Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym urodziny przeżywają:
►Siostra Michaela Stępniak – Karmelitanka z Kodnia, a wcześniej: moja Uczennica, w czasie mojego pierwszego wikariatu;
►Maciej Przybysz – należący w swoim czasie do Wspólnoty młodzieżowej w Trąbkach, mój Chrześniak z Bierzmowania.
Życzę Obojgu wytrwałości w wierze! I zapewniam o modlitwie!
A oto dzisiaj, o godzinie 12:30, w naszym kościele parafialnym – Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Białej Podlaskiej, sprawowana będzie uroczysta Msza Święta w intencji naszych Rodziców, w pięćdziesiątą rocznicę zawarcia sakramentalnego Małżeństwa. Łącznie się z nami duchem, moi Drodzy! A kto może – to zapraszamy do naszego Sanktuarium!
A teraz już zapraszam do pochylenia się nad Bożym słowem dzisiejszej liturgii. Oto słówko Księdza Marka na dziś:
https://www.youtube.com/c/CatholicSurgut
Zatem, co Pan mówi dzisiaj tylko do mnie – tak bardzo osobiście? Z jakim konkretnym przesłaniem zwraca się do mnie? Duchu Święty – poprowadź…
Na głębokie i radosne przeżywanie Dnia Pańskiego – niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
Gaudium et spes! Ks. Jacek
29 Niedziela zwykła, C,
16 października 2022.,
do czytań: Wj 17,8–13; 2 Tm 3,14–4,2; Łk 18,1–8
CZYTANIE Z KSIĘGI WYJŚCIA:
Amalekici przybyli, aby walczyć z Izraelitami w Refidim.
Mojżesz powiedział wtedy do Jozuego: „Wybierz sobie mężów i wyruszysz z nimi na walkę z Amalekitami. Ja jutro stanę na szczycie góry z laską Boga w ręku”. Jozue spełnił polecenie Mojżesza i wyruszył do walki z Amalekitami. Mojżesz, Aaron i Chur wyszli na szczyt góry.
Jak długo Mojżesz trzymał ręce podniesione do góry, Izrael miał przewagę. Gdy zaś ręce opuszczał, miał przewagę Amalekita. Gdy ręce Mojżesza zdrętwiały, wzięli kamień i położyli pod niego, i usiadł na nim. Aaron i Chur podparli zaś jego ręce, jeden z tej, a drugi z tamtej strony. W ten sposób aż do zachodu słońca były jego ręce stale wzniesione wysoko. I tak zdołał Jozue pokonać Amalekitów i ich lud ostrzem miecza.
CZYTANIE Z DRUGIEGO LISTU ŚWIĘTEGO PAWŁA APOSTOŁA DO TYMOTEUSZA:
Najdroższy: Trwaj w tym, czego się nauczyłeś i co ci zawierzono, bo wiesz, od kogo się nauczyłeś. Od lat bowiem niemowlęcych znasz Pisma święte, które mogą cię nauczyć mądrości wiodącej ku zbawieniu przez wiarę w Chrystusie Jezusie. Wszelkie Pismo od Boga jest natchnione i pożyteczne do nauczania, do przekonywania, do poprawiania, do kształcenia w sprawiedliwości, aby człowiek Boży był doskonały, przysposobiony do każdego dobrego czynu.
Zaklinam cię wobec Boga i Chrystusa Jezusa, który będzie sądził żywych i umarłych, i na Jego pojawienie się, i na Jego królestwo: głoś naukę, nastawaj w porę, nie w porę, w razie potrzeby wykaż błąd, poucz, podnieś na duchu z całą cierpliwością, ilekroć nauczasz.
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:
Jezus odpowiedział swoim uczniom przypowieść o tym, że zawsze powinni modlić się i nie ustawać: „W pewnym mieście żył sędzia, który Boga się nie bał i nie liczył się z ludźmi.
W tym samym mieście żyła wdowa, która przychodziła do niego z prośbą: «Obroń mnie przed moim przeciwnikiem». Przez pewien czas nie chciał; lecz potem rzekł do siebie: «Chociaż Boga się nie boję ani z ludźmi się nie liczę, to jednak, ponieważ naprzykrza mi się ta wdowa, wezmę ją w obronę, żeby nie przychodziła bez końca i nie zadręczała mnie»”.
I Pan dodał: «Słuchajcie, co ten niesprawiedliwy sędzia mówi. A Bóg, czyż nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy dniem i nocą wołają do Niego, i czy będzie zwlekał w ich sprawie?
Powiadam wam, że prędko weźmie ich w obronę. Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?»
Doprawdy, urzekające i poruszające serca są te dwa obrazy, jakie rysuje dziś przed naszymi oczami liturgia Słowa: obraz wzniesionych do Nieba rąk Mojżesza, podtrzymywanych od pewnego momentu przez Aarona i Chura, oraz obraz wdowy, zadręczającej niesprawiedliwego sędziego aż do momentu, kiedy ten wreszcie decyduje się spełnić jej prośbę.
W obu tych przypadkach mamy do czynienia z sytuacją jakiejś bezradności i poszukiwania pomocy u kogoś większego i mocniejszego. Tym kimś w historii, opisanej w pierwszym czytaniu, jest Bóg, a w przypowieści Jezusa – sędzia, w dodatku niesprawiedliwy, a więc taki, który swoją postawą przeczył pełnionej przez siebie misji, polegającej przecież na wymierzaniu sprawiedliwości i na obronie sprawiedliwości.
Tymczasem, Jezus wyraźnie zaznacza, że sędzia ów był niesprawiedliwy, co konkretnie wyrażało się w tym, że «Boga się nie boi i nie liczy się z ludźmi». Swoją drogą, to bardzo ciekawe sformułowanie, dość oryginalnie, ale też i dokładnie określające człowieka, który sam dla siebie jest wyrocznią i punktem odniesienia. Taki ktoś jest chyba ostatnią osobą, u której chcielibyśmy załatwiać jakiegokolwiek sprawy i którą chcielibyśmy o cokolwiek prosić.
Bo można się domyślać, że ktoś taki nawet swoim spojrzeniem mrozi człowieka, a na pewno go zniechęca do wypowiedzenia choćby jednego zdania. I całą swoją postawą, sposobem bycia, mówienia, reagowania – tacy ludzie wręcz odpychają od siebie, a nie przyciągają interesantów, którzy u nich mogliby szukać jakiejś pomocy.
A tymczasem, skromna, uboga wdowa – zupełnie nie wiedzieć, skąd mająca w sobie taką odwagę i przekonanie – właśnie do takiego człowieka idzie po pomoc. Do tego niesprawiedliwego sędziego! I nie idzie do niego po to, aby w ciemnym kącie zająć ostatnie miejsce w kolejce, albo zdobyć dwudziesty siódmy numerek w rejestracji, ale idzie bezpośrednio do niego, idzie bardzo odważnie i wprost, otwarcie mówi mu o swojej sprawie i domaga się pomocy!
Moi Drodzy, usłyszmy dobrze to słowo: domaga się! Wręcz żąda! Nie daje za wygraną, dobija się właśnie do tego sędziego i oczekuje od niego – tu i teraz – bardzo konkretnej pomocy! Czyli nie takiej reakcji, jaką my ciągle słyszymy w urzędach, albo w różnych międzyludzkich relacjach, że: „Zobaczę, co da się zrobić…”, „Przyjdź jutro, będziemy w kontakcie…”; „Zadzwonię, jak coś będę wiedział…”; „Trzymam rękę na pulsie i coś spróbuję załatwić…”.
Nie, uboga wdowa wprost zadręczała tego niesprawiedliwego człowieka swoimi prośbami, które – jako rzekliśmy – w którymś momencie przestały być prośbami, a stały jednym, natarczywym domaganiem się bardzo konkretnej interwencji.
Sam niesprawiedliwy sędzia, będący adresatem próśb kobiety, tak o tym mówi: Chociaż Boga się nie boję ani z ludźmi się nie liczę, to jednak, ponieważ naprzykrza mi się ta wdowa, wezmę ją w obronę, żeby nie przychodziła bez końca i nie zadręczała mnie.
A Jezus tak to komentuje: Słuchajcie, co ten niesprawiedliwy sędzia mówi. A Bóg, czyż nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy dniem i nocą wołają do Niego, i czy będzie zwlekał w ich sprawie? Powiadam wam, że prędko weźmie ich w obronę.
Tylko, że… Właśnie… Jest to jedno: „ale”… To jedno bardzo ważne zastrzeżenie, które Jezus wyraził w pytaniu: Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie? Okazuje się bowiem, że Bóg jest chętny dawać nam ciągle to, co dobre, a nawet dokonywać w naszym życiu prawdziwych cudów, tylko… czy my rzeczywiście wierzymy, że może tego dokonać? A jeżeli mówimy, że wierzymy, to jak to konkretnie wyrażamy: jakimi naszymi postawami, zachowaniami, także słowami?…
Mojżesz trzymał ręce w górze, wyciągnięte do Boga w geście błagalnym, aż do zachodu słońca. Zatem, to nie było piętnaście minut, to nie był jeden, krótki i efektowny gest – to było długie trwanie w postawie błagalnej przed Panem, bo przecież z jednej strony była to modlitwa do Boga, z drugiej jednak – było to wyraźne wskazanie całemu światu, skąd przyjdzie pomoc, skąd jej należy oczekiwać, dokąd należy kierować wszystkie swoje modlitwy, pragnienia; swoje spojrzenia….
Wzniesione ręce Mojżesza wskazywały kierunek i cel wszystkich naszych ludzkich dążeń i pragnień: Niebo! To stamtąd miała przyjść pomoc – i rzeczywiście przyszła. Jozue, walczący poniżej, pod ową górą, na której Mojżesz trwał na modlitwie, tylko dlatego zwyciężył, że Mojżesz trzymał ręce w górze. Do końca! I że to właśnie on je trzymał. Nie Aaron, czy Chur, czy ktokolwiek inny. To miały być ręce Mojżesza – tak chciał Bóg.
Dlatego to dwaj towarzyszący mu ludzie podtrzymywali jego ręce, a nie – powiedzmy – wznosili swoje. I nie próbowali razem z Mojżeszem „poluzować” sobie, odpuścić, zrobić małą przerwę – nic z tych rzeczy. Kiedy Mojżesz już nie dawał rady, oni natychmiast wpadli na ten najprostszy, ale jednocześnie genialny pomysł, żeby mógł on dalej trwać w tym pięknym geście.
I już może nie trzeba tutaj dopowiadać i dywagować, że owe wzniesione przez tyle godzin ręce – nawet podtrzymywane przez innych – i tak musiały zdrętwieć, gdyż takie są prawa natury, tak funkcjonuje ludzki organizm, tak to wygląda od strony medycznej. Tymczasem jednak, tu nie chodzi o prawidłowości medyczne, biologiczne czy inne, ale o naukę, jaka płynie z opisywanego wydarzenia także dla nas, żyjących tu i teraz: my mamy także wznosić swoje ręce do Boga. A dokładniej: swoje serca!
I mamy w tym znoszeniu po prostu trwać. Czyli nie mówimy o pojedynczym, spektakularnym geście, nawet może efektownym, ale o cichym, cierpliwym i konsekwentnym – trwaniu przed Panem; trwaniu na modlitwie; trwaniu naszym osobistym. Pomimo wszystko i wbrew wszystkiemu!
Wbrew własnym ograniczeniom i pomimo najróżniejszych ludzkich reakcji. A w całej sprawie tak naprawdę możemy być pewni tylko jednej reakcji: Bożej. Tutaj możemy być pewni, że kiedy człowiek będzie trwał, to się doczeka. To otrzyma. To doświadczy pomocy. Bo skoro niesprawiedliwy sędzia uległ takiej właśnie postawie biednej wdowy, to czyż Bóg nie ulegnie wołaniu, jakie wznosi się do Niego z serc, nakierowanych na Niego?
Skoro niesprawiedliwy sędzia uległ, to sprawiedliwy Bóg będzie zwlekał? Oczywiście, że nie będzie. Zareaguje na wytrwałe wołanie do Niego z wiarą. Tylko – właśnie… Czy tej wiary ludziom wystarczy? Czy w ogóle: Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie? Czy znajdzie ją choćby w kilku sercach, czy ten świat już tak się zapętli w swoich absurdach i już tak uwierzy we wszystko inne i wszystkich innych, że dla Boga i Jego wcielonego Syna już w ludzkich sercach miejsca nie będzie?…
To bardzo dramatyczna perspektywa. Ale czyż nierealna? Naprawdę?…
Dlatego Paweł Apostoł, do swego ucznia, młodego Biskupa Tymoteusza, zwraca się wprost: Trwaj w tym, czego się nauczyłeś i co ci zawierzono, bo wiesz, od kogo się nauczyłeś. Od lat bowiem niemowlęcych znasz Pisma święte, które mogą cię nauczyć mądrości wiodącej ku zbawieniu przez wiarę w Chrystusie Jezusie.
Moi Drodzy, czy dokładnie takie słowa mógłby Paweł skierować do nas: do mnie i do Ciebie? Czy stać mnie na odwagę trwania? Czy stać mnie na to, żeby trwać w tym, czego się nauczyłem? A czego w ogóle nauczyłem się w sprawach wiary, w sprawach moralności chrześcijańskiej?
I czy faktycznie – znam Pismo Święte? Przecież mam z nim – w różnorakiej formie – kontakt od dziecka. Czy mogę zatem powiedzieć, że je znam?…
Zobaczmy, moi Drodzy, jak bardzo aktualne jest to Boże wezwanie, jak bardzo konsekwentnie Bóg trwa w swoim otwarciu na człowieka i życzliwości wobec niego! Tylko czy człowiek trwa w swojej miłości do Boga? A jeżeli tak, to w czym się to konkretnie wyraża?
Apostoł Paweł wskazuje konkretną formę trwania we właściwej postawie przed Bogiem – trwania w wierze. Tak mówi do swego ucznia Tymoteusza: Głoś naukę, nastawaj w porę, nie w porę, w razie potrzeby wykaż błąd, poucz, podnieś na duchu z całą cierpliwością, ilekroć nauczasz. Jakoś nam ten obraz nie pasuje do wzniesionych rąk. Tu raczej mowa o zakasaniu rękawów i zaangażowaniu rąk do roboty, a nie wznoszeniu ich do Boga.
W rzeczywistości, to wznoszenie – nawet w takiej bardzo dokładnej, fizycznej formie – też jest konieczne. My musimy jak najczęściej nasze ręce wznosić do Nieba, ale też jak najczęściej składać do modlitwy. Przede wszystkim jednak – mamy mieć tam wzniesione nasze serca! To bardzo ważne: nasze wewnętrzne, nasze duchowe nastawienie, ma być świadectwem i wyrazem naszej wiary!
Raz jeszcze podkreślmy: nie pojedyncze zrywy i jednorazowe dokonania, choćby najwspanialsze, ale codzienne trwanie przed Panem – cierpliwe i wierne wypełnianie swoich zadań dla Niego i ze względu na Niego. I dobijanie się do Jego łaskawości ze wszystkimi swoimi problemami. Bez względu na to, co powiedzą ludzie i co powiedzą wszyscy niesprawiedliwi świata. Na szczęście, Bóg jest sprawiedliwy, Bóg jest miłosierny, Bóg jest łaskawy – i nigdy nie zawodzi.
Dlatego trzeba się Go trzymać – by tak rzec – oburącz, całym sercem. Choćby się waliło i paliło – trzymać się Go jak najmocniej! I choćby cały świat śmiał się z nas i w czoło pukał, pokazując, że to takie nienormalne, nienowoczesne, przestarzałe, będące jedynie wyrazem jakiejś tradycji, dobre tylko dla starszych osób, na emeryturze – pomimo tego wszystkiego: trzymać się Boga i trwać przy Nim! Nie zniechęcać się, nie odchodzić, nie robić sobie przerw – choćby przychodziło ludzkie zniechęcenie i zmęczenie. Cały czas trwać przy Panu! Z wiarą – z wielką wiarą!
I świadczyć o tej wierze, świadczyć o Bogu – na prawo i lewo – w porę i nie w porę. Dla ludzi to będzie często nie w porę, ale dla Królestwa niebieskiego zawsze jest w porę, bo nie ma takiej pory, kiedy by nie należało dawać świadectwa wierze. A szczególnie w sytuacji, w której świat będzie chciał nas uciszyć, zagłuszyć; kiedy będą do nas docierały sygnały, a może wprost upomnienia i pretensje, że nie powinniśmy, że to nie pora na to, że nie wypada, nie trzeba, że na te sprawy przyjdzie jeszcze czas, bo teraz układ polityczny jest niekorzystny, albo ludzie mają inne sprawy na głowie…
Jeżeli takie sygnały do nas dobierają, to właśnie wszystkie one są znakiem i potwierdzeniem, że jest to najlepsza pora, żeby o wierze świadczyć. I żeby z tym swoim świadectwem – jak mówi Paweł – wręcz nastawać. Nie narzucać się komuś nachalnie, ale też nie chować się ze wstydem, z poczuciem jakiegoś kompleksu niższości. Wprost przeciwnie: odważnie i jednoznacznie świadczyć – z wielką mocą i z wielką wiarą.
Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie? Czy znajdzie ją we mnie?…