Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym rocznicę zawarcia sakramentalnego Małżeństwa przeżywają dziś Magdalena i Krzysztof Fabisiakowie, czyli Moderator naszego bloga i Jego Żona. Dziękując nie tylko za opiekę nad blogiem, ale i za naszą wieloletnią dobrą znajomość, życzę ciągłego wzmacniania się i wzrostu miłości do Boga i miłości wzajemnej. Zapewniam o modlitwie!
Urodziny natomiast przeżywa Kamila Kowalczyk – Studentka UMCS, ale pochodząca z naszej Diecezji, Uczestniczka wielu naszych audycji w KRP i niektórych naszych wyjazdów. Dziękując Jej za wielorakie, twórcze zaangażowanie, życzę wszelkich Bożych darów. I także zapewniam o modlitwie!
Moi Drodzy, dzisiaj – po kilku miesiącach przerwy – zapraszam na audycję: AKADEMICKIE GAUDEAMUS:
https://siedlce.podlasie24.pl/kosciol/duszpasterstwo-akademickie-zaprasza-na-audycje-20231012171237
Od dzisiaj będą się one odbywały co miesiąc i – prawdopodobnie – dwa razy w miesiącu, będziemy je przeplatać z audycjami kodeńskimi, ale to wszystko się jeszcze ustala. W każdym razie – dzisiaj zapraszam, o 21:40. Można nas słuchać także w internecie, na stronie Katolickiego Radia Podlasie. Zachęcam do łączności z nami: telefonicznej, internetowej, smsowej… A nade wszystko – duchowej!
I już zapraszam do pochylenia się nad Bożym słowem dzisiejszej liturgii. Oto słówko Księdza Marka na dziś:
https://www.youtube.com/c/CatholicSurgut
Zatem, co Pan do mnie dzisiaj konkretnie mówi, co mi na dziś wskazuje jako główną myśl, główne przesłanie? Duchu Święty, natchnij i poprowadź!
Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
Gaudium et spes! Ks. Jacek
Piątek 27 Tygodnia zwykłego, rok I,
Wspomnienie Bł. Honorata Koźmińskiego, Kapłana,
13 października 2023.,
do czytań: Jl 1,13–15;2,1–2; Łk 11,15–26
CZYTANIE Z KSIĘGI PROROKA JOELA:
Przepaszcie się, a płaczcie, kapłani; narzekajcie, słudzy ołtarza, wejdźcie i nocujcie w worach, słudzy Boga mojego, bo zniknęła z domu Boga waszego ofiara z pokarmów i napojów.
Zarządźcie święty post, zwołajcie uroczyste zgromadzenie, zbierzcie starców, wszystkich mieszkańców ziemi do domu Pana, Boga waszego, i wołajcie do Pana: Ach, biada! Co za dzień! Blisko jest dzień Pana, a przyjdzie jako spustoszenie od Wszechmogącego.
Dmijcie w róg na Syjonie, a wołajcie na górze mej świętej! Niechaj zadrżą wszyscy mieszkańcy kraju, bo nadchodzi dzień Pana, bo jest już bliski. Dzień ciemności i mroku, dzień obłoku i mgły. Jak zorza poranna, rozciąga się po górach lud wielki a mocny, któremu równego nie było od początku i nie będzie po nim nigdy aż do lat przyszłych pokoleń.
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:
Gdy Jezus wyrzucał złego ducha, niektórzy z tłumu rzekli: „Przez Belzebuba, władcę złych duchów, wyrzuca złe duchy”. Inni zaś, chcąc Go wystawić na próbę, domagali się od Niego znaku z nieba.
On jednak znając ich myśli rzekł do nich: „Każde królestwo wewnętrznie skłócone pustoszeje i dom na dom się wali. Jeśli więc i szatan sam z sobą jest skłócony, jakże się ostoi jego królestwo? Mówicie bowiem, że Ja przez Belzebuba wyrzucam złe duchy. Lecz jeśli Ja przez Belzebuba wyrzucam złe duchy, to przez kogo je wyrzucają wasi synowie? Dlatego oni będą waszymi sędziami. A jeśli Ja palcem Bożym wyrzucam złe duchy, to istotnie przyszło już do was Królestwo Boże. Gdy mocarz uzbrojony strzeże swego dworu, bezpieczne jest jego mienie. Lecz gdy mocniejszy od niego nadejdzie i pokona go, zabierze wszystką broń jego, na której polegał, i łupy jego rozda.
Kto nie jest ze Mną, jest przeciwko Mnie; a kto nie zbiera ze Mną, rozprasza.
Gdy duch nieczysty opuści człowieka, błąka się po miejscach bezwodnych, szukając spoczynku. A gdy go nie znajduje, mówi: «Wrócę do swego domu, skąd wyszedłem». Przychodzi i zastaje go wymiecionym i przyozdobionym. Wtedy idzie i bierze siedem innych duchów, złośliwszych niż on sam; wchodzą i mieszkają tam. I staje się późniejszy stan owego człowieka gorszy niż poprzedni”.
Prorok Joel wzywa do nawrócenia! A może nawet nie tyle od razu do szeroko rozumianego nawrócenia, jako zmiany stylu całego życia, ale (jedynie) do okazania żalu za grzechy. Co ciekawe, koncentruje się na zewnętrznych oznakach tego żalu.
Słyszymy takie jego wezwanie: Przepaszcie się, a płaczcie, kapłani; narzekajcie, słudzy ołtarza, wejdźcie i nocujcie w worach, słudzy Boga mojego, bo zniknęła z domu Boga waszego ofiara z pokarmów i napojów. I zaraz potem: Zarządźcie święty post, zwołajcie uroczyste zgromadzenie, zbierzcie starców, wszystkich mieszkańców ziemi do domu Pana, Boga waszego, i wołajcie do Pana: Ach, biada! Co za dzień! Blisko jest dzień Pana, a przyjdzie jako spustoszenie od Wszechmogącego. Dmijcie w róg na Syjonie, a wołajcie na górze mej świętej! Niechaj zadrżą wszyscy mieszkańcy kraju, bo nadchodzi dzień Pana, bo jest już bliski.
Czy słyszymy tu cokolwiek o gruntownej zmianie postępowania, o zmianie życia? Nie. Tylko o wykonaniu pewnych zewnętrznych znaków, gestów i zachowań, które mają wyrazić cały wewnętrzny żal człowieka za popełnione zło i chęć jego naprawienia. Tak się możemy przynajmniej domyślać, bo akurat fragment, stanowiący dzisiejsze pierwsze czytanie, o tym wprost nie mówi.
Koncentruje się jedynie na wykonaniu zewnętrznych gestów, znaków i praktyk. Nawołuje – tak konkretnie – do narzekania, nocowania w worach, zarządzenia postu, dęcia w róg, wołania na górze… To są przecież jedynie zewnętrze gesty, prawda?
Oczywiście, że tak. Ale – z drugiej strony – to właśnie u Proroka Joela słyszmy słowa, które odczytujemy rokrocznie w Środę Popielcową: Rozdzierajcie jednak Wasze serca, a nie szaty! A więc jednak! Nie tylko zewnętrzne demonstrowanie żalu, nie tylko gesty i czynności rytualne, oznaczające żal za grzechy – ale prawdziwy żal! Prawdziwa skrucha serca! Prawdziwa chęć przemiany!
Natomiast – i to jest właśnie owa ważna myśl, którą musimy sobie wziąć do serca – te gesty i znaki też są ważne. I potrzebne! Konieczne są znaki, konieczne są gesty – i to dokonane przez człowieka wobec Boga! Zwróćmy na to uwagę! Bo gdyby jeszcze chodziło o znaki, dawane drugiemu człowiekowi, to jakoś byłoby to nas zrozumiałe, bo jeden człowiek nie wie nigdy do końca, co tak naprawdę myśli i co tak naprawdę wewnętrznie przeżywa ten drugi, więc są potrzebne takie gesty, by mu to pokazać. Ale Bogu je pokazywać? Po co?
Przecież On i tak najlepiej wie, co człowiek nosi w swoim sercu i co w nim ukrywa. To po co Mu trzeba to pokazywać, mówić Mu o tym? Ktoś złośliwy może nawet powiedzieć: po co te szopki, te scenki rodzajowe, a wręcz wygłupy – z tymi worami, noszonymi na sobie, z posypywaniem głów popiołem, biadoleniem, płaczem na pokaz?…
Oczywiście, tak można to wszystko skwitować. Ale można też głęboko w sercu przeżyć prawdziwy żal za grzechy, uzewnętrzniony nie tyle ze względu na Boga – bo On rzeczywiście doskonale i bezbłędnie wie, co człowiek nosi w swoim sercu – co ze względu na nas. Te gesty i znaki potrzebne są przede wszystkim nam samym! Po co? A właśnie po to, abyśmy sami w swoim sercu głęboko przeżyli ów żal za grzechy i abyśmy sami nadali mu pewną uroczystą i zewnętrzną, a przez to – bardziej oficjalną formę. W ten zaś sposób – abyśmy bardziej uszanowali Boga, uczcili Go, i w sposób bardziej godny Jego majestatu i wielkości, za swoje grzechy przeprosili.
Bo można – owszem – jedynie w ciszy własnego serca ów żal przeżyć. Można. I też będzie on – oby był! – szczery i głęboki. Ale można uczynić to uroczyście, oficjalnie, a dzisiaj powiedzielibyśmy jeszcze: w sposób liturgiczny. A to potrzebne jest i nam samym – i tym, wśród których żyjemy, dla których będzie to także pewne świadectwo, a jednocześnie zachęta, aby i oni za swoje grzechy żałowali, uświadomiwszy je sobie bardzo szczerze.
A tak w ogóle, to nie tylko na odcinku żalu za grzechy, ale na każdym innym – gdy idzie o nasze relacje z Bogiem – ważnym jest, aby dokonywały się one nie tylko w ciszy naszego serca, ale aby przybierały również formę zewnętrzną, oficjalną, uroczystą, wyrażoną w gestach, zachowaniach i konkretnych czynnościach. Także liturgicznych. Ale też – wynikających z tradycji i pięknych zwyczajów.
Jeszcze raz podkreślmy: nie Bogu to jest potrzebne. To nam samym jest potrzebne. Bo inaczej może nam grozić taki cynizm, jakim wykazali się dzisiejsi rozmówcy Jezusa, mówiąc: Przez Belzebuba, władcę złych duchów, wyrzuca złe duchy. Usłyszeliśmy to w Ewangelii. Czyli, moc Jezusa jest tak ograniczona, że aby wyrzucić z kogoś złego ducha, to musi On wejść z nim w konszachty i jakoś się z nim dogadać. A przecież oczywistym jest, że to nieprawda!
Dlatego Jezus daje im taką odpowiedź: Mówicie […], że Ja przez Belzebuba wyrzucam złe duchy. Lecz jeśli Ja przez Belzebuba wyrzucam złe duchy, to przez kogo je wyrzucają wasi synowie? Dlatego oni będą waszymi sędziami. A jeśli Ja palcem Bożym wyrzucam złe duchy, to istotnie przyszło już do was Królestwo Boże.
No, właśnie! Czy o te same konszachty ze złym duchem oskarżą swoich rodaków – a może nawet rzeczywiście: swoich własnych synów, jeśli ci, współpracując z Jezusem i Jego mocą, także dokonywali rzeczy niezwykłych? Przecież to absurd! Ale to może właśnie dlatego Jezus, dokonując wielu owych znaków i cudów, zawsze jasno wskazywał, że nie po to je czyni, aby kogoś zaszokować, czy zachwycić, ale aby wzmocnić wiarę tych, wobec których i dla których je czynił.
I pomimo tego, że wszystkich tych znaków mógł dokonywać – by się tak współcześnie wyrazić – zdalnie, a nawet niektórych tak właśnie dokonał, jak uzdrowienie sługi setnika, to jednak w większości przypadków zależało Mu, aby wszystko się dokonało na oczach ludzi, aby dotknąć chorego, położyć na niego ręce, przemówić do niego bezpośrednio… Oczywiście, dokonywał uzdrowienia swoją Boską mocą, a więc tą, którą miał w sobie. Jednak bardzo chciał, aby towarzyszyły temu zewnętrzne gesty i znaki – takie, które ludzie będą w stanie wyraźnie odczytać.
Dlatego również ważnym jest, aby i naszej wewnętrznej postawie wiary towarzyszyły znaki, które będą ją potwierdzały w oczach całego naszego otoczenia, ale także – będą ją wzmacniały w naszych własnych oczach!
Ważne są zatem nasze postawy na modlitwie, w tym szczególnie – postawa klęcząca. Ważne są wszystkie znaki krzyża, jakie starannie czynimy na sobie na początku i na końcu modlitwy, ale także – na początku posiłku i po nim, przed podróżą, czy przechodząc przed kościołem. Nie mówiąc już o tym, jak ważne są wszystkie nasze dobre uczynki, będące najbardziej czytelnymi znakami naszej wiary, naszego głębokiego życia wewnętrznego. Oby tylko to nasze życie wewnętrzne było jak najbardziej głębokie! A wówczas – niech także będzie potwierdzane czytelnymi i przekonującymi znakami, czynionymi odważnie na zewnątrz!
Jeszcze raz podkreślmy: jest to bardzo ważne i bardzo potrzebne całemu światu. Jednak – o wiele bardziej – jest to bardzo potrzebne nam samym!
Wiedział o tym dobrze i dlatego całe swoje życie uczynił jednym wielkim świadectwem wiary Patron dnia dzisiejszego, Błogosławiony Ojciec Honorat Koźmiński, Kapucyn. Co o nim wiemy?
Jako Wacław Koźmiński, urodził się w rodzinie inteligenckiej, w dniu 16 października 1829 roku, w moim rodzinnym mieście, Białej Podlaskiej. Był bardzo zdolny! Po ukończeniu gimnazjum w Płocku, studiował na wydziale budownictwa warszawskiej Szkoły Sztuk Pięknych. Będąc w gimnazjum, zaniechał jednak praktyk religijnych, a w czasie studiów zupełnie stracił wiarę.
23 kwietnia 1846 roku, został aresztowany pod zarzutem udziału w spisku i osadzony w X pawilonie Cytadeli Warszawskiej. Wówczas ciężko zachorował. Powracając do zdrowia, przemyślał dokładnie swoje życie i nawrócił się. Uwolniony z więzienia po blisko roku, podjął dalsze studia, a jednocześnie prowadził bardzo surowy tryb życia. Po ukończeniu studiów, w dniu 8 grudnia 1848 roku, wstąpił do zakonu kapucynów. Już 21 grudnia tegoż roku, przyjął habit zakonny i otrzymał imię Honorat. Pierwszą profesję złożył dokładnie rok później.
Chociaż pragnął być jedynie bratem zakonnym, przełożeni polecili mu przygotowywać się do kapłaństwa. Po ukończeniu studiów teologicznych, przyjął święcenia kapłańskie, w dniu 27 listopada 1852 roku. Wkrótce został mianowany profesorem retoryki oraz sekretarzem prowincjała, wykładowcą teologii, nadzwyczajnym rekolekcjonistą i spowiednikiem wielu ludzi szczerze się nawracających. Zasłynął na całą Warszawę jako znakomity rekolekcjonistą i misjonarz ludowy.
Pracując w Trzecim Zakonie Świętego Franciszka, gorliwie działał w różnych kościołach stolicy. Swoją głęboką religijnością i troską o człowieka zjednywał wielu ludzi dla Chrystusa. W 1861 roku, po kasacie zakonów przez władze carskie, Ojciec Honorat został przewieziony do Zakroczymia pod Warszawą. Pomimo trudnych warunków, tworzył tam dalej grupy tercjarek. Około 1889 roku zwrócił się do Stolicy Apostolskiej o zatwierdzenie pierwszych zgromadzeń bezhabitowych. W tym też samym roku uzyskał aprobatę. Dzięki temu powstało dwadzieścia sześć stowarzyszeń tercjarskich, z których na przestrzeni lat uformowało się szesnaście zgromadzeń zakonnych.
Ojciec Honorat stał się odnowicielem życia zakonnego i twórcą jego nowej formy, zbliżonej do dzisiejszych instytutów świeckich. Poprzez swoje duchowe córki i synów starał się docierać do wszystkich środowisk i odradzać w społeczeństwie ducha gorliwości pierwszych chrześcijan. Kierował tymi wspólnotami przez konfesjonał i korespondencję, ponieważ rząd carski nie pozwalał na formowanie się nowych zakonów, zaś w roku 1864 skasował zakon kapucynów, pozostawiając tylko klasztor w Nowym Mieście nad Pilicą. Spośród powstałych wówczas, do dziś istnieją trzy zgromadzenia habitowe i czternaście bezhabitowych.
Zgromadzenia Ojca Honorata podejmowały prace charytatywne i apostolskie – między innymi – wśród młodzieży szkolnej i rzemieślniczej, w fabrykach, wśród ludu wiejskiego, w przytułkach dla ludzi starych i upośledzonych. Niestety, gdy w 1893 roku, na terenie Królestwa powstał ruch mariawitów, zaszkodził on opinii Ojca Honorata. W związku z tym, w 1908 roku biskupi zreorganizowali jego zgromadzenia. Stolica Apostolska zatwierdziła ich postanowienie, zalecając Ojcu Honoratowi powstrzymanie się od dalszego kierowania nimi. Przyjął on to z pokorą i posłuszeństwem.
Ostatecznie osiadł w Nowym Mieście nad Pilicą. Tam też, w 1895 roku, został komisarzem generalnym polskiej prowincji kapucynów, przyczyniając się do znacznego rozwoju zakonu. Jednocześnie prowadził intensywną pracę pisarską, zabierał głos w aktualnych sprawach, zajmował się zagadnieniami społecznymi. Był człowiekiem wielkiej gorliwości, jeśli chodzi o zbawienie dusz. Wiele godzin spędzał w konfesjonale. Praktykował surowe umartwienia, sporo czasu spędzał na modlitwie.
Pozbawiony z czasem słuchu i cierpiący fizycznie, resztę swego życia spędził na modlitwie i kontemplacji. Wyczerpany pracą apostolską, zmarł w opinii świętości, w dniu 16 grudnia 1916 roku. W dniu 16 października 1988 roku, w dziesiątą rocznicę swego Pontyfikatu, beatyfikował go Jan Paweł II.
A oto co nasz dzisiejszy Patron sam pisał w dziele zatytułowanym „O zgromadzeniach ukrytych przed światem”: „Życie zakonne jest instytucją Boską i ustać nie może, bo bez niego nie mogłaby być wypełniona Ewangelia Święta. Dlatego Duch Święty nie przestaje wzbudzać powołań do tego życia nawet w czasie prześladowania. Gdy więc dusze tak powołane nie mogą mieć sposobności poświęcenia się jawnie Bogu, dla braku klasztorów, muszą obmyślać sposoby służenia Bogu skrycie.
Bez nich nie byłoby dusz, które by z miłości Boga opuszczały ojca, matkę, brata, siostrę, żonę, męża, dzieci, dom i rolę dla zachowania rad ewangelicznych; które by żyły w czystości i zapierały się siebie, żyjąc pod posłuszeństwem i opuszczając świat i wszystko, co jest na świecie; żyły w ubóstwie i szukając tylko królestwa Bożego i sprawiedliwości Jego, resztę miały z Opatrzności Bożej dodane, jak to wszystko zaleca Ewangelia Święta, a tylko w zgromadzeniach zakonnych znaleźć można.
Głównym zadaniem ukrytych zgromadzeń jest najgłębsze ukrycie przed światem swego powołania, złożenie z siebie ofiary Bogu – ale tak, aby o tej ofierze nikt z ludzi nie wiedział. Bo jeśli dobrze jest ukrywać dary Boże, to czyż nie należy ukryć głęboko tego daru, tej łaski nad łaskami, jaką jest powołanie, aby ono było tajemnicą między nami i Bogiem, aby pochwały ludzkie tej ofiary nie zbrudziły, aby ją czystą i niepokalaną dochowano do końca. […]
Ukrycie przed światem, to życie ciche, pracowite, to bohaterskie nieraz poświęcenie się dla Boga, nikomu nie znane, tylko Bogu, nie uczczone przez nikogo, owszem – zewsząd spotykające się ze śmiechem i wzgardą ludzi, jest największą ozdobą tych zgromadzeń, jest ich pięknością. […]
Ukrycie przed światem jest najdoskonalszym środkiem osiągnięcia wpływu na innych, do rozszerzania wszędzie królestwa Bożego i szukania dusz ginących, do zaciągnięcia po całej ziemi zbawczych sieci Chrystusowych, do rozjaśniania wszelkich ciemności, przedostania się wszędzie światła Bożego i rozrzucenia wszędzie płomyków Bożej miłości.” Tyle z pism Błogosławionego Ojca Honorata Koźmińskiego.
Wsłuchani w te jego słowa, wpatrzeni w przykład jego świętości, jak wreszcie także zasłuchani w słowo Boże dzisiejszej liturgii, zapytajmy samych siebie raz jeszcze, jak ugruntowane i głębokie jest nasze życie wewnętrzne – i po czym to widać na zewnątrz?…
– Matko życia, dziękujemy za to, że byłaś w szczególny sposób 13 maja 1981 roku z Janem Pawłem II, czując przy sobie Twoją opiekuńczą obecność.
– Dziękujemy Ci, Najświętsza Maryjo Fatimska.
[- Nadejście pokoju między Rosją a Ukrainą.
– Powierzam Ci, Maryjo, z nadzieją.]
(Litania Matki Bożej Fatimskiej, zgodnie z aktem poświęcenia św. Papieża Jana Pawła II w Fatimie w 1991 r.)
*[ ]- mój dodatek
Amen.
xJ
W codziennym rytmie bardzo trudno jest opowiedzieć się za Dobrem, tak by jednocześnie nie zahaczyć o zło. Konieczne jest wydarcie z doby choć jednej godziny, żeby spotkać się z Nauczycielem miłości i do Niego kierować prośby żeby uleczył chore miejsca. Szczególnie, gdy tak jak w moim przypadku, jest się dość roztargnionym, podatnym na przyjmowanie wszystkiego, tylko nie tego co najistotniejsze. Dlatego ten czas z Jezusem jest taki ważny. Wiem że nie często o to zabiegam i w końcu po wielu miesiącach a może i latach dociera do mnie, że moje „ucieczki” są wyłącznie marnowaniem czasu. Coś jak by-pass poza urządzeniem, takie obejście, gdzie główne działanie nie idzie przez Centralę, czyli serce. Oczywiście, żeby nie było tak łatwo, wszystko jest podszyte „myślami o Jezusie, o miłości do ludzi”, ale po zebraniu wszystkiego do kupy okazuje się, że całkiem dobrze to się ma tylko teoria, np. wypowiadanie się o pięknie miłości (Chrystusowej)… Co z tego, skoro naszych wspólnych spotkań jest tak niewiele. Patrzę na to od dłuższego czasu jak na coś na co już nie mogę patrzeć, czego nie chcę. Jest nudne, niepotrzebne, przytłaczające wręcz. Zatem muszę wyszarpywać czas dla mojego Mistrza, jedynego jakiego w życiu spotkałem i tylko Jego chcę się trzymać. Czy uda mi się to? Chciałbym bardzo, trzymam kciuki, w Nim odbija się całe piękno.
Fantastyczna wypowiedź! Mądra i prawdziwa! Wielkie dzięki!
xJ