Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Życzę Wszystkim pięknej niedzieli!
Na jej radosne i pobożne przeżywanie: Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
Gaudium et spes! Ks. Jacek
22 Niedziela zwykła, A,
30 sierpnia 2020.,
do czytań: Jr 20,7–9; Rz 12,1–2; Mt 16,21–27
CZYTANIE Z KSIĘGI PROROKA JEREMIASZA:
Uwiodłeś mnie, Panie, a ja pozwoliłem się uwieść; ujarzmiłeś mnie i przemogłeś. Stałem się codziennym pośmiewiskiem, wszyscy mi urągają. Albowiem ilekroć mam zabierać głos, muszę obwieszczać: „Gwałt i ruina!” Tak, słowo Pana stało się dla mnie każdego dnia zniewagą i pośmiewiskiem.
I powiedziałem sobie: „Nie będę Go już wspominał ani mówił w Jego imię”. Ale wtedy zaczął trawić moje serce jakby ogień nurtujący w moim ciele. Czyniłem wysiłki, by go stłumić, lecz nie potrafiłem.
CZYTANIE Z LISTU ŚWIĘTEGO PAWŁA APOSTOŁA DO RZYMIAN:
Proszę was, bracia, przez miłosierdzie Boże, abyście dali ciała swoje na ofiarę żywą, świętą, Bogu przyjemną, jako wyraz waszej rozumnej służby Bożej. Nie bierzcie więc wzoru z tego świata, lecz przemieniajcie się przez odnawianie umysłu, abyście umieli rozpoznać, jaka jest wola Boża: co jest dobre, co Bogu przyjemne i co doskonałe.
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MATEUSZA:
Jezus zaczął wskazywać swoim uczniom na to, że musi iść do Jerozolimy i wiele wycierpieć od starszych i arcykapłanów, i uczonych w Piśmie; że będzie zabity i trzeciego dnia zmartwychwstanie.
A Piotr wziął Go na bok i począł robić Mu wyrzuty: „Panie, niech Cię Bóg broni! Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie”.
Lecz On odwrócił się i rzekł do Piotra: „Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo nie myślisz o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie”.
Wtedy Jezus rzekł do swoich uczniów: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je. Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za swoją duszę?
Albowiem Syn Człowieczy przyjdzie w chwale Ojca swego razem z aniołami swoimi, i wtedy odda każdemu według jego postępowania”.
Czasami tak się zdarza, że w obliczu jakiegoś problemu czy trudności, z którymi mamy do czynienia, które pojawiają się na naszym życiowym horyzoncie – stosujemy zasadę: „Nic nie widzę, nic nie słyszę”. Zupełnie tak, jak chory, który dla pozbycia się wysokiej gorączki – po prostu tłucze termometr. Albo jak dziecko, które zakrywa rączkami oczy i mówi: „Nie ma mnie, nie ma”…
Prorok Jeremiasz dobrze wiedział o problemach, jakie istnieją w relacjach ludzi z Bogiem. Odpowiedzią na nie winno być upomnienie, skierowane do ludzi, a sprowadzające się – tak najkrócej – do przywołanych w dzisiejszym pierwszym czytaniu słów: Gwałt i ruina. W obliczu tego, co dzieje się na świecie; w obliczu takiego, a nie innego postępowania ludzi, Prorok dokładnie to musiałby ogłaszać.
Ale przecież to takie nieprzyjemne! Przecież to takie niemiłe! Dzisiaj powiedzielibyśmy: niemedialne! Źle brzmi! I nie na nasze czasy! Kto dzisiaj tak mówi, kto dzisiaj tak naucza?… Szczególnie właśnie w naszych czasach – tego typu przepowiadanie nie jest „na topie”, nie jest „na czasie”. Jednakże i dla Jeremiasza – jak się wydaje – było to bardzo trudne zadanie. Dlatego najpierw uskarża się: Uwiodłeś mnie, Panie, a ja pozwoliłem się uwieść; ujarzmiłeś mnie i przemogłeś. Stałem się codziennym pośmiewiskiem, wszyscy mi urągają. Dlaczego?
Właśnie dlatego, że musi ogłaszać – wbrew powszechnemu przekonaniu ludzi – Gwałt i ruina! A to takie trudne. Stąd zapewne – próba ucieczki. Jeremiasz zupełnie szczerze wyznaje: I powiedziałem sobie: „Nie będę Go już wspominał ani mówił w Jego imię”. Jednak w tym momencie – zaskoczenie! Okazało się bowiem, iż Bóg nie pozwolił na tę swoistą prorocką dezercję. Jak relacjonuje sam Jeremiasz: Wtedy zaczął trawić moje serce jakby ogień nurtujący w moim ciele. Czyniłem wysiłki, by go stłumić, lecz nie potrafiłem.
Moi Drodzy, to bardzo wymowne wydarzenie, bardzo sugestywny fakt: Bóg nie pozwolił swojemu Prorokowi na wycofanie się! W sposób bardzo wyrazisty dopomniał się o kontynuację misji – wręcz ją na nim wymógł! Jak słyszymy, Prorok starał się uciszyć w sobie głos Bożego wezwania, wręcz starał się stłumić w sobie Boży nakaz. Ale nie mógł! Po prostu – nie mógł! Nie był w stanie!
To bardzo ciekawa sytuacja: Bóg wręcz wymusił na swoim najbliższym współpracowniku dalsze wypełnianie zleconego zadania. Czy było to dla Jeremiasza jakieś zniewolenie, czy była to nieuzasadniona presja, wywierana nań przez Boga?
Dzisiejsi dyżurni „eksperci od wszystkiego” powiedzieliby, że było to pogwałcenie wolności człowieka, konstytucyjnych wolności obywatelskich! Jednak Prorok tak tego nie odebrał. Wiemy to z pierwszego zdania dzisiejszego pierwszego czytania, ze słów: Uwiodłeś mnie, Panie, a ja pozwoliłem się uwieść. Prorok zgodził się na taką współpracę z Bogiem, pozwolił Bogu, aby nim dysponował. Dlatego zapewne owego usilnego działania Boga nie odebrał jako przymusu, ale bardziej jako uporządkowanie pewnych spraw.
Skoro się bowiem raz zadeklarował Bogu swoją służbę, swoją pomoc, to nie powinien teraz dezerterować! Powinien – mówiąc potocznie – iść za ciosem. I właśnie takie działanie Boga, jak to opisane w pierwszym czytaniu, tylko mogło pomóc w podjęciu właściwych działań przez Proroka. Było dla niego tak bardzo potrzebną mobilizacją.
W tym kontekście, jakże czytelną i zrozumiałą jest zachęta, jaką do wiernych Rzymu – ale i do nas wszystkich – kieruje dziś Paweł Apostoł, w drugim czytaniu: Proszę was, bracia, przez miłosierdzie Boże, abyście dali ciała swoje na ofiarę żywą, świętą, Bogu przyjemną, jako wyraz waszej rozumnej służby Bożej. Nie bierzcie więc wzoru z tego świata, lecz przemieniajcie się przez odnawianie umysłu, abyście umieli rozpoznać, jaka jest wola Boża: co jest dobre, co Bogu przyjemne i co doskonałe.
Możemy to skomentować tak: żeby Bóg nie musiał się już upominać „o swoje”, jak to miało miejsce w przypadku Jeremiasza, to Paweł zachęca swoich uczniów, aby zgodzili się na współpracę z Bogiem, ale by to uczynili w sposób świadomy i przemyślany. Wiele mówiącym jest tu stwierdzenie o «rozumnej służbie Bożej». Można je tłumaczyć na wiele sposobów. Jeden z nich odnajdujemy już u Świętego Pawła, gdy mówi o takim odnawianiu umysłu, by był on w stanie rozpoznać wolę Bożą – i wszystkiego tego, co jest dobre, co Bogu przyjemne i co doskonałe.
Jest to więc sprzeciw wobec wszelkiego rodzaju ciasnocie duchowej i intelektualnej, ale także – przeciwko wszelkiemu fanatyzmowi i działaniu w emocjach. Nie może być niczego takiego! Służba Boża musi być rozumna, jakoś sensownie zaplanowana i mądrze zorganizowana: także od strony – by tak rzec – logistycznej. Oczywiście, z jednej strony, nie może być ona oparta tylko na ludzkim myśleniu, z wyłączeniem wiary w Boga, z drugiej strony – nie może tego ludzkiego, logicznego myślenia i sensownego planowania wykluczać!
Z jednej strony, zrozumiały jest ludzki lęk i obawy, z drugiej jednak strony – Jezus mówi w dzisiejszej Ewangelii: Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je. Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za swoją duszę?
Czyli jednak – dar z siebie. Ofiarowanie. Jakaś rezygnacja z własnej wygody, z własnych doczesnych korzyści – na rzecz korzyści największych: tych duchowych! Tyle w praktyce oznacza to, o czym Prorok Jeremiasz mówił w pierwszych słowach dzisiejszego pierwszego czytania: Uwiodłeś mnie, Panie, a ja pozwoliłem się uwieść; ujarzmiłeś mnie i przemogłeś.
Jezus idzie jakby krok dalej, bo mówi, że to człowiek sam powinien ujarzmiać siebie i dążyć do tego, by się przemóc. Dosłownie: zapierać się siebie, brać swój krzyż i naśladować swego Mistrza!
Trudno to było zrozumieć Piotrowi, dlatego tak emocjonalnie zareagował na zapowiedzi, dotyczące Jego Męki i Śmierci. Jak słyszeliśmy, wziął [on Jezusa] na bok i począł robić Mu wyrzuty: „Panie, niech Cię Bóg broni! Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie”. W ogóle, nie mieściło mu się w głowie, że jego Pan może zostać tak źle potraktowany, że będzie musiał – a właściwie: będzie chciał – znieść tak dotkliwe cierpienie i w końcu odda życie. Nie mieściło się to Piotrowi w głowie, dlatego zaczął naprowadzać swego Mistrza na właściwe – tak po ludzku rzecz biorąc – myślenie.
Jak się jednak miało okazać, było to myślenie nawet nie tyle ludzkie, co wręcz szatańskie! Jezus bardzo surowo bowiem potraktował Piotra, a właściwie tę jego wypowiedź. A było to zaraz potem – czego nie słyszymy w dzisiejszym fragmencie, ale wiemy z lektury Ewangelii – jak pochwalił Piotra za piękną odpowiedź na pytanie, za kogo Apostołowie uważają swego Mistrza. Wtedy Piotr bardzo celnie odpowiedział, za co Jezus niezmiernie serdecznie go docenił i wywyższył, a oto – chwilę później – taka nieprzyjemna rozmowa…
Jezus nie oszczędził swemu najbliższemu współpracownikowi, a wręcz swemu przyjacielowi, aż tak gorzkiej reprymendy – i to publicznej – bo musiał mu uświadomić, jak ważne jest należyte pełnienie służby Bożej, wypełnianie zadania apostolskiego. Tu naprawdę nie chodziło o jakieś wzajemne konwenanse i o to, czy ktoś się na kogoś obrazi, czy się nie obrazi. Tu chodziło o zbawienie ludzi – tak, wielu ludzi, nie tylko samego Piotra czy Apostołów.
Przecież Apostołowie mieli już niedługo pójść do ludzi i głosić im królestwo Boże, wzywać do nawrócenia. Nie mogli więc myśleć jedynie po ludzku, na zasadzie doraźnej przyjemności i wygody. Jezus sam nie szukał dla siebie żadnej wygody – już nawet nie mówiąc o Męce i Śmierci, o tym całkowitym odrzuceniu przez ludzi, ale przecież i wcześniej wspominał, że nie ma gdzie głowy skłonić, nie ma swego własnego miejsca na tym świecie. Już Jego narodzenie dokonało się w totalnym odrzuceniu, na uboczu wszelkich ludzkich spraw.
Jezus nigdy nie szukał dla siebie wygody, komfortu, ludzkiego uznania. Bo nie po to przyszedł na świat. On czynił wszystko – i poświęcił samego siebie – dla naszego zbawienia! Po to, abyśmy my mieli swoje trwałe miejsce w Niebie, razem z Nim! Temu także ostatecznie poświęcił swoje życie Paweł i pozostali Apostołowie, oraz Jeremiasz i pozostali Prorocy. Pan ich uwiódł, a oni – pozwolili się uwieść.
A ja – pozwolę się Jezusowi uwieść? Pozwolę się Mu poprowadzić, pokierować? Jezusowi – czy może światu i czysto ludzkim przyjemnościom, wygodzie, komfortowi, pieniądzom; także doprowadzonemu do absurdu lękowi o zdrowie?… Co jest dla mnie najważniejsze w życiu? Co stoi na szczycie mojej osobistej hierarchii ważności i wartości? Co – albo: kto? Czy aby na pewno Jezus?…
Wierząc, czyli mówiąc Bogu „tak” mam świadomość, że moje życie nie będzie łatwe i proste, bo, jako człowiek muszę ciągle konfrontować swoje zachowania, swoje myślenie z Prawem i zamysłem Bożym…….. ale z drugiej strony, to wszystko jest takie trudne, bo moje myślenie- bardzo często- nie pokrywa się planem Bożym,…..Jak trudno jest powiedzieć Bogu, „tak zgadzam się, jest super, fajnie, nic się nie stało” , kiedy przychodzi choroba czy śmierć osoby bliskiej, kiedy jest się niezrozumianym przez najbliższych, kiedy człowiek zostaje sam w cierpieniu…….i chociaż jest tylu ludzi wokół…i chociaż jest Bóg…..to jest tak, jakby Ich wszystkich nie było……i jak tu dać się „uwieść Bożej woli”? Jak dać się „uwieść Bogu”? Skąd brać siły?
Tak jak powiedziała wyżej moja poprzedniczka WB, przynależność do Chrystusa kosztuje, nie zawsze jest „uczta z Jezusem” jak w Kanie Galilejskiej, są dni, tygodnie pustyni w których ledwie zipiemy i nie na komu zwilżyć ust. Tym bardziej wtedy musimy wołać ” Jezu, ratuj bo giniemy” ale i w dniach dostatku łaski Bożej w nas, pamiętajmy, że obok nas żyją ludzie samotni, chorzy, pogubieni i za nich wołajmy Jezu, ratuj! Jezu pomóż, Jezu, ulituj się nad nami grzesznymi.
Zastanowię się dziś, jak ja bym przyjęła słowa Jezusa skierowane do Piotra; „Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo nie myślisz o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie”.
Już teraz proszę, Jezu daj mi serce pokorne.
WB pyta, skąd brać siły. Widzę tylko jedno źródło: modlitwa. Ale nie zaliczona „na odczepnego”, ale szczera i serdeczna, prowadząca do zawiązania osobistej więzi z Bogiem. I jeszcze jedna sprawa, o której trzeba pamiętać, a którą ja ostatnio zaczynam dostrzegać i dopuszczać do świadomości: potrzeba czasu na to, by pewne trudności się zakończyły, a problemy rozwiązały. Potrzeba czasu. My zwykle chcemy szybko, od razu – ja też tak chcę, nie ukrywam. A jednak, pewien czas jest potrzebny na to, by trudne doświadczenie się – by tak rzec – dopełniło… Myślę, że podobnie jest także z obecną sytuacją „epidemii” – bez względu na to, czym to wszystko tak naprawdę jest. Na pewno, jest jakimś trudnym doświadczeniem dla nas wszystkich. I może właśnie potrzebny jest czas – na przemyślenie pewnych kwestii, na przemodlenie, na wyciągnięcie wniosków… Ostatecznie – na nawrócenie!
Zatem – modlitwa i cierpliwe czekanie. Żadnych gwałtownych ruchów, żadnej paniki – po prostu, trzeba się wytrwale modlić i „swoje” odczekać… Może i… odcierpieć… Wiem, że to trudne…
xJ