Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym urodziny przeżywa Paweł Siłaczuk, należący w swoim czasie do jednej z młodzieżowych Wspólnot.
Z kolei, imieniny przeżywają dzisiaj:
►Katarzyna Centkowska – także należąca przed laty do jednej z młodzieżowych Wspólnot;
►Katarzyna Baczkura – jak wyżej;
►Katarzyna Pałysa, Mama Jakuba, za moich czasów: Prezesa Służby liturgicznej w Miastkowie i Autora – przez jakiś czas – rozważań na naszym blogu;
►Katarzyna Mucha – moja Koleżanka z czasów wspólnej pracy w Liceum im. Lelewela w Żelechowie.
Wszystkim świętującym dziś życzę nieustannego pragnienia Nieba i dążenia do Nieba – o czym więcej w rozważaniu – zapewniając o swojej modlitwie!
A teraz już zapraszam do pochylenia się nad Bożym słowem dzisiejszego dnia, oraz odnalezienia tej jednego, konkretnego przesłania, tak wyraźnie skierowanego do każdej i każdego z nas.
Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
Gaudium et spes! Ks. Jacek
Środa 34 Tygodnia zwykłego, rok II,
25 listopada 2020.,
do czytań: Ap 15,1–4; Łk 21,12–19
CZYTANIE Z KSIĘGI APOKALIPSY ŚWIĘTEGO JANA APOSTOŁA:
Ja, Jan, ujrzałem na niebie znak inny, wielki i godzien podziwu: siedmiu aniołów trzymających siedem plag, tych ostatecznych, bo w nich się dopełnił gniew Boga.
I ujrzałem jakby morze szklane, pomieszane z ogniem, i tych, co zwyciężają Bestię i obraz jej, i liczbę jej imienia, stojących nad morzem szklanym, mających harfy Boże. A taką śpiewają pieśń Mojżesza, sługi Bożego, i pieśń Baranka w słowach:
„Dzieła Twoje są wielkie i godne podziwu, Panie, Boże wszechwładny. Sprawiedliwe i wierne są Twoje drogi, o Królu narodów. Któż by się nie bał, o Panie, i Twego imienia nie uczcił? Bo Ty sam jesteś Święty, bo przyjdą wszystkie narody i padną na twarz przed Tobą, bo słuszne Twoje wyroki stały się jawne”.
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:
Jezus powiedział do swoich uczniów: „Podniosą na was ręce i będą was prześladować. Wydadzą was do synagog i do więzień oraz z powodu mojego imienia wlec was będą przed królów i namiestników. Będzie to dla was sposobność do składania świadectwa. Postanówcie sobie w sercu nie obmyślać naprzód swej obrony. Ja bowiem dam wam wymowę i mądrość, której żaden z waszych prześladowców nie będzie się mógł oprzeć ani się sprzeciwić.
A wydawać was będą nawet rodzice i bracia, krewni i przyjaciele i niektórych z was o śmierć przyprawią. I z powodu mojego imienia będziecie w nienawiści u wszystkich. Ale włos z głowy wam nie zginie. Przez swoją wytrwałość ocalicie wasze życie”.
Wyraźnie widzimy – w dzisiejszym pierwszym czytaniu – odniesienie do starotestamentalnej historii wyjścia Izraelitów z niewoli egipskiej. Tam też były plagi, tam też było morze, tam też był Mojżesz, tam też była pieśń uwielbienia Boga, kiedy dokonało zwycięstwo nad wojskami faraona…
Tamte jednak znaki – tak bardzo charakterystyczne dla owego wydarzenia – były jednostkowymi wydarzeniami, które chociaż zapisane na kartach Pisma Świętego, przetrwały w naszej pamięci, to jednak wydarzyły się tylko raz, w określonym miejscu i czasie.
Dzisiaj natomiast słyszymy o «plagach ostatecznych» – w innym tłumaczeniu: «ostatnich» – a jest ich siedem, nie dziesięć. Jedna i druga liczba oznacza jakąś kompletność, jednak liczba siedem bardziej kojarzy się z Niebem, z wiecznością, z Bożą pełnią. A to właśnie z Nieba przyjdą owe «plagi ostatnie», aby już nie tylko przestraszyć przeciwnika i przekonać go do zaprzestania zła, ale to zło ostatecznie pokonać!
Podobnie i morze szklane, pomieszane z ogniem – oznacza dużo więcej, niż Morze Czerwone, na drodze Izraelitów ku wolności. Tamto stanowiło rzeczywistą przeszkodę, pokonaną przez Boga w sposób cudowny, za pośrednictwem laski Mojżesza. Morze, o którym dziś słyszymy, to doświadczenia i cierpienia, jakie spotykały uczniów i wyznawców Chrystusa, a z których wyszli oni zwycięsko.
W sumie więc, oba obrazy są podobne do siebie, ale morze, o którym dziś słyszymy, jest znakiem faktycznego cierpienia ludzi, oddanych Bogu. Przez Morze Czerwone Izraelici przeszli suchą nogą, bez żadnych komplikacji i cierpień, chociaż można zapewne uznać, iż to przejście było znakiem zwycięstwa nad wszystkim, czego doświadczyli wcześniej, przez czterysta trzydzieści lat, w czasie udręki egipskiej niewoli…
Zatem, jedno i drugie morze jest znakiem zwycięstwa nad cierpieniem. Mojżesz, o którym dzisiaj słyszymy, to – rzecz jasna – Jezus Chrystus, prowadzący swój Naród Wybrany, czyli Kościół, do Ziemi Obiecanej, czyli Nieba. I jeszcze pieśń, którą wyśpiewują zwycięzcy – jak tamci, po przejściu Morza Czerwonego.
Tak więc, wydarzenie ze Starego Testamentu stało się zapowiedzią ostatecznego rozstrzygnięcia i osądzenia, które w swojej wizji ujrzał Jan Apostoł. Tak będzie na końcu czasów: zło zostanie ostatecznie pokonane, Bestia – ostatecznie ujarzmiona, a dobro i miłość zatriumfują.
Zanim się to jednak stanie, trzeba wyznawcom Jezusa Chrystusa przejść przez owo morze szklane, pomieszane z ogniem. Jezus zapowiada to w dzisiejszej Ewangelii, mówiąc bez ogródek: Podniosą na was ręce i będą was prześladować. Wydadzą was do synagog i do więzień oraz z powodu mojego imienia wlec was będą przed królów i namiestników. Mówi jednak też: Będzie to dla was sposobność do składania świadectwa. Postanówcie sobie w sercu nie obmyślać naprzód swej obrony. Ja bowiem dam wam wymowę i mądrość, której żaden z waszych prześladowców nie będzie się mógł oprzeć ani się sprzeciwić.
To znaczy, że chociaż trzeba będzie uczniom Jezusa doświadczyć cierpienia i odrzucenia, to już tutaj, na ziemi – nie dopiero w Niebie, ale już tutaj – mają oni zapewnioną Jego pomoc i bliskość. On będzie z tymi, którzy dla Jego imienia podejmą cierpienia i wyrzeczenia – On będzie ich wspierał, a nawet podpowiadał, co mają mówić!
I chociaż w kolejnych zdaniach padają kolejne, trudne zapowiedzi: A wydawać was będą nawet rodzice i bracia, krewni i przyjaciele i niektórych z was o śmierć przyprawią. I z powodu mojego imienia będziecie w nienawiści u wszystkich; to jednak zaraz ponownie pocieszenie: Ale włos z głowy wam nie zginie. Przez swoją wytrwałość ocalicie wasze życie.
Jest to może nieco paradoksalne, a wręcz dziwne pocieszenie, bo jeśli niektórych spośród wyznawców Chrystusa spotka śmierć, to jak to się ma do zapowiedzi, że włos z głowy [im] nie zginie? W jaki sposób ocalą życie, skoro mowa jest o tym, że właśnie je stracą?
Oczywiście, cała sprawa dotyczy ostatecznego zwycięstwa i życia wiecznego. Gdyż to ono w ostatecznym rozrachunku się liczy. Dlatego to, co człowiek na tym świecie straci, tak naprawdę niczym jest w porównaniu z tym, co w wieczności zyska.
O tym się, co prawda, dobrze mówi i pisze, ale na co dzień to my zasadniczo nie myślimy w ten sposób, a raczej robimy wszystko, co w naszej mocy, aby ratować – niekiedy za wszelką cenę – to życie doczesne. Rzecz jasna, roztropna troska o utrzymanie tego życia i zdrowia jest właściwa, a nawet konieczna. Natomiast nie da się ciągle unikać tematu wieczności i odniesienia naszego doczesnego życia właśnie do wieczności. Nie da się tego ciągle unikać – także w dzisiejszym świecie, tak mało zainteresowanym wiecznością.
Człowiek wierzący, chrześcijanin, przyjaciel Jezusa i Jego wyznawca – nie może tych tematów przemilczać, pomijać i żyć tylko sprawami doczesnymi. Zwłaszcza, jeśli przychodzą takie sytuacje, w których jednak trzeba się opowiedzieć, na którym życiu zależy mi bardziej – na doczesnym, czy jednak na wiecznym?… Może nie za często dzisiaj stajemy przed koniecznością takiego opowiedzenia się, ale jednak od czasu do czasu trzeba. I co wtedy?…
Nawet, jeżeli nas nikt, z powodu naszej wiary, «o śmierć nie przyprawia» – i oby nigdy się to nie zdarzyło – to jednak czy w wielu pomniejszych, takich codziennych sytuacjach, nie powinniśmy jaśniej i bardziej odważnie opowiadać się po stronie Nieba? Czy nam na Niebie i na życiu wiecznym tak naprawdę zależy?… I czy możemy ciągle odsuwać ten temat, wmawiając sobie, że to nie jest problem na dziś?…
Czy myśl o Niebie i o życiu wiecznym nie powinna być bardziej obecna w naszej świadomości, ale i w naszych pragnieniach?… Czy nie powinna nas bardziej motywować do codziennego podejmowania dobra?…
Właśnie, moi Drodzy, czy my nie powinniśmy – żyjąc naszymi codziennymi sprawami, żyjąc naszą doczesnością i jej problemami – bardziej jednak żyć Niebem?…
https://www.facebook.com/100001757138181/posts/3451479618253909/
Bardzo dziękuję za przytoczenie wypowiedzi, pod którą podpisuję się całym sercem! Coraz częściej słyszy się i czyta opinie, że – jako ludzkość – zostaliśmy poddani psychologicznemu eksperymentowi, do jakiego stopnia można ograniczyć naszą wolność, rzecz jasna, w dobrych intencjach. I okazuje się, że można… dużo można…
Jednym z ze znaków tego zniewolenia, a wręcz upodlenia człowieka – to moja opinia, do której mam prawo, nie ma obowiązku się ze mną zgadzać – jest nakaz noszenia koszmarnych masek wszędzie i zawsze. Szczególnie rażą one w kościele, a nakaz noszenia ich przez koncelebransów to po prostu skandal! Jak zaznaczył w swoim czasie Arcybiskup Dzięga, maska nie jest elementem stroju liturgicznego!
xJ
Witam serdecznie Ksiedza. Wszystkim rządzącym mozna wiele zarzucić lecz nakaz noszenia maseczek wydaje się rozsądnym rozwiązaniem. Na moim przykładzie, kiedy wychodzę z domu mijam się z wieloma ludźmi i jeszcze przed wprowadzeniem czerwonej strefy, w przestrzeniach takich jak parkingi podziemne, klatki schodowe, zawsze zakładałem maseczkę. Niestety dzisiaj każdy jest podejrzany i trzeba być odpowiedzialnym, tzn minimalizowac ryzyko. Na mszy św. także. Skutki dla osób niemajacych odporności mogą się okazać bardzo poważne. Powinnismy się nawzajem szanować. Polityka nie ma z tym nic wspólnego.
Zgadzam się z Marcinem. Czy nakaz noszenia maseczek to rzeczywiście jakieś upodlenie?
Upodlenie to mocne slowo. Jeśli nie maseczki to co ? Pewnie,że nie jest to rozwiązanie wygodne ale w jakimś stopniu nas chroni.
Może to rzeczywiście mocne słowo – może i za mocne, jeśli wziąć pod uwagę obawy wielu ludzi. Mi natomiast chodzi o to, że od samego początku całego tego zamieszania część ekspertów – także specjalistów praktyków, zajmujących się wirusami – negowało oficjalne metody radzenia sobie problemem. Wskazywali – i ciągle wskazują – nie tylko na nieskuteczność masek, ale wręcz ich szkodliwość. Oczywiście, część ekspertów bardzo je zachwala – i tylko ci zostali dopuszczeni do głosu. Czy jednak nie zastanawia nas, że metody, przyjęte przez rządzących, są praktycznie takie same na całym świecie? Czy nie daje nam do myślenia, że w krajach, szczycących się takim poziomem demokracji i wolności, ludzi prezentujących inne zdanie zwyczajnie się sekuje, a lekarzy pozbawia prawa wykonywania zawodu? Tak wygląda dzisiaj wolność i demokracja?
I w tym kontekście, ja osobiście widzę obowiązek noszenia masek – wbrew zdrowemu rozsądkowi, także na otwartej przestrzeni, gdzie nie ma kontaktu z innymi – jako znak narzucenia ludziom bardzo poważnego ograniczenia wolności. Dlatego używam mocnych słów. Postaram się ich już w przyszłości nie używać – z szacunku do Osób, które się obawiają i w maskach widzą środek bezpieczeństwa. Natomiast, moje zdanie pozostaje niezmienne – bardzo krytyczne.
Już tak na koniec: jeżeli maski miałyby być takie skuteczne, to skąd tyle – przynajmniej oficjalnie podawanych – zakażeń dzisiaj, kiedy ludzie w większości te maski noszą? I żeby było jasne – ja także, poza przestrzenią prywatną, noszę przyłbicę, chociaż wewnętrznie jestem temu przeciwny. Natomiast maski nigdy nie założę – wielokrotnie pisałem na tym forum, że przez dwadzieścia dwa lata kapłaństwa nigdy nie ukrywałem przed ludźmi swojej tożsamości i wizerunku, zawsze podpisywałem się pod swoimi opiniami imieniem i nazwiskiem, dlatego i teraz nie będę zakrywał przed ludźmi twarzy. Jedyne ustępstwo, na jakie mogę się zgodzić – i to tylko dlatego, by nie wchodzić w niepotrzebne konflikty z władzą i nie płacić mandatów – jest przyłbica.
Takie jest moje spojrzenie, którego absolutnie nikomu nie narzucam i nie traktuję jako prawdy objawionej, natomiast mam do niego prawo. Dziękuję za opinie Panów w tej sprawie!
xJ
Również dziękuję
Zgadzam się ponownie z Ksiedzem Jackiem, że podzielono ekspertów na lepszych i gorszych i nie kazdego dopuszczono do głosu. Musimy sobie radzic jak tylko umiemy w warunkach jakie są. Dlatego jedyną rzeczą której serdecznie nienawidzę jest polityka, obecna niemal wszędzie. Dla mnie w tej chwili na prawdę trudno jest podjąć decyzje na kogo głosowac. Dlaczego w kategorii grzechu umieszcza się niepójscie na wybory, skoro nie glosuję zgodnie z sumieniem? Nawet jeśli zagłosuję zgodnie z sumieniem, to rządzący pokazują swoim zachowaniem, że nie zasługują na mój głos.
Od polityki nie uciekniesz.Zawsze dochodzimy do momentu kiedy trzeba dokonać wyboru.Polityka to życie,codzienne wybory.W takim ustroju żyjemy. Do tej pory lepszego nie wymyslono. Dziekujmy że nie żyjemy na Białorusi. Od razu docenilibysmy co znaczy wolność w której żyjemy. Mam wrażenie,że czasem nie doceniamy tego co mamy w tej kwestii
To prawda, natomiast problem, poruszony przez Marcina, pozostaje aktualny: co zrobić, kiedy nie mam na kogo głosować, bo mam poważne opory przed jednymi i drugimi, a chcę pozostać w zgodzie z sumieniem? Czy należy głosować na tych, którzy są ze swoim programem najbliżej moim przekonaniom, chociaż tyle razy poważnie zawiedli? A uważają, że tak zwany „twardy” elektorat i tak musi na nich zagłosować, bo nie ma na kogo?
Osobiście uważam, że takie głosowanie wbrew sumieniu – na zasadzie wyboru mniejszego zła – nie jest dobrym wyjściem. W takiej sytuacji uczciwym rozwiązaniem jest oddanie pustego głosu. Na wyborach byłem, pokazując, że mi zależy, natomiast nie mam swego kandydata. Oddaję zatem sprawę Bogu, żeby On sam pokierował.
To oczywiście tylko moja propozycja wyjścia z patowej sytuacji.
xJ