Na każdym kroku zwyciężał!

N

Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym imieniny przeżywa Maksymilian Lipka – bardzo gorliwy Lektor z mojej rodzinnej Parafii, wspaniały młody Człowiek, otwarty na ludzi, zawsze chętny do pomocy i do szczerej rozmowy, żyjący na co dzień wiarą, prawdziwy Przyjaciel Jezusa, Lider Wspólnoty SPE SALVI. Z całego serca życzę Mu, aby z tych określeń, które tu zastosowałem – a to tylko niektóre – nic nie ubyło, a jak najwięcej przybywało. Zapewniam o modlitwie – nie tylko zresztą dzisiaj…

A ja ponownie pozdrawiam Was z Lublina. Dziękuję Bogu i dwóm Szymonom ze Wspólnoty SPE SALVI za wczorajsze fantastyczne spotkanie wieczorne u mnie, w czasie którego to spotkania omówiliśmy wiele ciekawych spraw i planów na przyszłość, związanych z naszą Wspólnotą.

Dzisiaj natomiast wieczorem, o godzinie 18:00, będę sprawował Mszę Świętą w Parafii w Brzozowicy, na zaproszenie Proboszcza, Księdza Tomasza Małkińskiego, byłego mojego Współpracownika w Duszpasterstwie Akademickim. Ponieważ ta Parafii jest pod wezwaniem dzisiejszego Patrona, przeto jest tam dzisiaj obchodzona Uroczystość liturgiczna. A to z kolei nakazuje skorzystać z czytań własnych, z tomu VI Lekcjonarza, przeznaczonych na to wspomnienie. Tak też dzisiaj i ja czynię, dlatego nie znajdziecie poniżej czytań z kolejnego dnia, z dziewiętnastego Tygodnia zwykłego, a właśnie ze Wspomnienia liturginczego.

I właśnie, w związku z tym rozważaniem, przepraszam za opóźnienie w zamieszczeniu słówka, ale wczoraj wieczorem i dzisiaj rano konsultowałem pewne kwestia, które w tym rozważaniu poruszyłem – bo bardzo chciałem poruszyć, jako niezwykłe świadectwo niezwykłej postawy Ojca Maksymiliana. Zachęcam do spokojnego i uważnego przeczytania i przemyślenia tego rozważania, zwłaszcza jego drugiej części.

Teraz zaś już zapraszam do pochylenia się nad Bożym słowem dzisiejszej liturgii. Oto słówko Księdza Marka na dziś:

https://www.youtube.com/c/CatholicSurgut

Zatem, co dzisiaj mówi do mnie Jezus? Właśnie do mnie – osobiście i konkretnie? Duchu Święty, tchnij!

Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen

Gaudium et spes! Ks. Jacek

Uroczystość Św. Maksymiliana Marii Kolbego,

Kapłana i Męczennika,

14 sierpnia 2024.,

do czytań z tomu VI Lekcjonarza: Mdr 3,1–9; 1 J 3,13–16; J 15,9–17

CZYTANIE Z KSIĘGI MĄDROŚCI:

Dusze sprawiedliwych są w ręku Boga i nie dosięgnie ich męka. Zdało się oczom głupich, że pomarli, zejście ich poczytano za nieszczęście i odejście od nas za unicestwienie, a oni trwają w pokoju. Choć nawet w ludzkim rozumieniu doznali kaźni, nadzieja ich pełna jest nieśmiertelności.

Po nieznacznym skarceniu dostąpią dóbr wielkich, Bóg ich bowiem doświadczył i znalazł ich godnymi siebie. Doświadczył ich jak złoto w tyglu i przyjął ich jak całopalną ofiarę.

W dzień nawiedzenia swego zajaśnieją i rozbiegną się jak iskry po ściernisku. Będą sądzić ludy, zapanują nad narodami, a Pan królować będzie nad nimi na wieki.

Ci, którzy Mu zaufali, zrozumieją prawdę, wierni w miłości będą przy Nim trwali: łaska bowiem i miłosierdzie dla Jego wybranych.

CZYTANIE Z PIERWSZEGO LISTU ŚWIĘTEGO JANA APOSTOŁA:

Nie dziwcie się, bracia, jeśli świat was nienawidzi. My wiemy, że przeszliśmy ze śmierci do życia, bo miłujemy braci, kto zaś nie miłuje, trwa w śmierci. Każdy, kto nienawidzi swego brata, jest zabójcą, a wiecie, że żaden zabójca nie nosi w sobie życia wiecznego.

Po tym poznaliśmy miłość, że On oddał za nas życie swoje. My także winniśmy oddać życie za braci.

SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO JANA:

Jezus powiedział do swoich uczniów: „Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Wytrwajcie w miłości mojej! Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości. To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna.

To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem. Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję.

Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego. Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili i by owoc wasz trwał, aby wszystko dał wam Ojciec, o cokolwiek Go prosicie w imię moje. To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali”.

Święty Maksymilianie Maria Kolbe – jako Rajmund Kolbe – urodził się w Zduńskiej Woli koło Łodzi, 8 stycznia 1894 roku. Jego rodzina posiadała tylko jedną, dużą izbę, gdzie w kącie stał piec kuchenny, z drugiej strony cztery warsztaty tkackie, a za przepierzeniem była sypialnia. We wnęce znajdowała się na stoliku figurka Matki Bożej, przy której rodzina rozpoczynała i kończyła modlitwą każdy dzień.

Rodzice, chociaż ubodzy, byli jednak przesiąknięci duchem katolickim i polskim. Ojciec nawet należał do konspiracji i swoim synom często czytał patriotyczne książki. Pierwsze nauki Rajmund pobierał w domu. Nie było bowiem wtedy szkół polskich, a rodzice nie chcieli posyłać dzieci do szkół rosyjskich. Rajmund sam więc uczył się czytania, pisania i rachunków. Wkrótce zaczął pomagać rodzicom w sklepie. Zdradzał bowiem zdolności matematyczne.

Od najwcześniejszych lat wyróżniał się szczególnym nabożeństwem do Matki Bożej. Jako mały chłopiec kupił sobie figurkę Niepokalanej. Nie był jednak chłopcem idealnym. Pewnego dnia, na widok swawoli syna, matka odezwała się do niego z wyrzutem: „Mundziu, co z Ciebie będzie?” Chłopak zawstydził się i spoważniał. Odtąd zaczął oddawać się modlitwie przy domowym ołtarzyku.

Miał około dwunastu lat, kiedy prosił Matkę Bożą, aby sama powiedziała mu, kim będzie. Jak opowiadał później swej matce, pokazała mu się wtedy Maryja, trzymająca dwie korony: jedną białą i drugą czerwoną, i zapytała, którą chce przyjąć. Biała miała oznaczać czystość, a czerwona – męczeństwo. Rajmund odpowiedział, że chce obie! Było to w kościele parafialnym w Pabianicach.

W roku 1907, w parafii pabianickiej – po raz pierwszy od dziesiątków – lat odbywały się misje. Prowadzili je franciszkanie. Na jednej z nauk misjonarz zachęcał chłopców, by wstępowali do Zakonu Świętego Franciszka. Nauki zakonnicy udzielali za darmo w gimnazjum we Lwowie. Pod wpływem tychże misji Rajmund, ze swoim starszym bratem, Franciszkiem, postanowił wstąpić do franciszkanów konwentualnych. Za pozwoleniem rodziców, udali się obaj do małego seminarium we Lwowie. W rok potem poszedł w ich ślady brat najmłodszy, Józef.

W gimnazjum Rajmund doszedł do przekonania, że stanu duchownego, który chciał obrać, nie da się pogodzić z walką zbrojną o wolność Ojczyzny, która to walka też mu się marzyła. W tej krytycznej chwili zjawiła się we Lwowie jego matka i wyznała obu synom, że postanowiła z ojcem poświęcić się na służbę Bożą. Ona sama miała wstąpić do benedyktynek we Lwowie, a ojciec – do franciszkanów w Krakowie. Rajmund ujrzał w tym wyraźną wolę Bożą i uznał, że jego przeznaczeniem jest pozostanie w Zakonie.

Poprosił więc o przyjęcie do nowicjatu, który rozpoczął 4 września 1910 roku. Przy obłóczynach otrzymał imię zakonne Maksymilian. Jesienią 1912 roku, udał się na dalsze studia do Krakowa. Przełożeni jednak, widząc jego wyjątkowe zdolności, wysłali go na studia do Rzymu, gdzie zamieszkał w Międzynarodowym Kolegium Serafickim. Równocześnie uczęszczał na wykłady na Uniwersytecie Gregorianum. Tam studiował filozofię i teologię. W wolnych chwilach oddawał się ulubionym studiom fizycznym.

1 listopada 1914 roku, złożył profesję uroczystą, czyli śluby wieczyste, przybierając sobie drugie imię – Maria. 29 listopada 1914 roku, otrzymał święcenia niższe, a 28 października 1915 roku, na Uniwersytecie Gregoriańskim, obronił pracę doktorską z wyróżnieniem.

Pod wpływem szeroko zakrojonej akcji antykatolickiej, której był świadkiem w Rzymie, po naradzie ze współbraćmi i za zgodą swego spowiednika, Maksymilian Maria założył Rycerstwo Niepokalanej. Celem tego stowarzyszenia była walka o nawrócenie schizmatyków, heretyków i masonów.

8 października 1917 roku, Maksymilian Maria Kolbe otrzymał Święcenia diakonatu, a 28 kwietnia 1918 r. w kościele Świętego Andrzeja della Valle Święcenia kapłańskie. I w roku 1919, po siedmiu latach pobytu w Rzymie, wrócił do Polski. Postanowił dołożyć wszystkich sił, aby stała się ona królestwem Maryi. Przełożeni przeznaczyli go na nauczyciela historii Kościoła w Seminarium zakonnym w Krakowie. Zaczął werbować kleryków do Rycerstwa Niepokalanej. Wskutek tego, do formacji tej zaczęli napływać nie tylko klerycy i franciszkanie, ale również ludzie świeccy. Maksymilian zbierał ich w jednej z sal przy kościele franciszkanów i wygłaszał do nich referaty o Niepokalanej, o życiu wewnętrznym.

Niestety, rozwijająca się gruźlica zmusiła przełożonych, by wysłali go na trzy miesiące do Zakopanego. Tam odprawił rekolekcje. Gdy nastąpiła wyraźna poprawa, wrócił do Krakowa. Kiedy jednak choroba powróciła, prowincjał wysłał go ponownie do Zakopanego, zabraniając mu wszelkiej pracy apostolskiej. Przebywał tam osiem miesięcy, po czym przełożeni za poradą lekarzy przenieśli go do Nieszawy.

Z końcem października 1921 roku, powrócił do Krakowa, gdzie 2 stycznia 1922 roku, dotarło do niego zatwierdzenie przez Stolicę Apostolską Rycerstwa Niepokalanej. W tym samym miesiącu zaczął wydawać w Krakowie miesięcznik pod znamiennym tytułem: Rycerz Niepokalanej”, który z czasem zdobył sobie niezmiernie wielką popularność w Polsce i za granicą. Przełożeni zaniepokojeni zbyt szeroko zakrojoną – w ich mniemaniu – akcją Ojca Kolbego, przenieśli go do Grodna. Jednak i tu podjął dzieło szerzenia Rycerstwa i „Rycerza”.

Maksymilian zdobył małą drukarkę i wśród współbraci znalazł ochotnych pomocników. Zaczął także werbować powołania do pracy wydawniczej. Dzięki temu „Rycerz” stale zwiększał swój nakład. W ciągu pięciu lat, od roku 1922 do roku 1927, z pięciu tysięcy wzrósł do siedemdziesięciu tysięcy egzemplarzy!

Gdy w klasztorze grodzieńskim pole do pracy okazało się zbyt ciasne, Ojciec Maksymilian Maria – za pozwoleniem przełożonych – zaczął rozglądać się za nową placówką. Książę Jan Drucki – Lubecki ofiarował mu w okolicach Warszawy pięć morgów pola ze swego majątku Teresin. Ojciec Kolbe zjawił się w późniejszym Niepokalanowie 6 sierpnia 1927 roku i postawił tam figurę Niepokalanej. Z pomocą oddanych sobie współbraci i okolicznej ludności zabrał się do budowy kaplicy. Postawiono także drewniane baraki, do których wniesiono maszyny. Przenosiny miały miejsce 21 listopada 1927 roku, czyli w święto Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny.

Kiedy dzieło w Niepokalanowie doszło do pełni rozwoju, za zezwoleniem generała zakonu Ojciec Kolbe, w towarzystwie czterech braci zakonnych, udał się w 1930 roku do Japonii, aby tam szerzyć wielkie dzieło. Po trzech miesiącach pobytu miał już własną drukarnię i dom. Rozrastał się nakład japońskiej wersji „Rycerza”.

W 1931 roku, Maksymilian nałożył habit franciszkański pierwszemu Japończykowi. Dał mu na imię Maria. W tym samym roku nabył pod klasztor dziki stok góry, gdzie wystawił pierwszy własny budynek. Tak powstał japoński Niepokalanów. W roku 1934 poświęcono tam nowy kościół.

W roku 1936 japoński Niepokalanów był już na tyle okrzepły, że Ojciec Kolbe mógł go opuścić. Na kapitule prowincjalnej został bowiem wybrany przełożonym klasztoru w Niepokalanowie, w Polsce. Po sześciu latach nieobecności wrócił więc do kraju. Sława Niepokalanowa rosła. Co roku zgłaszało się około tysiąca ośmiuset kandydatów. Ojciec Kolbe osobiście przyjmował zgłaszających się. Stosował surową selekcję. Przyjmował zwykle około stu. Głównym warunkiem przyjęcia było pragnienie świętości.

W roku 1939 Niepokalanów liczył już trzynastu ojców, osiemnastu kleryków – nowicjuszy, ponad pięciuset braci profesów, ponad osiemdziesięciu kandydatów na braci i około stu dwudziestu chłopców w małym seminarium. Rycerz Niepokalanej” osiągnął nakład siedmiuset pięćdziesięciu egzemplarzy. Od roku 1938 Niepokalanów miał też własną radiostację, której sygnałem była melodia Po górach, dolinach…”.

1 września 1939 roku wybuchła druga wojna światowa. Już 12 września Niepokalanów dostał się pod okupację niemiecką. 19 września gestapo aresztowało tych jego mieszkańców, którzy nie zdołali na czas uciec lub uciekać nie chcieli. Ale oto w samą uroczystość Niepokalanego Poczęcia Maryi, 8 grudnia, nastąpiło zwolnienie wszystkich z obozu.

Ojciec Kolbe natychmiast wrócił do Niepokalanowa i na nowo zorganizował wszystko od początku, w warunkach o wiele trudniejszych. Trzeba było przygotować około trzech tysięcy miejsc dla wysiedlonych Polaków z poznańskiego, wśród których było około dwóch tysięcy Żydów. Udało się zmobilizować wielu współbraci do tej inicjatywy. Nie mogąc wydawać żadnych pism, Maksymilian zorganizował nieustanną adorację Najświętszego Sakramentu i otworzył warsztaty dla ludności: kuźnię, blacharnię, dział naprawy rowerów i zegarów, dział fotografii, zakład krawiecki i szewski, dział sanitarny – i wiele jeszcze innych.

Jednak 17 lutego 1941 roku, w Niepokalanowie ponownie zjawiło się gestapo i zabrało Ojca Kolbego oraz czterech innych ojców. Wywieziono ich do Warszawy. Ojca Kolbego umieszczono na Pawiaku. Strażnik, na widok zakonnika w habicie, z różańcem u pasa, zapytał, czy wierzy w Chrystusa. Kiedy otrzymał odpowiedź, że wierzy, wymierzył mu silny policzek. Powtórzyło się to wiele razy, ale Maksymilian nie ustąpił.

Wkrótce jednak zabrano mu habit i nakazano wdziać strój więźnia. 28 maja 1941 roku, został wywieziony do Oświęcimia. Tu otrzymał na pasiaku numer 16670. Przydzielono go do oddziału „Krwawego Krotta”, znanego kryminalisty. Pewnego dnia tak skatował on Ojca Kolbego, że ten był cały pokrwawiony. Wówczas Krott kazał jeszcze wymierzyć Zakonnikowi pięćdziesiąt razów. Przekonany, że nie żyje, kazał przykryć go gałęziami. Towarzysze niedoli jednak wyciągnęli go i umieścili w rewirze.

Cierpiał strasznie. Ale wszystko znosił heroicznie, dzieląc się nawet swoją głodową porcją z innymi. Współwięźniów pocieszał i zachęcał do oddania się w opiekę Niepokalanej.

Pod koniec lipca 1941 roku, z bloku, w którym był Ojciec Kolbe, uciekł jeden z więźniów. Rozwścieczony komendant Karl Fritzsch zwołał na plac apelowy wszystkich więźniów z bloku i wybrał dziesięciu, skazując ich na śmierć głodową. Wśród nich znalazł się także Franciszek Gajowniczek, który w ten sposób osierociłby żonę i dzieci.

Wtedy z szeregu wystąpił Ojciec Maksymilian i poprosił, aby to jego skazano na śmierć – w miejsce Gajowniczka. Na pytanie kim jest, odpowiedział, że jest kapłanem katolickim. Poszedł więc z dziewięcioma towarzyszami do bloku trzynastego, zwanego blokiem śmierci.

Przyzwyczajony do głodu, przez dwa tygodnie pozostał żywy, bez kruszyny chleba i kropli wody. Wreszcie hitlerowcy dobili go zastrzykiem fenolu. Stało się to dnia 14 sierpnia 1941 roku. Była to wigilia uroczystości Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Ciała Świętego Maksymiliana nie ma – zostało spalone w krematorium.

Dzięki ofierze Ojca Maksymiliana, Franciszek Gajowniczek zmarł dopiero w 1995 roku, w wieku dziewięćdziesięciu czterech lat. 17 października 1971 roku, Papież Paweł VI dokonał osobiście, w sposób uroczysty, Beatyfikacji Ojca Maksymiliana – w obecności wielu tysięcy wiernych z całego świata i ponad trzech tysięcy pielgrzymów z Polski. Kanonizacji dokonał 10 października 1982 roku Jan Paweł II.

Swoistym komentarzem do całej historii życia Maksymiliana, a szczególnie – do ofiary, jaką ze swego życia złożył, mogą być jego własne słowa, zamieszczone w jednym z pism:

Dozwól mi chwalić Cię, Panno Przenajświętsza. Dozwól, bym własnym kosztem Cię chwalił. Dozwól, bym dla Ciebie i tylko dla Ciebie żył, pracował, cierpiał, wyniszczył się i umarł. Dozwól, bym do Ciebie cały świat przywiódł. Dozwól, bym się przyczynił do jeszcze większego, do jak największego wyniesienia Ciebie. Dozwól, bym Ci przyniósł taką chwałę, jakiej jeszcze nikt Ci nie przyniósł! Dozwól, by inni mnie w gorliwości o wywyższenie Ciebie prześcigali, a ja ich, tak by w szlachetnym współzawodnictwie chwała Twoja wzrastała coraz głębiej, coraz szybciej, coraz potężniej, tak jak tego pragnie Ten, który Cię tak niewysłowienie ponad wszystkie istoty wyniósł.

W Tobie jednej bez porównania bardziej uwielbiony stał się Bóg niż we wszystkich Świętych swoich. Dla Ciebie stworzył Bóg świat. Dla Ciebie i mnie też Bóg do bytu powołał. Skądże mi to szczęście? O dozwól mi chwalić Cię, o Panno Przenajświętsza!” To z pism dzisiejszego naszego Patrona.

z Pisma Świętego, którego fragmenty odczytaliśmy przed chwilą, wyprowadzamy bardzo konkretne wskazania dla nas, chcących tym Słowem żyć, w czym oczywiście chcemy wspierać się przykładem naszego dzisiejszego Patrona. Bo słuchając tegoż Bożego słowa oraz opisu życia i działalności Maksymiliana – z łatwością dostrzegamy bardzo bliski i mocny związek jednego z drugim.

Bo właściwie każde kolejne zdanie kolejnych trzech czytań w jakiś konkretny sposób wskazuje na Maksymiliana, odnosi się do niego, opisuje jego postawę. A dokładniej rzecz biorąc – to jego życie jest komentarzem i potwierdzeniem owych poszczególnych zdań, wziętych z dzisiejszych czytań.

Weźmy tak tylko dla przykładu: Dusze sprawiedliwych są w ręku Boga i nie dosięgnie ich męka. Zdało się oczom głupich, że pomarli, zejście ich poczytano za nieszczęście i odejście od nas za unicestwienie, a oni trwają w pokoju. Choć nawet w ludzkim rozumieniu doznali kaźni, nadzieja ich pełna jest nieśmiertelności. To pierwsze zdania pierwszego czytania, z Księgi Mądrości. Czyż życie Maksymiliana nie było naprawdę w ręku Boga? Chociaż tak po ludzku męka – można by tak rzec – dosięgła go, a w ludzkim rozumieniu totalnie przegrał, to jednak wiemy, że trwa w pokoju.

Dalej czytamy: Po nieznacznym skarceniu dostąpią dóbr wielkich, Bóg ich bowiem doświadczył i znalazł ich godnymi siebie. Doświadczył ich jak złoto w tyglu i przyjął ich jak całopalną ofiarę. Chociaż cierpienia, które przyszło znieść Maksymilianowi, w naszym ludzkim rozumieniu trudno nazwać skarceniem «nieznacznym», to jednak na tle wieczności i chwały, jaka mu przypadła w udziale – to coś naprawdę nieznacznego.

W ten sposób Bóg rzeczywiście doświadczył go jak złoto w tyglu – i to nie po to, aby przekonać się, jak Maksymilian wybrnie z tej próby, bo Bóg to dobrze wiedział. A i Maksymilian także – pomimo tego, że był tylko człowiekiem, poddanym ludzkim słabościom – raczej był pewny swojej wierności Bogu. Ale to świadectwo było potrzebne ludziom tamtego czasu – a szczególnie tym, którzy szerzyli śmierć, zagładę i nienawiść – ludziom naszych czasów, abyśmy wszyscy mogli się przekonać, że miłość jest większa od zła i nienawiści! Dlatego Bóg «przyjął całopalną ofiarę» Maksymiliana – i to w sensie dosłownym, wszak jego ciało zostało spalone w obozowym krematorium…

W drugim czytaniu, z Listu Apostoła Jana, słyszymy: Nie dziwcie się, bracia, jeśli świat was nienawidzi. My wiemy, że przeszliśmy ze śmierci do życia, bo miłujemy braci, kto zaś nie miłuje, trwa w śmierci. Każdy, kto nienawidzi swego brata, jest zabójcą… Z pewnością, staje nam przed oczyma postawa Maksymiliana, znienawidzonego przez tych, którzy tamtego czasu zagarnęli rządy nad światem. Ci ludzie – chociaż na każdym kroku demonstrowali swoją siłę i władzę – tak naprawdę trwali w śmierci. A Maksymilian przeszedł ze śmierci – tej fizycznej – do życia wiecznego.

I wreszcie Ewangelia, którą właściwie można by zacytować w całości, ale zwróćmy uwagę na te słowa: To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem. Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję. Ojciec Maksymilian przez wszystkie lata swojej aktywnej działalności czynił to, co Bóg nakazuje, oddając życie, a więc codziennie spalając się w miłości dla dobra tych, wśród których żył i posługiwał – aż oddał je w sposób najbardziej dosłowny i rzeczywisty.

A najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że Maksymilian Maria Kolbe na każdym kroku swoją miłością zwyciężał ten zły świat, w którym przyszło mu żyć – szczególnie na owym ostatnim, tak bardzo wyjątkowym etapie swojej doczesnej pielgrzymki. Jego pobyt w obozie – jak wspominają współwięźniowie – to jedna wielka, ofiarna posługa kapłańska: odprawianie potajemne Mszy Świętej, spowiadanie, prowadzenie po cichu wspólnych modlitw; to rozmowy, pocieszanie, podtrzymywanie na duchu…

przypieczętowaniem i potwierdzeniem takiej postawy jest ten dzień i ten moment, kiedy niemiecki zbrodniarz – jako karę za ucieczkę z obozu jednego z więźniów – skazał dziesięć osób z jego baraku na śmierć w bunkrze głodowym. Dobrze wiemy, jak to się wszystko dokonało i co się wtedy stało. Tak to niezwykłe w swej wymowie wydarzenie opisuje współwięzień Ojca Maksymiliana i uczestnik tego wydarzenia, Michał Micherdziński:

Ojciec Maksymilian szedł w więziennym pasiaku, z miską u boku, w drewniakach. Nie szedł jak żebrak, ani też jak bohater. Szedł jak człowiek świadomy wielkiej misji. Stanął spokojnie przed oficerami. Cała świta, która dokonywała selekcji, wszyscy stali i patrzyli po sobie – nie wiedzieli, co robić.

Wreszcie opamiętał się kierownik obozu i wściekły, zapytał swojego zastępcę: Czego chce ta polska świnia?” („Was will dieses polnische Schwein?”). Zaczęli szukać tłumacza, ale okazało się, że tłumacz jest zbędny. Ojciec Maksymilian, w postawie na baczność, odpowiedział spokojnie po niemiecku:Chcę umrzeć za niego” („Ich will für ihn sterben”) – i wskazał lewą ręką na stojącego obok Franciszka Gajowniczka.

Padło kolejne pytanie: Kim jesteś?” („Wer bist du?”) I odpowiedź: „Jestem polskim księdzem katolickim” („Ich bin polnischer katholischer Priester”). Ojciec Maksymilian, mimo iż wiedział, jak Niemcy traktują polskich księży, nie bał się przyznać do swojego kapłaństwa. Panowała wtedy nieznośna cisza. Każda sekunda wydawała się trwać wieki.

Wreszcie stało się coś, czego do dzisiaj nie mogą zrozumieć ani Niemcy, ani więźniowie. Kapitan SS, który zawsze zwracał się do więźniów przez wulgarne: „ty”, zwrócił się do Ojca Maksymiliana per „pan”: Dlaczego pan chce umrzeć za niego?” („Warum wollen Sie für ihn sterben?”). Ojciec Maksymilian odpowiedział: On ma żonę i dzieci” (Er hat eine Frau und Kinder). Po chwili esesman powiedział:Dobrze” (Gut).”

Na tym kończy się relacja naocznego świadka. Jeśli do tego dodać, że Ojciec Maksymilian przez cały czas pobytu w obozie – i także w tych ostatnich, dramatycznych dniach swego życia – zachowywał absolutny spokój, godność, a nawet patrzył na swoich oprawców z jakąś pogodą ducha (także wtedy, kiedy wstrzykiwali mu śmiercionośną substancję); jeśli dodać do tego, że wielodniową głodówkę, która nie jest tylko „burczeniem w brzuchu” z powodu niezjedzenia śniadania, ale prowadzi ludzi wręcz do obłędu i zachowań skrajnych, a on sam przeżył ten czas niezwykle spokojnie i jeszcze innym więźniom pomógł go tak przeżyć, modląc się z nimi i śpiewając pieśni; jeśli do tego dodać, że ostatecznie nie zmarł śmiercią głodową, ale musieli dobić go zastrzykiem, bo jego życie okazało się silniejsze; jeżeli dodać do tego wielkie poruszenie, jakie wśród więźniów obozowych wywołała jego ofiara i jego śmierć; jeśli do tego dodać, że po jego śmierci już więcej w obozie Niemcy właściwie nie skazywali na śmierć głodową – to mamy obraz jednego wielkiego zwycięstwa, odniesionego przez człowieka, po którym na tej ziemi nie pozostała nawet garść prochu…

No, może z wyjątkiem szczypty włosów, które zapobiegliwy brat – fryzjer w Niepokalanowie zachował jeszcze przed wojną, kiedy strzygł Ojca Maksymiliana, bo przeczuwał, że on będzie kiedyś świętym, a to będą relikwie. W tym wymiarze fizycznym – tyle po nim pozostało. W tym wymiarze duchowym – znacznie, znacznie więcej!

Pozostało wielkie zwycięstwo, będące dla ludzi tamtego, straszliwego czasu, jak i dla nas obecnie – wielkim świadectwem, że to miłość zwycięża świat, nie nienawiść! I że nawet w oczach tego świata przegrywając – w oczach Bożych jest się zwycięzcą. Dlatego nauka, jaka dla nas dzisiaj płynie z tego, co przeżywamy i o czym sobie mówimy, jest jedna: warto trwać w wierze! Warto być wiernym Jezusowi – wbrew wszystkim i wszystkiemu! Warto kochać – Boga i drugiego człowieka. Jaki on by nie był. Bo to jest jedyna droga do prawdziwego zwycięstwa!

Dodaj komentarz

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.