Szczęść Boże! Drodzy moi, w dniu wczorajszym swoje urodziny obchodził Michał Szczypek, z byłej Wspólnoty młodzieżowej z Trąbek. Życzę błogosławieństwa Bożego Dziecięcia na każdy dzień. I o to chcę się modlić.
A jednocześnie, serdecznie dziękuję za wszystkie życzenia, wyrazy życzliwości i pamięci oraz zapewnienia o modlitwie, które różnymi drogami docierały do mnie w tych dniach – i ciągle jeszcze docierają. Wszystkie je odwzajemniam moimi najlepszymi życzeniami i szczerą modlitwą. W najbliższych zaś dniach – u Matki Bożej Kodeńskiej – odprawię Mszę Świętą za Tych, którzy mi dobrze w tych dniach życzą.
Teraz zaś pozdrawiam z Lublina i już wyruszam do Parafii Świętego Jana Kantego, gdzie przez cały dzień będę głosił homilie. Jeśli ktoś chce być ze mną i łączyć się w modlitwie, to zapraszam:
https://www.youtube.com/c/parafiaswjanakantegowlublinie
Transmisje Mszy Świętych o godzinach: 8:30, 10:00, 11:30, 13:00, 18:00 i 20:00. Zapraszam!
Tymczasem, zapraszam do pochylenia się nad Bożym słowem dzisiejszej liturgii. Oto słówko Księdza Marka na dziś:
https://www.youtube.com/c/CatholicSurgut
Zatem, co tak szczególnie mocno chce nam dzisiaj powiedzieć Pan? Wzywajmy światła i natchnienia Ducha Świętego!
Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty.
Gaudium et spes! Ks. Jacek
Święto Św. Szczepana, Pierwszego Męczennika,
26 grudnia 2024.,
do czytań z t. VI Lekcjonarza: Dz 6,8–10;7,54–60; Mt 10,17–22
CZYTANIE Z DZIEJÓW APOSTOLSKICH:
Szczepan, pełen łaski i mocy, działał cuda i znaki wielkie wśród ludu. Niektórzy zaś z synagogi, zwanej synagogą Libertynów i Cyrenejczyków, i Aleksandryjczyków, i tych, którzy pochodzili z Cylicji i z Azji, wystąpili do rozprawy ze Szczepanem. Nie mogli jednak sprostać mądrości i Duchowi, z którego natchnienia przemawiał.
Gdy usłyszeli to, co mówił, zawrzały gniewem ich serca i zgrzytali zębami na niego.
A on pełen Ducha Świętego patrzył w niebo i ujrzał chwałę Bożą i Jezusa, stojącego po prawicy Boga. I rzekł: „Widzę niebo otwarte i Syna Człowieczego, stojącego po prawicy Boga”.
A oni podnieśli wielki krzyk, zatkali sobie uszy i rzucili się na niego wszyscy razem. Wyrzucili go poza miasto i kamienowali, a świadkowie złożyli swe szaty u stóp młodzieńca, zwanego Szawłem.
Tak kamienowali Szczepana, który modlił się: „Panie Jezu, przyjmij ducha mego!” A gdy osunął się na kolana, zawołał głośno: „Panie, nie poczytaj im tego grzechu”. Po tych słowach skonał.
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MATEUSZA:
Jezus powiedział do swoich Apostołów: „Miejcie się na baczności przed ludźmi. Będą was wydawać sądom i w swych synagogach będą was biczować. Nawet przed namiestników i królów będą was wodzić z mego powodu, na świadectwo im i poganom.
Kiedy was wydadzą, nie martwcie się o to, jak ani co macie mówić. W owej bowiem godzinie będzie wam poddane, co macie mówić. Gdyż nie wy będziecie mówili, lecz Duch Ojca waszego będzie mówił przez was.
Brat wyda brata na śmierć i ojciec syna; dzieci powstaną przeciw rodzicom i o śmierć ich przyprawią. Będziecie w nienawiści u wszystkich z powodu mego imienia. Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony”.
Opis męczeństwa Świętego Szczepana, który dziś usłyszeliśmy w pierwszym czytaniu, jest zaledwie niewielkim skrótem dłuższej historii, opisanej w Księdze Dziejów Apostolskich – historii, do której z całą pewnością warto zajrzeć i przeczytać ją sobie na spokojnie w całości. Dzisiaj, w liturgii Mszy Świętej, zajęłoby nam to dużo czasu, dlatego Kościół daje nam do odczytania zaledwie jej początek, a więc informację o działalności Szczepana, jednego z pierwszych diakonów Kościoła; potem o reakcjach, jakie ta działalność zaczęła wywoływać, a wreszcie – opis dramatycznego zakończenia tejże działalności.
Nie ma całego środka historii, a więc długiej przemowy Diakona, w której na podstawie bardzo konkretnych wydarzeń z historii swego narodu wykazał on, że naród ten ciągle sprzeciwiał się Bogu, zabijając nawet posłanych przez Boga Proroków. Całość tej przemowy została niejako streszczona w jednym zdaniu dzisiejszego pierwszego czytania, a mianowicie tym, iż przeciwnicy – i jednocześnie oskarżyciele – nie mogli jednak sprostać mądrości i Duchowi, z którego natchnienia przemawiał.
A to z kolei wyraźne potwierdzenie zapowiedzi samego Jezusa z dzisiejszej Ewangelii: Kiedy was wydadzą, nie martwcie się o to, jak ani co macie mówić. W owej bowiem godzinie będzie wam poddane, co macie mówić. Gdyż nie wy będziecie mówili, lecz Duch Ojca waszego będzie mówił przez was.
Rzeczywiście, to Duch Ojca mówił przez Szczepana, ale ludzie o sercach zamkniętych, wrogich, zawziętych i pełnych nienawiści nie mogli tego zrozumieć, ani – tym bardziej – zaakceptować. Dlatego jedyną ich odpowiedzią była brutalna siła i przemoc, agresja i wściekłość – jak to jest zawsze, kiedy człowiekowi brakuje logicznych argumentów, na potwierdzenie własnych sądów i poglądów, ale za to dysponuje siłą – chociażby wojskową czy policyjną – aby do swojej „jedynie słusznej” racji jednak świat „przekonać”.
Wtedy prawda się nie liczy – liczy się fizyczna, brutalna siła, bezwzględna, brudna przemoc, wściekła zemsta. Tak było w przypadku Szczepana, dwa tysiące lat temu, tak było przez całe te dwa tysiące lat chrześcijaństwa i życia Kościoła, a i dzisiaj tego typu rozwiązania mają się całkiem dobrze! Niestety…
Dlatego Szczepan – z ludzkiej perspektywy patrząc – przegrał. Ale wiemy doskonale, że patrząc na całą sprawę z perspektywy ucznia Chrystusa, to możemy mówić o wielkim moralnym zwycięstwie Szczepana! Skoro bowiem Niebo otworzyło swe podwoje w samym momencie jego męczeńskiej śmierci, to jakiego rozstrzygnięcia w sprawie Szczepana mielibyśmy się spodziewać, jak nie tego właśnie, że jest on uczestnikiem wielkiej chwały zbawionych? A dla chrześcijan wszystkich czasów – jest autorytetem i wzorem.
Tego na pewno nie może sobie przypisać nikt z jego oprawców – jedynie doraźnych i zewnętrznych zwycięzców. Prawdziwym zwycięzcą jest ten, kto zaufał Panu i zdał się całkowicie i tylko na Niego! Bo Pan na każdym kroku potwierdzał, że był z nim – i mówił, i działał przez niego. Dlatego także przez niego dokonuje swego zwycięstwa.
A mówimy o tym właśnie dzisiaj, wspominając Szczepana, jednego z pierwszych Męczenników Kościoła – w drugim dniu Świąt Narodzenia Pańskiego. To bardzo znamienne i dające do myślenia, że Święty Kościół Katolicki tak ustawił tę sprawę, iż zaraz po tym, jak ucieszyliśmy się z Narodzenia Pana naszego Jezusa Chrystusa – i ciągle trwając w Oktawie tej Uroczystości – już dzisiaj trzeba nam się pochylić nad tajemnicą męczeństwa… Męczeństwa za wiarę w Jezusa. Dlaczego takie zestawienie?
Dlaczego już dzisiaj przywdziewamy czerwone szaty liturgiczne i sławimy męczeństwo? Czy nie można było poczekać ze dwa dni, żebyśmy skończyli świętowanie w naszych rodzinach i spokojnie rozjechali się do swoich domów, powrócili do pracy, do szkół i na uczelnię – a wtedy niech tam sobie Kościół „po cichu” wspomina nawet i męczenników! Ale dzisiaj, zaraz w drugi dzień po Uroczystości Narodzenia – takie popsucie nastroju? Jesteśmy jeszcze w aurze świątecznej i cieszymy się spotkaniem rodzinnym, a Kościół jakby chciał nam tę radość odebrać… Dlaczego tak?
Oczywiście, zdajemy sobie sprawę, że takie spojrzenie nie jest właściwe. Owszem, gdybyśmy mówili o jakiejś wytwórni filmowej, to zapewne byłoby wskazane tak kierować nastrojami widzów, żeby nie popsuć niczyjego dobrego nastroju. Ale my jesteśmy w Kościele i jedyne, czym się kierujemy, to dążenie do zbawienia każdego człowieka. A to może dokonywać się tylko w prawdzie. A prawda z kolei jest taka, że życie nasze nie jest tylko pasmem radości, sukcesów i powodzenia. W bezpośredniej bliskości tegoż – zawsze czyha zło, jakieś trudności, cierpienie…
A w tym kontekście, chrześcijaństwo także nie jest wyłącznie jakąś nawet spójną i logiczną, ale tylko teorią, czy zestawem przeżyć estetycznych, związanych z kolejnymi świętami. Chrześcijaństwo jest rzeczywistością realną, na wskroś przenikającą nasze życie. A to z kolei, domaga się przełożenia owej teorii na życie! Po prostu: wiara domaga się świadectwa! Odważnego i czytelnego.
I na to zwraca nam uwagę nasz Święty Kościół Katolicki, dokonując takiego właśnie zestawienia: uroczystości niezwykle wręcz radosnej z wydarzeniem… trudnym, a nawet krwawym: na to, iż wiara, wyznawana i proklamowana, ogłaszana ustami – domaga się nieustannego potwierdzenia czynem, postawą, konkretną życiową decyzją. A fakt, że wspomnienie Pierwszego Męczennika ma miejsce w liturgii już następnego dnia po Uroczystości Narodzenia Pańskiego ma nam jasno uświadomić, że i my z naszym świadectwem nie możemy czekać ani dnia dłużej, a właśnie już następnego dnia zacząć świadczyć!
Tak, zacząć świadczyć o tym, że Jezus Chrystus, mój Pan i Zbawiciel, naprawdę się narodził w moim sercu i jest realnie obecny w moim życiu! Już następnego dnia trzeba podjąć to świadectwo. A fakt, iż prawdę tę Kościół zobrazował nam tak mocno, a wręcz drastycznie, ukazując historię brutalnego morderstwa, dokonanego na niewinnym człowieku, a więc także jego bohaterskiego męczeństwa – dowodzi tylko tego, że przekaz ten jest bardzo ważny, a sprawa nagląca.
Tak, trzeba nam, chrześcijanom – uczniom Jezusa Chrystusa, Jego przyjaciołom, wyznawcom i naśladowcom – przejąć się tą prawdą do głębi i wprowadzać ją w realia swojej codzienności. Już od dzisiaj, czyli już następnego dnia po tym, jak ucieszyliśmy się faktem Narodzenia Pana: mamy zapytać samych siebie, czy to Narodzenie naprawdę dokonało się w naszych sercach, w naszym życiu – i co to konkretnie oznacza dla naszego życia osobistego, dla naszego życia rodzinnego, dla naszego funkcjonowania w społeczeństwie; dla naszej codziennej pracy, nauki i studiowania?… Po prostu – dla naszej codzienności! Co to w praktyce oznacza?
Trzeba sobie na to konkretnie odpowiedzieć – odpowiadając konkretnie i odważnie chociażby na pytanie, czy Dekalog i nauka Ewangelii to dla mnie codzienny sposób na życie i program tego życia, kodeks drogowy na drogach mojego życia – czy jakaś mglista teoria, nie do końca spójna i logiczna, z trudem przypominana z lat dawnej katechezy?…
A czy praktyki religijne, szczególnie Msza Święta, Spowiedź, Komunia Święta, ale i modlitwa, ale i lektura Pisma Świętego – to dla mnie coś zwyczajnego i codziennego, realizowanego albo codziennie, albo systematycznie, czy tylko od tak zwanego „wielkiego dzwonu”, kiedy właśnie zadzwonią na Pasterkę, albo na Rezurekcję?
A czy drugi człowiek to dla mnie bliźni, z którym razem mam dążyć do zbawienia, czy konkurent, a może nawet zagrożenie, a może nawet wróg, od którego – w najlepszym razie – trzeba trzymać się jak najdalej?…
To są takie kwestie bardziej ogólne, generalne, ale one przekładają się na wiele kwestii drobniejszych, bardziej codziennych. Bo skłaniają do udzielenia sobie samemu konkretnej odpowiedzi chociażby na pytanie, czy zdecydować się na zamieszkanie ze swoim chłopakiem czy ze swoją dziewczyną pod jednym dachem, nie będąc małżeństwem?… Oczywiście, argumentów za tym znajdzie się bardzo wiele, ale jeden jest zdecydowanie przeciwko: jestem uczniem Jezusa Chrystusa, a On nie byłby z tego zadowolony.
Albo: jak spojrzeć na tę sprawę z perspektywy rodzica: zaakceptować taką sytuację, czy jednak spokojnie, ale konsekwentnie tłumaczyć własnemu dziecku, że to nie tak?… Oczywiście, bez krzyków i awantur, ale jasno i konkretnie. Z miłością, ale odważnie i zdecydowanie: że to nie po Bożemu i na pewno do niczego dobrego nie doprowadzi. Czy jednak wytłumaczyć sobie i jemu, że teraz takie czasy, takie warunki, więc nie może on lub ona odstawać od swoich rówieśników?…
Albo – już tak bardzo szczegółowo – czy uczynić znak krzyża przed posiłkiem, będąc w towarzystwie, czy lepiej nie, bo co sobie inni pomyślą? A przed podróżą? A kiedy się przechodzi przed kościołem?… Albo: powstrzymać się od udziału w hucznej imprezie, zakrapianej alkoholem, kiedy jest na przykład Wielki Post, tłumacząc to jasno zasadami wiary, a nie tym, że się źle czuję i mam niestrawności żołądkowe?
Albo: unikać kombinowania w pracy, cwaniakowania, oszukiwania – właśnie w imię wyznawanych zasad – czy tłumaczyć to tym, że w końcu wszyscy tak robią, bo takie czasy, to takie teraz życie, bo to, bo tamto?… Albo: powstrzymywać się przed przeklinaniem, przed kłamstwem, przed obmawianiem innych i rozsiewaniem plotek, czy wyjść z założenia, że o czymś w towarzystwie trzeba rozmawiać, a to w końcu nic takiego strasznego?… Żeby wszyscy tylko takie grzechy mieli…
Albo: czy widząc księdza, idącego w sutannie lub w koloratce, zwrócić się do niego: „Szczęść Boże, proszę księdza!”, czy uporczywie, a niekiedy nawet złośliwi: „Dzień dobry, proszę pana!”?…
Drodzy moi, można by tutaj przytoczyć jeszcze bardzo, bardzo wiele najróżniejszych sytuacji, w których sprawdza się nasze chrześcijaństwo i to, na ile Narodzenie Jezusa, które tak tkliwie przeżywaliśmy poprzedniej nocy i w ciągu wczorajszego dnia – przekłada się na realia codziennego życia już od dzisiaj. A przecież od tego zależy kształt naszego życia – we wszystkich jego wymiarach: życia osobistego, rodzinnego, społecznego! Od tego też zależy, czy nadal będziemy mówili o wielkim kryzysie Kościoła, wręcz o jego postępującym upadku, czy jednak zobaczymy światełko nadziei?…
Bo jak to w końcu jest z tym kryzysem Kościoła? Wielu z pewnością znajdzie wiele argumentów na jego potwierdzenie. Ale ja pamiętam moją pierwszą taką niedzielę w Waszej Parafii, w której przez cały dzień głosiłem Boże słowo. To była Niedziela Bożego Miłosierdzia dwa lata temu. I wtedy to przed jedną z Mszy Świętych Wasz (nasz) Proboszcz powiedział do mnie – z takim tajemniczym uśmiechem – „Chodź, pokażę Ci kryzys Kościoła!” I wyprowadził mnie tu, na prezbiterium, pokazując świątynię wypełnioną młodymi rodzinami, a wśród nich: całą rzeszę dzieci, które co prawda robiły niesamowity szum, ale ten szum brzmiał niezwykle radośnie! Bo tchnął jaką wielką nadzieją!
Drodzy moi, ja taki „kryzys Kościoła” widziałem w niejednej Parafii także w mojej Diecezji. Ale widzę ten „kryzys Kościoła”, kiedy w kolejne niedziele jeżdżę z pomocą do różnych Parafii – bo nie pomagam na stałe w jednej, tylko właśnie bywam tam, gdzie mnie zaproszą Proboszczowie, gdzie jestem aktualnie najbardziej potrzeby – i widzę atmosferę poszczególnych Wspólnot parafialnych, w tym także relacje, łączące Proboszcza z Parafianami. Drodzy moi, ja tam nie widzę żadnego antyklerykalizmu, nie widzę niczego z tych zjawisk, o których trąbią w mediach.
Albo – prowadząc co piątek, późnym wieczorem, audycje w Katolickim Radiu Podlasie w Siedlcach, zapraszam właśnie przedstawicieli poszczególnych Parafii, w ramach cyklu: WIELKI DUCH W MAŁEJ PARAFII, albo: WIELKI DUCH W NASZEJ PARAFII, albo w cyklu: TA DZISIEJSZA MŁODZIEŻ – w sensie, że ta dobra dzisiejsza młodzież – i uwierzcie, że mam kogo zapraszać. Nawet jest już stworzona spora lista do zrealizowania.
Może więc nie jest jeszcze tak źle z tym Kościołem i z tym kryzysem? Owszem, problemy są na pewno i nie można udawać, że ich nie ma, nie można naiwnie twierdzić, że wszystko jest w porządku, albo zamiatać trudności pod dywan, w nadziei, że może nikt nie zauważy, albo same się rozwiążą. Nie, trzeba patrzeć na rzeczywistość w pełnej prawdzie.
Ale właśnie w tej pełnej prawdzie trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, co ja konkretnie robię, aby zażegnać temuż kryzysowi Kościoła – jeśli on rzeczywiście postępuje? Albo: co robię, aby ukazywać najpiękniejsze oblicze Kościoła: począwszy od tego Kościoła domowego, czyli mojej rodziny, poprzez Kościół w wymiarach parafialnych, aż po ten w wymiarach powszechnych.
O tym, jaki będzie tak naprawdę obraz tegoż Kościoła, zadecyduje to, czy ja – osobiście i konkretnie – przełożę prawdę o Narodzeniu Jezusa, którą przeżywałem wczoraj, na realia mojej codzienności. I to już następnego dnia, czyli właśnie dzisiaj! Od dzisiaj!