Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym imieniny przeżywają:
►Siostry Teresa Skorupska, która w swoim czasie posługiwała w Miastkowie, będąc Przełożoną Domu;
►Siostra Teresa Kurek, obecnie tam posługująca;
►Siostra Teresa Jakubowska, posługująca na Syberii, w swoim czasie także w Surgucie;
►Teresa Jaroszuk, która od lat z radością i dobrym sercem wita Pielgrzymów, przybywających do Sanktuarium w Kodniu. Pani Teresa posługuje w recepcji, obsługuje przybywających i mieszkających w domu Pielgrzyma, a ja mam przyjemność spotykać się z Nią i rozmawiać już od wielu lat. Zawsze, ilekroć pojadę do Kodnia lub chociażby tam zadzwonię, bardzo mnie cieszy możliwość spotkania z tak wspaniałą Osobą.
Wszystkim Solenizantkom życzę owej najgłębszej więzi z Jezusem, której przykład daje dzisiejsza Patronka. I – oczywiście – zapewniam o modlitwie.
Serdecznie pozdrawiam z Siedlec. Bardzo się cieszę z wczorajszej Mszy Świętej w Katedrze, na inaugurację roku akademickiego. Wdzięczny jestem Wszystkim, którzy zaangażowali się w liturgię, bo całość wypadła naprawdę pięknie i pobożnie. To była atmosfera sprzyjająca modlitwie.
A oto dzisiaj, o 11:00 – inauguracja roku na samej Uczelni, w gmachu przy ulicy Żytniej.
Potem, o 17:00, odprawiam Mszę Świętą w Parafii Krzymosze, na rozpoczęcie październikowej gregorianki z tej właśnie Parafii.
A potem, o 19:00, Msza Święta w naszym Duszpasterstwie, w intencji Środowiska Akademickiego, Duszpasterstwa Akademickiego i Młodzieży w Kościele. Potem – wystawienie Najświętszego Sakramentu i nabożeństwo październikowe oraz cicha adoracja do godziny 21:00, zakończona Apelem Maryjnym.
Takie plany na dzisiaj. Oddaję je w ręce Pana. A jednocześnie przepraszam za późne zamieszczenie słówka, ale już z samego rana odwiedził mnie Prorektor Uniwersytetu w Siedlcach, Pan Profesor Marek Gugała, który specjalnie pofatygował się, aby poinformować mnie o spotkaniach wprowadzających, organizowanych dla Studentów pierwszego roku – na wszystkich Wydziałach. A to po to, abym mógł wziąć w nich udział i zaprosić do włączenia się w działania Duszpasterstwa Akademickiego. W zeszłym roku ja sam starałem się docierać do poszczególnych grup, bo spotkań tych było więcej – w mniejszych grupach. Tym razem, mają to być spotkania dla całych Wydziałów, co niewątpliwie ułatwi mi dotarcie do wszystkich.
Powiem szczerze, że planowałem dzisiaj poprosić Pana Prorektora, żeby mi umożliwił taką akcję informacyjną, a okazało się, że On sam pomyślał o tym i nawet specjalnie przyszedł do mnie rano, aby mnie o tym poinformować i zaprosić.
Od samego początku mojej posługi w Duszpasterstwie Akademickim mam bardzo dobre relacje z Panem Profesorem Markiem Gugałą – najpierw Dziekanem Wydziału Nauk Rolniczych, a teraz Prorektorem – za co bardzo, ale to bardzo Mu dziękuję!
A teraz zapraszam do pochylenia się nad Bożym słowem dzisiejszej liturgii. Oto słówko Księdza Marka na dziś:
https://www.youtube.com/c/CatholicSurgut
Z pomocą Ducha Świętego poszukajmy tej jednej, konkretnej myśli, tego konkretnego przesłania, z jakim Pan dzisiaj do mnie osobiście się zwraca.
Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
Gaudium et spes! Ks. Jacek
Środa 26 Tygodnia zwykłego, rok I,
Wspomnienie Św. Teresy od Dzieciątka Jezus,
1 października 2025.,
do czytań: Ne 2,1–8; Łk 9,57–62
CZYTANIE Z KSIĘGI NEHEMIASZA:
Ja, Nehemiasz, w miesiącu Nisan, dwudziestego roku panowania króla Artakserksesa, wykonywałem swój urząd, wziąłem wino i podałem królowi. Zwykle nie ujawniałem smutku przed nim.
Lecz król mi rzekł: „Czemu tak smutno wyglądasz? Przecież nie jesteś chory. Nie, pewnie masz jakieś wewnętrzne zmartwienie”.
Wtedy przeraziłem się niezmiernie i rzekłem królowi: „Niech król żyje na wieki. Jakże nie mam smutno wyglądać, skoro miasto, gdzie są groby moich przodków, jest spustoszone, a bramy jego są strawione ogniem”.
I rzekł mi król: „O co chciałbyś prosić?”
Wtedy pomodliłem się do Boga niebios i rzekłem królowi: „Jeśli to odpowiada królowi i jeśli sługa twój ma względy u ciebie, to proszę, abyś mnie posłał do Judei, do grodu grobów moich przodków, abym go odbudował”.
I zapytał mnie król, podczas gdy królowa siedziała obok niego: „Jak długo potrwa twoja podróż? I kiedy powrócisz?” I król pozwolił mi na nią, gdy podałem mu termin.
I rzekłem królowi: „Jeśli to odpowiada królowi, proszę o wystawienie dla mnie listów do namiestników Transeufratei, aby mnie przepuścili, bym dotarł do Judei, również pismo do Asafa, nadzorcy lasu królewskiego, aby mi dał drzewa do sporządzenia bram twierdzy przy świątyni, bram muru miejskiego i domu, do którego się wprowadzę”. I król mi zezwolił, gdyż łaskawa ręka Boga mojego czuwała nade mną.
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:
Gdy Jezus z uczniami szedł drogą, ktoś powiedział do Niego: „Pójdę za Tobą, dokądkolwiek się udasz”.
Jezus mu odpowiedział: „Lisy mają nory i ptaki powietrzne gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł oprzeć”.
Do innego rzekł: „Pójdź za Mną”. Ten zaś odpowiedział: „Panie, pozwól mi najpierw pójść i pogrzebać mojego ojca”.
Odparł mu: „Zostaw umarłym grzebanie ich umarłych, a ty idź i głoś królestwo Boże”.
Jeszcze inny rzekł: „Panie, chcę pójść za Tobą, ale pozwól mi najpierw pożegnać się z moimi w domu”.
Jezus mu odpowiedział: „Ktokolwiek przykłada rękę do pługa, a wstecz się ogląda, nie nadaje się do królestwa Bożego”.
Próbuję sobie wyobrazić sytuację, opisaną w pierwszym czytaniu… Nehemiasz, pełniący – tak najkrócej mówiąc – służbę na dworze króla wrogiego mocarstwa, zniewalającego w tym czasie naród izraelski, stara się jak najlepiej wypełniać swoje obowiązki. Pomimo całego niekorzystnego kontekstu. Ale też nie przestaje być sobą, nie przestaje być członkiem swego ludu – związanym emocjonalnie i duchowo z całym jego dziedzictwem, nade wszystko: z jego odniesieniem do Boga. Dlatego też przeżywa tak głęboko jego klęskę.
I dlatego nie potrafi – chociaż stara się – ukryć tego, co przeżywa. Dochodzi do tego, że król dostrzega jego wielkie zatroskanie: Czemu tak smutno wyglądasz? Przecież nie jesteś chory. Nie, pewnie masz jakieś wewnętrzne zmartwienie. I tu ma miejsce bardzo ciekawa sytuacja: król wyraźnie chce pomóc Nehemiaszowi, interesuje się powodami jego zmartwienia, naprawdę się tym przejmuje – wszystko wskazuje na to, że szczerze – gdy tymczasem sam Nehemiasz popada w przerażenie!
Bo zapewne myśli sobie, że w ten sposób może obrazi króla, albo nie spełni jego oczekiwań, albo źle wypełni swoje obowiązki, jeżeli będzie eksponował swoje odczucia. A król właśnie chce dowiedzieć się, co się tak naprawdę dzieje i jak może pomóc – bo bardzo chce pomóc. Ciekawe zestawienie nastrojów i przeżyć.
Okazuje się ostatecznie, że król idzie całkowicie „na rękę” Nehemiaszowi i pozwala mu udać się w rodzinne strony, aby ten mógł dopełnić obowiązków moralnych, jakie na nim spoczywają. Na prośbę Nehemiasza: Jeśli to odpowiada królowi i jeśli sługa twój ma względy u ciebie, to proszę, abyś mnie posłał do Judei, do grodu grobów moich przodków, abym go odbudował, król jedynie pyta: Jak długo potrwa twoja podróż? I kiedy powrócisz? I kiedy tylko dowiaduje się, kiedy to nastąpi, od razu się zgadza.
Na co Nehemiasz ośmiela się skierować jeszcze jedną prośbą: Jeśli to odpowiada królowi, proszę o wystawienie dla mnie listów do namiestników Transeufratei, aby mnie przepuścili, bym dotarł do Judei, również pismo do Asafa, nadzorcy lasu królewskiego, aby mi dał drzewa do sporządzenia bram twierdzy przy świątyni, bram muru miejskiego i domu, do którego się wprowadzę”. Okazało się, że i na to król […] zezwolił.
A czemu się to wszystko dokonało? Nehemiasz nie ma wątpliwości, stwierdzając: Gdyż łaskawa ręka Boga mojego czuwała nade mną. Otóż, właśnie! Nawet serce wrogiego króla zmiękło i okazało życzliwość, kiedy zainterweniował ten najwyższy i najmocniejszy z królów, czyli Król nad wiekami – Bóg. Niezwykle dobitnie ta opisana sytuacja pokazała i potwierdziła, kto tak naprawdę ma władzę nad światem – ale taką władzę pełną i realną.
Tej jedynej, realnej, potężnej władzy nie jest w stanie oprzeć się żaden w władców tego świata. Dlatego warto trzymać się tego najwyższego Władcy, Jemu ufać, na Niego we wszystkim się zdawać. Bo On zawsze okaże swoją wszechmoc – dla naszego dobra. Może nie zawsze od razu i nie zawsze „po naszemu”, a bardziej „po swojemu”, ale na pewno tego dokona.
O ile tylko my zechcemy naprawdę Mu zaufać, a nie ulegać jednak presji władców tego świata i takiemu podświadomemu nawet przekonaniu, że może jednak lepiej trzymać się i władców tego świata – i w ogóle: tego świata – bo to jednak takie bardziej pewne, a może bardziej korzystne. Bo – może gdzieś w głębi serca – pojawia się taka myśl, że Pan Bóg jest „wysoko i daleko”, a realne problemy mamy tu i teraz, dlatego z tymi właśnie ludźmi, z którymi na co dzień jesteśmy, trzeba jakoś trzymać.
Chyba z takiego założenia wychodzili bohaterowie dzisiejszej Ewangelii, skoro jeden najpierw z entuzjazmem stwierdził: Pójdę za Tobą, dokądkolwiek się udasz, kiedy jednak Jezus powiedział któremuś: Pójdź za Mną, to już w odpowiedzi usłyszał: Panie, pozwól mi najpierw pójść i pogrzebać mojego ojca. A znowu od innego: Panie, chcę pójść za Tobą, ale pozwól mi najpierw pożegnać się z moimi w domu.
Jezus – w odpowiedzi na te zastrzeżenia i obawy – stwierdza bardzo jednoznacznie i bardzo mocno: Ktokolwiek przykłada rękę do pługa, a wstecz się ogląda, nie nadaje się do królestwa Bożego. Bo albo się ufa Jezusowi tak naprawdę i idzie się za Nim – dokładnie tak, jak rolnik za pługiem, idąc cały czas naprzód i patrząc, czy orka idzie właściwie – a nie rozgląda się na prawo i lewo, szukając może jakiegoś „lepszego” oparcia, „lepszego” ulokowania swoich nadziei.
Nehemiasz na tym właśnie wygrał – nawet w relacji z królem wrogiego mocarstwa – że oparł się totalnie na Bogu. Owszem, trzeba nam tu uczciwie dopowiedzieć, że nie zawsze sytuacja kogoś, kto w takie „zderzenie” wchodził, kończyła się tak pomyślnie, jak w przypadku Nehemiasza. Niejednokrotnie zaufanie Bogu kosztowało życie, o czym świadczy męczeństwo tak wielu wyznawców Chrystusa – na przestrzeni wieków. Ale nawet to nie zmienia faktu – a wręcz go potwierdza z całą mocą – że to oni są ostatecznymi zwycięzcami! I to często już na tym świecie – nie dopiero po śmierci. Właśnie oni, którzy Bogu zaufali, a nie ich prześladowcy. Nie ci, którzy radzi byliby zastąpić im Boga, zająć w ich życiu Jego miejsce.
Zatem – ufajmy Jezusowi! Wbrew różnym modom i opiniom – i wbrew postawie tak wielu ludzi, którzy będą nas przekonywać, że nie warto, że to się nie opłaca, że to nie na czasie, że to niemodne, nieracjonalne… Tylko zaufanie Jezusowi – i to w każdej, nawet najbardziej szczegółowej, prozaicznej, „codziennej” sytuacji – ma sens i jest rozwiązaniem najlepszym z możliwych. Chociaż – przyznajmy – nie zawsze najłatwiejszym.
Ale trzeba się na coś w końcu w życiu zdecydować – na jakiś konkretny styl w życiu. Bo Jezus mówi jednoznacznie i nie wycofuje się z tych słów: Ktokolwiek przykłada rękę do pługa, a wstecz się ogląda, nie nadaje się do królestwa Bożego.
Dobrze o tym wiedziała i dlatego pozostała zawsze wierną Jezusowi i swojej z Nim relacji – Patronka dnia dzisiejszego, Święta Teresa od Dzieciątka Jezus, zwana także Małą Tereską – dla odróżnienia od Świętej Teresy z Avila, zwanej Wielką, której wspomnienie obchodzić będziemy 15 października.
Nasza dzisiejsza Patronka urodziła się w Alençon, w Normandii, w nocy z 2 na 3 stycznia 1873 roku, jako dziewiąte dziecko Ludwika i Zofii. Kiedy miała cztery lata, umarła jej matka. Wychowaniem dziewcząt zajął się ojciec.
Teresa po śmierci matki obrała sobie za Matkę – Najświętszą Maryję Pannę. W tym samym 1877 roku, ojciec przeniósł się z pięcioma swoimi córkami do Lisieux, gdzie Tereska przez pięć lat przebywała w internacie, prowadzonym przez siostry benedyktynki. 25 marca 1883 roku, dziesięcioletnia Teresa zapadła na ciężką chorobę, która trwała do 13 maja. Jak sama wyznała, uzdrowiła ją cudownie Matka Boża. W roku 1884 Tereska przyjęła pierwszą Komunię Świętą. Odtąd przy każdej Komunii Świętej powtarzała z radością: „Już nie ja żyję, ale żyje we mnie Jezus”. W tym samym roku otrzymała Sakrament Bierzmowania.
Przez ponad rok dręczyły ją poważne skrupuły. Jak sama wyznała, uleczenie z tej duchowej choroby zawdzięczała swoim czterem siostrom, zmarłym w latach niemowlęcych. W pamiętniku zapisała, że w czasie Pasterki w noc Bożego Narodzenia przeżyła „całkowite nawrócenie”. Postanowiła zupełnie zapomnieć o sobie, a oddać się Jezusowi i sprawie zbawienia dusz. Zaczęła odczuwać gorycz i wstręt do przyjemności i ponęt ziemskich. Ogarnęła ją tęsknota za modlitwą, rozmową z Bogiem. Odtąd zaczęła się jej wielka droga ku świętości. A trzeba wiedzieć, że miała wówczas zaledwie trzynaście lat.
Niedługo potem, gdy miała lat czternaście, skazano na śmierć pewnego głośnego bandytę, który był postrachem całej okolicy. Nasza Święta dowiedziała się z gazet, że zbrodniarz ani myśli pojednać się z Panem Bogiem. Postanowiła zdobyć jego duszę dla Jezusa. Zaczęła się serdecznie modlić o jego nawrócenie. Ofiarowała też w jego intencji specjalne pokuty i umartwienia. Wołała: „Jestem pewna, Boże, że przebaczysz temu biednemu człowiekowi! Oto mój pierwszy grzesznik. Dla mojej pociechy spraw, aby okazał jakiś znak skruchy.”
Niestety, gdy nadszedł czas egzekucji, bandyta dalej uparcie odrzucał możliwość rozmowy z kapłanem. Jednak kiedy miał już podstawić głowę pod gilotynę, wtedy – ku zdziwieniu wszystkich – nagle zwrócił się do kapłana, poprosił o krzyż i zaczął go całować! Na wiadomość o tym Teresa zawołała szczęśliwa: „To mój pierwszy syn!”
Kiedy zaś miała lat piętnaście, zapukała do bramy zakonu karmelitańskiego, prosząc o przyjęcie. Przełożona jednak, widząc wątłą i bardzo młodą dziewczynkę, nie przyjęła jej, obawiając się, że nie przetrzyma tak trudnych i surowych warunków życia. Teresa jednak nie dała za wygraną i udała się o pomoc do miejscowego biskupa, ale ten zasłonił się prawem kościelnym, które nie zezwalało w tak młodym wieku przyjmować do zakonu. W tej sytuacji nasza Święta nakłoniła ojca, by pojechał z nią do Rzymu! Było to w 1887 roku.
Papież Leon XIII obchodził właśnie złoty jubileusz swojego kapłaństwa. Teresa upadła przed nim na kolana i zawołała: „Ojcze Święty, pozwól, abym dla uczczenia Twego jubileuszu mogła wstąpić do Karmelu w piętnastym roku życia.” Papież nie chciał jednak uczynić wyjątku. Teresa chciała się wytłumaczyć, ale gwardia papieska usunęła ją siłą, by także inni mogli – zgodnie z ówczesnym zwyczajem – ucałować nogi Papieża.
Marzenie Tereski spełniło się dopiero po roku. Została przyjęta najpierw w charakterze postulantki, potem nowicjuszki. Zaraz przy wejściu do klasztoru uczyniła postanowienie: „Chcę być świętą!” Niedługo potem odbyły się jej obłóczyny, przy których otrzymała zakonne imię: Teresa od Dzieciątka Jezus i od Świętego Oblicza. Jej drugim postanowieniem było to, które wyraziła w słowach: „Przybyłam tutaj, aby zbawiać dusze, a nade wszystko, by się modlić za kapłanów.” W roku 1890 złożyła śluby i uroczystą profesję.
Przełożona poznała się na niezwykłej cnocie młodej siostry, skoro zaledwie w trzy lata po złożeniu ślubów wyznaczyła ją na mistrzynię nowicjuszek. Obowiązek ten Teresa spełniała do śmierci, to jest przez cztery lata. W zakonnym życiu zadziwiała jej dojrzałość duchowa. Starała się doskonale spełniać wszystkie, nawet najmniejsze obowiązki. Nazwała tę drogę do doskonałości: „małą drogą dziecięctwa Bożego”. Widząc, że miłość Boga jest zapomniana, oddała się Bogu jako ofiara za zbawienie świata.
Swoje przeżycia i cierpienia opisała w książce: „Dzieje duszy”. A cierpień tych nie brakło. Jednym z nich było chociażby to, że zakonnica, którą Tereska się opiekowała ze względu na jej wiek i kalectwo, nie umiała zdobyć się na słowo podzięki, często za to ją rugała i mnożyła swoje wymagania. Jednak nasza Święta cieszyła się z tych krzyży, bo widziała w nich piękny prezent, jaki może złożyć Bogu.
Na rok przed śmiercią zaczęły pojawiać się u Teresy pierwsze objawy daleko już posuniętej gruźlicy: wysoka gorączka, osłabienie, zanik apetytu, a nawet krwotoki. Pierwszy krwotok zaalarmował klasztor w nocy z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek. Mimo to, siostra Teresa spełniała nadal wszystkie zlecone jej obowiązki: mistrzyni, zakrystianki i opiekunki jednej ze starszych sióstr.
Zima w roku 1897 była wyjątkowo surowa. Klasztor zaś nie był ogrzewany. Teresa przeżywała prawdziwe tortury. Nękał ją uciążliwy kaszel i duszność. Ówczesna przełożona zlekceważyła jej stan. Nie wezwała do niej nawet lekarza. Uczyniono to dopiero wtedy, kiedy stan był już beznadziejny. Jeszcze wówczas zastosowano wobec chorej drakońskie środki, takie jak stawianie baniek. Z poranionymi plecami i piersiami musiała iść do normalnych zajęć i pokut zakonnych, nawet do prania.
Wskutek tego wszystkiego, w dniu 30 września 1897 roku umierała w cierpieniach, mówiąc: „Chcę, przebywając w Niebie, czynić dobro na ziemi. Po śmierci spuszczę na nią deszcz róż.” Papież Pius XI kanonizował ją w roku 1925. W 1999 roku, Papież Jan Paweł II ogłosił Świętą Teresę – Doktorem Kościoła.
A oto co na temat swojej drogi świętości pisała sama Święta Teresa od Dzieciątka Jezus: „Kiedy wielkie moje pragnienia zaczęły się stawać dla mnie męczeństwem, otwarłam listy Świętego Pawła, aby znaleźć jakąś odpowiedź. Przypadkowo wzrok mój padł na dwunasty i trzynasty rozdział Pierwszego Listu do Koryntian. Przeczytałam najpierw, że nie wszyscy mogą być apostołami, nie wszyscy prorokami, nie wszyscy nauczycielami, oraz że Kościół składa się z różnych członków i że oko nie może być równocześnie ręką. Odpowiedź była wprawdzie jasna, nie taka jednak, aby ukoić moje tęsknoty i wlać we mnie pokój.
Nie zniechęcając się czytałam dalej i natrafiłam na zdanie, które podniosło mnie na duchu: Starajcie się o większe dary. Ja zaś wskażę wam drogę jeszcze doskonalszą. Apostoł wyjaśnia, że największe nawet dary niczym są bez miłości i że miłość jest najlepszą drogą bezpiecznie prowadzącą do Boga. Wtedy wreszcie znalazłam pokój.
Gdy zastanawiałam się nad mistycznym ciałem Kościoła, nie odnajdywałam siebie w żadnym spośród opisanych przez Pawła członków, albo raczej pragnęłam się odnaleźć we wszystkich. I oto miłość ukazała mi się jako istota mego powołania. Zrozumiałam, że jeśli Kościół jest ciałem złożonym z wielu członków, to nie brak w nim członka najbardziej szlachetnego i koniecznego.
Zrozumiałam, że Kościół ma serce i że to serce pała gorącą miłością! Zrozumiałam, że jedynie miłość porusza członki Kościoła i że gdyby ona wygasła, Apostołowie nie głosiliby już Ewangelii, Męczennicy nie przelewaliby już krwi. Zobaczyłam i zrozumiałam, że miłość zawiera w sobie wszystkie powołania, że miłość jest wszystkim, obejmuje wszystkie czasy i miejsca; słowem – miłość jest wieczna.
Wtedy to w uniesieniu duszy zawołałam z największą radością: O Jezu, moja Miłości, nareszcie znalazłam moje powołanie! Moim powołaniem jest miłość! O tak, znalazłam już swe własne miejsce w Kościele – miejsce to wyznaczyłeś mi Ty, Boże mój. W sercu Kościoła, mojej Matki, ja będę miłością. W ten sposób będę wszystkim i urzeczywistni się moje pragnienie.” Tyle Święta Tereska.
Wpatrując się w jej przepiękną postawę i wzywając jej wstawiennictwa, a jednocześnie wsłuchując się w Boże słowo dzisiejszej liturgii, raz jeszcze zastanówmy się, na ile mamy odwagę zaufać Jezusowi, a jeżeli innym ludziom – to tylko ze względu na Jezusa, a nigdy wbrew Niemu? Czy Jezus jest w naszym życiu na pierwszym miejscu, a nasza relacja z Nim jest najważniejszą ze wszystkich innych relacji i rzutującą na inne? I w czym się to konkretnie przejawia?…