Uświęceni – raz na zawsze!

U
Szczęść Boże! Witam i pozdrawiam serdecznie, przypominając o modlitwie w intencji jedności chrześcijan!
                                 Gaudium et spes!  Ks. Jacek

Wtorek
3 Tygodnia zwykłego, rok I,
Wspomnienie
Św. Franciszka Salezego, Biskupa i Doktora Kościoła,
do
czytań: Hbr 10,1–10; Mk 3,31–35

CZYTANIE
Z LISTU DO HEBRAJCZYKÓW:
Bracia:
Prawo, posiadając tylko cień przyszłych dóbr, a nie sam obraz
rzeczy, przez te same ofiary, corocznie ciągle składane, nie może
nigdy udoskonalić tych, którzy się zbliżają. Czyż bowiem nie
przestano by ich składać, gdyby składający je raz na zawsze
oczyszczeni nie mieli już żadnej świadomości grzechów? Ale przez
nie każdego roku odbywa się przypomnienie grzechów. Niemożliwe
jest bowiem, aby krew cielców i kozłów usuwała grzechy.
Przeto
przychodząc na świat, mówi: „Ofiary ani daru nie chciałeś,
aleś Mi utworzył ciało; całopalenia i ofiary za grzech nie
podobały się Tobie. Wtedy rzekłem: Oto idę, w zwoju księgi
napisano o Mnie, abym spełniał wolę Twoją, Boże”.
Wyżej
powiedział: „Ofiar, darów, całopaleń i ofiar za grzechy nie
chciałeś i nie podobały się Tobie”, choć składa się je na
podstawie Prawa. Następnie powiedział: „Oto idę, abym spełniał
wolę Twoją”. Usuwa jedną ofiarę, aby ustanowić inną.
Na
mocy tej woli uświęceni jesteśmy przez ofiarę ciała Jezusa
Chrystusa raz na zawsze.

SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MARKA:
Nadeszła
Matka Jezusa i bracia i stojąc na dworze, posłali po Niego, aby Go
przywołać. Właśnie tłum ludzi siedział wokół Niego, gdy Mu
powiedzieli: „Oto Twoja Matka i bracia na dworze pytają się o
Ciebie”.
Odpowiedział
im: „Któż jest moją matką i którzy są braćmi?” I
spoglądając na siedzących dokoła Niego rzekł: „Oto moja matka
i moi bracia. Bo kto pełni wolę Bożą, ten Mi jest bratem, siostrą
i matką”.

Autor
Listu do Hebrajczyków po raz kolejny uświadamia nam, że ofiary
starotestamentalne nie mają tej mocy, jaką niesie ze sobą
jedyna Ofiara Jezusa Chrystusa. O ile bowiem tamte, składane ze
zwierząt, były w jakiś sposób „zewnętrzne”, bo do ich
złożenia ludzie posługiwali się właśnie innymi istotami żywymi,
albo ewentualnie płodami ziemi, o tyle ofiara Jezusa Chrystusa,
którą On sam dobrowolnie złożył z siebie samego, jest jak
najbardziej ofiarą „wewnętrzną”,
najdoskonalszą i
skuteczną. Złożył ją bowiem w pełnym posłuszeństwie Ojcu,
w całkowitym oddaniu, ofiarując swoje własne ciało,
przelewając swoją własną krew, oddając swoje własne
życie…
Zwraca
nam na to uwagę Autor natchniony, pisząc: Prawo,
posiadając tylko cień przyszłych dóbr, a nie sam obraz rzeczy,
przez te same ofiary, corocznie ciągle składane, nie może nigdy
udoskonalić tych, którzy się zbliżają.

[…]
Niemożliwe
jest bowiem, aby krew cielców i kozłów usuwała grzechy.

Natomiast
Ofiara Jezusa Chrystusa naprawdę
tego
dokonała!
Syn Boży wypełnił wolę swego Ojca, dzięki czemu – jak słyszymy
w zakończeniu dzisiejszego pierwszego czytania – na
mocy tej woli uświęceni jesteśmy przez ofiarę ciała Jezusa
Chrystusa raz na zawsze.

Kochani,
warto sobie w tym miejscu po raz kolejny uświadomić, jak
bardzo dużo kosztowało Boga nasze zbawienie!

Jak bardzo Mu na nim zależało i wciąż zależy. Potraktował je
bowiem – i to w sensie dosłownym – jako
sprawę życia i śmierci!

Bo dla naszego życia Syn Boży poniósł
śmierć i powrócił do życia,

aby nam otworzyć drogę do
Nieba.
Z całą mocą możemy
więc powtórzyć
raz jeszcze bardzo radosną wieść, zapisaną w cytowanym już
zdaniu: Na
mocy tej woli uświęceni jesteśmy przez ofiarę ciała Jezusa
Chrystusa raz na zawsze.

Tak,
sprawa naszego zbawienia była i jest dla Jezusa nie tylko sprawą
najwyższej rangi, ale też sprawą bardzo
osobistą i wewnętrzną.

Dlatego złożył Ofiarę, której źródło i
najgłębsza motywacja tkwią
w Jego
miłującym sercu. I
dlatego też
złożył
ofiarę z siebie samego.
Może
właśnie z
tego powodu,
kiedy – jak słyszymy w Ewangelii – nadeszła
Matka Jezusa i bracia i stojąc na dworze, posłali po Niego, aby Go
przywołać;
i
kiedy
Mu
powiedzieli: „Oto Twoja Matka i bracia na dworze pytają się o
Ciebie”,

On
odpowiedział
im: „Któż jest moją matką i którzy są braćmi?” I
spoglądając na siedzących dokoła Niego rzekł: „Oto moja matka
i moi bracia. Bo kto pełni wolę Bożą, ten Mi jest bratem, siostrą
i matką”.

Czyż
nie jest to ten sam kierunek myślenia i działania, o jakim
mówiliśmy w odniesieniu do ofiar starotestamentalnych i Ofiary
Nowego
Testamentu?
Tamte – bardziej zewnętrzne i rytualne; ta – wewnętrzna,
duchowa, całkowita…

Natomiast
w
epizodzie, opisanym w dzisiejszej Ewangelii,
widzimy
przeniesienie
akcentu

z pokrewieństwa, wynikającego z więzów krwi, a
więc tego bardziej fizycznego i zewnętrznego,
na
pokrewieństwo duchowe,
wynikające
ze wspólnego wypełniania woli Bożej – a
więc to pokrewieństwo bardzo wewnętrzne…
I
tylko na marginesie naszych rozważań i dla ich całości możemy
dopowiedzieć,
że takie postawienie sprawy w
niczym nie umniejszyło pozycji i roli Maryi jako Matki Jezusa,
bowiem
Ją łączyły z Synem nie tylko owe więzy zewnętrzne, fizyczne,
czy formalne, ale nade
wszystko – te duchowe.
Maryja
w stopniu doskonałym wypełniała wolę Bożą, tak więc Jezus w
momencie, w
którym zdawał się
od swojej Matki odżegnywać,
jednak w
rzeczywistości mówił właśnie o Niej
jako
o swojej Matce!
A
nam, swoim
uczniom,
poprzez dzisiejszą liturgię Słowa przypomniał
raz jeszcze,
abyśmy naszą wiarę, a więc osobistą
relację z Bogiem – przeżywali
nade wszystko w sercu!

I abyśmy w to przeżywanie włączali
całych siebie!

To znaczy, abyśmy nie sprowadzili całej swojej wiary jedynie
do zewnętrznych praktyk i tradycji

– właśnie do owych zewnętrznych ofiar rytualnych – ale abyśmy
angażowali w tworzenie
i wzmacnianie osobistej relacji
z Bogiem wszystkie swoje myśli i pragnienia, swoje uczucia i
przeżycia; słowem: wszystko,
co nas, jako ludzi, stanowi.
To
może wielkie i podniosłe słowa, ale dokładnie
o takie pojmowanie wiary najbardziej chodzi – właśnie o to
przestawienie akcentów z
tego, co zewnętrzne i formalne, na to, co wewnętrzne.

Oczywiście,
nie oznacza to, abyśmy przestali spełniać praktyki życia
chrześcijańskiego, bo w końcu owo wewnętrzne przeżywanie musi
się w czymś wyrażać,
a
ważnym jest także,
aby o swojej wierze świadczyć
wobec innych!

Natomiast jeżeli tylko skoncentrujemy się na tym, co zewnętrzne, a
więc na
samych praktykach,

lub – co gorsze – na
samych tradycjach
,
albo na jakichś kwestiach
formalnych,
bądź też na znajomości z tym lub owym księdzem, a zaniedbamy
kompletnie kwestię swego ducha, wtedy właściwie
nie
ma co mówić o jakiejkolwiek relacji z Bogiem.

I nie ma co liczyć na to, aby
tak pojmowana „wiara” miała jakikolwiek wpływ na nasze życie.
Potrzeba zatem uczynić wszystko, co tylko w naszej mocy, aby z
Jezusem łączyły nas

jak
najmocniejsze więzy duchowe!
Tak,
jak łączyły je z Nim Patrona dnia dzisiejszego, Świętego
Franciszka Salezego, Biskupa i Doktora Kościoła.

Urodził
się on w
Alpach Wysokich pod Thorens, 21
sierpnia 1567 roku.
Jego
ojciec, także Franciszek, był kasztelanem w Nouvelles. Matka,
Franciszka, pochodziła również ze znakomitego rodu. Spośród
licznego rodzeństwa Franciszek był najstarszy.
W
domu otrzymał wychowanie głęboko katolickie, przy czym wpływ
decydujący na to miała matka. Wyszła ona za mąż za człowieka
czterdziestopięcioletniego, mając zaledwie lat piętnaście. Mąż
mógł być zatem dla niej raczej ojcem, niż współmałżonkiem.
Wychowała
trzynaścioro dzieci.
Jej
opiece było zlecone ponadto całe gospodarstwo i służba.
Franciszka umiała znaleźć czas na wszystko, była bardzo
pracowita, systematyczna, spokojna i zapobiegliwa. Właśnie przykład
matki
stał się
dla Franciszka wzorem
postawy,
jaką
później proponował
osobom żyjącym w świecie, by nawet
wśród najliczniejszych zajęć
umiały
jednoczyć się z Panem Bogiem.
W
roku 1573, jako sześcioletni chłopiec, Franciszek rozpoczął
regularną naukę w kolegium. W tym też czasie, w roku 1577,
przyjął Pierwszą Komunię Świętą
i Sakrament
Bierzmowania. Kiedy miał jedenaście lat, zgodnie z ówczesnym
zwyczajem, otrzymał tonsurę jako znak przynależności do stanu
duchownego. Kiedy zaś miał zaledwie piętnaście
lat, udał się do Paryża, by studiować na tamtejszym słynnym
uniwersytecie.
Dodatkowo
w kolegium jezuitów studiował klasykę.
W
czasie tychże studiów owładnęły nim wątpliwości, czy się
zbawi, czy nie jest przypadkiem
przeznaczony na potępienie. Właśnie wtedy bowiem wystąpił
we Francji Kalwin ze swoją nauką o przeznaczeniu.

Franciszek odzyskał spokój dopiero wtedy, gdy oddał się w
niepodzielną opiekę Matki Bożej.
Ponadto,
Franciszek studiował na Sorbonie teologię i zagadnienia biblijne.
Do rzetelnych studiów biblijnych przygotował się przez naukę
języka hebrajskiego i greckiego. Posłuszny
woli ojca, by rozpoczął studia prawnicze,

które mogły mu otworzyć drogę do kariery urzędniczej, Franciszek
z Sorbony udał się do Padwy. Studia
na tamtejszym uniwersytecie uwieńczył doktoratem.
Po
ukończeniu studiów w Padwie, udał się do Loreto, gdzie w 1591
roku złożył ślub dozgonnej czystości. Rok później, odbył
pielgrzymkę do Rzymu.
Kiedy
powrócił do domu, ojciec miał już gotowy dla niego plan:
zamierzał go wprowadzić
jako adwokata i prawnika

do senatu w Chambery i czynił starania, by go ożenić z bogatą
dziedziczką. Franciszek jednak, ku wielkiemu niezadowoleniu ojca,
obie propozycje stanowczo
odrzucił.
Natomiast
zgłosił się do swojego biskupa, by ten
przyjął
go w
poczet swoich duchownych.
Święcenia
kapłańskie otrzymał w roku 1593, przy niechętnej zgodzie
rodziców. Po upływie zaledwie roku, za zezwoleniem biskupa,
Franciszek udał się w charakterze misjonarza, by umocnić w wierze
katolików i aby próbować
odzyskać dla Chrystusa tych, którzy odpadli od wiary i przeszli na
kalwinizm.
Wśród
niesłychanych trudów, musiał przełęczami pokonywać wysokości
Alp, dochodzące miejscami do ponad czterech tysięcy metrów.
Odwiedzał
wioski i poszczególne zagrody wieśniaków. Miał
dar nawiązywania kontaktu z ludźmi prostymi,
umiał
ich przekonywać, swoje spotkania okraszał złotym humorem.
Na murach i parkanach
rozlepiał ulotki

zwięzłe wyjaśnienia prawd wiary. Może dlatego właśnie Kościół
ogłosił Świętego Franciszka Salezego patronem katolickich
dziennikarzy.
Wśród
jego cnót na pierwszy plan wybijała się niezwykła łagodność.

Co ciekawe,
z natury był raczej
popędliwy i skory do
wybuchów. Jednakże długoletnią pracą nad sobą potrafił zdobyć
się na tyle słodyczy i dobroci, że porównywano go do samego
Chrystusa. W epoce fanatyzmu i zaciekłych sporów, Franciszek
objawiał wprost wyjątkowy umiar i łagodność.
W
kontaktach z ludźmi wyznawał zasadę, że więcej much złapie się
na kroplę miodu, aniżeli na całą beczkę octu. Według podania,
miał w ten sposób
odzyskać dla Kościoła kilkadziesiąt tysięcy wyznawców
kalwinizmu.
W
swojej żarliwości apostolskiej Franciszek posunął się do tego,
że kilkakrotnie w przebraniu udawał się do Genewy, by
złożyć wizytę
głowie Kościoła kalwińskiego i nakłaniać go do powrotu na łono
Kościoła katolickiego.
Nie
przyniosło to jednak zamierzonych owoców.
W
roku 1599 Papież
Klemens VIII mianował Franciszka biskupem pomocniczym, a
w 1602 roku – biskupem diecezjalnym Genewy.

Z właściwą sobie żarliwością nowy
Biskup zabrał się
natychmiast do dzieła. Rozpoczął od
wizytacji czterystu pięćdziesięciu parafii swojej diecezji,
położonej po większej części w Alpach.

Niestrudzenie przemawiał, spowiadał, udzielał Sakramentów
Świętych, rozmawiał z księżmi, nawiązywał bezpośrednie
kontakty z wiernymi. Wizytował także klasztory. Zreformował
kapitułę katedralną.
Zdając
sobie sprawę, jak wielkie
spustoszenia może sprawić brak wiedzy religijnej,

popierał Bractwo Nauki Chrześcijańskiej. Za podstawę nauczania
wiary służył katechizm, ułożony niewiele wcześniej przez
Świętego Kardynała Roberta
Bellarmina. Sam także
cały wolny czas poświęcał
Franciszek
nauczaniu.
Stworzył nowy ideał pobożności, polegający na tym, że życie
duchowe, wewnętrzne, praktykowane w klasztorach, wydobył
z ukrycia, aby „wskazywało drogę tym, którzy żyją wśród
świata”.
W roku 1604
zapoznał się ze Świętą Joanną Franciszką de Chantal i przy jej
współpracy założył nową rodzinę zakonną – sióstr
Nawiedzenia NMP, czyli sióstr wizytek, które
w 1654 roku przybyły nawet do Polski i zamieszkały w Warszawie.

Franciszek
zmarł nagle, w Lyonie,
podczas
powrotu ze spotkania z królem Francji,
w dniu 28 grudnia 1622 roku.

Jego ciało przeniesiono do Annecy, gdzie spoczęło w kościele
macierzystym sióstr wizytek. Jego serce zatrzymały jednak wizytki w
Lyonie. Beatyfikacja odbyła się w roku 1661, a kanonizacja już w
roku 1665. Papież Pius IX
ogłosił Świętego Franciszka Salezego
Doktorem
Kościoła, a 
Papież
Pius XI –
Patronem
dziennikarzy i katolickiej prasy.

Jego pisma wyróżniają się tak pięknym językiem i stylem, że do
dnia dzisiejszego zalicza się je do klasyki literatury francuskiej.
W
jednym z jego dzieł, zatytułowanym Wprowadzenie
do życia pobożnego”
,
czytamy: „Bóg stwarzając świat rozkazał roślinom przynosić
owoc – każdej według swego rodzaju. Podobnie też nakazuje
chrześcijanom, żywym roślinom swego Kościoła, aby przynosili
owoce pobożności odpowiednio do stanu i powołania. Inaczej
rozwijać ma pobożność człowiek wyżej postawiony, inaczej
rzemieślnik lub sługa, inaczej książę, inaczej wdowa, inaczej
dziewica lub małżonka.

Nawet i to nie wszystko. Trzeba jeszcze, aby każdy rozwijał
pobożność odpowiednio do swych sił, zajęć i obowiązków.
Powiedz
mi, proszę, Filoteo, czy byłoby rzeczą właściwą, gdyby biskupi
zapragnęli żyć w samotności jak kartuzi, gdyby ludzie żonaci nie
więcej starali się o powiększenie dóbr materialnych niż
kapucyni, gdyby
rzemieślnik cały dzień spędzał w kościele jak zakonnik, a znowu
zakonnik był wystawiony na wszelkiego rodzaju spotkania i sprawy,

jak ci, którzy zobowiązani są śpieszyć bliźnim z pomocą, na
przykład biskup? Czyż
taka pobożność nie byłaby śmieszna, nieuporządkowana i
nieznośna?
A tymczasem
tego rodzaju pomyłki i nieporozumienia zdarzają się bardzo często.

Otóż
nie, moja Filoteo: pobożność,
jeżeli jest prawdziwa i szczera, niczego nie rujnuje, ale wszystko
udoskonala i dopełnia.

Kiedy zaś przeszkadza i sprzeciwia się prawowitemu powołaniu lub
stanowi, z pewnością jest fałszywa.
Pszczoła
tak zbiera miód z kwiatów, iż nie doznają one żadnej szkody.
Pozostawia je nienaruszone i świeże, tak jak je zastała. Otóż
prawdziwa pobożność czyni więcej: nie
tylko nie przeszkadza żadnemu powołaniu, żadnemu zajęciu, ale
przeciwnie, wszystko doskonali i ozdabia.

[…] Gdziekolwiek zatem jesteśmy, możemy i powinniśmy dążyć do
doskonałości.” Tyle z
dzieła naszego dzisiejszego Patrona.
Widzimy
zatem, że uczy on
nas otwierania się na Boga i
wprowadzania Go w najzwyklejsze okoliczności życia. Jego droga do
świętości polega – jak słyszeliśmy – na praktykowaniu
pobożności odpowiedniej
do swego stanu i powołania
oraz
na tym, aby
solidnie wypełniać swoje codzienne obowiązki,
poczynając
od tych najprostszych i najbardziej zwyczajnych.
A wszystko – z miłości do Boga.
Jego
droga do świętości jest więc – jeśli tak można powiedzieć –
bardzo
praktyczna!

Jednej z kobiet, która dopytywała go o jakąś dobrą radę,
bo chciała być świętą,
kazał na początek przestać trzaskać drzwiami. A innej –
wyczyścić buty i ubrać się czysto i schludnie. Taki
zwyczajny styl i taka „praktyczna” duchowość,

jaką proponuje dzisiejszy Patron, to chyba dobra
propozycja dla nas wszystkich!
Wpatrzeni
w tę jego postawę, oraz zasłuchani w Boże słowo dzisiejszej
liturgii, zastanówmy się:

Czy
rozpoczynając modlitwę, mam świadomość, że staję w obecności
Boga i rozpoczynam z Nim rozmowę?

Czy
Msza Święta jest dla mnie udziałem w uczcie Chrystusa, czy
przykrym, formalnym obowiązkiem?

Czy
jakieś moje praktyki lub zwyczaje nie stoją w jawnej sprzeczności
z wiarą?

Wtedy
rzekłem: Oto idę, w zwoju księgi napisano o Mnie, abym spełniał
wolę Twoją, Boże!

Dodaj komentarz

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.