W wielkim pochodzie – do Światła!

W

Niech
będzie pochwalony Jezus Chrystus! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym
dwudziestą piątą rocznicę święceń biskupich
przeżywa Ksiądz Biskup Henryk Tomasik, Pasterz Diecezji radomskiej,
a przed laty – Biskup pomocniczy Diecezji siedleckiej. Ksiądz
Biskup wyświęcił mnie na diakona, był też moim Profesorem w
Seminarium. Dziękując za wszelkie dobro, okazywane przy różnych
okazjach, życzę nieustannego zapału duszpasterskiego, tak bardzo
potrzebnego do prowadzenia ludzi do jedynego i niezawodnego Światła,
Jezusa Chrystusa. O to będę się dla Jubilata modlił.
Z
kolei, swoje święto patronalne przeżywa Imiennik jednego z trzech
Magów – Kacper Gołębiewski, krewny Księdza Proboszcza z
Miastkowa. I właśnie w Miastkowie mam okazję się z Nim spotykać,
kiedy wraz z Rodziną przyjeżdża tam w odwiedziny.
Imieniny
przeżywa także Kacper Malarz, Prezes Służby liturgicznej w
Celestynowie.
Życzę
Drogim Solenizantom
wytrwałości i odwagi trzech Mędrców w dążeniu do Jezusa! I
także zapewniam o modlitwie.
A
n
a głębokie przeżywanie
dzisiejszej Uroczystości –
niech
Was błogosławi Bóg wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty.
Amen
Gaudium
et spes! Ks. Jacek

Uroczystość
Objawienia Pańskiego,
do
czytań: Iz 60,1–6; Ef 3,2–3a.5–6; Mt 2,1–12

CZYTANIE
Z KSIĘGI PROROKA IZAJASZA:
Powstań,
świeć, Jeruzalem, bo przyszło twe światło

i
chwała Pana rozbłyska nad tobą.

Bo
oto ciemność okrywa ziemię

i
gęsty mrok spowija ludy,

a
ponad tobą jaśnieje Pan

i
Jego chwała jawi się nad tobą.

I
pójdą narody do twojego światła,

królowie
do blasku twojego wschodu.

Podnieś
oczy wokoło i popatrz:

Ci
wszyscy zebrani zdążają do ciebie.

Twoi
synowie przychodzą z daleka,

na
rękach niesione twe córki.

Wtedy
zobaczysz i promienieć będziesz,

zadrży
i rozszerzy się twoje serce,

bo
do ciebie napłyną bogactwa zamorskie,

zasoby
narodów przyjdą ku tobie.

Zaleje
cię mnogość wielbłądów,

dromadery
z Madianu i z Efy.

Wszyscy
oni przybędą ze Saby,

ofiarują
złoto i kadzidło,

nucąc
radośnie hymny na cześć Pana.

CZYTANIE
Z LISTU ŚWIĘTEGO PAWŁA APOSTOŁA DO EFEZJAN:
Bracia:
Przecież słyszeliście o udzieleniu przez Boga łaski danej mi dla
was, że mianowicie przez objawienie oznajmiona mi została ta
tajemnica.

Nie
była ona oznajmiona synom ludzkim w poprzednich pokoleniach, tak jak
teraz została objawiona przez Ducha świętym Jego apostołom i
prorokom, to znaczy że poganie już są współdziedzicami i
współczłonkami Ciała, i współuczestnikami obietnicy w
Chrystusie Jezusie przez Ewangelię.

SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MATEUSZA:
Gdy
Jezus narodził się w Betlejem w Judei za panowania króla Heroda,
oto Mędrcy ze Wschodu przybyli do Jerozolimy i pytali: „Gdzie jest
nowo narodzony król żydowski? Ujrzeliśmy bowiem Jego gwiazdę na
Wschodzie i przybyliśmy oddać Mu pokłon”.

Skoro
usłyszał to król Herod, przeraził się, a z nim cała Jerozolima.
Zebrał więc wszystkich arcykapłanów i uczonych ludu i wypytywał
ich, gdzie ma się narodzić Mesjasz.

Ci
mu odpowiedzieli: „W Betlejem judzkim, bo tak napisał prorok:

«A
ty, Betlejem, ziemio Judy,

nie
jesteś zgoła najlichsze spośród głównych miast Judy,

albowiem
z ciebie wyjdzie władca,

który
będzie pasterzem ludu mego, Izraela»”.
Wtedy
Herod przywołał potajemnie Mędrców i wypytał ich dokładnie o
czas ukazania się gwiazdy. A kierując ich do Betlejem, rzekł:
„Udajcie się tam i wypytujcie starannie o Dziecię, a gdy Je
znajdziecie, donieście mi, abym i ja mógł pójść i oddać Mu
pokłon”. Oni zaś wysłuchawszy króla, ruszyli w drogę.
A
oto gwiazda, którą widzieli na Wschodzie, szła przed nimi, aż
przyszła i zatrzymała się nad miejscem, gdzie było Dziecię. Gdy
ujrzeli gwiazdę, bardzo się uradowali. Weszli do domu i zobaczyli
Dziecię z Matką Jego, Maryją; upadli na twarz i oddali Mu pokłon.
I otworzywszy swe skarby, ofiarowali Mu dary: złoto, kadzidło i
mirrę.

A
otrzymawszy we śnie nakaz, żeby nie wracali do Heroda, inną drogą
udali się do ojczyzny.

I
pójdą narody do twojego światła,
królowie do blasku
twojego wschodu
słowa,
które
usłyszeliśmy w dzisiejszym pierwszym czytaniu,

najlepiej
streszczają całą
dzisiejszą liturgię Słowa i liturgię dzisiejszą w ogóle;
dobrze
oddają
charakter
dzisiejszej Uroczystości. Oto bowiem w jej centrum
widzimy
Światło
– wielkie Światło,
jakie zajaśniało nad światem, czyli
Jezusa, Syna Bożego,
który narodził się w Betlejem. Przyszedł do swoich. A ci swoi?…

Jan
Apostoł, w Prologu do swojej Ewangelii, mówi,
że Go nie
przyjęli.
I jest w tym jakaś
głęboka, chociaż – co oczywiste – smutna prawda.
Jednakże
dzisiaj nie 
ona
wybija się na pierwszy plan, a ta, iż
do owego Światła
zmierzają ludy i narody.
Tak o
tym mówi Izajasz, w swoim Proroctwie, którego fragmentu
wysłuchaliśmy w pierwszym czytaniu:
Ci wszyscy zebrani
zdążają do ciebie.
Twoi synowie przychodzą z daleka, na
rękach niesione twe córki. Wtedy zobaczysz i promienieć będziesz,
zadrży i rozszerzy się twoje serce, bo do ciebie napłyną bogactwa
zamorskie, zasoby narodów przyjdą ku tobie.
[…] Wszyscy
oni przybędą ze Saby, ofiarują złoto i kadzidło,
nucąc
radośnie hymny na cześć Pana.


A
zatem – jakiś wielki pochód zarówno
mieszkańców
Świętego Miasta Jeruzalem, jak i cudzoziemców,
a wszyscy
oni przybędą do Światła,

które zabłysnęło nad Miastem. I to właśnie dokonało się w
Jerozolimie w dniach, kiedy na świat przyszedł Boży Syn.
Cóż
takiego się dokonało?

Słyszeliśmy
w Ewangelii:
Gdy Jezus narodził się w Betlejem
w Judei za panowania króla Heroda, oto Mędrcy ze Wschodu przybyli
do Jerozolimy i pytali: „Gdzie jest nowo narodzony król żydowski?
Ujrzeliśmy bowiem Jego gwiazdę na Wschodzie i przybyliśmy oddać
Mu pokłon”.

W
osobach tych tajemniczych Osób Kościół widzi przedstawicieli

narodów pogańskich,
a więc
tak naprawdę
wszystkich ludów i narodów ziemi.
Oto do Bożego Żłóbka zmierzają wszyscy ludzie – wielki pochód
całego świata do Światła!
I tak, jak to w swej wizji ujrzał Izajasz, owi tajemniczy Przybysze,
gdy
weszli do domu i zobaczyli Dziecię z Matką Jego,
Maryją;
wówczas upadli
na twarz i oddali Mu pokłon. I otworzywszy swe skarby, ofiarowali Mu
dary: złoto, kadzidło i mirrę.
Tak wypełniły się zapowiedzi Proroka.
A
my dzisiaj, na podstawie wymienionych tu darów,
wskazujemy
liczbę trzech Mędrców,
bo
zapewne zauważamy, że Ewangelista Mateusz wcale o trzech nie mówi
– i nigdzie w Piśmie Świętym nie przeczytamy, że było ich
trzech. To 
Tradycja Kościoła
– właśnie na podstawie liczby darów –
ustaliła
liczbę
samych Mędrców.

Zresztą,
nie wiemy także, kim dokładnie byli. I może to nawet nie jest dziś
aż takie istotne.
Z
pewnością, byli ludźmi wysoko postawionymi w hierarchii swoich
społeczności. I w
ażne
jest, że –
jako
tacy właśnie – przybyli do Jezusa.

Jeśli tak można powiedzieć – przetarli szlak. Pokazali nam
wszystkim, że i my także mamy – całym swoim życiem –
konsekwentnie i wytrwale
zmierzać do Światła.
Tak, do tego Światła, którym jest Jezus Chrystus.

Święty
Paweł, w drugim dzisiejszym czytaniu, będącym fragmentem Jego
Listu do Efezjan, stwierdza, że 
poganie już są
współdziedzicami i współczłonkami Ciała, i współuczestnikami
obietnicy w Chrystusie Jezusie przez Ewangelię.


My
dobrze wiemy i mamy to w świadomości, że mówiąc ówcześnie o
poganach, miano na myśli ludzi
nie wyznających judaizmu,
a więc przedstawicieli różnych narodów – spoza narodu
wybranego. Określenie to nie miało wówczas takiego odcienia
negatywnego, jak dzisiaj czasami miewa.

A
stwierdzenie Apostoła Pawła, które tu przywołaliśmy, wyraża tę
prawdę, że właśnie owi
„poganie” są na równych
prawach zaproszeni
do spotkania
z Jezusem. Oni też mogą – a nawet powinni –
włączyć
się w ten wielki pochód,
jaki
zewsząd zmierza do Światła. Pochód ludzi, niosących swoje dary,
a więc po prostu:
całe swoje życie! Swoje
radości i nadzieje, ale też nierzadko – a może nawet: o wiele
częściej –
swoje bóle i troski, obawy i niepokoje.

I
ten pochód trwa – trwa od dwóch tysięcy lat! Ludzie
zewsząd
zmierzają do Światła,

poszukują Chrystusa, odkrywają Jego obecność, doświadczają
radości spotkania z Nim.
Po co? Co
takiego dokonuje się w ich życiu, a przynajmniej: powinno się
dokonać? A to właśnie, co dzisiaj pokazali nam trzej Mędrcy,
którzy
otrzymawszy we śnie nakaz, żeby nie wracali do
Heroda, inną drogą udali się do ojczyzny.


Tak
i my, spotkawszy prawdziwego Króla, już nie możemy
wracać
do swoich Herodów,
czyli tych,
którzy tak chętnie zajmują w naszym życiu miejsce przynależne
tylko temu jedynemu Królowi – Jezusowi Chrystusowi.
My
też – po każdym jednym spotkaniu z Jezusem, po każdym jednym
napełnieniu się prawdziwą Światłością – mamy
wracać
do swojej codzienności inną drogą!

Czyli – mamy wracać jako
inni ludzie.
Lepsi.
Przemienieni. Duchowo bogatsi.

Z
jednej strony,
na tyle nasyceni i ubogaceni,
aby promieniować tym Bożym blaskiem na całą otaczającą
rzeczywistość i na ludzi, wśród których żyjemy; z drugiej
jednak strony –
na tyle spragnieni, aby
ciągle do tego Światła powracać, ciągle się Nim nasycać! I
jeszcze innych przyprowadzać.

Niestety,
dzisiaj
coraz częściej
mówi się
o odchodzeniu od Kościoła wielu chrześcijan.
Różni publicyści i socjologowie piszą sążniste artykuły i
opracowania naukowe, kaznodzieje i rekolekcjoniści załamują ręce,
że ludzie odchodzą,
że młodzież odchodzi,
że coraz mniej osób jest na Mszach Świętych niedzielnych, a i do
Komunii nie za wiele przystępuje… Rozmaite
kościelne
statystyki i badania,
prowadzone
przy różnych okazjach,
każą bić na alarm.

Bo
chociaż u nas, w Polsce, jeszcze tego problemu nie widać aż w
takiej skali, w jakiej widoczny jest na Zachodzie, to jednak i u nas
tego typu procesy
coraz
bardziej
zachodzą… I nie
można ich nie widzieć. Ale – w takim razie –
co
robić? Usiąść i biadolić?

Narzekać i krytykować? I – ostatecznie – sprowadzić wszystko
do stwierdzenia, którym aż nadto łatwo i chętnie szafujemy, iż
„nic się nie da zrobić”?

Umówmy
się, moi Drodzy, że 
nie uznajemy tego stwierdzenia za
prawdziwe.
Owszem, ono
intensywnie funkcjonuje w sferze społecznej i politycznej, ale
zupełnie
nie przystoi chrześcijanom,
przyjaciołom Jezusa – właśnie dlatego, że są przyjaciółmi
Jezusa, a więc Kogoś, kto jest wszechmocny i jest w stanie zrobić
wszystko.
Tak, jest w stanie
zrobić wszystko.
Ale
– nie wbrew wszystkim.
On
chce to zrobić z nami. On chce naprawdę
cudów dokonywać,
ale pod warunkiem, że
i my chcemy.
Pytanie:
Czy my chcemy? Co my chcemy? Co chcemy zrobić, aby
ludzie
nie odchodzili od Kościoła?

Co powinien zrobić sam Kościół?
Takie
pytania bardzo często stawiane są we wspomnianych artykułach i
naukowych analizach. Ale zanim się zacznie dogłębnie wchodzić w
jakąkolwiek rozmowę, warto
najpierw uzgodnić pojęcia,
czy aby na pewno wszyscy, używając takich to a takich słów,
mają
na myśli to samo?
Z treści
wspomnianych artykułów wynika, że kiedy ich Autorzy pytają,
co
Kościół robi,
aby zatrzymać
odpływ wiernych, a szczególnie młodzieży, to pytają tak
naprawdę:
co hierarchia robi; co księża, duszpasterze,
katecheci robią,
aby ten
proces zatrzymać? Kościół jest tam pojmowany tylko i wyłącznie
w tym zawężonym wymiarze.

Tymczasem,
my przecież dobrze wiemy, że 
Kościół – to nie tylko
księża.
Może więc warto owo
wspomniane pytanie postawić, mając na myśli
właściwe
rozumienie
słowa: „Kościół”,
a więc – my wszyscy, chrześcijanie, ludzie wierzący w Jezusa
Chrystusa: co
my, jako tak rozumiany Kościół, mamy
zrobić,
lub już robimy, aby
zatrzymać odpływ wiernych?

I
nie chodzi tu o to, że – jako ksiądz – chcę
zrzucić
z siebie odpowiedzialność
za
poszukiwanie odpowiedzi na to pytanie i sposobów zaradzenia
problemowi, nie! Bo ciągle muszę sobie zadawać pytanie
o
moją gorliwość kapłańską,

o zapał do pracy, o 
moje
zaangażowanie i poświęcenie, ale nade wszystko –
o
moją wiarę, o moją modlitwę

i najzwyklejszą, szczerą pobożność. Czyli – o moją kapłańską
postawę i świadectwo, jakie nią daję.

Muszę
o to ciągle pytać, muszę czynić
solidny rachunek
sumienia
przed każdą
Spowiedzią i w czasie kapłańskich rekolekcji; muszę też
korygować swoje błędy i 
wyciągać z nich wnioski
na przyszłość. Co nie oznacza – chciałbym to też jasno
podkreślić – łagodzenia norm moralnych i 
dopasowywania
swego przekazu
tak, żeby się
wszystkim podoba
ł.
Nie, to nie w tym rzecz. Ale, z pewnością, to od siebie, jako
kapłana i duszpasterza, muszę
zacząć poszukiwanie
odpowiedzi
na tak
postawione
postawione
pytanie.

Ale
pytanie to
muszą sobie stawiać
wszyscy, którzy uważają się za 
wierzących, członków
Kościoła, uczniów Jezusa!

Takie pytanie musi mocno wybrzmieć w każdej naszej rodzinie i w
każdym naszym domu.

I
tutaj pozwolę sobie wspomnieć
o
pewnym doświadczeniu z naszego parafialnego podwórka, jak to

na ostatnim etapie przygotowania do Bierzmowania, które odbyło się
– jak pamiętamy –
w
październik
u
ubiegłego roku, zaprosiłem na osobistą, półgodziną rozmowę
każdego z Kandydatów z obojgiem Rodziców.
I rzeczywiście – odbył
y
się takie rozmowy z osiemdziesięcioma Rodzinami naszej Parafii.
Znakomita większość
Rodziców przyszła w komplecie,
atmosfera rozmów była
naprawdę bardzo dobra i budująca.


Przy
tej okazji, bardzo dziękuję Młodzieży i Rodzicom za tak poważne
potraktowanie tej sprawy. Wiem, że niektórzy Rodzice naprawdę
z
dużym poświęceniem trudu i czasu

jechali do domu z pracy, aby zdążyć na umówioną godzinę. Bardzo
tym byłem i jestem zbudowany, raz jeszcze bardzo za to dziękuję.
I
chociaż – to oczywiste – nie będę nikogo wtajemniczał w
szczegóły
owych
rozmów, to nie zdradzę żadnej tajemnicy i nikogo nie zaskoczę,
gdy powiem, iż
wszyscy Kandydaci zapewnili,
iż utrzymają po Bierzmowaniu „kurs na Boga”, czyli będą
uczestniczyć
we Mszy
Świętej
w każdą niedzielę,
że będą
systematycznie
się
spowiadać
i
jak najczęściej
przystępować do Komunii Świętej. A Rodzice –
wszyscy!
– zapewnili, że będą w tym
swoim Dzieciom pomagać.

Ja
natomiast mówiłem, że nie będę tego już w żaden sposób
kontrolował, nie będzie już zbierania podpisów w dzienniczku –
przecież nie miałoby to żadnego sensu.
Każdy sam musi
się kontrolować, we własnym sumieniu:
zarówno
każdy Bierzmowany, jak i Jego Rodzice. Moim
natomiast
obowiązkiem jest
o tym
przypomnieć i zapytać:
Drodzy Bierzmowani,
czy pamiętacie, co wtedy
obiecywaliście?
Jeżeli tak,
to gdzie wielu z Was jest w czasie niedzielnej Mszy Świętej?

A
Wy, Drodzy Rodzice,
czy pamiętacie o swoich zapewnieniach,
iż pomożecie swoim Dzieciom? A jeżeli tak, to 
gdzie
jesteście w czasie niedzielnej Mszy Świętej?
Czy
Wasze Dzieci
mają w Was – pod tym
względem – dobry przykład?
Moi
Drodzy, to taka konkretna sytuacja, jaka w tej chwili nasuwa

się na myśl
. Ale przecież
– nie jedyna! Bo należałoby zapytać
w
ogóle
atmosferę
religijną naszych rodzin,
o
wspólną modlitwę w rodzinie; o to, czy 
rodzice
wdrażają swoje
dzieci
w praktyki religijne już od najmłodszych lat, czy rozmawiają z
nimi na te tematy? Czy 
w ogóle z nimi rozmawiają?
Czy może nigdy nie mają czasu?
Czy
rodzice
starają się zaszczepić w 
dzieciach
jakąś pasję, jakieś twórcze zaangażowanie – w jakiekolwiek
dobro – czy 
też
biernie godzą się na bierność,
totalny brak zapału i ogólne lenistwo, jakie ich dziecko wykazuje
już od najmłodszych lat życia? Czy nie przeszkadza im to, że ich
dziecko od początku nie jest „jakieś”, a z dnia na dzień – z
nosem utkwionym w telefonie komórkowych –
staje się po
prostu „nijakie”?
A
czy my sami, jak tu jesteśmy, tak naprawdę na co dzień żyjemy
mądrze i sensownie?
Czy żyjemy
po coś?
Czy autentycznie
żyjemy wiarą?
Czy nasze praktyki religijne są systematyczne, bo wynikają z
miłości do Jezusa, czy są spełnieniem przykrych urzędowych
formalności – i to w wymiarze minimalnym, jedynie bezwzględnie
koniecznym?

Czy
możemy powiedzieć, że jako chrześcijanie, jako przyjaciele Jezusa
– zdążamy w tym wielkim pochodzie
do Światła,
o którym mowa w dzisiejszej liturgii,
a
którym jest On sam;
czy
może
włączamy się w
innym
wielki pochód: ten
od Światła,
prowadzący wprost w
ciemności grzechu? Czy przyczyniamy się – swoją postawą i
przykładem – do tego, że ludzie bardziej
są w
Kościele,
czy może z naszego
powodu coraz bardziej
w nim nie są?
I to począwszy od członków naszej najbliższej Rodziny…

Dzisiaj
wielu, wypowiadających się na te tematy, uważa, że tym, co może
ludzi przyciągnąć do 
Kościoła,
co może młodzież przyciągnąć do 
Kościoła
i to zarówno tego,
pisanego przez wielkie „K”, jak i małe „K” –

to jakieś
„unowocześnienie” liturgii,
jakieś urozmaicenie
(żeby
nie powiedzieć: udziwnienie!
)
form adoracji
i
modlitwy; jakieś
emocjonalne ich przeżywanie,
pójście w uczucia i tanie zachwyty – żeby było miło
i
przyjemnie, błogo i 
słodko.

Dlatego
jak twierdzą – należy
stworzyć
„odpowiedni nastrój”,
którego absolutnie nie może zakłócić jakiekolwiek, zbyt ostre
kazanie. Dlatego najlepiej, żeby żadne drażliwe kwestie nie były
poruszane, bo ludzie nie po to przychodzą do kościoła, żeby ich
tu
ktoś niepokoił,
denerwował…
Tu ma być tylko miło i przyjemnie.
Niemalże na zasadzie: klient – nasz pan.

Otóż,
to nie jest żaden sposób na przyciągnięcie ludzi do Kościoła.
Tym, co może innych do
Jezusa przyprowadzić, to 
świadectwo gorliwej wiary Jego
uczniów!
To zwyczajna,
szczera, systematycznie praktykowana
pobożność;
to Msza Święta i Sakramenty, to codzienna modlitwa. I postawa,
godna miana chrześcijanina, czyli pełnienie woli Bożej każdego
dnia. Zwykła, ludzka dobroć, okazywany innym…
Moi
Drodzy, to właśnie na tym polega
kroczenie w owym wielkim
pochodzie do Światła
– do
tego Światła jedynego i prawdziwego, którym jest Jezus Chrystus. I
tylko w ten sposób można do tego Światła
poprowadzić
innych.
A przynajmniej sprawić,
żeby od Niego nie odchodzili.

Dlatego
kiedy dzisiaj będziemy – poświęconą kredą – pisać na
drzwiach naszych domów te trzy, tak nam dobrze znane litery i liczbę
obecnego roku, to miejmy na uwadze, że w ten sposób jasno
określamy
i zaświadczamy
wobec całego
świata, iż ktokolwiek zapuka do naszych drzwi, widząc na nich te
właśnie symbole, może być pewny, że wyjdą mu na spotkanie
ludzie, którzy są świadkami Jezusa!
I pomogą mu do Jezusa dotrzeć.

I
właśnie w takim duchu, w takim głębokim przekonaniu, stawiam
najpierw sobie, ale potem także i Wam, moi Drodzy, pytanie:
Co
Kościół ma dzisiaj zrobić

czyli co my mamy zrobić – aby ludzie nie odchodzili od Jezusa, a
wręcz do Niego przychodzili, powracali?… Co ja i Ty będziemy w
tym celu
czynić już od dzisiaj?…

8 komentarzy

  • Jakiej trzeba odwagi i intuicji, jakiej wiary, aby iść za " gwiazdą", będąc bogatym, szanowanym i nie bać się narazić na ośmieszenie. Trzeba uwierzyć " znakowi", trzeba iść niestrudzenie przed siebie, trzeba pytać jak Oni, trzeba wsłuchać się w serce i w głos posłańców Boga czy to na jawie czy we śnie, by dojść do końca, do celu. Idę, Panie. Człapię się powoli do kresu mojej drogi u której na pewno zobaczę Ciebie nie jako Dzieciątko, ale Jako Króla Chwały. Amen.

  • Pięknie wyglądał Orszak Trzech Króli we Wrocławiu i mam nadzieję, że w Celestynowie też. Nie uczestniczyłam w żadnym z nich niestety ponieważ schola do której uczęszczają moje wnuczki dziś wystawiała jasełka. Starsza była Św.Józefem a młodsza pastuszkiem. Dostali gromkiego brawa i siostra Julia też za przygotowanie.
    Jutro przyjmujemy księdza po kolędzie.
    Dziękuję Aniu za miłe słowa. Ja mam za patrona Św. Maksymiliana Kolbe, a oprócz niego jeszcze mam dwóch, bo moja córka Ania ( dziewica konsekrowana) powiedziała, że świętych wstawienników w niebie nigdy za dużo nie jest . Sama też trzy razy losowała. Moimi są: Św.Stanisław biskup i męczennik oraz Maryja Królowa Polski.
    Wiesia.

    • Wśród Twoich świętych Patronów, sami znajomi. Św. Maksymilian, jest patronem mojej parafii. Święty Stanisław, biskup był i chyba wciąż jest mojej śp. Mamy a NMP Królowa Polski to patronka nas wszystkich, wszak jesteśmy Polakami. Gratuluje wnucząt. U nas był po kolędzie Ksiądz emeryt " wypożyczany" od kilku lat z innej parafii, bardzo niekontaktowy więc jedyna pociecha że błogosławieństwo Boga przyniósł do domu i jego mieszkańców i obrazek zostawił.

  • "Co Kościół ma dzisiaj zrobić – czyli co my mamy zrobić – aby ludzie nie odchodzili od Jezusa, a wręcz do Niego przychodzili, powracali?" – nie ulegajmy protestantyzacji i antykulturowym wpływom – to wystarczy by trzymać się Ewangelii i Tradycji 🙂

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.