Nadstaw drugi policzek!

N

Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym rocznicę Święceń kapłańskich przeżywają:

Ksiądz Henryk Demiańczuk – emerytowany Kapłan, posługujący w Parafii Samogoszcz,

Ksiądz Tadeusz Zawadzki – Sąsiad w Domu Księży Emerytów,

Ksiądz Andrzej Danieluk,

Ksiądz Leszek Dąbrowski,

Ksiądz Adam Józefaciuk,

Ksiądz Wojciech Majewski,

Ksiądz Tomasz Mikołajczuk,

Ksiądz Marcin Olek,

Ksiądz Robert Osypowicz,

Ksiądz Robert Sierociuk,

Ksiądz Radosław Szucki,

Ksiądz Artur Wojtkowicz,

Ksiądz Aleksander Lis – pierwsza rocznica,

Ojciec Marian Lis – Oblat posługujący w Kodniu,

Ojciec Leszek Walendzik – Oblat niegdyś posługujący w Kodniu,

Ojciec Dariusz Buczek – jak wyżej,

Ojciec Włodzimierz Jamrocha – jak wyżej,

Ojciec Ryszard Sierański.

Imieniny natomiast przeżywa Albert Kajka, Organista w Miastkowie.

A urodziny przeżywa Cezary Kryczka, za moich czasów – Lektor w Radoryżu Kościelnym, w mojej pierwszej Parafii.

Wszystkim świętującym życzę, by tak, jak Patron dnia dzisiejszego, żyli głębią ducha! Zapewniam o modlitwie!

Moi Drodzy, dziękuję Panu naszemu za wczorajsze niezwykłe przeżycie Odpustu w Parafii w Leopoldowie. Dziękuję Księdzu Proboszczowi za zaproszenie i życzliwe przyjęcie, całej Wspólnocie parafialnej – za atmosferę modlitwy; Ekipie lektorskiej – za spotkanie i świetną rozmowę; a Kapłanom z Dekanatu ryckiego – za doświadczenie kapłańskiej wspólnoty i świetną rozmowę przy obiedzie. Przy okazji, chciałbym docenić niezwykle wysoki poziom posługi Organisty i Scholi parafialnej w trakcie liturgii. Naprawdę, nie zawsze doświadcza się takiej atmosfery i takich przeżyć, jakie stały się wczoraj moim udziałem. Niech z tego wyniknie jak największa chwała Boża!

Ja dzisiaj jestem na miejscu w Siedlcach, a o 18:00 – zamierzam odprawić gregoriankę w mojej rodzinnej Parafii.

Dzisiaj słówka nie przygotował Janek, bo nie miał takiej możliwości, dlatego poniżej – moje słówko.

Zapraszam zatem do pochylenia się nad Bożym przesłaniem dzisiejszej liturgii. Oto słówko Księdza Marka na dziś:

https://www.youtube.com/c/CatholicSurgut

Zwracam jednocześnie uwagę, że dzisiaj – z trudnych do określenia powodów – tak zwany stary Lekcjonarz, czyli przez całe lata używany, zawiera czytanie z Drugiej Księgi Kronik, tak zwany zaś nowy Lekcjonarz – ma to czytanie, które widzicie poniżej. Natomiast w Waszych kościołach możecie usłyszeć jedno, albo drugie.

Zatem, co Pan konkretnie mówi do mnie i z jakim bardzo osobistym przesłaniem do mnie się zwraca? Niech Duch Święty wspiera nas w tych poszukiwaniach!

Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen

Gaudium et spes! Ks. Jacek

Poniedziałek 11 Tygodnia zwykłego, rok II,

Wspomnienie Św. Brata Alberta Chmielowskiego, Zakonnika,

17 czerwca 2024.,

do czytań: 1 Krl 21,1b–16; Mt 5,38–42

CZYTANIE Z PIERWSZEJ KSIĘGI KRÓLEWSKIEJ:

Nabot Jizreelita miał winnicę w Jizreel obok pałacu Achaba, króla Samarii. Achab zatem zwrócił się do Nabota, mówiąc: „Oddaj mi na własność twoją winnicę, aby została przerobiona dla mnie na ogród warzywny, gdyż ona przylega do mego domu. A ja dam ci za nią winnicę lepszą od tej, chyba że wydaje ci się słuszne, abym ci dał pieniądze jako zapłatę za nią”. Nabot zaś odpowiedział: „Niech mnie Pan broni przed tym, bym miał ci oddać dziedzictwo mych przodków”.

Achab przyszedł więc do swego domu rozgoryczony i rozgniewany słowami, które Nabot Jizreelita wypowiedział do niego, a mianowicie: „Nie dam tobie dziedzictwa moich przodków”. Następnie położył się na swoim łożu, odwrócił twarz i nic nie jadł.

Niebawem przyszła do niego Izebel, jego żona, i zapytała go: „Czemu duch twój jest tak rozgoryczony, że nic nie jesz?” On zaś jej odpowiedział: „Bo rozmawiałem z Nabotem Jizreelitą. Powiedziałem mu: Sprzedaj mi twoją winnicę za pieniądze albo, jeśli chcesz, dam ci zamiast niej inną. A on powiedział: Nie dam tobie mojej winnicy”. Na to rzekła do niego Izebel, jego żona: „To ty teraz sprawujesz rządy królewskie nad Izraelem. Wstań, jedz i bądź dobrej myśli. To ja ci dam winnicę Nabota Jizreelity”.

Potem w imieniu Achaba napisała listy i opieczętowała jego pieczęcią, a następnie wysłała do starszyzny i dostojników, którzy byli w mieście, sąsiadujących z Nabotem. W listach tak napisała: „Ogłoście post i posadźcie Nabota przed ludem. Posadźcie też naprzeciw niego dwóch ludzi nikczemnych, by zaświadczyli przeciw niemu, mówiąc: «Zbluźniłeś Bogu i królowi». Potem go wyprowadźcie i kamienujcie, tak aby zmarł”.

Jego współobywatele, starsi oraz dostojnicy mieszkający w mieście zrobili, jak im Izebel poleciła i jak było napisane w listach, które do nich wysłała. A więc ogłosili post i posadzili Nabota przed ludem. Potem przyszło dwóch ludzi nikczemnych, którzy zasiadłszy przed nim, zaświadczyli przeciw niemu, mówiąc: „Nabot zbluźnił Bogu i królowi”.

Dlatego wyprowadzili go za miasto i ukamienowali go, wskutek czego zmarł. Sami zaś posłali do Izebel, aby powiedzieć: „Nabot został ukamienowany i zmarł”.

Kiedy więc Izebel usłyszała, że Nabot został ukamienowany i zmarł, powiedziała Achabowi: «Wstań, weź w posiadanie winnicę Nabota Jizreelity, której nie zgodził się dać ci za pieniądze, bo Nabot nie żyje, lecz umarł». Kiedy tylko Achab usłyszał, że Nabot umarł, zaraz wstał, aby zejść do winnicy Nabota Jizreelity i wziąć ją w posiadanie.

SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MATEUSZA:

Jezus powiedział do swoich uczniów: „Słyszeliście, że powiedziano: «Oko za oko i ząb za ząb». A Ja wam powiadam: Nie stawiajcie oporu złemu. Lecz jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi. Temu, kto chce prawować się z tobą i wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz. Zmusza cię kto, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa tysiące. Daj temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć od ciebie”.

Po usłyszeniu pierwszego czytania można postawić przewrotne pytanie: „I co, można? Można! Jak się chce, to wszystko można osiągnąć!” Tylko, czy o takie „osiąganie” chodzi?… Bo jeżeli mówimy, że coś ktoś kiedyś osiągnął, dążąc do swego celu „po trupach”, to właśnie dzisiaj mamy do czynienia z taką sytuacją. I to dosłownie!

Nabot Jizreelita musiał – w sensie ścisłym: wcale nie musiał, ale tak się stało – oddać życie, bo królowi zamarzyło się przejęcie jego winnicy. Bo tak mu akurat pasowało, gdyż była blisko jego posiadłości, więc wyobraził sobie, że poszerzy swoje gospodarstwo. I trzeba uczciwie przyznać, że na początku podszedł on do całej sprawy bardzo uczciwie, bo powiedział do Nabota: Oddaj mi na własność twoją winnicę, aby została przerobiona dla mnie na ogród warzywny, gdyż ona przylega do mego domu. A ja dam ci za nią winnicę lepszą od tej, chyba że wydaje ci się słuszne, abym ci dał pieniądze jako zapłatę za nią.

Jednak reakcja Nabota była jednoznaczna: Niech mnie Pan broni przed tym, bym miał ci oddać dziedzictwo mych przodków. I to – jak się wydaje – powinno zakończyć całą sprawę. I może by zakończyło, skoro król Achab przyszedł […] do swego domu rozgoryczony i rozgniewany słowami, które Nabot Jizreelita wypowiedział do niego, a mianowicie: „Nie dam tobie dziedzictwa moich przodków”. Następnie położył się na swoim łożu, odwrócił twarz i nic nie jadł.

W sumie, to nie wiemy, co byłoby dalej: czy w głowie rozgoryczonego króla nie zrodziłby się jakiś plan „załatwienia” sprawy „na skróty”. Nie wiemy. Może tak, a może nie – może dałby sobie spokój. Nie wiemy, co by się stało. Natomiast wiemy, co się rzeczywiście stało. Do akcji weszła Izebel, jego żona – kobieta niezwykle bezczelna i o wyjątkowej przewrotności! Wiele złego napisano o niej na kartach Pisma Świętego. I to jej intryga – wyjątkowo ordynarna i „grubymi nićmi” szyta – doprowadziła do zabicia Nabota i przejęcia winnicy przez Achaba.

Oczywiście, Bóg nie mógł patrzeć na to spokojnie i zaakceptować takiego bezprawia, dlatego oboje królewscy małżonkowie zostali z czasem ukarani, natomiast to dzisiejsze wydarzenie naprawdę daje do myślenia – także w kontekście dziejących się obecnie, na naszych oczach, podobnych działań ludzi o przerośniętych ambicjach, którzy także niemalże „po trupach” dążą do osiągnięcia swoich celów.

To są chociażby wszyscy, którzy stosują bardzo nieczyste i nieuczciwe zagrywki, aby osiągnąć jakieś wysokie stanowisko, albo chociażby uniknąć odpowiedzialności za jakieś zło, którego się dopuścili. I naprawdę, trudno nie postawić pytania, które samo wręcz ciśnie się do umysłu i serca: czy tacy ludzie, którzy w taki właśnie sposób osiągnęli stanowisko chociażby dyrektora firmy, czy rektora uczelni, czy ministra, czy prezydenta państwa – a może też i biskupa – naprawdę dobrze się z tym wewnętrznie czują?

Z tym, że stosowali przeróżne – przepraszam za kolokwializm – szwindle i matactwa, bezwzględnie eliminowali kontrkandydatów, oszukiwali i ukrywali swoje ciemne sprawki, namawiali do głosowania na siebie w bardzo nieraz brutalny sposób, a innym razem w sposób bardzo „sugestywny” (w sensie „wkładu finansowego”, oferowanego za wsparcie, lub szantażu, w razie odmowy poparcia), innym znowu razem – łamiąc lub naginając prawo. To ludzkie prawo, bo o Boskim to nawet nie ma co wspominać, jako że ono zostało zdeptane na samym początku, kiedy tacy ludzie podjęli zamiar prowadzenia w taki sposób walki „o swoje”.

Moi Drodzy, często stawiam sobie takie pytania: co myślą tacy „zwycięzcy” wyborów, albo osiągający swoje cele w taki sposób, kiedy już je osiągną, a kiedy zostaną sam na sam ze sobą, może po wygaszeniu światła w nocy… Czy oni śpią spokojnie, czy są zadowoleni z siebie? Czy mają poczucie satysfakcji, zwycięstwa?… A może już tak zagłuszyli sumienia i zgasili w sobie poczucie przyzwoitości, że faktycznie czują się z tym dobrze i we własnych oczach są zwycięzcami? Nieprawdopodobne, ale tak może być.

Ale do czasu! Tylko do czasu! Bo sumienia nie da się tak całkowicie wyłączyć, zagłuszyć, wyeliminować… Ono naprawdę odezwie się i przypomni o całym złu, jakiego dokonało się na drodze osiągania swoich celów. Albo unikania odpowiedzialności za popełnione zło. Na pewno, tacy ludzie nigdy tak naprawdę szczęśliwi nie będą.

Podobnie, jak i ci, którzy w swoim życiu stosują zasadę: Oko za oko i ząb za ząb. Jezus swoim uczniom proponuje – w dzisiejszej Ewangelii – zupełnie inny styl, mówiąc: A Ja wam powiadam: Nie stawiajcie oporu złemu. Lecz jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi. Temu, kto chce prawować się z tobą i wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz. Zmusza cię kto, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa tysiące. Daj temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć od ciebie.

Oto jest propozycja Jezusa na szczęśliwe życie! Nie wyliczanie po milimetrze i egzekwowanie tego, co mi się należy (nawet, jeśli nie do końca mi się należy), ale umiejętność ofiarowania siebie, złożenia daru z siebie. To jest droga do prawdziwego szczęścia! Czy mam odwagę zapragnąć i zawalczyć o takie prawdziwe szczęście?…

Świetnym przykładem – gdy idzie o taką postawę – jest z pewnością świadectwo życia i świętości Patrona dnia dzisiejszego, którym jest Święty Brat Albert Chmielowski. Kim był ten święty i niezwykły Człowiek?

Adam Chmielowski urodził się 20 sierpnia 1845 roku w Igołomii pod Krakowem. Pochodził ze zubożałej rodziny ziemiańskiej. Gdy miał sześć lat, matka w czasie pielgrzymki do Mogiły poświęciła go Bogu. Kiedy miał lat osiem, umarł jego ojciec, sześć lat później zmarła matka.

Chłopiec kształcił się w szkole kadetów w Petersburgu, następnie w gimnazjum w Warszawie, a potem studiował w Instytucie Rolniczo – Leśnym w Puławach. Razem z młodzieżą tej szkoły wziął udział w Powstaniu Styczniowym. 30 września 1863 roku został ciężko ranny w bitwie pod Mełchowem i dostał się do niewoli rosyjskiej. W prymitywnych warunkach polowych, bez środków znieczulających, amputowano mu nogę, co zniósł niezwykle mężnie. Miał wtedy osiemnaście lat.

Przez pewien czas przebywał w więzieniu w Ołomuńcu, skąd został zwolniony dzięki interwencji rodziny. Aby uniknąć represji władz carskich, wyjechał do Paryża, gdzie podjął studia malarskie, potem przeniósł się do Belgii i studiował inżynierię, lecz powrócił wkrótce do malarstwa i ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Monachium. Wszędzie, gdzie przebywał wyróżniał się postawą chrześcijańską, a jego silna osobowość wywierała duży wpływ na otoczenie.

Po ogłoszeniu amnestii, w 1874 roku, powrócił do kraju. Zaczął poszukiwać nowego ideału życia, wyrazem czego stało się jego malarstwo. Oparte dotychczas na motywach świeckich, zaczęło teraz czerpać natchnienie z tematów religijnych. Jeden z jego najlepszych i najbardziej znanych obrazów – „Ecce Homo”jest owocem głębokiego przeżycia tajemnicy bezgranicznej miłości Boga do człowieka.

W 1880 roku nastąpił duchowy zwrot w jego życiu. Będąc w pełni sił twórczych porzucił malarstwo i liczne kontakty towarzyskie, i mając trzydzieści pięć lat wstąpił do nowicjatu jezuitów z zamiarem pozostania bratem zakonnym. Po pół roku, w stanie silnej depresji, opuścił nowicjat. Do stycznia 1882 roku leczył się w zakładzie dla nerwowo chorych. Następnie przebywał u swojego brata na Podolu, gdzie w atmosferze spokoju i miłości powrócił całkowicie do równowagi psychicznej.

Zafascynowała go duchowość Świętego Franciszka z Asyżu, zapoznał się z regułą Trzeciego Zakonu i rozpoczął działalność tercjarską, którą pragnął upowszechnić wśród podolskich chłopów. Wkrótce ukaz carski zmusił go do opuszczenia Podola. W 1884 roku przeniósł się do Krakowa i zatrzymał się przy klasztorze kapucynów. Pieniędzmi ze sprzedaży swoich obrazów wspomagał najbiedniejszych. Jego pracownia malarska stała się przytuliskiem. Tutaj zajmował się nędzarzami i bezdomnymi, widząc w ich twarzach sponiewierane oblicze Chrystusa. Poznał warunki życia ludzi w tak zwanych ogrzewalniach miejskich Krakowa. Był to kolejny moment przełomowy w życiu zdolnego i cenionego malarza.

Z miłości do Boga i ludzi Adam Chmielowski po raz drugi zrezygnował z kariery i objął zarząd ogrzewalni dla bezdomnych. Przeniósł się tam na stałe, aby mieszkając wśród biedoty, pomagać im w dźwiganiu się z nędzy – nie tylko materialnej, ale i moralnej. 25 sierpnia 1887 roku Adam Chmielowski przywdział szary habit tercjarski i przyjął imię brat Albert. Dokładnie rok później złożył śluby tercjarza na ręce Kardynała Albina Dunajewskiego. Ten dzień jest jednocześnie początkiem działalności Zgromadzenia Braci Trzeciego Zakonu Świętego Franciszka Posługujących Ubogim, zwanego popularnie „albertynami”.

Święty Brat Albert był człowiekiem rozmodlonym i pokutnikiem. Odznaczał się heroiczną miłością bliźniego, dzieląc los z najuboższymi i pragnąc przywrócić im godność. Pomimo swego kalectwa – wiele podróżował, zakładał nowe przytuliska, sierocińce dla dzieci i młodzieży, domy dla starców i nieuleczalnie chorych oraz tak zwane „kuchnie ludowe”. Za jego życia powstało dwadzieścia jeden takich domów. Przykładem swego życia Brat Albert uczył współbraci i współsiostry, że trzeba być „dobrym jak chleb”. Zalecał też przestrzeganie krańcowego ubóstwa, które od wielu lat było również jego udziałem.

Zmarł w opinii świętości, wyniszczony ciężką chorobą i trudami życia w przytułku, który założył dla mężczyzn, w dniu 25 grudnia 1916 roku, w Krakowie. Pogrzeb na Cmentarzu Rakowickim, 28 grudnia 1916 roku, stał się pierwszym wyrazem czci powszechnie mu oddawanej. Jan Paweł II beatyfikował go 22 czerwca 1983 roku, na Błoniach krakowskich, a kanonizował 12 listopada 1989 roku, w Watykanie.

Warto przy okazji zauważyć, iż Jan Paweł II – co sam nieraz podkreślał – był zachwycony postawą Brata Alberta, mając do jego świętości osobiste nabożeństwo. Jednym z wyrazów tego nastawienia jest z pewnością homilia, jaką wygłosił jeszcze jako krakowski Kardynał, z okazji pięćdziesiątej rocznicy śmierci dzisiejszego Patrona. A mówił w niej między innymi:

Brat Albert Chmielowski – była to natura bardzo bogata, wszechstronnie uzdolniona. Zapowiadał się jako znakomity malarz, był ceniony przez wszystkich mistrzów pędzla, którzy na zawsze pozostaną w pamięci naszego narodu jako przedstawiciele wielkiej sztuki. Wiemy, że była to jeszcze i dlatego natura bogata, że nie szczędził siebie. Dał tego dowód, gdy jako niespełna dwudziestoletni młodzieniec wziął udział w Powstaniu Styczniowym. Wszystko postawił na jedną kartę dla miłości Ojczyzny. Miłość Ojczyzny wypaliła na nim dozgonny stygmat: pozostał kaleką do śmierci – zamiast własnej nogi nosił protezę.

Ponad to bogactwo natury uderza w nim przede wszystkim bogactwo łaski. Łaska Boża, to jest sam Bóg udzielający się człowiekowi, przelewający się niejako do jego duszy. Im bardziej Bóg udziela się duszy, im bardziej się do niej przelewa przez dary Ducha Świętego, tym bardziej rzuca ją na kolana. Tak właśnie na kolana rzucona została dusza Adama Chmielowskiego przed niewypowiedzianym majestatem Boga, świętością i miłością Boga.

Ale Bóg w przedziwny sposób działa w dziejach człowieka. Oto rzucając go przed sobą na kolana, każe mu równocześnie uklęknąć przed jego braćmi, bliźnimi. Tak właśnie stało się w życiu Brata Alberta: rzucony na kolana przed majestatem Bożym, upadł na kolana przed majestatem człowieka, i to najbiedniejszego, najbardziej upośledzonego, przed majestatem ostatniego nędzarza!

Może to porównanie jest wstrząsające, w naszych czasach nie widzimy takich drastycznych zestawień, tak krzyczącej nędzy, tak jawnego upokorzenia człowieka. Jest jednak i dzisiaj wiele zestawień pozornie mniej rażących, a jednak nie mniej rażących. Jest dużo ludzkich potrzeb, wiele wołania o miłosierdzie – czasem w sposób dyskretny, niedosłyszalny. Iluż jest jeszcze ludzi chorych i opuszczonych w swoich chorobach, bez żadnej opieki? Iluż jest jeszcze ludzi starych, przymierających głodem i tęskniących za sercem? Ile jest trudnej młodzieży, która w dzisiejszej atmosferze życia nie znajduje dla siebie moralnego oparcia?

Miłosierdzie i chrześcijaństwo jest wielką sprawą naszych dni. Jeżeliby nie było miłosierdzia, nie byłoby chrześcijaństwa: to jest jedno i to samo. W służbie miłosierdzia nawet fundusze nie są najważniejsze, nawet domy, zakłady i szpitale nie są najważniejsze, chociaż są to środki niezbędne. Najważniejszy jest człowiek! Trzeba świadczyć swoim człowieczeństwem, sobą. Tutaj Brat Albert jest dla nas niezrównanym wzorem.” Tyle Kardynał Wojtyła.

Wpatrzeni w przykład świętości Brata Alberta oraz zasłuchani w Boże słowo dzisiejszej liturgii, raz jeszcze postawmy sobie pytanieodwagę w codziennym ofiarowywaniu siebie – Bogu i ludziom…

Dodaj komentarz

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.