Szczęść Boże! Drodzy moi, w dniu dzisiejszym obchodzimy Dzień Matki. Z tej okazji ogarniam modlitwą moją Mamę, Danutę Jaśkowską. Dziękując za codzienną troskę i miłość, jaką otacza naszą Rodzinę, oraz za stały kontakt z każdym z nas – bez względu na to, gdzie kto przebywa: w Polsce, czy daleko poza nią – całym Rodzeństwem życzymy wszelkich dobrych natchnień z Nieba, radości i nadziei, zapału do niesienia dobra wszystkim wokół, a tak w ogóle – powrotu do pełni zdrowia i sił fizycznych… Bo tych duchowych nigdy Jej nie brakło. I oby nigdy nie zabrakło! O to się dzisiaj – i nie tylko dzisiaj – modlimy! Ja w tej intencji dzisiaj odprawię Mszę Świętą.
A imieniny przeżywa dzisiaj Ewelina Lisiewicz, należąca w swoim czasie do Wspólnoty młodzieżowej w Trąbkach. Życzę Bożego błogosławieństwa i wszelkiego dobra, o co też będę się modlił!
A ja dzisiaj jestem w Lublinie, ale po południu planuję znaleźć się w Siedlcach, gdzie rozmieszczę Ogłoszenia Duszpasterstwa Akademickiego na Uczelniach siedleckich, a potem chcę popracować u siebie. Szczególnie – nadrobić zaległości telefoniczne. Takie są plany, ale Duch Święty może na mnie wymóc coś zupełnie innego – jak o tym więcej w rozważaniu…
Teraz zaś już zapraszam do pochylenia się nad Bożym słowem dzisiejszej liturgii. Oto słówko Księdza Marka na dziś:
https://www.youtube.com/c/CatholicSurgut
Zatem, z jakim konkretnie przesłaniem zwraca się dziś do mnie Pan? Duchu Święty, rozjaśnij umysł i serce!
Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
Gaudium et spes! Ks. Jacek
Poniedziałek 6 Tygodnia Wielkanocy,
26 maja 2025.,
do czytań: Dz 16,11–15; J 15,26–16,4a
CZYTANIE Z DZIEJÓW APOSTOLSKICH:
Odbiwszy od lądu w Troadzie popłynęliśmy wprost do Samotraki, a następnego dnia do Neapolu, a stąd do Filippi, głównego miasta tej części Macedonii, które jest rzymską kolonią.
W tym mieście spędziliśmy kilka dni. W szabat wyszliśmy za bramę nad rzekę, gdzie, jak sądziliśmy, było miejsce modlitwy. I usiadłszy rozmawialiśmy z kobietami, które się zeszły.
Przysłuchiwała się nam też pewna bojąca się Boga kobieta z miasta Tiatyry imieniem Lidia, która sprzedawała purpurę. Pan otworzył jej serce, tak że uważnie słuchała słów Pawła. Kiedy została ochrzczona razem ze swym domem, poprosiła nas, mówiąc: „Jeżeli uważacie mnie za wierną Panu, to przyjdźcie do mego domu i zamieszkajcie w nim”. I wymogła to na nas.
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO JANA:
Jezus powiedział do swoich uczniów: „Gdy przyjdzie Pocieszyciel, którego Ja wam poślę od Ojca, Duch Prawdy, który od Ojca pochodzi, On będzie świadczył o Mnie. Ale wy też świadczycie, bo jesteście ze Mną od początku.
To wam powiedziałem, abyście się nie załamali w wierze. Wyłączą was z synagogi. Owszem, nadchodzi godzina, w której każdy, kto was zabije, będzie sądził, że oddaje cześć Bogu. Będą tak czynić, bo nie poznali ani Ojca, ani Mnie. Ale powiedziałem wam o tych rzeczach, abyście, gdy nadejdzie ich godzina, pamiętali o nich, że Ja wam to powiedziałem”.
Podejmując się refleksji nad Bożym słowem danego dnia – czy jakiejkolwiek refleksji nad Bożym słowem – warto zwracać uwagę na te zdania czy sformułowania, które wydają się takimi mniej znaczącymi, pobocznymi, może wręcz mało ważnymi… Są one zwykle niejako wtrącone między innymi stwierdzeniami – ważniejszymi, jak byśmy powiedzieli… Tymczasem, każde zdanie, a wręcz każde słowo, zapisane na kartach Biblii, jest ważne i potrzebne.
Bo jeżeli nawet nie do końca rozumiemy zawartą w nim myśl, to jednak tę myśl możemy odkryć później, a jeżeli nawet później jej nie odkryjemy, to jako słowo, zapisane w Piśmie Świętym, czyli jako część Bożego słowa, skierowanego do człowieka, zdanie takie jest nośnikiem Bożej mocy, Bożej łaski, Bożego natchnienia… I – jako takie – pracuje w nas: w naszych sercach, w naszych umysłach, w naszych duszach! I przemienia nas, i ubogaca, ale też wycisza i niesie pokój naszym sercom…
Takim zdaniem w dzisiejszej liturgii Słowa jest ostatnie zdanie dzisiejszego pierwszego czytania: I wymogła to na nas. Jak słyszeliśmy, tym kimś była Lidia, o której dowiadujemy się, że była to pewna bojąca się Boga kobieta z miasta Tiatyry. A dalej jeszcze dowiadujemy się, że sprzedawała purpurę. Pan otworzył jej serce, tak że uważnie słuchała słów Pawła. Kiedy została ochrzczona razem ze swym domem, poprosiła nas, mówiąc: „Jeżeli uważacie mnie za wierną Panu, to przyjdźcie do mego domu i zamieszkajcie w nim”.
I właśnie to wymogła na Głosicielach Dobrej Nowiny, wśród których znalazł się również Łukasz, Autor Księgi Dziejów Apostolskich, którą aktualnie we fragmentach czytamy – wszak słyszymy, że cały przekaz jest sformułowany w pierwszej osobie liczby mnogiej, czyli: „my popłynęliśmy…, my spędziliśmy kilka dni…, my wyszliśmy za bramę… Autor Księgi był zatem czynnym uczestnikiem opisywanych wydarzeń. To zaś oznacza, że także na nim Lidia, wdzięczna za dar Chrztu i dar Bożego słowa, wymogła owo zatrzymanie się na kilka dni, w gościnie u niej.
Widzimy więc, że Apostołowie nie obawiali się zmieniać swoich planów, modyfikować ich na bieżąco, elastycznie reagować na zmieniające się okoliczności. Zresztą, od samego początku dzisiejszego pierwszego czytania słyszymy, że oni tak naprawdę nie wiedzieli, na co się nastawiać w tych miejscach, do których przybywali. Tak zasadniczo, to chyba mogli się nastawiać na wszystko.
Kiedy – jak dzisiaj słyszymy – dotarli do Filippi, głównego miasta tej części Macedonii, które jest rzymską kolonią, wówczas postanowili spędzić w tym mieście kilka dni. I cóż tam robili? Słyszymy: W szabat wyszliśmy za bramę nad rzekę, gdzie, jak sądziliśmy, było miejsce modlitwy. I usiadłszy rozmawialiśmy z kobietami, które się zeszły.
Zatem, nie wiedzieli, czy miejsce, do którego dotarli, faktycznie było miejscem modlitwy. Tak im się wydawało, więc tam zostali. I zaczęli rozmawiać z kobietami, które się zeszły, o których nic tak naprawdę nie wiedzieli, ale skoro przyszły, to weszli z nimi w dialog. A potem Chrzest Lidii – i to jej naleganie, aby zostać u niej w gościnie…
Szczerze mówiąc, to chyba nie musiała aż tak bardzo na nich nalegać, bo raczej nie mieli oni wówczas innej propozycji noclegu i zamieszkania na tych kilka dni, które zaplanowali w Filippi przebywać. A to oznacza, propozycja Lidii pojawiła się w czasie jak najbardziej odpowiednim.
My natomiast podkreślamy w tym momencie, że Apostołowie – i w ogóle uczniowie, głosiciele Dobrej Nowiny – dawali się wtedy prowadzić za rękę Duchowi Świętemu. Otwierali się na Jego natchnienia i przyjmowali je tak – powiedzielibyśmy – ad hoc! Wszak słyszymy w innym miejscach Księgi Dziejów Apostolskich, że dokądś tam poszli, bo Duch «kazał» im tam pójść, a znowu dokądś tam nie poszli, bo Duch im «zabronił»! I to już jest ciekawe samo w sobie, że Duch Święty dokądś zabraniał im iść i głosić Dobrą Nowinę! Dlaczego im zabraniał?
Tego nie wiemy – na pewno, nie chciał nikomu blokować drogi do zbawienia, ale może w tamtym czasie i w tamtych okolicznościach bardziej należało znaleźć się w innym miejscu, bo może w tym innym miejscu były większe potrzeby?… Apostołowie tego nie wiedzieli, ale Duch Święty to wiedział, dlatego tak właśnie kierował misyjnymi działaniami uczniów Jezusa Chrystusa. Oni zaś – dawali się pokierować, poprowadzić…
Jak wielka musiała być ich wiara! Jak wielka była ich… delikatność, owo wyczulenie na sygnały z Nieba, a jednocześnie posłuszeństwo Bożym natchnieniom. Bo nigdy tak naprawdę nie mogli oni wiedzieć, co spotka ich w danym miejscu, do którego dotarli – skoro już tam dotarli. Chociaż też tego wcześniej nie wiedzieli, że akurat tam dotrą. I nie wiedzieli, kto przyjdzie na spotkanie z nimi. A może nikt nie przyjdzie?… A jeśli już przyjdzie, to czy będzie ich słuchał, czy weźmie kamień do ręki i rzuci w nich – i jeszcze innych zbuntuje? Nic nie wiedzieli.
Ale Duch Święty wiedział. A oni Mu się poddali, pozwolili się za rękę poprowadzić – nawet w tak prozaicznych kwestiach, jak przyjęcie gościny w domu nowej chrześcijanki, która dopiero co włączona została do wspólnoty Kościoła. My nieraz, w takim naszym codziennym dyskursie, mówimy, że to czy owo stało się „przypadkiem”. Coraz częściej jednak słyszy się i taką opinię, że tak zwany „przypadek” to tylko świeckie imię Ducha Świętego. Albo Bożej Opatrzności. I że w naszym życiu nic nie dzieje się mocą tak zwanego „przypadku”, tylko wszystko jest po coś.
I ta gościna u Lidii też była po coś. I inne wydarzenia, które miały miejsce w trakcie działalności Apostołów – także te trudne – działy się po coś. I także te wszystkie wydarzenia, jakie dzieją się w naszym życiu, w naszej codziennej działalności – także te wydarzenia trudne, nawet bardzo trudne, tak niezrozumiałe i przez to niełatwe w ich przyjęciu i zaakceptowaniu – wszystko jest po coś. A po co? O to musimy już pytać Ducha Świętego w osobistej modlitwie.
Na taki właśnie scenariusz Jezus przygotowywał swoich uczniów – i nas wszystkich – gdy w Ewangelii dzisiejszej mówił: Gdy przyjdzie Pocieszyciel, którego Ja wam poślę od Ojca, Duch Prawdy, który od Ojca pochodzi, On będzie świadczył o Mnie. Ale wy też świadczycie, bo jesteście ze Mną od początku.
A czemu o tym powiedział? To też słyszymy: To wam powiedziałem, abyście się nie załamali w wierze. Wyłączą was z synagogi. Owszem, nadchodzi godzina, w której każdy, kto was zabije, będzie sądził, że oddaje cześć Bogu. Będą tak czynić, bo nie poznali ani Ojca, ani Mnie. Ale powiedziałem wam o tych rzeczach, abyście, gdy nadejdzie ich godzina, pamiętali o nich, że Ja wam to powiedziałem.
Zatem, nic z tego, co się w naszym życiu dokonało, co się obecnie dokonuje i jeszcze się dokona – nie jest Jezusowi nieznane, jakieś zaskakujące czy szokujące. Nic z tych rzeczy! On to wszystko wiedział od samego początku, dlatego starał się swoich Apostołów i nas wszystkich, swoich uczniów, na to przygotować. A jednocześnie – chyba też uspokoić, abyśmy nie panikowali, nie poddawali się jakiejś rozpaczy, rezygnacji; jakiemuś pesymizmowi czy poczuciu przegranej; jakiemuś zagubieniu czy zwątpieniu. Jezus to wszystko, co się u nas dzieje, widzi i wie.
Dlatego trzymajmy się Go i pozwólmy poprowadzić się Duchowi, którego On nam dał w Sakramencie Bierzmowania. Przecież wszyscy ten Sakrament przyjęliśmy, albo w niedługiej przyszłości przyjmiemy. I po co? Czyż nie po to, aby słuchać natchnień Ducha Świętego i za nimi iść? Nie bójmy się zatem zaufać Mu bezgranicznie!
A On będzie do nas mówił na różne sposoby – także przez zmieniające się okoliczności, albo przez propozycje, jakie ktoś do nas skieruje, albo przez prośby, jakie otrzymamy od tej czy innej osoby. Nie bójmy się zmienić swoich planów, albo swoich utartych przekonań, wyrażanych często w słowach: „Ja tego na pewno nie zrobię!”; „Ja się do tego nie nadaję!”; „ To nie dla mnie!”; „Nie mam na to czasu ani ochoty!”; czy nawet: „A co ja z tego będę miał?…”
Nie bójmy się – jak to ostatnio jest w modzie mówić – „wyjść ze strefy swego komfortu”! Pozwólmy Duchowi Świętemu, aby wymógł na nas to, czego od nas oczekuje. Bo jeśli On tego oczekuje, to znaczy, że jesteśmy w stanie tego dokonać, bo On to wie najlepiej. Dlatego nas o to prosi, czy wręcz nalega na nas. Ulegnijmy Mu! Nic na tym nie stracimy – a wszystko zyskamy!
Z pewnością, z takiego założenia wychodził Patron dnia dzisiejszego, Święty Filip Nereusz.
Urodził się we Florencji, 21 lipca 1515 roku. Na Chrzcie Świętym otrzymał imiona: Filip Romulus. Od dziecka był człowiekiem o wysokiej kulturze i ogładzie. Wyróżniał się poczuciem humoru i talentem jednania sobie ludzi.
Po przedwczesnej śmierci matki i starszego brata, kiedy pogorszyły się znacznie warunki majątkowe ojca, Filip udał się do wuja w San Germano koło Monte Cassino, by pomóc mu w pracy, a docelowo – odziedziczyć po nim znaczną fortunę. Miał wówczas siedemnaście lat. Zrezygnował jednak dość szybko z tej tak przecież pomyślnej dla siebie okazji i udał się do Rzymu, gdzie miał pozostać do końca swego życia – a więc ponad sześćdziesiąt lat.
Tam rozpoczął studia filozofii i teologii. Jednocześnie był wychowawcą dwóch synów w domu zamożnego Florentczyka w Rzymie. Prowadził życie modlitwy i umartwienia. W wolnym czasie nawiedzał kościoły, sanktuaria i zabytki Wiecznego Miasta. A natchniony wewnętrznym, ekstatycznym objawieniem, założył towarzystwo religijne pod nazwą „Bractwa Trójcy Świętej” – do obsługi pielgrzymów i chorych. Widział bowiem, jak te wielkie rzesze pątników potrzebowały pomocy duchowej, a często i materialnej. Był to rok 1548. Przez tę posługę zyskał sobie miano „Apostoła Rzymu”.
Momentem przełomowym w życiu Filipa był rok 1551, kiedy to za namową spowiednika przyjął Święcenia kapłańskie. Miał już wtedy trzydzieści sześć lat. Mieszkając w konwikcie Świętego Hieronima, w centrum Rzymu, założył Oratorium. Początkowo w ciasnej izbie swojego pokoju, potem w kaplicy konwiktu, Filip zaczął gromadzić kapłanów, zakonników, mieszczan, kupców, artystów. Wspólna modlitwa, spotkania i rozmowy osobiste, Spowiedź, czytanie duchowe, konferencje i dyskusje na tematy aktualne, rekolekcje – stanowiły program tych spotkań. Oratorium było otwarte dla wszystkich ludzi dobrej woli.
Z czasem zebrała się pewna liczba uczniów, których Filip zaprawiał do zjednoczenia z Bogiem, do cnót chrześcijańskich i do uczynków miłosierdzia. Na placach bawił się z dziećmi, by je potem gromadami prowadzić do kościoła. Był to dotąd zupełnie nieznany styl apostołowania i prowadzenia duszpasterstwa. Do Oratorium spieszyła cała elita duchowa Rzymu. A do grona przyjaciół Filipa należeli – między innymi – Święty Franciszek Salezy, Święty Ignacy Loyola i wielu innych.
W roku 1564, Florentczycy oddali Filipowi w zarząd swój kościół Świętego Jana. Tu właśnie pozostali przy nim jego duchowi synowie, zwani potem oratorianami, czy też filipinami. Prowadzili życie wspólne, nie związani wszakże żadnymi ślubami. Ta swoboda pozostała do dzisiaj cechą charakterystyczną oratorianów. Filip zaś umiał swych synów duchowych zainteresować nie tylko sprawami religijnymi i duchowymi, ale także nauką i kulturą. W jego domu odbywały się więc koncerty muzyczne, prelekcje o sztuce, archeologii i historii.
Niestety, wkrótce pojawili się też przeciwnicy poczynań Filipa. Oskarżyli go o to, że sprzyja „nowinkom” religijnym. Doszło do tego, że surowy Papież Paweł IV zakazał mu na pewien czas działalności. Kuria Rzymska odebrała mu nawet prawo do spowiadania, co równało się z karą kościelnej suspensy. Kolejni Papieże obdarzyli go jednak ponownie zrozumieniem i odwołali wszelkie zakazy.
I tak też nasz Patron – doradca Papieży, kierownik duchowy wielu dostojników, a jednocześnie: jeden z najbardziej wesołych Świętych – zmarł wyczerpany pracą na rękach swych duchowych synów, 26 maja 1595 roku.
Przekonanie o jego świętości było tak powszechne, że chociaż w owych czasach zaczęto wprowadzać do procesów kanonicznych coraz surowsze wymagania, jego Beatyfikacja odbyła się już w piętnaście lat po jego śmierci. Dokonał jej w roku 1610 Papież Paweł V. Dwanaście lat potem, w roku 1622, Papież Grzegorz XV dokonał jego Kanonizacji.
Wpatrzeni w świetlany przykład świętości dzisiejszego Patrona, oraz wsłuchani w Boże słowo, zastanówmy się, jak to jest z tym naszym „wychodzeniem ze strefy swego komfortu”?…