Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Moi Drodzy, wczoraj późnym wieczorem dowiedziałem się, że właśnie wczoraj osiemnaste urodziny przeżywał Piotr Kalbarczyk, Lektor z Samogoszczy, włączający się ostatnio dość intensywnie w nasze audycje radiowe i i w inne formy działalności Duszpasterstwa Akademickiego. Dziękując Jubilatowi za dobre i otwarte serce, życzę takiego doświadczenia bliskości Jezusa, jakie dzisiaj stało się udziałem trzech Apostołów na Taborze. Zapewniam o modlitwie!
I już wyruszam do Parafii Poizdów, gdzie dzisiaj będę w ciągu dnia, a o 20:00 – Msza Święta w naszym Duszpasterstwie. Po niej – Gorzkie Żale.
A teraz już zapraszam do refleksji nad dzisiejszym Bożym słowem. Oto słówko Księdza Marka na dziś:
https://www.youtube.com/c/CatholicSurgut
Zatem, co Pan konkretnie do mnie dzisiaj mówi? Duchu Święty, bądź światłem i natchnieniem!
Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
Gaudium et spes! Ks. Jacek
2 Niedziela Wielkiego Postu, B,
25 lutego 2024.,
do czytań: Rdz 22,1–2.9–13.15–18; Rz 8,31b–34; Mk 9,2–10
CZYTANIE Z KSIĘGI RODZAJU:
Bóg wystawił Abrahama na próbę. Rzekł do niego: „Abrahamie!” A gdy on odpowiedział: „Oto jestem”, powiedział: „Weź twego syna jedynego, którego miłujesz, Izaaka, idź do kraju Moria i tam złóż go w ofierze na jednym z pagórków, jaki ci wskażę”.
A gdy przyszedł na to miejsce, które Bóg wskazał, Abraham zbudował tam ołtarz, ułożył na nim drwa i związawszy syna swego Izaaka położył go na tych drwach na ołtarzu. Potem Abraham sięgnął ręką po nóż, aby zabić swego syna.
Ale wtedy anioł Pana zawołał na niego z nieba i rzekł: „Abrahamie, Abrahamie!” A on rzekł: „Oto jestem”.
Powiedział mu: „Nie podnoś ręki na chłopca i nie czyń mu nic złego! Teraz poznałem, że boisz się Boga, bo nie odmówiłeś Mi nawet twego jedynego syna”.
Abraham obejrzawszy się poza siebie, spostrzegł barana uwikłanego w zaroślach. Poszedł więc, wziął barana i złożył w ofierze całopalnej zamiast swego syna.
Po czym anioł Pana przemówił głośno z nieba do Abrahama po raz drugi: „Przysięgam na siebie, mówi Pan, że ponieważ uczyniłeś to i nie szczędziłeś syna twego jedynego, będę ci błogosławił i dam ci potomstwo tak liczne jak gwiazdy na niebie i jak ziarnka piasku na wybrzeżu morza; potomkowie twoi zdobędą warownie twych nieprzyjaciół. Wszystkie ludy ziemi będą sobie życzyć szczęścia na wzór twego potomstwa, dlatego że usłuchałeś mego rozkazu”.
CZYTANIE Z LISTU ŚWIĘTEGO PAWŁA APOSTOŁA DO RZYMIAN:
Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam? On, który nawet własnego Syna nie oszczędził, ale Go za nas wszystkich wydał, jakże miałby nam wraz z Nim i wszystkiego nie darować? Któż może wystąpić z oskarżeniem przeciw tym, których Bóg wybrał? Czyż Bóg, który usprawiedliwia? Któż może wydać wyrok potępienia? Czy Chrystus Jezus, który poniósł za nas śmierć, co więcej – zmartwychwstał, siedzi po prawicy Boga i przyczynia się za nami?
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MARKA:
Jezus wziął z sobą Piotra, Jakuba i Jana i zaprowadził ich samych osobno na górę wysoką. Tam przemienił się wobec nich. Jego odzienie stało się lśniąco białe tak, jak żaden wytwórca sukna na ziemi wybielić nie zdoła. I ukazał się im Eliasz z Mojżeszem, którzy rozmawiali z Jezusem.
Wtedy Piotr rzekł do Jezusa: „Rabbi, dobrze, że tu jesteśmy; postawimy trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza”. Nie wiedział bowiem, co należy mówić, tak byli przestraszeni.
I zjawił się obłok, osłaniający ich, a z obłoku odezwał się głos: „To jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie”. I zaraz potem, gdy się rozejrzeli, nikogo już nie widzieli przy sobie, tylko samego Jezusa.
A gdy schodzili z góry, przykazał im, aby nikomu nie rozpowiadali o tym, co widzieli, zanim Syn Człowieczy nie powstanie z martwych. Zachowali to polecenie, rozprawiając tylko między sobą, co znaczy powstać z martwych.
Jak wielkiej wiary, jak wielkiego zaufania zażądał dzisiaj Bóg od Abrahama! Jak wielkiej wiary i jak wielkiego zaufania doczekał się Bóg ze strony Abrahama! To jest coś wprost niezwykłego! Przecież wszyscy dobrze pamiętamy historię Abrahama, w której było tak wiele pięknych i poruszających epizodów – jeśli spojrzeć na jego relacje z Bogiem – ale w której też nie brakło momentów trudnych i poważnych problemów, jak chociażby ten, że ze swoją żoną Sarą do późnych lat nie mogli doczekać się dziecka.
I oto – zupełnie niespodziewanie – Bóg zapowiedział zmianę tej sytuacji. A uczynił to ustami tajemniczych przechodniów, którzy pewnego dnia gościli w namiocie Abrahama. Trudno było nawet jemu samemu – jak i jego żonie – uwierzyć w to niebywałe szczęście, a jednak… Pojawił się Izaak, rozwijał się zdrowo, wyrósł na wspaniałego człowieka, wchodził w życie, napełniał radością i dumą swoich rodziców, a oto nagle Abraham słyszymy ze strony Boga: Weź twego syna jedynego, którego miłujesz, Izaaka, idź do kraju Moria i tam złóż go w ofierze na jednym z pagórków, jaki ci wskażę.
Dla pełnej jasności: mówimy tu o złożeniu z Izaaka ofiary całopalnej – takiej, jakie nakazane były w Prawie Mojżeszowym, tyle tylko, że tam chodziło o ofiary ze zwierząt! Bóg nigdy nie nakazywał składania ofiar z ludzi. A wręcz tego zabraniał! Zwłaszcza, że takie ofiary chętnie składały ościenne ludy pogańskie. Skąd zatem takie wezwanie Boga? Skąd w ogóle taki pomysł?
I to właśnie w tym kontekście: Izaak był dzieckiem wytęsknionym, wyczekanym, upragnionym… I był darem od Boga – darem danym zupełnie niespodziewanie… Bo – przynajmniej w momencie, kiedy padły słowa obietnicy jego narodzenia ze strony wysłanników Boga – ani Abraham, ani jego żona, o to nie prosili. Owszem, na pewno prosili często w modlitwie, nawet Abraham wprost wyrażał to pragnienie, ale w tym momencie zaprosił wysłanników Boga do siebie tak po prostu, a oni odwdzięczyli się tą niespodziewaną obietnicą.
Rzecz jasna, mówimy teraz o wydarzeniach, opisanych na kartach Pisma Świętego, ale nie na tych, które dziś odczytujemy. Na wcześniejszych. Przypominamy sobie jednak te wydarzenia dla zarysowania kontekstu, w jakim Bóg wypowiedział dzisiaj swoje wyraźne i zdecydowane – żeby nie powiedzieć: kategoryczne – żądanie. I chyba aż ciśnie się na język stwierdzenie: swoje absurdalne żądanie! Bo po to dał, żeby teraz zabrać? I to jedynego syna? I to po tym, jak tyle razy obiecywał, że potomstwo Abrahama będzie liczne, jak gwiazdy na niebie, a oto teraz chce mu zabrać jedyną nadzieję na spełnienie tej obietnicy?
Moi Drodzy, od ludzkiej strony patrząc – tu się nic nie trzymało całości! Tu nic nie miało sensu! To wręcz krzyczący absurd! A Abraham – co na to? A Abraham – jak słyszymy – gdy przyszedł na to miejsce, które Bóg wskazał, […] zbudował tam ołtarz, ułożył na nim drwa i związawszy syna swego Izaaka położył go na tych drwach na ołtarzu. Potem […] sięgnął ręką po nóż, aby zabić swego syna.
Dzisiejsze czytanie to nie jest jeden, nieprzerwany fragment, tylko układanka mniejszych fragmentów, dlatego nie słyszymy o pierwszej reakcji Abrahama, ale możemy zajrzeć do Księgi Rodzaju, aby przekonać się, że nie znajdziemy tam ani jednego znaku sprzeciwu, nie usłyszymy ani jednego słowa pytania, wątpliwości, wyrzutu, czy czegokolwiek w tym stylu. Po prostu, Abraham bez słowa zabrał się za wypełnienie woli Bożej.
Owszem, pewnie z żoną o tym rozmawiał i może po cichu, w sercu, jakieś pytania Bogu stawiał. Natomiast nic o tym nie mówi Pismo Święte! I dzisiaj w czytaniu także nie ma tego fragmentu, w którym jest zapisane pytanie Izaaka, jaką to ofiarę zamierza złożyć Abraham? Bo są drwa, jest rozpałka, ale nie ma ofiary. Zatem, Izaak do końca nie wiedział, co go czeka.
Jak się miało okazać – Abraham też nie wiedział. Bo nie to się stało, na co się zanosiło i co Bóg jakoby zaplanował. Okazało się, że Bóg wcale nie zaplanował śmierci Izaaka. On po prostu – o ile określenie: „po prostu” tutaj pasuje – poddał Abrahama próbie. I to nawet nie po to, aby przekonać się o jego wierze, bo na pewno dobrze o niej wiedział. Ale po to, aby sam Abraham uświadomił sobie, jak bardzo Bóg jest dla niego ważny. I aby to uświadomił sobie Izaak – aby potem, na tak heroicznej i gigantycznej wierze swego ojca budować własną wiarę. I aby uświadomił to sobie cały naród wybrany, który uważa Abrahama za ojca swojej wiary.
I abyśmy wszyscy – także my, uczniowie Jezusa Chrystusa – z tego wzoru czerpali natchnienie, siłę i przykład do własnego zaufania wobec Boga. W każdej – bezwzględnie każdej! – sytuacji w swoim życiu! I abyśmy sobie uświadomili ten niezwykły paradoks, jakim jest bezgraniczna miłość Boga do człowieka: miłość polegająca na tym, że Bóg oszczędził syna Abrahama, a – jak słyszymy w drugim czytaniu – własnego Syna nie oszczędził, ale Go za nas wszystkich wydał. I Jego ofiarę przyjął.
I tak, jak Abraham znalazł baranka, którego złożył w ofierze zamiast swego syna, tak Bóg swojego Syna uczynił owym Barankiem ofiarnym, który swoją śmiercią zgładził grzechy świata. Właśnie po to, aby móc oszczędzić Izaaka i wszystkich synów i córki tego świata – Bóg przyjął ofiarę własnego Syna. I w tym sensie mówimy o paradoksie – o wielkim paradoksie miłości Boga do człowieka.
Można natomiast się zastanawiać, jak bardzo ta miłość musi Boga kosztować. Owszem, Bóg jest Bogiem, dlatego nie możemy Go pojmować na sposób czysto ludzki, ale jest też Ojcem, który bezgranicznie kocha swego Syna – i oto przychodzi Mu przyjąć ofiarę Jego życia, aby uratować swoje przybrane, zbuntowane dzieci.
Nieraz zastanawiałem się – mówiąc szczerze – dlaczego Bóg taką „okrężną” drogą „załatwia” całą tę sprawę? Dlaczego domaga się ofiary z życia własnego Syna, a Ten z kolei, żeby tę ofiarę móc złożyć, staje się człowiekiem, aby w tym ludzkim ciele przyjąć na siebie cierpienie i śmierć, bo inaczej byłby niedostępny dla swoich prześladowców i nie mógłby tego dokonać – po co to wszystko? Czy Bóg nie mógł po prostu wybaczyć ludziom – i już? Przecież jest Bogiem, wszystko więc może, jest Panem Nieba i ziemi, absolutnym Władcą czasów i wszech czasów – dlaczego zatem ta „okrężna” droga?…
To oczywiście niełatwe sprawy, dotykamy tu wprost wielkiej tajemnicy, ale warto przynajmniej trochę się w to zagłębić, a pomocą z pewnością może tu być fenomenalna książka Ojca Świętego Benedykta XVI „Jezus z Nazaretu”. To jest trzyczęściowe dzieło, w którym Ojciec Święty głęboko i mądrze analizuje poszczególne etapy życia i działalności Jezusa, odkrywając Go niejako na nowo.
I właśnie w tej kwestii, o której tu sobie mówimy, Ojciec Święty wypowiedział się w ten sposób, że Bóg jest nie tylko nieskończoną Miłością, ale jest też pełną Sprawiedliwością. I teraz, jeżeli ludzie odwrócili się od Niego, popełnili grzechy, to ta Sprawiedliwość została zlekceważona, Prawo Boże zostało złamane. Trzeba więc się tej pełnej i doskonałej Sprawiedliwości odpłacić. Tego domaga się sama istota tejże Sprawiedliwości. Jak się mniej więcej – wyraża Ojciec Święty: nad całą tą ludzką niegodziwością nie można sobie – ot, tak, po prostu – przejść do porządku dziennego, jakby się nic nie stało.
Owszem, Bóg nam wybacza grzechy, ale – tak, jak to się dzieje przy Spowiedzi – jest jeszcze obowiązek zadośćuczynienia, odpokutowania za to zło. Jak my, słabi i grzeszni ludzie, mielibyśmy się Bogu odpłacić, jak zadośćuczynić? My, słabi i mali ludzie – tak wielkiemu Bogu?… Oczywiste, że nie mielibyśmy żadnych szans! Jedynym, który był w stanie to uczynić, był Boży Syn. Dlatego On wziął na siebie pokutę za nasze grzechy, aby wyrównać tę Bożą, doskonałą i pełną Sprawiedliwość.
I dlatego stał się Człowiekiem, dlatego stał się Barankiem ofiarnym. Nie przestając być – to podkreślmy bardzo mocno – Bożym Synem. I to ma nam uświadomić niezwykłe wydarzenie, o którym słyszymy w Ewangelii: Przemienienie na górze Tabor. Po co Jezus tam się wdrapał, po co pociągnął za sobą trzech Uczniów? Właśnie po to, aby przed dosłownie maleńki moment pokazać im maleńki błysk swojej Boskiej chwały.
Naprawdę, to było krótkie i jednorazowe, chociaż bardzo mocne i intensywne doświadczenie. Bo blask, jaki bił od Jezusa, a do tego pojawienie się przy Nim Mojżesza i Eliasza, to było coś niezwykłego. Na pewno, na tyle mocne było to doświadczenie, że Piotr – jak słyszymy w Ewangelii – rzekł do Jezusa: „Rabbi, dobrze, że tu jesteśmy; postawimy trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza”. Nie wiedział bowiem, co należy mówić, tak byli przestraszeni.
Dobrze, że Ewangelista nam to wyjaśnia, bo i sami, wedle własnego odczucia, uznalibyśmy, iż to gadanie o trzech namiotach to zupełnie – „ni przypiął, ni przyłatał”. Jakie namioty? Dla kogo? Dla przybyszów z Nieba? Albo i dla samego Jezusa, który akurat pokazał rąbek takiej chwały, jakiej żadna ludzka moc nie ogarnia… Ale Ewangelista wyjaśnia nam, że to z powodu strachu… I to jest oczywiste, bo zapewne każdy z nas, w takiej sytuacji, tak samo by zareagował.
A Jezus tak uczynił, aby przygotować swoich najbliższych na to, że już w niedługim czasie ujrzą Go w skrajnie innej postaci. Teraz widzą Go jako kogoś więcej, niż człowieka – ale już niedługo zobaczą Go jako strzęp człowieka, jako totalnie odrzuconego i wzgardzonego, oplutego i pobitego, a więc wyglądającego nie jak człowiek!
I teraz chodziło o to, aby gdy ujrzą Go właśnie w tej postaci, tak bardzo poniżonego i zeszpeconego, tak bardzo – nie bójmy się tego słowa – sponiewieranego, nie zapomnieli ani na moment, że On jest Bożym Synem. Synem umiłowanym – jak to obwieścił głos, rozlegający się z Nieba. Właśnie w tym najtrudniejszym momencie – aby pamiętali, że On jest Bogiem Człowiekiem, Bożym Synem, Panem Nieba i ziemi! Aby wtedy w Niego nie zwątpili – w Niego samego i w całe Jego dzieło.
Dzisiaj Jezus nas wszystkich, moi Drodzy, prowadzi na górę Tabor. To właśnie dlatego Ewangeliści opisali to Wydarzenie, chociaż uczestniczyło w nim tylko trzech Apostołów, którzy jeszcze dodatkowo otrzymali wówczas nakaz zachowania wszystkiego w pełnej tajemnicy. Dzisiaj jednak cały Kościół już wie o tym – od dwóch tysięcy lat o tym wie – aby gdy przyjdzie moment takiej próby, w jakiej znalazł się Abraham, albo takiej, w jakiej znaleźli się wszyscy Apostołowie i uczniowie w godzinie Męki Jezusa – nikt z nich nie stracił nadziei, nie uląkł się i nie uciekł… Nie uciekł przede wszystkim w rezygnację, apatię, zniechęcenie, uczucie przegranej…
I także my wszyscy dzisiaj wsłuchujemy się w te niezwykłe słowa, abyśmy także nigdy nie zapomnieli, że ten Jezus, w którego wierzymy, którego słów słuchamy, którego Ciało i Krew przyjmujemy w Komunii Świętej – On naprawdę jest z nami, On naprawdę jest Bogiem z nami, Bogiem dla nas! I On naprawdę nie przegrał, nie wycofał się, nie zapomniał o nas! Chociaż w dzisiejszym świecie – także niestety, w naszej Ojczyźnie; i także, niestety, w niektórych obszarach życia dzisiejszego Kościoła – jest On zapomniany, odepchnięty, a nawet wręcz sponiewierany, to On jednak nie przegrał! On jest nadal umiłowanym Synem Boga; jest tym, którego mamy słuchać i za którym mamy podążać! Nigdy o tym nie zapomnijmy!
Szczególnie, kiedy będzie nam bardzo ciężko i niewiele będziemy rozumieli z tego, co się wokół nas dzieje – idźmy od razu do Jezusa! Już nikogo więcej nie słuchajmy – żadnych polityków, czy medialnych ekspertów – ale od razu do Jezusa! Bo tylko On jest pewnym oparciem! Bo tylko On jest naszym Panem! On jest Panem całego świata i Głową Kościoła. On jest Wszystkim! Z Nim – na pewno nie przegramy!
Niech ten Wielki Post będzie czasem, w którym przynajmniej kilka konkretnych kroków zrobimy w kierunku Jezusa, wspinając się na tę Jego i naszą górę Tabor…