitewnych – i nawet umówiliśmy się na następną taką Mszę Świętą, w trzydziesty dzień po śmierci Pana Profesora. Ale też zaproponowałem jakąś formę spotkań, w trakcie których moglibyśmy rozmawiać o życiu i wierze, i o pracy z Młodzieżą. Może nawet mogłaby powstać jakaś stała grupa dyskusyjna…

To taka pierwsza myśl i pierwsza propozycja, jaka mi przyszła do głowy po telefonie od Pani Doktor. Wczoraj podzieliłem się tym pomysłem i prosiłem o spokojne przemyślenie. Pewnie byłaby to już propozycja na nowy rok akademicki, chociaż może jeszcze w tym roku, po tej wspomnianej, planowanej Mszy Świętej, udałoby się zorganizować pierwsze spotkanie… Zobaczymy! Pierwszy krok został wczoraj zrobiony!

Przypominam, że dzisiaj piąty dzień Nowenny do Ducha Świętego.

Życzę Wszystkim dobrego dnia!

Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen

Gaudium et spes! Ks. Jacek

Wtorek 7 Tygodnia Wielkanocy,

Wspomnienie Św. Filipa Nereusza, Kapłana,

26 maja 2020.,

do czytań: Dz 20,17–27; J 17,1–11a

CZYTANIE Z DZIEJÓW APOSTOLSKICH:

Paweł z Miletu posłał do Efezu i wezwał starszych Kościoła. A gdy do niego przybyli, przemówił do nich:

Wiecie, jakim byłem wśród was od pierwszej chwili, w której stanąłem w Azji. Jak służyłem Panu z całą pokorą wśród łez i doświadczeń, które mnie spotkały z powodu zasadzek żydowskich. Jak nie uchylałem się tchórzliwie od niczego, co pożyteczne, tak że przemawiałem i nauczałem was publicznie i po domach, nawołując zarówno Żydów, jak i Greków do nawrócenia się do Boga i do wiary w Pana naszego Jezusa.

A teraz, naglony Duchem, udaję się do Jerozolimy; nie wiem, co mnie tam spotka oprócz tego, że czekają mnie więzy i utrapienia, o czym zapewnia mnie Duch Święty w każdym mieście. Lecz ja zgoła nie cenię sobie życia, bylebym tylko dokończył biegu i posługiwania, które otrzymałem od Pana Jezusa: bylebym dał świadectwo o Ewangelii łaski Bożej.

Wiem teraz, że wy wszyscy, wśród których przeszedłem głosząc królestwo, już mnie nie ujrzycie. Dlatego oświadczam wam dzisiaj: Nie jestem winien niczyjej krwi, bo nie uchylałem się tchórzliwie od głoszenia wam całej woli Bożej”.

SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO JANA:

W czasie ostatniej wieczerzy Jezus podniósłszy oczy ku niebu, rzekł:

Ojcze, nadeszła godzina! Otocz swego Syna chwałą, aby Syn Ciebie nią otoczył i aby mocą władzy udzielonej Mu przez Ciebie nad każdym człowiekiem dał życie wieczne wszystkim tym, których Mu dałeś. A to jest życie wieczne: aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga, oraz Tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa.

Ja Ciebie otoczyłem chwałą na ziemi przez to, że wypełniłem dzieło, które Mi dałeś do wykonania. A teraz Ty, Ojcze, otocz Mnie u siebie tą chwałą, którą miałem u Ciebie pierwej, zanim świat powstał.

Objawiłem imię Twoje ludziom, których Mi dałeś ze świata. Twoimi byli i Ty Mi ich dałeś, a oni zachowali słowo Twoje. Teraz poznali, że wszystko, cokolwiek Mi dałeś, pochodzi od Ciebie. Słowa bowiem, które Mi powierzyłeś, im przekazałem, a oni je przyjęli i prawdziwie poznali, że od Ciebie wyszedłem, oraz uwierzyli, żeś Ty Mnie posłał.

Ja za nimi proszę, nie proszę za światem, ale za tymi, których Mi dałeś, ponieważ są Twoimi. Wszystko bowiem moje jest Twoje, a Twoje jest moje, i w nich zostałem otoczony chwałą. Już nie jestem na świecie, ale oni są jeszcze na świecie, a Ja idę do Ciebie”.

Czy słowa Pawła, skierowane dziś do starszych Kościoła, czyli – mówiąc dzisiejszym językiem – do pasterzy młodego Kościoła można uznać za przechwalanie się? Czy cała ta lista jego zasług, które sam po kolei wylicza, to dowód na jego próżność, a może pychę, a może jeszcze coś innego?

Zwłaszcza te słowa: Wiecie, jakim byłem wśród was od pierwszej chwili, w której stanąłem w Azji. Jak służyłem Panu z całą pokorą wśród łez i doświadczeń, które mnie spotkały z powodu zasadzek żydowskich. Jak nie uchylałem się tchórzliwie od niczego, co pożyteczne, tak że przemawiałem i nauczałem was publicznie i po domach, nawołując zarówno Żydów, jak i Greków do nawrócenia się do Boga i do wiary w Pana naszego Jezusa.

Czy to pycha, przechwalanie się, poszukiwania uznania u ludzi – czy jednak prawda, o której trzeba było zaświadczyć w tak ważnym momencie, jakim było dla Pawła pożegnanie ze wspólnotą, której tak wiele swego serca poświęcił?…

Jeżeli nawet ktoś mógłby potraktować to jako pychę, a przynajmniej przesadne docenianie swojej pozycji i zasług przez Apostoła, to chyba następne jego słowa pokazują wszystko w innym świetle. Stwierdza n bowiem: A teraz, naglony Duchem, udaję się do Jerozolimy; nie wiem, co mnie tam spotka oprócz tego, że czekają mnie więzy i utrapienia, o czym zapewnia mnie Duch Święty w każdym mieście. Lecz ja zgoła nie cenię sobie życia, bylebym tylko dokończył biegu i posługiwania, które otrzymałem od Pana Jezusa: bylebym dał świadectwo o Ewangelii łaski Bożej.

To może taka czysto ludzka dywagacja, ale myślę sobie, że gdybym ja chciał się w sposób próżniaczy przechwalać jakimiś swymi zasługami, mając w świadomości, że jednocześnie czekają mnie – jak dziś słyszymy – więzy i utrapienia, to chyba bym się nie chwalił żadnymi zasługami, ale za to chciałbym spokojnego życia, wolnego od wspomnianych przeciwności.

Jeżeli bowiem ktoś się jedynie przechwala, to na pewno nie wspomni o niczym, co miałoby zburzyć jego wyidealizowany obraz w oczach ludzi. Skoro zaś Paweł mówi o dobru, którego dokonał, ale wspomina też o łzach i doświadczeniach, które się z tym wiązały, a których już doświadczył, ale następnie mówi o nowych przeszkodach, których nadejścia jest pewien, to znaczy, że jego przekaz jest po prostu świadectwem: pełnym świadectwem o życiu i posłudze, bez ubarwiania, bez idealizowania.

Paweł po prostu daje świadectwo prawdzie: tego to, a tego dokonał, tutaj doświadczył trudności i łez, a kolejne takie doświadczenia już na niego czekają. I jest tego pewien – nie ma co do tego żadnych wątpliwości.

Dlatego tak jasno o tym mówi. A to znaczy, że zależy mu na prawdzie, a nie autoreklamie. I na zbawieniu tych, do których został posłany i którzy jakoś zostali mu dani, a nie na tym, by na ich tle błyszczeć. Zresztą, jeżeli weźmiemy pod uwagę całość znanych nam z Pisma Świętego wypowiedzi Pawła, to wiemy, że nigdy nie unikał żadnej prawdy: ani tej pozytywnej, dotyczącej czynionego przez siebie dobra, ani tej negatywnej, traktującej chociażby o prześladowaniu Kościoła – w czasach, kiedy jeszcze był Szawłem i z zapamiętałością zwalczał tę Wspólnotę. On naprawdę nigdy niczego nie ukrywał!

A kiedy mówił o pozytywach, to też nie na zasadzie, że szuka dla siebie poklasku, ale – tak po prostu – akcentował działanie łaski Bożej, pod wpływem której osiągał kolejne owoce swojej posługi.

I jeśli się tak uważnie wsłuchać w całe to podsumowanie działalności w Efezie, to nietrudno będzie nam dostrzec podobieństwa do wypowiedzi Jezusa z dzisiejszej Ewangelii, także będącej swoistym podsumowaniem całej Jego ziemskiej misji. Jezus bowiem tak zwraca się do swego Ojca w Niebie: Ja Ciebie otoczyłem chwałą na ziemi przez to, że wypełniłem dzieło, które Mi dałeś do wykonania. A teraz Ty, Ojcze, otocz Mnie u siebie tą chwałą, którą miałem u Ciebie pierwej, zanim świat powstał.

Po czym dodaje: Objawiłem imię Twoje ludziom, których Mi dałeś ze świata. […] Słowa bowiem, które Mi powierzyłeś, im przekazałem, a oni je przyjęli i prawdziwie poznali, że od Ciebie wyszedłem, oraz uwierzyli, żeś Ty Mnie posłał.

A mówi to w chwili, którą tak charakteryzuje: Już nie jestem na świecie, ale oni są jeszcze na świecie, a Ja idę do Ciebie. Jest to zatem moment bardzo, ale to bardzo szczególny. Można powiedzieć: moment prawdy. Oczywiście, w życiu i nauczaniu Jezusa nigdy nie było innych momentów, była tylko prawda. On sam siebie określił mianem Prawdy.

W życiu Pawła – od chwili nawrócenia – też zasadniczo była prawda, jeżeli nie liczyć momentów ludzkiej słabości, które z pewnością się zdarzały. Jak każdemu człowiekowi. Chociaż na pewno nie zaliczymy do nich tego stwierdzenia: Wiem teraz, że wy wszyscy, wśród których przeszedłem głosząc królestwo, już mnie nie ujrzycie o którym dzisiaj już wiemy, że się nie sprawdziło. Z pewnością, Paweł nie chciał nikogo oszukiwać – w tamtym momencie był pewien, że będzie tak, jak mówi.

Stało się inaczej, bo Bóg chciał inaczej. Zatem, nie było to żadne przekłamanie, natomiast jakieś drobne momenty słabości mogły się Apostołowi przytrafić. W ogólnym jednak rozrachunku, zważywszy na charakter takiej chwili, jaką jest chwila rozstania, raczej nie mamy wątpliwości, że człowiek staje wtedy w pełnej prawdzie o sobie i o swoim życiu. I takie świadectwo daje dzisiaj Jezus, takie świadectwo daje dzisiaj Paweł.

Jednemu i drugiemu chodziło dokładnie o to, co Jezus wyraził w słowach: Ja Ciebie otoczyłem chwałą na ziemi przez to, że wypełniłem dzieło, które Mi dałeś do wykonania. Dokładnie tak: tu w największym stopniu chodziło o chwałę Bożą! A skoro tak – to również o pełną prawdę.

A jaka jest ta pełna prawda o mnie, o moim życiu, o moich myślach, o moich słowach, o moich czynach?… Jaka jest ta pełna prawda o moim odniesieniu do Boga, do drugiego człowieka, wreszcie – do siebie samego?… Jaka jest pełna prawda?… Zresztą, czy należy w ogóle używać stwierdzenia: „pełna prawda”? Czy prawda niepełna – to jeszcze prawda?

Właśnie zapewne dlatego Paweł w swoich wypowiedziach nigdy niczego nie ukrywał ani nie przemilczał z owej pełnej, czyli jedynie możliwej prawdy… I może właśnie dlatego, patrząc prosto w oczy starszym Kościoła w Efezie, mógł powiedzieć: Wiecie, jakim byłem wśród was…

A my – jacy jesteśmy wśród ludzi, których Pan na naszej drodze postawił? I wśród których nas postawił?…

Z pewnością, na podobne pytania szukał nieraz odpowiedzi także Patron dnia dzisiejszego, Święty Filip Nereusz, Kapłan.

Urodził się we Florencji, 21 lipca 1515 roku. Na Chrzcie Świętym otrzymał imiona: Filip Romulus. Od dziecka był człowiekiem o wysokiej kulturze i ogładzie. Wyróżniał się poczuciem humoru i talentem jednania sobie ludzi.

Po przedwczesnej śmierci matki i starszego brata, kiedy pogorszyły się znacznie warunki majątkowe ojca, Filip udał się do wuja w San Germano koło Monte Cassino, by pomóc mu w pracy, a docelowo – odziedziczyć po nim znaczną fortunę. Miał wówczas siedemnaście lat. Zrezygnował jednak dość szybko z tej tak przecież pomyślnej dla siebie okazji i udał się do Rzymu, gdzie miał pozostać do końca swego życia – a więc ponad sześćdziesiąt lat.

Tam rozpoczął studia filozofii i teologii. Jednocześnie był wychowawcą dwóch synów w domu zamożnego Florentczyka w Rzymie. Prowadził życie modlitwy i umartwienia. W wolnym czasie nawiedzał kościoły, sanktuaria i zabytki Wiecznego Miasta. A natchniony wewnętrznym, ekstatycznym objawieniem, założył towarzystwo religijne pod nazwą „Bractwa Trójcy Świętej” do obsługi pielgrzymów i chorych. Widział bowiem, jak te wielkie rzesze pątników potrzebowały pomocy duchowej, a często i materialnej. Był to rok 1548. Przez tę posługę zyskał sobie miano „Apostoła Rzymu”.

Momentem przełomowym w życiu Filipa był rok 1551, kiedy to za namową spowiednika przyjął święcenia kapłańskie. Miał już wtedy trzydzieści sześć lat. Mieszkając w konwikcie Świętego Hieronima, w centrum Rzymu, założył Oratorium. Początkowo w ciasnej izbie swojego pokoju, potem w kaplicy konwiktu, Filip zaczął gromadzić kapłanów, zakonników, mieszczan, kupców, artystów. Wspólna modlitwa, spotkania i rozmowy osobiste, Spowiedź, czytanie duchowe, konferencje i dyskusje na tematy aktualne, rekolekcje – stanowiły program tych spotkań. Oratorium było otwarte dla wszystkich ludzi dobrej woli.

Z czasem zebrała się pewna liczba uczniów, których Filip zaprawiał do zjednoczenia z Bogiem, do cnót chrześcijańskich i do uczynków miłosierdzia. Na placach bawił się z dziećmi, by je potem gromadami prowadzić do kościoła. Był to dotąd zupełnie nieznany styl apostołowania i prowadzenia duszpasterstwa. Do Oratorium spieszyła cała elita duchowa Rzymu. A do grona przyjaciół Filipa należeli – między innymi – Święty Franciszek Salezy, Święty Ignacy Loyola i wielu innych.

W roku 1564, Florentczycy oddali Filipowi w zarząd swój kościół Świętego Jana. Tu właśnie pozostali przy nim jego duchowi synowie, zwani potem oratorianami, czy też filipinami. Prowadzili życie wspólne, nie związani wszakże żadnymi ślubami. Ta swoboda pozostała do dzisiaj cechą charakterystyczną oratorianów. Filip zaś umiał swych synów duchowych zainteresować nie tylko sprawami religijnymi i duchowymi, ale także nauką i kulturą. jego domu odbywały się więc koncerty muzyczne, prelekcje o sztuce, archeologii i historii.

Niestety, wkrótce pojawili się też przeciwnicy poczynań Filipa. Oskarżyli go o to, że sprzyja „nowinkom” religijnym. Doszło do tego, że surowy Papież Paweł IV zakazał mu na pewien czas działalności. Kuria Rzymska odebrała mu nawet prawo do spowiadania, co równało się z karą kościelnej suspensy. Kolejni Papieże obdarzyli go jednak ponownie zrozumieniem i odwołali wszelkie zakazy.

I tak też nasz Patron – doradca Papieży, kierownik duchowy wielu dostojników, a jednocześnie: jeden z najbardziej wesołych Świętych – zmarł wyczerpany pracą na rękach swych duchowych synów, 26 maja 1595 roku.

Przekonanie o jego świętości było tak powszechne, że chociaż w owych czasach zaczęto wprowadzać do procesów kanonicznych coraz surowsze wymagania, jego Beatyfikacja odbyła się już w piętnaście lat po jego śmierci. Dokonał jej w roku 1610 Papież Paweł V. Dwanaście lat potem, w roku 1622, Papież Grzegorz XV dokonał jego Kanonizacji.

Wpatrzeni w świetlany przykład świętości dzisiejszego Patrona, oraz wsłuchani w Boże słowo, zastanówmy się w chwili skupienia, – jacy jesteśmy wśród ludzi, których Pan na naszej drodze postawił? I wśród których nas postawił?… Jaka jest prawda o nas – przed Bogiem i w świadomości innych ludzi?…

Dodaj komentarz

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.