Lecz dostąpiłem miłosierdzia…

L
Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym imieniny przeżywa Kamila Malinowska, należąca w swoim czasie do jednej z młodzieżowych Wspólnot. Imieniny przeżywa dziś także – choć o tym jeszcze nie wie – Cyprian Sulowski, Synek moich Przyjaciół z Lublina, Żani i Łukasza. Obojgu Solenizantom życzę takiego zaufania do Jezusa, o jakim mowa w poniższych czytaniach i jakiego przykład dali dzisiejsi Patronowie. Zapewniam jednocześnie o modlitwie!
       W Miastkowie zaś dzisiaj – aż cztery śluby! Od razu nasuwa się skojarzenie z tytułem filmu: „Cztery wesela i pogrzeb”. Ale o żadnym pogrzebie dzisiaj nic nie wiem. Zatem, zostajemy tylko przy czterech ślubach. Niech Bóg błogosławi Nowożeńcom!
          Dobrego i owocnego dnia!
                                      Gaudium et spes!  Ks. Jacek

Sobota
23 Tygodnia zwykłego, rok I,
Wspomnienie
Św. Męczenników:
Korneliusza,
Papieża i Cypriana, Biskupa,
do
czytań: 1 Tm 1,15–17; Łk 6,43–49

CZYTANIE
Z PIERWSZEGO LISTU ŚWIĘTEGO PAWŁA APOSTOŁA DO TYMOTEUSZA:
Nauka
to zasługująca na wiarę i godna całkowitego uznania, że Chrystus
Jezus przyszedł na świat zbawić grzeszników, spośród których
ja jestem pierwszy. Lecz dostąpiłem miłosierdzia po to, by we mnie
pierwszym Jezus Chrystus pokazał całą wielkoduszność jako
przykład dla tych, którzy w Niego wierzyć będą dla życia
wiecznego.
A
Królowi wieków nieśmiertelnemu, niewidzialnemu, Bogu samemu cześć
i chwała na wieki wieków. Amen.

SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:
Jezus
powiedział do swoich uczniów: „Nie jest dobrym drzewem to, które
wydaje zły owoc, ani złym drzewem to, które wydaje dobry owoc. Po
owocu bowiem poznaje się każde drzewo: nie zrywa się fig z ciernia
ani z krzaka jeżyny nie zbiera się winogron. Dobry człowiek z
dobrego skarbca swego serca wydobywa dobro, a zły człowiek ze złego
skarbca wydobywa zło. Bo z obfitości serca mówią jego usta.
Czemu
to wzywacie Mnie: «Panie, Panie», a nie czynicie tego, co mówię?
Pokażę wam, do kogo podobny jest każdy, kto przychodzi do Mnie,
słucha słów moich i wypełnia je.
Podobny
jest do człowieka, który buduje dom: wkopał się głęboko i
fundament założył na skale. Gdy przyszła powódź, potok wezbrany
uderzył w ten dom, ale nie zdołał go naruszyć, ponieważ był
dobrze zbudowany.
Lecz
ten, kto słucha, a nie wypełnia, podobny jest do człowieka, który
zbudował dom na ziemi bez fundamentu. Gdy potok uderzył w niego, od
razu runął, a upadek jego był wielki”.

Jeżeli
ciągle mówimy o tym, że każdy z nas winien stawać przed
Bogiem w prawdzie
i ciągle uświadamiać sobie swoją grzeszność
i słabość, to nie dlatego, że mielibyśmy się dla samej
zasady „dołować”
i jako chrześcijanie żyć w stanie
ciągłego „samobiczowania się”, ale właśnie dlatego, że
uznając pełną prawdę o sobie, otwieramy się na łaskę Bożą,
która jest znacznie większa od naszej słabości.
Doskonale
wyraża to Apostoł Paweł w tych oto słowach, wypowiedzianych w
dzisiejszym pierwszym czytaniu: Nauka to zasługująca na wiarę
i godna całkowitego uznania, że Chrystus Jezus przyszedł na świat
zbawić grzeszników, spośród których ja jestem pierwszy. Lecz
dostąpiłem miłosierdzia po to, by we mnie pierwszym Jezus Chrystus
pokazał całą wielkoduszność jako przykład dla tych, którzy w
Niego wierzyć będą dla życia wiecznego.
Otóż,
właśnie! Uznając prawdę o swojej grzeszności, jednocześnie
uznajemy prawdę o Bożym miłosierdziu, które jest znacznie
większe
od naszego grzechu i naszej słabości. A wszystko to,
co tu sobie mówimy, pokazuje tylko, że człowiek prawdziwie mądrze
układa swoje życie jedynie wtedy, kiedy jest na sto procent
zjednoczony z Bogiem.
Owszem, grzech nie ułatwia tego
zjednoczenia, ale grzech nazwany po imieniu, całkowicie zdemaskowany
i zatopiony w Bożym miłosierdziu – zupełnie traci swoją
moc.
W
ogromnym stopniu doświadczył tego Święty Paweł, dlatego mógł
napisać to, co dziś napisał – to właśnie, że jest
grzesznikiem, ale że Bóg dokonał w jego życiu naprawdę
niezwykłych rzeczy.
On jednak – uznał wcześniej tę swoją
grzeszność, nie udawał, że jest nieskazitelny i że nie ma sobie
nic do wyrzucenia.
Jeszcze
raz podkreślmy: w tym wszystkim chodzi o prawdę, czyli – z
jednej strony – nie o pyszne udawanie, że się jest
absolutnie niewinnym, z drugiej zaś: nie o fałszywą, udawaną
pokorę,
obliczoną na zrobienie na innych dobrego wrażenia, z
jednoczesnym oczekiwaniem, że wszyscy wokół będą zaprzeczali, że
nie jesteśmy wcale tacy źli, i będą nas jeszcze bardziej chwalić.
Nie! Tu chodzi o prawdę, czyli o uznanie dobra w sobie, ale
też i grzechu, który popełniamy.
A
wszystko to w atmosferze wielkiego zaufania do Boga, który dobro w
nas będzie pomnażał, a zło – pomoże nam pokonać. Wbrew
pozorom i różnym obawom, wcale nie tracimy na tym, że uznajemy
pełną prawdę o sobie.
Rzeczywiście bowiem, kiedy udajemy
lepszych, niż jesteśmy, to przez jakiś czas korzystamy z fałszywej
aury, jaka nas otacza. Ale to przecież wszystko do czasu, bo prawda
i tak, i tak, w
yjdzie na jaw. A wtedy rozczarowanie
wszystkich będzie ogromne!
Nie
lepiej zatem od razu uznać pełną prawdę o sobie, powierzyć ją z
Bogu i z Nim – i na Nim – trwale budować? Jakie owoce swego
życia – żeby odwołać się do dzisiejszej Ewangelii – może
osiągnąć ktoś, kto buduje na pozorach? Co trwałego może
osiągnąć – tak w sferze duchowej, jak i w każdej innej – ten,
kto udaje innego niż jest; lepszego, niż jest? Jak długo można
oszukiwać ludzi? Jak długo można oszukiwać siebie?
Jeżeli
jednak staje się w pełnej prawdzie o sobie i jednocześnie głęboko
ufa się Bogu, Jemu się w stu procentach powierza, Jemu oddaje się
swoją słabość i nieporadność – dopiero wówczas buduje się
swoją prawdziwą wielkość!
A dokładnie: Bożą wielkość,
która promieniuje na człowieka i jego także czyni wielkim i
świętym!
To
jest właśnie – jak mówi Jezus w Ewangelii – przynoszenie
dobrych owoców,
to jest właśnie wydobywanie dobra ze
skarbca swego serca,
to jest właśnie mówienie ust z
obfitości serca,
to jest właśnie budowanie domu na skale.
Jeżeli człowiek uznaje pełną prawdę o sobie i oddaje ją Bogu –
siebie samego oddaje Bogu – wówczas wygrywa, owocuje. Kiedy
ufa sobie – przegrywa. I pajacuje!
Liturgia
Kościoła pomaga nam dzisiaj wspaniały przykład totalnego zaufania
do
Boga
w postawie Świętych Patronów dnia dzisiejszego: Korneliusza,
Papieża i Cypriana, Biskupa.
Pierwszy
z nich,
Korneliusz,
jako kapłan
rzymski był bliskim współpracownikiem Świętego Papieża Fabiana.
Po męczeńskiej śmierci tegoż, poniesionej w czasie prześladowania
rozpętanego przez cesarz Decjusza, Stolica
Rzymska była przez dłuższy czas nie obsadzona.
W
tym okresie Kościołem zarządzali wspólnie duchowni,
których rzecznikiem był niejaki kapłan Nowacjan. I oto gdy
prześladowania ustały, wybór
większości padł na Korneliusza,

a nie – jak się spodziewał Nowacjan – na niego.
Mniejszość
gminy ogłosiła w tym czasie papieżem Nowacjana, który – by
zyskać dla siebie zwolenników – zaczął rozsyłać do biskupów
swoje „pasterskie” listy. W obliczu tego Papież Korneliusz
zwołał do Rzymu synod,
na którym Nowacjan został wyłączony ze wspólnoty Kościoła, a
jego nauczanie – potępione.

Schizma przez niego spowodowana została zażegnana, a jedność
Kościoła –
ocalona i na jakiś czas powrócił spokój.
Jednak
w tym czasie, w roku 252, w
Rzymie wybuchła epidemia.

Dla przebłagania pogańskich bóstw urządzano publiczne procesje i
modły, składano ofiary. Chrześcijanie – co oczywiste – nie
mogli w nich uczestniczyć. Rozjuszony tłum rzucał się więc na
ich miejsca spotkań i modlitwy – i zaczął je burzyć. Zabijano
chrześcijan,
uważając,
że to oni są sprawcami zarazy, wywołującymi gniew bogów. W
takiej właśnie sytuacji w 253 roku poniósł śmierć męczeńską
Korneliusz.
Według
innej wersji, Korneliusz został skazany przez cesarza Trebonaniusa
Gallusa na wygnanie do Civitavecchia i tam, źle traktowany –
zmarł. Znaleziony w Katakumbach Świętego Kaliksta zapis
potwierdza, że już w początkach chrześcijaństwa Korneliusz
odbierał cześć jako
Męczennik.

Z
kolei drugi spośród dzisiejszych Patronów, Cyprian,
urodził się około
210 roku w rodzinie pogańskiej,

najprawdopodobniej w Kartaginie. Jego ojciec był senatorem i należał
do najznakomitszych obywateli miasta. Początkowo życie Cypriana
było podobne do tego, jakie wiodła ówczesna młodzież z
arystokracji rzymskiej. Sam twierdził, że „oddany był złym
nałogom”, z których
nawrócił go dopiero kapłan Cecyliusz. Miało to miejsce w 246
roku.
Wtedy to bowiem
przyjął Chrzest.
Rozpoczął
wówczas w odosobnieniu pokutę za swe grzechy. Przykładnym,
prawdziwie chrześcijańskim życiem, uzyskał takie poważanie, że
w 247 roku został
wyświęcony na kapłana,

przy jednomyślnym poparciu wiernych w Kartaginie. Kiedy w roku 248
umarł Donatus, biskup tego miasta, Cyprian – mimo ucieczki i prób
stawiania oporu – został odszukany
i konsekrowany na biskupa.

Sprzeciw wyraziło jednak pięciu kapłanów, którzy – skąd my to
znamy? – zazdrościli Cyprianowi tak szybkiego awansu. Odtąd stali
się jego śmiertelnymi wrogami.
Jako
biskup z całym zapałem
Cyprian zabrał się do naprawy obyczajów, do zwalczania błędów,
do opieki nad powierzonymi sobie duszami,

wreszcie także do nawracania większości pogańskiej. Te wszystkie
jednak zabiegi przerwało jedno z
najkrwawszych prześladowań, jakie rozpoczął cesarz Decjusz.
Nowy
władca obrał sobie za cel wzmocnienie państwa w oparciu o pogan.
Sobie nakazywał oddawać cześć boską. Ponieważ chrześcijanie
kultu Bożego oddawać mu nie chcieli i nie mogli,

w odwecie nakazał ich tępić jako wrogów cesarstwa. Nakazał
ponadto torturami zmuszać opornych do wyrzeczenia się wiary.
Szczególną
nienawiść obrócił przeciwko Pasterzom
młodego Kościoła. Podjudzony przezeń rozjuszony tłum zaczął
się domagać w amfiteatrze, aby Biskupa
Cypriana oddać na pożarcie lwom.

Cyprian, idąc za radą Ewangelii i znanymi mu przykładami
roztropnych i świątobliwych pasterzy, ukrył
się na czas prześladowania.

Było to na początku 250 roku.
Ze
swego ukrycia przez kilka lat rządził Kościołem kartagińskim
zarówno za pośrednictwem
licznych listów
pasterskich,
jak i
emisariuszy, których starannie wybierał spośród biskupów i
kapłanów. Po śmierci Decjusza powrócił do Kartaginy. Jednak tu
spotkał się z nowym problemem: wielu
chrześcijan, wystraszonych torturami, wyparło się wiary.

Teraz chcieli powrócić do wspólnoty z Kościołem.
Rygoryści
byli zdania, że nie wolno ich przyjmować.

Inni znowu z biskupów afrykańskich przyjmowali ich na łono
Kościoła zbyt łatwo. Na synodzie, zwołanym do Kartaginy, Cyprian
przeprowadził zasadę, że owych „upadłych” należy przyjmować,
ale pod warunkami, które
gwarantowałyby, że nie powtórzą już tego występku.
Podobne
stanowisko zajął w Rzymie Papież
Korneliusz. Cyprian nie tylko poparł Papieża,
ale nawet napisał osobny traktat: „O
jedności Kościoła”.
W tej samej sprawie napisał drugi traktat: „O
upadłych”.

Cały
też czas ofiarnie pracował dla dobra Kościoła: zwoływał synody
dla przywrócenia karności i jedności w Kościele, organizował
nowe gminy. Zyskał sobie
w całej Afryce tak wielką powagę,
że
zwracano się do niego ze wszystkich stron po radę.
Jednak w roku 256 wybuchło kolejne prześladowanie, tym razem
wywołane przez cesarza Waleriana, który pod karą śmierci zakazał
zebrań liturgicznych. Wyłamujących się z tego zakazu karano
konfiskatą majątku, banicją i śmiercią.

Wtedy też, w roku 257, został aresztowany Cyprian i zesłany do
miasteczka Kombis. Przebywał tam prawie rok. Korzystając ze
względnej wolności, w
ukryciu nadal rządził swoją diecezją przez listy i swoich
wysłanników.
Jednak
w lipcu 258 roku postawiono go przed sędzią, którym był ówczesny
namiestnik cesarski, czyli prokonsul – Galeriusz Maksymus. Ten
skazał biskupa na śmierć – przez ścięcie głowy. Wyrok
wykonano w obecności zebranego ludu, w
dniu 14 września 258 roku.

W tym samym czasie w Rzymie odbywało się przeniesienie relikwii
Świętego Korneliusza. Ze względu na łączącą
ich przyjaźń i wzajemne wspieranie się w obliczu prześladowań,

obu Męczennikom przypisano wspólne wspomnienie liturgiczne.
Wpatrzeni
w przykład ich świętości, ale też zasłuchani w Boże słowo
dzisiejszej liturgii, zastanówmy się:
– Czy
opinii o sobie wśród ludzi nie buduję na pozorach i na wybielaniu
siebie?
– Czy
robię dokładny rachunek sumienia przed każdą Spowiedzią?
– Co
jeszcze robię w tym celu, aby odkrywać pełną prawdę o sobie?

A
Królowi wieków nieśmiertelnemu, niewidzialnemu, Bogu samemu cześć
i chwała na wieki wieków. Amen.

9 komentarzy

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.