Zamieniać miecze na lemiesze…

Z

Szczęść
Boże! Moi Drodzy, w dniu wczorajszym urodziny przeżywała
Tatiana Kłusek, za moich czasów – zaangażowana w działalność
KSM w Parafii mojego pierwszego wikariatu, w Radoryżu Kościelnym;
dzisiaj Żona i Matka. Życzę Jubilatce, by zawsze jak najszerzej
otwierała swe serce na głos Pana! Zapewniam o modlitwie.
Moi
Drodzy, wyruszam dzisiaj na Spowiedź rekolekcyjną do Stoczka
Łukowskiego. Tylko myślę, jak tu dojechać, bo już od nocy panują
u nas makabryczne warunki na drogach. Teraz już czuję, że
przynajmniej na samej jezdni, na asfalcie, nie czuć ślizgawicy,
czego nie można powiedzieć o chodnikach. Ale w okolicy północy
było naprawdę bardzo trudno. Nie wiem, jak jest u Was, ale
zachowajmy wszyscy maksimum ostrożności!
I
wzywajmy pomocy naszych Patronów i Aniołów Stróżów. Ja to dość
intensywnie robiłem, wracając wczoraj w nocy ze spotkania naszego
Kursu kapłańskiego.
Życzę
Wszystkim błogosławionego i bezpiecznego dnia!
Gaudium
et spes! Ks. Jacek

Poniedziałek
1 Tygodnia Adwentu,
Wspomnienie
Św. Franciszka Ksawerego, Kapłana,
do
czytań: Iz 2,1–5; Mt 8,5–11

CZYTANIE
Z KSIĘGI PROROKA IZAJASZA:
Widzenie
Izajasza, syna Amosa,
dotyczące
Judy i Jerozolimy:
Stanie
się na końcu czasów,
że
góra świątyni Pana
stanie
mocno na wierzchołku gór
i
wystrzeli ponad pagórki.
Wszystkie
narody do niej popłyną,
mnogie
ludy pójdą i rzekną:
Chodźcie,
wstąpmy na Górę Pana
do
świątyni Boga Jakuba!
Niech
nas nauczy dróg swoich,
byśmy
kroczyli Jego ścieżkami.
Bo
Prawo wyjdzie z Syjonu
i
słowo Pana z Jeruzalem”.
On
będzie rozjemcą pomiędzy ludami
i
wyda wyroki dla licznych narodów.
Wtedy
swe miecze przekują na lemiesze,
a
swoje włócznie na sierpy.
Naród
przeciw narodowi nie podniesie miecza,
nie
będą się więcej zaprawiać do wojny.
Chodźcie,
domu Jakuba,
postępujmy
w światłości Pana!

SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MATEUSZA:
Gdy
Jezus wszedł do Kafarnaum, zwrócił się do Niego setnik i prosił
Go, mówiąc: „Panie, sługa mój leży w domu sparaliżowany i
bardzo cierpi”.
Rzekł
mu Jezus: „Przyjdę i uzdrowię go”.
Lecz
setnik odpowiedział: „Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł pod
dach mój, ale powiedz tylko słowo, a sługa mój odzyska zdrowie.
Bo i ja, choć podlegam władzy, mam pod sobą żołnierzy. Mówię
temu: «Idź», a idzie; drugiemu «Chodź tu», a przychodzi; a
słudze: «Zrób to», a robi”.
Gdy
Jezus to usłyszał, zdziwił się i rzekł do tych, którzy szli za
Nim: „Zaprawdę, powiadam wam: U nikogo w Izraelu nie znalazłem
tak wielkiej wiary. Lecz powiadam wam: Wielu przyjdzie ze Wschodu i
Zachodu i zasiądą do stołu z Abrahamem, Izaakiem i Jakubem w
królestwie niebieskim”.

Góra
świątyni Pana

– o której słyszymy w dzisiejszym pierwszym czytaniu – to góra
Syjon w Jerozolimie.

To miejsce bardzo wyjątkowe, wręcz symboliczne – to tam przecież
znajdowała się świątynia. Dlatego Syjon często symbolizował
całą Jerozolimę, a także owo wieczne
Miasto,
Jeruzalem niebieskie,

czyli – najkrócej mówiąc – Niebo,
miejsce wiecznej szczęśliwości.
Na
takie zresztą rozumienie wskazuje treść dzisiejszego czytania, w
którym wprost zostało powiedziane, że owo zmierzanie ludów i
narodów na górę Pana dokona się na
końcu czasów.

To właśnie na owej Górze sam Pan będzie czekał na wszystkie
narody oraz mnogie ludy, aby być rozjemcą
pomiędzy ludami i

[wydać]
wyroki
dla licznych narodów.

A
kiedy się to dokona,
wówczas nastanie
prawdziwy i trwały pokój. Wtedy
swe miecze przekują na lemiesze,
a
swoje włócznie na sierpy. Naród przeciw narodowi nie podniesie
miecza,
nie
będą się więcej zaprawiać do wojny.

Tak,
broń nie będzie już potrzebna, bo nikt nikogo nie będzie
atakował. Będzie ją można spokojnie przekuć na pługi, aby w
pokoju i spokoju uprawiać ziemię

i cieszyć się jej obfitymi plonami. Kiedy
bowiem zapanuje prawdziwy Boży pokój – w miejsce ludzkiego, tak
bardzo niedoskonałego i tak mało mającego wspólnego z
rzeczywistym pokojem – wówczas wszyscy zaznają pełni szczęścia.
Nie
będą się więcej zaprawiać do wojny.
Rzymski
setnik, a więc dowódca wojskowy, mający pod sobą oddział stu
żołnierzy, miał jako główne
zadanie swego życia

„zaprawiać się do wojny”. Był żołnierzem, w dodatku
reprezentującym wojsko okupanta, a więc chociaż teoretycznie stał
na straży
spokoju
i
porządku
w podbitym państwie – i ten porządek niektórzy zapewne próbowali
nazywać pokojem, inni może jakąś tymczasową stabilizacją – to
jednak wiadomym było, że miecz
zawsze miał pod ręką,

by go użyć w razie pierwszej potrzeby i nakazać to także swoim
podwładnym.
Ale
dzisiaj widzimy go w zupełnie innej roli. Dzisiaj rzymski setnik –
jeszcze raz to podkreślmy: dowódca wojsk okupacyjnych – jest dla
nas wspaniałym
przykładem,

jak wielki
pokój
może panować w sercu człowieka. Głęboka
wiara

tego
rzymskiego dowódcy,
połączona z niesamowitą pokorą,
a
jednocześnie ludzkim
współczuciem
wobec sługi, a więc osoby postawionej o wiele niżej w hierarchii
społecznej – to wszystko tak urzekło Jezusa, że dał temu
publiczny wyraz w słowach: Zaprawdę,
powiadam wam: U nikogo w Izraelu nie znalazłem tak wielkiej wiary.
Lecz powiadam wam: Wielu przyjdzie ze Wschodu i Zachodu i zasiądą
do stołu z Abrahamem, Izaakiem i Jakubem w królestwie niebieskim.

Tak,
wielu pogan, a więc ludzi nie pochodzących z narodu wybranego i nie
wyznających wcześniej wiary w Boga Jedynego, miało
zasiąść
do wiecznej Uczty zbawionych, a ci, którym się ona niejako z zasady
i z definicji należy – wedle
słów Jezusa – tej
radości
miało
nie
dostąpi
ć.
Okazało
się bowiem po raz kolejny, że można
być przedstawicielem ludu wybranego i to Boże wybranie odrzucić, a
można być przedstawicielem świata pogańskiego, a
swoje serce otworzyć,
wykazać
się wielką wiarą i zyskać tak naprawdę wszystko.
Setnik
jest tego przykładem, a my wszyscy – członkowie Chrystusowego
Kościoła –
do dziś dnia uczymy się od niego tej pięknej postawy,

powtarzając jego niezwykłe słowa w trakcie każdej Mszy Świętej.
Zobaczmy, w jego przypadku nieważnym okazało się nawet to, że był
żołnierzem i dowódcą wojsk okupanta. Dla Jezusa najważniejsza
była jego wiara, pokora, miłość…
Jezus
bowiem dostrzegł, iż setnik
w swym sercu już dawno miecz
przekuł na lemiesz,
szukając
prawdziwego pokoju, a nie wojny i agresji.
Czy
ten Adwent, moi Drodzy, będzie dla nas okazją, abyśmy zrobili
chociaż
jeden krok

w kierunku owej świętej Góry, na której czeka na nas Pan? Chociaż
jeden – ale konkretny? Z pewnością, dokona się to wówczas,
kiedy już tu, na ziemi, będziemy – na swoim własnym odcinku –
starali się zamieniać
miecze na lemiesze,
czyli
pokonywać zło i wyciszać wszelkie
złe nastawienia, a szukać
prawdziwego pokoju,

dobra, miłości, wzajemnej pomocy i życzliwości…
Niech
nam w tym pomaga przykład rzymskiego setnika, którego słowa
dopiero
co wczoraj wypowiadaliśmy

we Mszy Świętej i znowu niedługo wypowiemy… I niech nam w tym
pomaga przykład, jaki swoją postawą daje Patron dnia dzisiejszego,
Święty
Franciszek Ksawery, Kapłan.
Urodził
się 7 kwietnia 1506 roku, na zamku Xavier w kraju Basków, w
Hiszpanii.
W 1525 roku podjął studia teologiczne w Paryżu.
Uzyskawszy stopień magistra, wykładał w kolegium. W
1529 roku
zapoznał się ze Świętym Ignacym Loyolą,
z którym razem założy
ł zakon
jezuitów, zatwierdzony przez Papieża Pawła III,
w dniu 27 września 1540 roku. Wcześniej, bo w 1534 roku, Franciszek
złożył śluby zakonne, a 24 czerwca 1537 roku, w wieku
trzydziestu jeden lat, przyjął w Rzymie święcenia kapłańskie.

Po ich przyjęciu, przez rok apostołował w Bolonii, po czym
powrócił do Rzymu, gdzie wraz z towarzyszami oddał się pracy
duszpasterskiej i charytatywnej.
I
to właśnie w tym czasie zaczęły napływać do Świętego Ignacego
naglące petycje od króla Portugalii, żeby wysłał do niedawno
odkrytych Indii swoich kapłanów.
Ignacy wybrał grupę
zakonników, do której także zgłosił się Franciszek Ksawery.
Jednak w oczekiwaniu na podróż, cały czas poświęcał się
posłudze więźniom i chorym, oraz głoszeniu słowa Bożego.
7
kwietnia 1541 roku, wyruszył na misje do Indii. Po długiej i bardzo
uciążliwej podróży, w warunkach nader prymitywnych, wśród
niebezpieczeństw, przybył do Mozambiku w Afryce, gdzie trzeba
było czekać na pomyślny wiatr,
bowiem żaglowiec nie mógł
dalej ruszyć. Franciszek wykorzystał czas, by oddać się posłudze
chorym. Natomiast w trakcie całej długiej podróży pełnił
obowiązki kapelana statku. Trudy podróży i zabójczy klimat
spowodowały, że zapadł na śmiertelną chorobę, z której jednak
cudem został uleczony.
Wreszcie,
po trzynastu miesiącach podróży, 6 maja 1542 roku, przybył do
Indii.
I od razu zabrał się energicznie do wygłaszania kazań,
katechizacji dzieci i dorosłych, spowiadania, odwiedzin ubogich i
chorych… Po pięciu latach, zdecydował się na podróż do
Japonii.
Udał się tam jednak dopiero po kolejnych dwóch latach
i pozyskał dla wiary około tysiąca osób. Po czym zostawił z nimi
dwóch kapłanów dla rozwijania dalszej pracy, a sam – w 1551 roku
powrócił do Indii.
Tu
uporządkował sprawy diecezji i parafii. Utworzył nową prowincję
zakonną, założył nowicjat zakonu i dom studiów. I postanowił
udać się do Chin.
Było to okupione wieloma przeciwnościami i
trudami, bowiem Chińczycy byli wówczas wrogo nastawieni do
Europejczyków.
Być
może cały ten wysiłek spowodował, iż Franciszek, utrudzony
podróżą i zabójczym klimatem, rozchorował się na wyspie Sancian
i w nocy z 2 na 3 grudnia 1552 roku zmarł, mając zaledwie
czterdzieści sześć lat.
Błogosławionym ogłosił go Papież
Paweł V w 1619 roku, a już w trzy lata później, w roku 1622,
Papież Grzegorz XV kanonizował Franciszka Ksawerego.
Spośród
wielu pism Świętego, pozostały jego listy. Są one
najpiękniejszym poematem życia wewnętrznego, żaru apostolskiego
oraz bezwzględnego oddania sprawie Bożej i zbawienia dusz.
W
jednym z nich, adresowanym do Świętego Ignacego Loyoli, czytamy:
„Odwiedziliśmy wsie zamieszkałe przez chrześcijan, którzy parę
lat temu przyjęli wiarę. Nie ma tu Portugalczyków, ponieważ
ziemia jest jałowa i nieurodzajna. Miejscowi chrześcijanie, z
powodu braku kapłanów, wiedzą tylko to, że zostali ochrzczeni.

Nie ma tu kapłana, który by odprawiał dla nich Mszę Świętą,
ani też nikogo, kto by ich uczył pacierza oraz przykazań Bożych.
Odkąd
więc tu jestem, nie przestaję chrzcić dzieci. Tak więc obmyłem
świętą wodą
ogromną liczbę dzieci, o których można
powiedzieć, że nie rozróżniają między swoją prawą ręką, a
lewą… Te dzieci nie dają mi spokoju ani czasu na odmówienie
Brewiarza, jedzenie czy spanie, zanim nie nauczę ich jakiejś
modlitwy.
Tu zaczynam rozumieć, że do takich należy
królestwo Boże
.
Byłoby
to z mej strony brakiem wiary, gdybym nie zadośćuczynił tak
pobożnym pragnieniom. Dlatego nauczywszy ich wyznawać Boga w Trójcy
Jedynego, wyjaśniłem im Skład Apostolski oraz „Ojcze
nasz” i „Zdrowaś
Maryjo”.
Zauważyłem, że te dzieci są bardzo pojętne i niewątpliwie
stałyby się dobrymi chrześcijanami,
gdyby je tylko zaznajomić
dokładniej z nauką naszej wiary.
W
tych krajach bardzo wielu nie jest chrześcijanami tylko dlatego, że
nie ma nikogo, kto by wśród nich apostołował. Często
wspominam, jak to dawniej, na uczelniach europejskich, a szczególnie
na Sorbonie, wyszedłszy z siebie krzyczałem do tych, którzy mają
więcej wiedzy niż miłości, i nawoływałem ich tymi słowami: „O
jak wiele dusz z waszej winy traci niebo i pogrąża się w otchłań
piekła!”
Obyż
to oni tak się przykładali do apostolstwa, jak pilni są do
nauki,
by mogli zdać Bogu rachunek z powierzonych im talentów
wiedzy. O gdybyż ta myśl mogła ich poruszyć! Oby odbyli ćwiczenia
duchowne i zechcieli posłuchać tego, co by im Pan powiedział w
głębi ich serca, i porzuciliby swoje pożądania i sprawy ziemskie.
Byliby wtedy gotowi na wezwanie Pańskie i wołali do Niego:
Oto jestem, co mam czynić, Panie? Poślij mnie,
dokąd zechcesz, nawet i do Indii.” Tyle z listu naszego
dzisiejszego Patrona.
Słuchając
tych jego słów, a wcześniej słuchając Bożego słowa,
przeznaczonego na dzisiejszy dzień w liturgii Kościoła, zastanówmy
się, ile to energii i zapału marnujemy na codzienne wzajemne
„dogryzanie sobie” i wprowadzania atmosfery intrygi i
podejrzliwości – chociażby przez plotki i nastawianie jednych
przeciwko drugim, podczas kiedy moglibyśmy tę samą energię
przeznaczyć choćby na modlitwę
za innych i na poszukiwanie
sposobów, jak okazać im dobro i pomoc.
Zatem,
co ja osobiście dzisiaj zrobię, aby na przestrzeni swojego „tu i
teraz” zamienić – tak konkretnie – miecz na lemiesz?…

4 komentarze

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.