By Krzyż – nie spowszedniał…

B

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Drodzy moi, witam po tygodniowej przerwie! Wracam na pokład, przejmuję stery, natomiast najserdeczniej, jak tylko potrafię, dziękuję Księdzu Markowi za ich trzymanie przez cały tydzień! Dziękuję także Siostrze Teresie Jakubowskiej, Księdzu Pawłowi Czeluścińskiemu, a także Szymonowi Sali, Jankowi Kondejowi i Kacprowi Czechowi za to, że – jak co tydzień, chociaż pod innym Sternikiem – weszli na pokład i wnieśli tam swoje cenne refleksje. Bardzo dziękuję za to ogromne dobro – za te wszystkie treści – które były dla mnie bezcennym materiałem do mojej rekolekcyjnej refleksji.

Księdzu Markowi – dziękuję za słówko „gadane”, od wysłuchania którego zaczynałem każdy rekolekcyjny dzień. I dziękuję za wczorajszą świetną wypowiedź o Młodzieży – za tyle dobrych słów o Jej zaangażowaniu w życie Kościoła i także na naszym blogu, ale też bardzo mądre słowa o problemach samej Młodzieży i z naszym dotarciem do Niej. Kilka dosłownie zdań – a taka świetna analiza i takie głębokie, a do tego serdeczne spojrzenie. Dziękuję Księdzu Markowi za tę spontaniczną wypowiedź, a Was proszę o opinię na ten tak ważny temat.

Dziękuję FORMACJI «SPE SALVI» za rozważania na naszej grupie na messengerze, z których to rozważań również korzystałem – i także były one dla mnie wielkim darem i ubogaceniem.

Serdeczną modlitwą w Kodniu odwdzięczałem się za tę pomoc, jaką okazaliście mi Wszyscy swoim zaangażowaniem – i nadal będę we wdzięcznej modlitwie o Was pamiętał!

Równie serdecznie dziękuję Wam wszystkim, którzy modlitwą wspieraliście ten jakże ważny dla mnie czas. Czy – i na ile – będzie on owocny, to się dopiero okaże. W ręce Jezusa – przez ręce Jego i naszej Matki, Maryi, Pani Kodeńskiej – składam to wszystko, co się w tym czasie dokonało. Natomiast z pewnością jedna cenna refleksja, stanowiąca część mojego rekolekcyjnego postanowienia, jest dla mnie czymś nowym i bardzo ważnym. Zrodziła się ona na modlitwie i w rozmowach z moim Kierownikiem duchowym, Ojcem Janek Klubkiem. Oby przyniosła błogosławione owoce w konkretnej postawie!

A skoro wspomniałem Ojca Jana, to także Jemu dziękuję za czas, jaki mi poświęcił – i za bezcenne rady, wskazówki i sugestie, jakimi mnie obdarował, w trakcie kilku rozmów, w tym także – Spowiedzi, podsumowującej ostatni rok, od poprzednich Rekolekcji. Dziękuję Mu za opiekę duchową, jaką nade mną roztacza już od dobrych kilku lat!

Bardzo dziękuję Ojcom Oblatom za gościnę i za rozmowy, które także wpisały się w moją rekolekcyjną pracę. Dziękuję Pracownikom Sanktuarium za ogromną życzliwość i gościnność.

Dziękuję Księdzu Mariuszowi Szyszko – mojemu Przyjacielowi, a właściwie to młodszemu Bratu – za odwiedziny, wspólną modlitwę i bardzo dobrą, głęboką rozmowę, przy obiedzie i kawie.

Niech Pan będzie uwielbiony w tym dziele, które się dokonało! Jemu samemu składam największe podziękowanie, a także Matce Bożej Kodeńskiej i moim Świętym Patronom!

W tej właśnie intencji – dziękczynno – „podsumowującej” ten czas – sprawowałem Mszę Świętą w Bazylice Kodeńskiej wczoraj, zaraz po porannej Mszy Świętej parafialnej. Jest już swoistą tradycją ostatnich lat, że tak właśnie kończę moje osobiste kapłańskie Rekolekcje: proszę Ojców Oblatów, aby nie zasłaniali Obrazu po Mszy Świętej porannej – jak to się zwykle czyni – po czym wychodzę i sprawuję „swoją” Mszę Świętą, na zakończenie której, na Ołtarzu, podpisuję „Kartę pracy rekolekcyjnej”, zawierającej moje refleksje z tego czasu, zapis podjętych działań rekolekcyjnych, a wreszcie także – co najważniejsze! – wnioski na przyszłość i rekolekcyjne postanowienie. I potem sam już zasłaniam Obraz.

W tej Mszy Świętej modlę się zawsze także w intencji i w intencjach Osób, które mnie w Rekolekcjach w danym roku wspierały, towarzysząc mi sercem i modlitwą. Zatem – wczoraj, w tej Mszy Świętej kończącej, modliłem się za Was, Drodzy moi! Raz jeszcze bardzo, ale to bardzo serdecznie Wam dziękuję!

A oto w dniu dzisiejszym urodziny – siedemdziesiąte! – przeżywa Ojciec Święty Leon XIV. Dziękując Panu za Niego, jako wielki Boży dar dla Kościoła, wspierajmy serdeczną modlitwą i życzliwością – apostolską posługę Piotra naszych czasów! Zwłaszcza, że stawia w tej posłudze pierwsze kroki, a już widzimy, że są to kroki rozważne, na właściwej drodze i we właściwym kierunku. Obdarzmy Ojca Świętego wielkim kredytem naszego zaufania, ale i miłością, która wyrazi się w modlitwie. Najlepiej – codziennej!

Urodziny dzisiaj przeżywa także Grzegorz Matysiak, Kościelny – jak Go zawsze nazywałem: Dyrektor – w Parafii w Miastkowie Kościelnym. Dziękując za naszą współpracę w trakcie mojego pobytu w Parafii, życzę Bożego błogosławieństwa.

Natomiast rocznicę zawarcia sakramentalnego Małżeństwa przeżywają dziś Monika i Dariusz Kondejowie, Rodzice Janka, Autora czwartkowych rozważań na naszym blogu. Dziękując za świadectwo pięknego przeżywania małżeńskiej więzi i miłości, życzę, aby w Krzyżu Chrystusa widzieli dla siebie największą nadzieję, moc i wsparcie!

A w minionym tygodniu, w poniedziałek, 8 września, imieniny przeżywali:

Ksiądz Radosław Szucki, pochodzący z mojej rodzinnej Parafii, Proboszcz Parafii Łuzki, w Diecezji siedleckiej;

Ksiądz Radosław Piotrowski, Duszpasterz Młodzieży naszej Diecezji;

Adrianna Ostrowska, należąca w swoim czasie do Wspólnoty młodzieżowej w Trąbkach.

Z kolei, we wtorek, 9 września – jak o tym wspomniał Ksiądz Marek – urodziny przeżywała nasza Mama, Danuta Jaśkowska. Podpisuję się pod życzeniami Brata i dziękując naszej Mamie za Jej wielką dobroć i miłość, jaką okazuje nam każdego dnia i za to, że wraz z Tatą tworzą atmosferę rodzinnego Domu, do którego możemy zawsze wracać i czuć się jak u siebie, życzę, aby zawsze była tak pogodna duchem, otwarta i konkretna, jaką my Ją znamy i zna Ją wiele Osób z naszego otoczenia. Życzę pełni sił duchowych i fizycznych – i większej odwagi w mierzeniu się z codziennymi trudami choroby!

kolei, w środę, 10 września, imieniny przeżywał Łukasz Lisiewicz, należący w swoim czasie do Wspólnoty młodzieżowej w Trąbkach.

A urodziny tego dnia przeżywał Ksiądz Sławomir Zaczek, w swoim czasie: Proboszcz Parafii Radomyśl, gdzie pomagałem duszpastersko przez jakiś czas. A wcześniej był Wikariuszem w naszej rodzinnej Parafii.

Natomiast w czwartek, 11 września, imieniny przeżywał Ksiądz Jacek Lusztyk, który jako Wikariusz Parafii Ducha Świętego w Siedlcach chętnie zastępował mnie na Mszach Świętych w Duszpasterstwie Akademickim, kiedy mieściło się ono jeszcze w Ośrodku przy ulicy Brzeskiej, skąd w swoim czasie zostaliśmy wyrzuceni. Dziękuję Jackowi za tę stałą gotowość – i życzę ogromu Bożych łask i sił wewnętrznych i fizycznych, tak bardzo potrzebnych, z powodu poruszania się za pomocą protezy, zastępującej amputowaną nogę.

Natomiast w piątek, 12 września, urodziny przeżywały:

Aneta Majewska – należąca w swoim czasie do KSM w mojej pierwszej Parafii;

Barbara Kryczka – zaangażowana w swoim czasie w działalność młodzieżowych Wspólnot.

Wszystkich świętujących otaczałem modlitwą już w Kodniu, ale nadal chcę się dla Nich modlić – przez wstawiennictwo Królowej Podlasie i Świętych Patronów – o bezmiar Bożego błogosławieństwa!

Tą modlitwą otaczam także Sabastiana Rymuzę i Natalię Parapurę, którzy wczoraj, czyli w sobotę, 13 września, o godzinie 16:00, w Parafii Świętej Marii Magdaleny w Suchożebrach, zawarli sakramentalne Małżeństwo. Oboje byli – i w jakimś stopniu są – zaangażowani w działalność naszego Duszpasterstwa Akademickiego GAUDEAMUS jako Abolwent (Sebastian) i Studentka (Natalia) Uniwersytetu w Siedlach. Oboje znam od początku mojej posługi w tymże Duszpasterstwie. Dziękuję Im serdecznie za obdarzenie mnie zaszczytem pobłogosławienia Ich związkowi! Niech Pan czyni Ich miłość coraz większą, a Ich związek – z dnia na dzień mocniejszym!

Bardzo osobiście przeżyłem tę uroczystość. I naprawdę nie wiem, kto bardziej był przejęty: czy Narzeczeni, wypowiadający słowa przysięgi małżeńskiej, czy ja, który tę przysięgę w imieniu Kościoła przyjąłem, a potem ją sakramentalnie potwierdziłem i pobłogosławiłem. Jakoś tak bardzo mocno właśnie mnie ten moment poruszył. Ale Sebastiana i Natalkę też – co było widać.

Może dlatego, że Oboje są pięknymi ludźmi – pięknymi duchowo, jako osoby o głębokiej wierze i niezwykłej dobroci serca. Niech Im Pan błogosławi przez całe życie!

A ja dzisiaj – ruszam już z impetem (i to tak trochę dosłownie) do pracy, bo wyjeżdżam z Lublina, by o 8:00 i 10:00 pomóc duszpastersko w Parafii w Poizdowie, a potem dość sprawnie przejechać do Parafii w Dołhobrodach, w Dekanacie włodawskim, gdzie mam przewodniczyć Uroczystości odpustowej. Serdecznie dziękuję Księdzu Dariuszowi Karbowiakowi, Proboszczowi tejże Parafii, byłemu Wikariuszowi mojej Parfii rodzinnej, za to zaszczytne zaproszenie! Dziękuję także Księdzu Adamowi Pietrusikowi za kolejne już zaproszenie do Poizdowa.

Po powrocie zaś do Siedlec – będę miał przyjemność gościć Księdza Przemysława Świderskiego, Dyrektora Katolickiego Radia Podlasie, który zapowiedział się z wizytą. Zapewne, podejmiemy – przy kawie – ważne kwestie. Jestem bardzo otwarty na tę rozmowę, wyrażając już teraz radość z zapowiedzianego spotkania.

Teraz natomiast zapraszam już do pochylenia się nad Bożym słowem dzisiejszej liturgii. Oto słówko Księdza Marka na dziś:

https://www.youtube.com/c/CatholicSurgut

Mieliśmy je codziennie na blogu, w ostatnim tygodniu, dlatego słuchajmy go nadal, żebyśmy nic nie stracili z tego wielkiego dobra, jakie „słówko z Syberii” ze sobą niesie!

Zatem, co dzisiaj mówi do mnie osobiście Pan? Na co tak szczególnie i konkretnie mi wskazuje? Co mi podpowiada? Duchu Święty, pomóż odczytać…

Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen

Gaudium et spes! Ks. Jacek

Święto Podwyższenia Krzyża Świętego,

14 września 2025., 

do czytań z t. VI Lekcjonarza: Lb 21,4b–9; Flp 2,6–11; J 3,13–17

CZYTANIE Z KSIĘGI LICZB:

W owych dniach podczas drogi lud stracił cierpliwość. I zaczęli mówić przeciw Bogu i Mojżeszowi: „Czemu wyprowadziliście nas z Egiptu, byśmy tu na pustyni pomarli? Nie ma chleba ani wody, a uprzykrzył się nam już ten pokarm mizerny”.

Zesłał więc Pan na lud węże o jadzie palącym, które kąsały ludzi, tak że wielka liczba Izraelitów zmarła. Przybyli zatem ludzie do Mojżesza, mówiąc: „Zgrzeszyliśmy, szemrząc przeciw Panu i przeciwko tobie. Wstaw się za nami do Pana, aby oddalił od nas węże”. I wstawił się Mojżesz za ludem.

Wtedy rzekł Pan do Mojżesza: „Sporządź węża i umieść go na wysokim palu; wtedy każdy ukąszony, jeśli tylko spojrzy na niego, zostanie przy życiu”. Sporządził więc Mojżesz węża z brązu i umieścił go na wysokim palu. I rzeczywiście, jeśli kogo wąż ukąsił, a ukąszony spojrzał na węża z brązu, zostawał przy życiu.

CZYTANIE Z LISTU ŚWIĘTEGO PAWŁA APOSTOŁA DO FILIPIAN:

Chrystus Jezus, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi. A w zewnętrznym przejawie uznany za człowieka, uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej.

Dlatego też Bóg Go nad wszystko wywyższył i darował Mu imię ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich, i podziemnych, i aby wszelki język wyznał, że Jezus Chrystus jest Panem ku chwale Boga Ojca.

SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO JANA:

Jezus powiedział do Nikodema: „Nikt nie wstąpił do nieba, oprócz Tego, który z nieba zstąpił, Syna Człowieczego.

A jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak potrzeba, by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne.

Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony”.

W roku 70 Jerozolima została zdobyta i zburzona przez Rzymian. Nastały wielkie, trwające prawie trzysta lat, prześladowania chrześcijan. Dopiero po ustaniu prześladowań, matka cesarza rzymskiego Konstantyna, Święta Helena, około 320 roku kazała szukać Krzyża, na którym umarł Pan Jezus. Po długich poszukiwaniach Krzyż – jak podaje tradycja – znaleziono w dniu 14 września tegoż właśnie, 320 roku.

W związku z tym wydarzeniem zbudowano w Jerozolimie na Golgocie Bazylikę Krzyża i Bazylikę Zmartwychwstania. 13 września 335 roku odbyło się uroczyste poświęcenie i przekazanie miejscowemu biskupowi obydwu Bazylik. Na tę pamiątkę obchodzono co roku, w dniu 13 września, uroczystość Podwyższenia Krzyża Świętego. Później przeniesiono to Święto na 14 września – najpierw dla tych kościołów, które posiadały relikwie Krzyża, potem zaś dla całego Kościoła powszechnego.

I oto dzisiaj Święto to obchodzimy. Jest ono na tyle ważne w strukturze roku liturgicznego, że kiedy wypada w niedzielę – tak jak dzisiaj – wówczas „znosi” liturgiczny obchód kolejnej Niedzieli zwykłej, a obchodzimy właśnie to Święto. I dlatego także słuchamy czytań, na to Święto przeznaczonych. Cóż w nich słyszymy?

Oto w pierwszym z nich, z Księgi Liczb, już na samym początku wybrzmiewają bardzo smutne w swej wymowie stwierdzenia: W owych dniach podczas drogi lud stracił cierpliwość. I zaczęli mówić przeciw Bogu i Mojżeszowi: „Czemu wyprowadziliście nas z Egiptu, byśmy tu na pustyni pomarli? Nie ma chleba ani wody, a uprzykrzył się nam już ten pokarm mizerny”.

Zobaczmy, w tym krótkim fragmencie można wyodrębnić aż trzy informacje, bardzo trudne do przyjęcia i dramatyczne w swej wymowie – i jak się miało dalej okazać – w swych skutkach. Pierwsza z nich to ta, że lud stracił cierpliwość. Tak, lud stracił cierpliwość do Bożej opieki nad sobą, do darów, którymi Bóg go nieustannie obdarzał. Czyli – mówiąc krótko i jasno – lud stracił cierpliwość do swego Boga! I dlatego – to jest ta druga dramatyczna informacja – zaczął szemrać przeciw Bogu, a przy okazji „dostało się” też i Mojżeszowi. I trzecia, zawarta już w samej treści owego szemrania – ta mianowicie, że uprzykrzył się [im] już ten pokarm mizerny.

Drodzy moi, słysząc to wszystko, zechciejmy uświadomić sobie, o czym mowa. Mianowicie: tak właśnie niewdzięczny naród reaguje na nieustanną opiekę Boga nad sobą, w trakcie wędrówki przez pustynię do ziemi obiecanej. Zaznaczmy, że już sam fakt tej wędrówki to znak wielkiej łaski Boga, bo przecież oni wędrowali – ni mniej, ni więcej, tylko z niewoli, w której byli gnębieni około czterystu trzydziestu lat – do wolności, którą otworzył przed nimi Bóg, dając im ziemię, w której będą mogli już być „u siebie”. Sam ten fakt powinien być wystarczającym argumentem za tym, by Izraelici tylko i wyłącznie wielbili Boga i Mu dziękowali.

A przecież Bóg na tym nie poprzestał, bo nie tylko wyprowadził ich z ziemi egipskiej, ale cudownie przeprowadził przez Morze Czerwone, ostatecznie i definitywnie pokonując ścigającą ich armię faraona, a następnie szedł z nimi w obłoku lub w słupie ognia, wskazując drogę, ale też dając pokarm prosto z nieba, w postaci manny i przepiórek, i wodę ze skały.

Dał im wreszcie znakomitego przywódcę – Mojżesza, człowieka wielkiej świętości i niezwykłej pokory – z którym rozmawiał niemalże „twarzą w twarz” i przez którego przekazywał im swoje wskazania, swoje pouczenia i napomnienia. Przez którego – po prostu – prowadził ich właściwą drogą do właściwego celu.

I to wszystko, Drodzy moi, ten cały bezmiar dobra i miłości, jaki Pan im nieustannie okazywał, został dzisiaj potraktowany w ten sposób, że lud stracił cierpliwość, zaczął szemrać przeciwko Bogu, bo uprzykrzył się mu pokarm mizerny. To nic, że z nieba – ale mizerny.

Drodzy moi, jak my byśmy zareagowali, gdybyśmy mieli świadomość, że tyle to a tyle komuś daliśmy, poświęciliśmy się dla niego, angażując w tę pomoc swoje siły i talenty, swój czas i swoją pracę – a często i niemałe pieniądze – a ten ktoś wybrzydza, krytykuje, odrzuca oferowane dobro, bo uznaje je za bezwartościowe, albo takie, które mu się z jakiegoś powodu należało, więc to żadna łaska z naszej strony, żeśmy mu to ofiarowali – co najwyżej być może usłyszymy, że mogliśmy się bardziej postarać. Co w takiej sytuacji można pomyśleć?…

Wydaje się, że nie musimy tutaj stosować zapytania, ani trybu przypuszczającego, bo wystarczy odnieść się do bardzo konkretnej sytuacji z ostatnich kilku lat, kiedy to – jako naród – okazaliśmy wielki serce innemu narodowi, a wdzięczności za to do dziś jakoś nie możemy się doczekać! Oczywiście, mówimy o tym wymiarze oficjalnym, państwowym, politycznym, bo w relacjach „człowiek – człowiek” było i jest o wiele lepiej. Na szczęście… Ale to tylko takie dopowiedzenie.

Natomiast może nam ono pomóc w uświadomieniu sobie, jak wtedy – stosując ludzki sposób pojmowania – mógł poczuć się Bóg i jak się poczuł, tak potraktowany przez swój naród, któremu okazał tyle miłości?…

A jak mógł i może czuć się Chrystus Jezus, o którym Paweł Apostoł w drugim czytaniu mówi, iż istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi. A w zewnętrznym przejawie uznany za człowieka, uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej jeżeli uświadomimy sobie, dla jak wielu ludzi to Jego uniżenie i ta ofiara okazały się daremne?… Jak wielu ludzi z niej nie skorzystało?… Jak wielu ludzi odrzuciło Jego miłość, skazując się w ten sposób na wieczne potępienie?…

Owszem, to prawda, że – jak słyszymy dalej w tymże czytaniu – Bóg Go nad wszystko wywyższył i darował Mu imię ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich, i podziemnych, i aby wszelki język wyznał, że Jezus Chrystus jest Panem ku chwale Boga Ojca.

To prawda: w oczach Boga zbawcza Ofiara Jego Syna miała znaczenie ogromne! Dlatego właśnie zostały nam przebaczone grzechy, za które powinniśmy ponieść najsurowsze konsekwencje – właśnie dlatego, że znalazł się Ktoś, kto wypłacił się Bożej sprawiedliwości swoim osobistym poświęceniem i oddaniem. Dlatego Bóg z miłością spogląda na Ofiarę swojego Syna – a możemy powiedzieć, że tak spogląda na Jego Krzyż. A my – jak spoglądamy?

O tym Jezus mówi dzisiaj do Nikodema – o czym słyszymy w czytaniu ewangelicznym: Jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak potrzeba, by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne. Rzeczywiście, łatwo tu dopatrzyć się analogii do sytuacji, opisanej w pierwszym czytaniu. Tam ludzie dzięki jednemu tylko spojrzeniu na miedzianego węża, umieszczonego na wysokim palu, odzyskiwali życie i zdrowie. Tutaj także: jedno spojrzenie na Krzyż może człowieka uratować, przywrócić mu życie.

Pod jednym wszakże warunkiem: że będzie to spojrzenie pełne wiary i miłości, a nie takie znudzone, obojętne, albo nastawione na sensację. Wszak Jezus dzisiaj mówi dalej: Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony.

Dokładnie tak: Bóg nie chce, by zginęło choćby jedno z Jego dzieci. Nie po to wszystkich powołał do życia i obdarzył tak wieloma darami, aby chcieć kogokolwiek stracić. Dlatego mało było tego, że stworzył i powołał do życia – i opiekował się za życia. Okazało się, że człowiek pomimo tego wszystkiego – zabrnął w grzech. Wtedy Bóg – zamiast go ukarać i potępić – posłał na świat Syna, aby naprawił skutki grzechu.

A tenże Syn dzisiaj mówi, że nie przyszedł na świat po to, aby go potępić, chociaż powodów do tego miałby bez liku, ale by świat zbawić. Cóż jeszcze więcej mógł nam dać? Odpowiedź jest prosta: już nic więcej! Bo dał nam samego siebie i całego siebie. Krzyż jest najmocniejszym, najbardziej wymownym i najbardziej przekonującym znakiem i symbolem tego daru! Prosty w swej wymowie znak – kiedyś znak hańby i totalnego odrzucenia, potępienia i przekleństwa – dzisiaj znak nadziei, znak zbawienia, znak miłości i bezgranicznego poświęcenia.

A jednak – pomimo tego wszystkiego, co tu sobie mówimy – tak wielu ludzi, niestety, przegrywa życie! Zarówno to życie doczesne, jak i wieczne! Otrzymali szansę zbawienia, a po prostu ją zlekceważyli, odrzucili, a może jej nawet nie zauważyli… «Stracili cierpliwość» – żeby użyć sformułowania z pierwszego czytania – i uprzykrzył się [im] już ten pokarm mizerny, czyli to wszystko, co z miłości ciągle daje im Pan, z Pokarmem eucharystycznym na czele.

Tak, to wszystko człowiekowi może się znudzić, może mu zobojętnieć, może się tym wszystkim w ogóle nie przejąć, może to wszystko uznać za coś przestarzałego; albo coś dla osób na emeryturze – albo dla siebie samego, ale dopiero na emeryturze.

I to jest właśnie ta myśl, z jaką dzisiaj przychodzi do nas Pan, dając nam to liturgiczne Święto i te właśnie czytania biblijne: pytanie, jak ja patrzę na Krzyż? Czy z wiarą i miłością, jak na najważniejszy dla mnie znak w życiu – czy ze znudzeniem obojętnością, a może wręcz wrogością i nienawiścią?

Znawcy życia duchowego niekiedy mawiają, że przeciwieństwem miłości – o wiele bardziej, niż nienawiść – jest obojętność. Bo nienawiść – to jednak jakaś reakcja, jakieś odniesienie do tej osoby, sprawy lub rzeczy, którą się nienawidzi. Ta osoba, sprawa lub rzecz jakąś reakcję wywołuje. Szkoda, że akurat taką, ale jednak. Zresztą, niejednokrotnie bywa i tak, że wielka nienawiść przekształca się w wielką miłość, zatem jeżeli jest jakakolwiek reakcja – nawet taka niedobra – to jednak jest szansa.

Obojętność natomiast – to brak jakiejkolwiek reakcji. To traktowanie tej osoby, sprawy lub rzeczy – jak powietrze. Na zasadzie: „Jesteś, to dobrze – a nie ma cię, to też dobrze. Wszystko jedno.” Przy takim nastawieniu nie ma szansy na jakąkolwiek zmianę, skoro to odniesienie jest właśnie żadne, nie ma go, bo dana osoba, sprawa lub rzecz, żadnej reakcji nie wywołuje.

I właśnie wielkim nieszczęściem jest, jeżeli człowiek w taki sposób spogląda na Krzyż – czyli obojętnie, jak na jakiś eksponat muzealny, przykurzony i zapomniany, ginący wśród wielu innych; albo może jak na jeden z wielu gadżetów, którymi dzisiejszy świat nas wręcz zarzuca; albo jeden z produktów na półce supermarketu – produktów, który można wrzucić do koszyka, ale można odstawić na półkę z powrotem, a można nawet nie wyciągnąć po niego ręki, bo taki… mało atrakcyjny, mało ciekawy, nienowoczesny…

Jak ja patrzę na Krzyż? Czy z wiarą i miłością – czy ze znudzeniem i obojętnością? To jest, Drodzy moi – w rzeczy samej – pytanie o to, jak ja reaguję na Jezusa i Jego miłość? Czy dla mnie ta Jego miłość, to Jego poświęcenie, to Jego bezgraniczne oddanie – coś znaczy? A jeżeli tak – to co znaczy? A może już niewiele, albo i nic nie znaczy – może tak naprawdę niewiele mnie w ogóle to wszystko obchodzi?…

To prawda, że jesteśmy tu w gronie osób wierzących, modlących się, uczęszczających systematycznie na Mszę Świętą. Może więc pojawić się pytanie i zarzut, że całe to dzisiejsze „księżowskie gadanie” to nie do nas. Bo my przecież codziennie modlimy się rano i wieczorem, w niedzielę do kościoła chodzimy, spowiadamy się, przyjmujemy Komunię Świętą w miarę często – więc to wszystko nie do nas. Czy jednak naprawdę – zupełnie nie do nas?

Owszem, w naszym przypadku nie ma mowy o jakimś totalnym odrzuceniu Jezusa i Jego Krzyża, o jakiejś nienawiści, czy obojętności. Ale czy nam to wszystko trochę… nie spowszedniało?… A tym samym – tak trochę nie zobojętniało?… Jak to możemy sprawdzić?

Bardzo prosto: pomyślmy, jak często, w ciągu dnia, czynimy na sobie znak Krzyża – i jak go czynimy? Dokładnie, z pobożnością i namaszczeniem, czy tak niedbale, jakbyśmy odganiali komary sprzed nosa? A co myślimy lub mówimy, kiedy czynimy ten znak? A czy poświęcony krzyżyk lub medalik mamy zawieszony na szyi? Sprawdźmy to nawet teraz! A jeżeli nie – to dlaczego nie?…

A jakie miejsce w naszym domu zajmuje krzyż: gdzie wisi? Czy ktoś, kto do naszego domu wchodzi, widzi go od razu? Czy może jest – jak sobie wspomnieliśmy – jednym z gadżetów na półce, albo starannie schowany w szafce, gdzie oczekuje na doroczną wizytę duszpasterską?… Czy ma swoje jakieś widoczne, w pewnym sensie: centralne miejsce w naszym domu?

I jak często na ten krzyż spoglądamy – i jak spoglądamy? Czy każde takie spojrzenie jest okazją do tego, by wznieść do Pana jakiś akt strzelisty, jakąś krótką modlitewkę – tak prosto z serca?… A może przed tym krzyżem klękamy – jako rodzina – aby się wspólnie modlić? A jak reagujemy na krzyż przydrożny? Czy dbamy o ten krzyż, jeśli jest on na naszej posesji, albo w naszej miejscowości?…

I wreszcie ten wymiar duchowy: jak ja patrzę na Krzyż swoim sercu? Czy Krzyż jest w moim sercu na miejscu centralnym, czyli – mówiąc konkretnie – czy Jezus Chrystus i Jego Ewangelia jest w moim życiu na pierwszym miejscu? Czy wszystko, co myślę, mówię i robię – uzgadniam z Jezusem, odnoszę do Jezusa, pytam o to Jezusa; czy jednak ważniejsze jest dla mnie to, co mówi ten czy tamten polityk, dziennikarz, ekspert „od wszystkiego”, czy bohater tureckiego lub brazylijskiego serialu?… Albo sąsiad czy sąsiadka, albo szef w pracy, albo kolega lub koleżanka?… Na czyjej opinii zależy mi najbardziej? Z kim uzgadniam moje życiowe decyzje i działania? Czy naprawdę z Jezusem? Czy pytam, co On by zrobił na moim miejscu – w tej konkretnej sytuacji? Czyli – co o tym mówi Jego Ewangelia?

Drodzy moi, tyle konkretnie znaczy ustawienie Krzyża w centrum swego serca. Czy możemy powiedzieć – tak, właśnie my, ludzie szczerze wierzący, ode mnie, księdza, poczynając – że Krzyż jest w centrum mojego życia? Czyli – że Jezus jest dla mnie pierwszy i najważniejszy? Zawsze – bez względu na okoliczności?

O tym dzisiaj mówimy: nie o totalnym odchodzeniu i potrzebie spektakularnego nawracania, ale o tej warstwie kurzu, która – może nawet nie wiemy kiedy – przysypała Chrystusowy Krzyż w naszym sercu I o tym nieco znudzonym spojrzeniu, jakie na ten Krzyż kierujemy, jako na coś, co się nam opatrzyło, spowszedniało, co już nie wywołuje takiego poruszenia serca – a może i wyrzutów sumienia – jak jeszcze jakiś czas temu wywoływało…

Niech więc ten dzisiejszy dzień będzie jakimś konkretnym przełomem: już dzisiaj zwróćmy uwagę, żeby za każdym razem czynić na sobie ten znak powoli, uważnie i z namysłem. I z wypowiedzeniem określonych słów. Zróbmy też sobie w domu – indywidualnie, albo wspólnie, w gronie rodzinnym – krótką adorację Krzyża: tak, tego, który wisi na ścianie, albo stoi na półce. A może warto zmienić jego miejsce – na bardziej centralne i widoczne?…

I niech każda i każdy z nas dzisiaj świadomie, w pełnej szczerości swego serca, dokończy to zdanie: PANIE JEZU, TWÓJ KRZYŻ JEST DLA MNIE… – no, właśnie, czym?… Zmierzmy się jeszcze dzisiaj z tym pytaniem.

Krzyżu Chrystusa, bądźże pozdrowiony! Tyś w centrum serca mego ustawiony. Obyś tam jaśniał – i sumienie budził! Obyś mi nie spowszedniał – nigdy się nie znudził…

Dodaj komentarz

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.