Kara Boża?…

K

Szczęść Boże! Moi Drodzy, serdecznie pozdrawiam z Siedlec. Remont naszej Kaplicy i całego Ośrodka szczęśliwie zmierza do końca – trwa wymiana okien w Kaplicy. W niedzielę spodziewamy się już tam odprawić Mszę Świętą. Dziękuję za wszelkie wsparcie modlitewne, dobre słowo i wsparcie finansowe.

A teraz już zapraszam do pochylenia się nad Bożym słowem dzisiejszej liturgii. Co Pan konkretnie do mnie mówi? Jakie przesłanie do mnie osobiście dziś kieruje? Duchu Święty, przyjdź i oświeć umysł i serce!

Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen

Gaudium et spes! Ks. Jacek

Środa 4 Tygodnia zwykłego, rok I,

3 lutego 2021.,

do czytań: Hbr 12,4–7.11–15; Mk 6,1–6

CZYTANIE Z LISTU DO HEBRAJCZYKÓW:

Jeszcze nie opieraliście się aż do przelewu krwi, walcząc przeciw grzechowi, a zapomnieliście o upomnieniu, z jakim się zwraca do was, jako do synów:

Synu mój, nie lekceważ karania Pana, nie upadaj na duchu, gdy On cię doświadcza. Bo kogo miłuje Pan, tego karze, chłoszcze zaś każdego, którego przyjmuje za syna.”

Trwajcież w karności! Bóg obchodzi się z wami jak z dziećmi. Jakiż to bowiem syn, którego by ojciec nie karcił?

Wszelkie karcenie na razie nie wydaje się radosne, ale smutne, potem jednak przynosi tym, którzy go doświadczyli, błogi plon sprawiedliwości. Dlatego opadłe ręce i osłabłe kolana wyprostujcie! Proste czyńcie ślady nogami, aby kto chromy nie zbłądził, ale był raczej uzdrowiony.

Starajcie się o pokój ze wszystkimi i o uświęcenie, bez którego nikt nie zobaczy Pana. Baczcie, aby nikt nie pozbawił się łaski Bożej, aby jakiś korzeń gorzki, który rośnie w górę, nie spowodował zamieszania, a przez to nie skalali się inni.

SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MARKA:

Jezus przyszedł do swego rodzinnego miasta. A towarzyszyli Mu Jego uczniowie. Gdy nadszedł szabat, zaczął nauczać w synagodze.

A wielu, przysłuchując się, pytało ze zdziwieniem: „Skąd On to ma? I co za mądrość, która Mu jest dana? I takie cuda dzieją się przez Jego ręce. Czy nie jest to cieśla, syn Maryi, a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas także Jego siostry?” I powątpiewali o Nim.

A Jezus mówił im: „Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony”.

I nie mógł tam zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku chorych położył ręce i uzdrowił ich. Dziwił się też ich niedowiarstwu. Potem obchodził okoliczne wsie i nauczał.

Trzeba przyznać, że treść dzisiejszego pierwszego czytania jest – by tak rzec – mocno niepoprawna obyczajowo, a może nawet i politycznie. Bo to chyba już na tym poziomie promowane jest tak zwane „bezstresowe wychowanie”, czyli traktowanie wychowanka jako partnera, który ma swoje prawa, ale niewiele, albo w ogóle obowiązków, a o jakimkolwiek karaniu go czy karceniu to nawet lepiej nie wspominać…

Tymczasem, Autor Listu do Hebrajczyków wzywa: Synu mój, nie lekceważ karania Pana, nie upadaj na duchu, gdy On cię doświadcza. Bo kogo miłuje Pan, tego karze, chłoszcze zaś każdego, którego przyjmuje za syna. Chyba zatem Bóg nie słucha dzisiejszych specjalistów od wychowania, bo ustawia wszystko według swoich, niezmiennych zasad.

A Autor natchniony bardzo zachęca, aby poddać się Bożej pedagogii, Bożemu prowadzeniu. Tak, temu właśnie niemodnemu, temu nie przystającemu do dzisiejszych tendencji, stylowi wychowawczemu. Stwierdza bowiem: Trwajcież w karności! Bóg obchodzi się z wami jak z dziećmi. Jakiż to bowiem syn, którego by ojciec nie karcił?

Po czym wyjaśnia: Wszelkie karcenie na razie nie wydaje się radosne, ale smutne, potem jednak przynosi tym, którzy go doświadczyli, błogi plon sprawiedliwości. W innym tłumaczeniu słowa te brzmią: Żadne karcenie początkowo nie wydaje się przyjemne, lecz jest bolesne. Później jednak pięknie owocuje w wychowankach pokojem i sprawiedliwością.

To taka oczywista oczywistość – przynajmniej dla osób z nieco starszego pokolenia. Słuszne karanie, karcenie, stawianie wymagań, egzekwowanie pewnych określonych praw i zasad – zawsze wyznaczały kierunek w wychowaniu. Tylko dzisiaj – jakoś tak inaczej…

Ale u Boga jest tak cały czas. Bóg kształtuje charakter i wytrwałość swoich wyznawców, prowadząc ich przez doświadczenia trudnej niekiedy codzienności, pomagając jednak w znoszeniu tych trudów. Stąd Autor Listu do Hebrajczyków wzywa: Dlatego opadłe ręce i osłabłe kolana wyprostujcie! Proste czyńcie ślady nogami, aby kto chromy nie zbłądził, ale był raczej uzdrowiony. Starajcie się o pokój ze wszystkimi i o uświęcenie, bez którego nikt nie zobaczy Pana. Baczcie, aby nikt nie pozbawił się łaski Bożej, aby jakiś korzeń gorzki, który rośnie w górę, nie spowodował zamieszania, a przez to nie skalali się inni.

Chodzi tu zatem także – jak słyszymy – o świadectwo, dawane innym, ale też o konsekwentne trwanie przy Panu. Wspomniany tu korzeń gorzki, który rośnie w górę, to symbol człowieka złego i gorszyciela. W tradycji żydowskiej takim uosobieniem zła był szczególnie Ezaw, starszy brat Jakuba, który przez swoją głupotę, lekkomyślność i zatwardziałe serce bezpowrotnie utracił przywilej pierworodnego syna. Jak pamiętamy – za miskę soczewicy. W Starym Testamencie jest jeszcze kilka postaci, totalnie uosabiających zło.

A właśnie chrześcijanie mają się całkowicie odżegnać od wszelkiego zła i skoro otrzymali odpuszczenie grzechów – dzięki ofierze Jezusa – nie mogą już wracać lekkomyślnie do grzechu. Bo to rzeczywiście spowodowałoby wielkie zamieszanie w sercach.

I może właśnie dlatego Bóg dopuszcza niekiedy trudne doświadczenia, przez które niejako karci swoje dzieci, ale tak naprawdę prowadzi je prostą drogą, aby nie błądziły po bezdrożach grzechów. Dlatego dopuszcza na nie również kary – chociaż dzisiaj nawet pasterze Kościoła odżegnują się od tego słowa i nie dopuszczają myśli o żadnych Bożych karach. Czy jednak dzisiejsze słowo Boże nie jest w tym względzie jednoznaczne?

Nie chodzi tu o maltretowanie dziecka, nie chodzi o przemoc w rodzinie. Chodzi o słuszne ojcowskie upomnienie, które może przyjąć formę kary, mającej za cel ukształtowanie w dziecku – by tak rzec – człowieka w człowieku. Czemu nie dopuścić myśli o Bożej karze, skoro przez tyle wieków ludzie wierzący – ale i Kościół nauczający – tym pojęciem się posługiwali?

Przecież nie od dziś wiadomo, że ojciec, który by nie reagował na zło i błędy swoich dzieci, który by swoich dzieci nie naprowadzał na właściwą drogę, bierze na siebie moralną odpowiedzialność za ich często całkowicie zwichrowane życie! Bo takie pociechy, których nikt nie nauczył rozróżniania dobra od zła i którym nikt nigdy nie postawił żadnej tamy dla ich samowoli, stają się szybko ciężarem nie tylko dla ojca i matki, ale dla całego otoczenia, w jakim żyją.

Zaraz bowiem w człowieku odzywa się egoizm i pycha, jak tego przykład mamy chociażby w dzisiejszej Ewangelii. Mieszkańcy Nazaretu nie rozpoznali w swoim Rodaku Mesjasza, a chociażby nawet tylko Nauczyciela, który wskazuje im drogi Boże. Nie, dla nich to był ciągle „kolega z podwórka”, „sąsiad z naprzeciwka”, „znajomy z młodych lat”. A i Jego rodzeństwo – rozumiemy, że to dalsze – także było im znane. Dlaczego więc mieliby widzieć w Nim kogoś więcej?

I nawet znaki, jakie czynił w okolicznych miejscowościach – o czym na pewno musieli słyszeć – nie robiły na nich wrażenia. Dlatego u nich nie uczynił ich zbyt wiele. A nawet słyszymy informację, że nie mógł tam zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku chorych położył ręce i uzdrowił ich. Dziwił się też ich niedowiarstwu. Potem obchodził okoliczne wsie i nauczał.

Samo nasuwa się pytanie: Co musiałoby się stać, żeby mieszkańcy Nazaretu wybudzili się z tego uśpienia, z tej pewności siebie, z tego lekceważącego podejścia? Czy gdyby spadło na nich jakieś mocne doświadczenie – przemówiłoby do nich?…

Tu rodzi się, moi Drodzy, refleksja, dotycząca także naszego życia: Czy kiedy nam się – by tak to ująć – „za dobrze” układa w życiu, nie oddalamy się przypadkiem od Boga? Nie próbujemy sobie radzić jedynie własnymi siłami, a Bóg przestaje być potrzebny?… Kiedy zaś takie doświadczenie przyjdzie – czy pomimo tego, że wówczas narzekamy, uskarżamy się na ciężki los, ale jednak nie jesteśmy wówczas bliżej Boga?…

Naprawdę, nie chodzi tu o to, aby pragnąć nieszczęścia i cierpienia, ale chyba powinniśmy pomyśleć nad tym, na ile stała jest nasza wiara i nasza jedność z Bogiem – czy nie zależy ona od humoru, nastroju, sprzyjających lub niesprzyjających okoliczności?… Czy jesteśmy w stanie sami postawić sobie wymagania moralne i konsekwentnie ich przestrzegać, żeby Bóg nie musiał nas upominać, czy wręcz nawet karać?

Czy w powodzeniu i niepowodzeniu – tak samo trwamy przy Panu, świadomi tego, że bez Niego nic nie znaczymy i niczego nie jesteśmy w stanie osiągnąć? A trudne doświadczenia, które nas spotkały lub spotykają – umiemy wykorzystać ku dobremu?…

Trudne pytania, prawda?… Ale nie uciekajmy od nich. Od odpowiedzi na nie zależy bowiem nasze życie tu, na ziemi, ale o wiele bardziej – życie wieczne.

Dodaj komentarz

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.