Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym urodziny przeżywają:
►Rafał Szewczak, za moich czasów – Lektor w Parafii w Radoryżu Kościelnym, a obecnie Ojciec Rodziny, mieszkający w Warszawie, Człowiek mi bardzo bliski i życzliwy, z którym pozostaję w stałym kontakcie;
►Jakub Biernacki – należący w swoim czasie do Wspólnoty młodzieżowej w Trąbkach.
Życzę Jubilatom, aby całym sercem zawsze trwali przy Panu i świadczyli o Nim swoim codziennym życiem. Zapewniam o modlitwie!
A ja dzisiaj ponownie działam duszpastersko w Parafii w Brzezinach, w zastępstwie za Proboszcza, Księdza Mariusza Szyszko, mojego Kolegę. Potem jestem w Lublinie.
Drodzy moi, nie zapominajmy o Pielgrzymach. Oni są już coraz bliżej Tronu Jasnogórskiej Pani. Wierzymy, że także duchowo coraz bardziej zbliżają się do Niej i do Jej Syna. Wspierajmy Ich modlitwą, a Oni – niech wspierają nas!
A teraz już zapraszam do pochylenia się nad Bożym słowem dzisiejszej liturgii. Oto słówko Księdza Marka na dziś:
https://www.youtube.com/c/CatholicSurgut
Zatem, co konkretnie mówi do mnie Pan? Co tak szczególnie chce mi osobiście powiedzieć? Niech Duch Święty pomoże odnaleźć tę jedną myśl, to jedno konkretne przesłanie…
Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
Gaudium et spes! Ks. Jacek
19 Niedziela zwykła, B,
11 sierpnia 2024.,
do czytań: 1 Krl 19,4–8; Ef 4,30–5,2; J 6,41–51
CZYTANIE Z PIERWSZEJ KSIĘGI KRÓLEWSKIEJ:
Eliasz poszedł na pustynię na odległość jednego dnia drogi. Przyszedłszy, usiadł pod jednym z janowców i pragnąc umrzeć, rzekł: „Wielki już czas, o Panie! Odbierz mi życie, bo nie jestem lepszy od moich przodków!” Po czym położył się tam i zasnął.
A oto anioł, trącając go, powiedział mu: „Wstań i jedz!” Eliasz spojrzał, a oto przy jego głowie podpłomyk i dzban z wodą. Podniósł się więc, zjadł i wypił, i znowu się położył.
Powtórnie anioł Pana wrócił i trącając go, powiedział: „Wstań, jedz, bo przed tobą długa droga!”. Powstawszy zatem, zjadł i wypił. Następnie mocą tego pożywienia szedł czterdzieści dni i czterdzieści nocy, aż do Bożej góry Horeb.
CZYTANIE Z LISTU ŚWIĘTEGO PAWŁA APOSTOŁA DO EFEZJAN:
Bracia: Nie zasmucajcie Bożego Ducha Świętego, którym zostaliście opieczętowani na dzień odkupienia.
Niech zniknie spośród was wszelka gorycz, uniesienie, gniew, wrzaskliwość, znieważanie – wraz ze wszelką złością. Bądźcie dla siebie nawzajem dobrzy i miłosierni. Przebaczajcie sobie nawzajem, tak jak i Bóg nam przebaczył w Chrystusie.
Bądźcie więc naśladowcami Boga jako dzieci umiłowane i postępujcie drogą miłości, bo i Chrystus was umiłował i samego siebie wydał za nas w ofierze i dani na wdzięczną wonność Bogu.
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO JANA:
Żydzi szemrali przeciwko Jezusowi, dlatego że powiedział: „Jam jest chleb, który z nieba zstąpił”. I mówili: „Czyż to nie jest Jezus, syn Józefa, którego ojca i matkę znamy? Jakżeż może On teraz mówić: «Z nieba zstąpiłem»?”
Jezus im odpowiedział: „Nie szemrajcie między sobą. Nikt nie może przyjść do Mnie, jeżeli go nie pociągnie Ojciec, który Mnie posłał; Ja zaś wskrzeszę go w dniu ostatecznym. Napisane jest u Proroków: Oni wszyscy będą uczniami Boga. Każdy, kto od Ojca usłyszał i nauczył się, przyjdzie do Mnie. Nie znaczy to, aby ktokolwiek widział Ojca; jedynie Ten, który jest od Boga, widział Ojca. Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Kto we Mnie wierzy, ma życie wieczne.
Jam jest chleb życia. Ojcowie wasi jedli mannę na pustyni i pomarli. To jest chleb, który z nieba zstępuje: kto go spożywa, nie umrze.
Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało za życie świata”.
Może to trochę ryzykowne stwierdzenie, ale po usłyszeniu wszystkich trzech dzisiejszych czytań mszalnych, można odnieść wrażenie, że na pierwszy plan wysuwa się w nich… narzekanie i szemranie! I tego typu negatywne reakcje człowieka na rzeczywistość, w której żyje, albo na okoliczności, w których się znalazł.
Oczywiście, mówimy tutaj o narzekaniu i szemraniu w szerokim rozumieniu tych pojęć, a więc nie w takim, że słowo Boże promuje takie postawy, bo akurat drugie czytanie zachęca do ich unikania. Niemniej jednak, ta sprawa jakoś się przewija przez wszystkie trzy dzisiejsze teksty biblijne.
Oto w pierwszym z nich, z Pierwszej Księgi Królewskiej, słyszymy taką oto informację: Eliasz poszedł na pustynię na odległość jednego dnia drogi. Przyszedłszy, usiadł pod jednym z janowców i pragnąc umrzeć, rzekł: „Wielki już czas, o Panie! Odbierz mi życie, bo nie jestem lepszy od moich przodków!” Po czym położył się tam i zasnął.
Widzimy zatem Proroka, którego dopadło… no, właśnie, co? Zmęczenie fizyczne, a może zmęczenie duchowe, a może jakieś takie totalne wyczerpanie, spowodowane trudnościami, piętrzącymi się ciągle na drodze jego prorockiej posługi?… Czytając całość tejże Księgi, z pewnością bylibyśmy w stanie wskazać kilka powodów takiego stanu rzeczy, ale one nas dzisiaj nie są dla nas najważniejsze.
O wiele bardziej bowiem interesuje nas to, co stało się chwilę potem. Oto bowiem – jak się dowiadujemy – pojawił się Anioł, który trącając [Eliasza], powiedział mu: „Wstań i jedz!” Eliasz spojrzał, a oto przy jego głowie podpłomyk i dzban z wodą. Podniósł się więc, zjadł i wypił, i znowu się położył. Powtórnie anioł Pana wrócił i trącając go, powiedział: „Wstań, jedz, bo przed tobą długa droga!”. Powstawszy zatem, zjadł i wypił. Następnie mocą tego pożywienia szedł czterdzieści dni i czterdzieści nocy, aż do Bożej góry Horeb.
Można by chyba – trochę się uśmiechając – powiedzieć, że gdyby tu nie chodziło o Anioła, tylko o kogoś z ludzi, to prawdopodobnie Eliasz przepędziłby takiego namolnego natręta, który nie dał mu się poużalać nad sobą, ponarzekać, poskarżyć się na swój biedny los… A on właśnie dokładnie odwrotnie: kazał Prorokowi zjeść, co podano, po czym – w drogę! I to trwającą czterdzieści dni!
W Ewangelii natomiast narzekanie i szemranie rozległo się po tym, jak Jezus powiedział: Jam jest chleb, który z nieba zstąpił. Tutaj akurat nawet można się aż tak nie dziwić owemu szemraniu, bo Żydzi faktycznie mogli mieć duży problem ze zrozumieniem tego, co im Jezus powiedział. Zauważmy, że były to pierwsze, tak mocne i jednoznaczne słowa, jakie w swoim nauczaniu Jezus wypowiedział na temat tego, co zamierzał zrobić dopiero w Wielki Czwartek.
I wtedy akurat, w Wieli Czwartek, kiedy powiedział, że ten chleb, który trzyma w ręku, jest Jego Ciałem, a wino w kielichu Jego Krwią, wówczas nie usłyszeliśmy nic od Ewangelistów, że zebrani w Wieczerniku Apostołowie i uczniowie szemrali lub krytykowali na to, co Jezus ogłosił. Bo może akurat taką formę spożywania Ciała Chrystusa byli w stanie przyjąć – kiedy On sam określił, że Jego Ciałem staje się ten oto chleb, a Krwią ma być wino, jakie jest w kielichu…
Natomiast dzisiejsze słowa zostają wypowiedziane po raz pierwszy i stąd zrozumiała poniekąd dezorientacja, wyrażająca się w szemraniu, na którą jednak Jezus zareagował zdecydowanie, mówiąc: Nie szemrajcie między sobą. Nikt nie może przyjść do Mnie, jeżeli go nie pociągnie Ojciec, który Mnie posłał; Ja zaś wskrzeszę go w dniu ostatecznym. I jakby na dokładkę – jeszcze raz i zdecydowanie: Jam jest chleb życia. Ojcowie wasi jedli mannę na pustyni i pomarli. To jest chleb, który z nieba zstępuje: kto go spożywa, nie umrze. Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało za życie świata.
Skądinąd wiemy, że to nie uciszyło szemrania, a jeszcze bardziej wzmogło niezadowolenie słuchaczy, a wręcz bunt, co ostatecznie wyraziło się odejściem wielu osób od Jezusa. Skoro nic nie zrozumieli, to woleli odejść i już z Nim nie chodzić, aby nie musieć zgłębiać trudnych treści, z jakimi On do nich się zwracał. Można więc powiedzieć – i to już nawet bez znaczenia, czy staramy się zrozumieć ich postawę, czy nie – że pozostali sami ze swoim szemraniem. I ze swoją dezorientacją. Bo ci, którzy pozostali z Jezusem, z czasem przekonali się, co miał na myśli i nawet mogli skorzystać z tego dobrodziejstwa, jakie im w ten sposób podarował.
Ci jednak, którzy szemrali i nie dopuścili do siebie nawet takiej możliwości, że Jezus jednak nie zgłupiał do końca i wie, co mówi – odeszli i pozostali w swoim zagubieniu. I tu już nawet nie chodzi jedynie o samo szemranie, narzekanie, czyli takie działanie na zewnątrz, które i nam się bardzo często zdarza, ale które nie zawsze musi oznaczać złe nastawienie wewnętrzne. Niestety, ci wszyscy, którzy nie przyjęli Jezusowych słów o chlebie, który On sam chce im dać, pozostali przede wszystkim w swoim wewnętrznym pogubieniu i rozdarciu. Bo odeszli i skoro do tej pory nic nie zrozumieli, to na pewno przez to odejście swojej sytuacji nie poprawili.
A tymczasem, warto było pozostać przy Jezusie, a wówczas – może nie od razu, ale jednak na pewno – dojść do zrozumienia tego, co On sam chciał przekazać. A to z pewnością przyczyniłoby do tego, że i te zewnętrzne zachowania zmienią się na lepsze. Bo kiedy człowiek wewnętrznie się uspokoi, pozbiera i jakoś ogarnie z tym, co trudne i co niezrozumiałe: kiedy więcej zrozumie i jakoś sobie pewne sprawy w umyśle i w sercu poukłada, wówczas i na zewnątrz wyjdzie do ludzi z lepszym słowem, z jaśniejszym spojrzeniem, z jakimś ogólnym bardziej pozytywnym nastawieniem.
No, chyba, że nie – to znaczy: że dalej będzie narzekał, szemrał, albo kłócił się z ludźmi, robił zamieszanie wokół siebie… Pomimo tego, że będzie blisko Jezusa, a może nawet Jego Ciało, dzisiaj zapowiedziane jako Pokarm, rzeczywiście będzie przyjmował…
Zapewne właśnie takie sytuacje mając na myśli, Apostoł Paweł upomina dziś wiernych Gminy chrześcijańskiej w Efezie – ale i nas wszystkich – w drugim czytaniu: Nie zasmucajcie Bożego Ducha Świętego, którym zostaliście opieczętowani na dzień odkupienia. Niech zniknie spośród was wszelka gorycz, uniesienie, gniew, wrzaskliwość, znieważanie – wraz ze wszelką złością. Bądźcie dla siebie nawzajem dobrzy i miłosierni. Przebaczajcie sobie nawzajem, tak jak i Bóg nam przebaczył w Chrystusie. I dopowiada: Bądźcie więc naśladowcami Boga jako dzieci umiłowane i postępujcie drogą miłości, bo i Chrystus was umiłował i samego siebie wydał za nas w ofierze i dani na wdzięczną wonność Bogu.
Słuchając tych wskazań, Drodzy moi, chyba musimy sobie jasno powiedzieć, że jeśli idzie o te, wymienione tu negatywne postawy, to… jakby się czas zatrzymał. Bo przecież dokładnie to samo można by powiedzieć o nas i o naszych codziennych zachowaniach wobec innych ludzi. Oczywiście, zapewne wielu z nas teraz powiedziałoby, że to właśnie owi „inni” tak postępują, to oni są gadatliwy, wścibscy, kłótliwi, że to oni plotkują, oczerniają, przeklinają… To oni! No, może i nam się to czasami zdarzy, ale rzadko, bardzo rzadko… Natomiast oni – o, to tak!
A przecież oni do Komunii Świętej przystępują, „co niedzielę biega taka jedna z drugą do kościoła, a jak ona żyje, jak się zachowuje, jak się do ludzi odnosi”! Drodzy moi, czy nigdy nie zdarzyło nam się słyszeć takich, lub podobnych słów? Czy nigdy nie zdarzyło się nam takich słów wypowiadać?… Przyznajmy to szczerze!
Może nie. I oby – nie! Natomiast na pewno jest jakiś problem swoistego – by tak to określić – niezgrania się naszych religijnych praktyk ze stylem naszego życia. Mówiąc „naszego” – mamy na myśli może nawet nie zawsze nas, tu i teraz konkretnie obecnych na tej Mszy Świętej, ale nas, jako społeczeństwa katolików, ludzi wierzących, uczestniczących w religijnych praktykach w sposób niejednokrotnie naprawdę bardzo solidny, systematyczny, nawet niekiedy codziennie przyjmujący Komunię Świętą, albo bardzo często…
I właśnie: co tu jest nie tak, co nam nie wychodzi, co nam się zdarza przeoczyć, albo nie tak zrobić – gdy idzie o przyjmowanie Komunii Świętej, o te nasze systematyczne praktyki religijne, czy o tę naszą modlitwę – że nie znajdujemy tam lekarstwa na nasze duchowe schorzenia, czyli na pokusy do grzechu, ale i na nasze zmęczenie, rezygnację, apatię?…
Dlaczego tylu przyjmujących Komunię Świętą – i to systematycznie – rzeczywiście tak łatwo ulega lękom, obawom o przyszłość, obawom o wszystko inne; tak łatwo traci nadzieję, tak łatwo ulega znużeniu codziennością, tak łatwo poddaje się i rezygnuje ze swoich dobrych postanowień, ze swoich ambitnych planów?… Dlaczego tylu przyjmujących Komunię Świętą – nawet systematycznie, a nawet codziennie – rzeczywiście wywołuje kłótnie i awantury, czepia się wszystkich o wszystko, plotkuje, obmawia, przeklina?…
Oczywiście, powiedzmy sobie i to szczerze, że często takie zarzuty ludziom wierzących stawiają słabo wierzący i mało praktykujący, którzy tym właśnie usprawiedliwiają swoje lekceważenie wiary i jej zasad, swoje zaniedbywanie praktyk religijnych, a szczególnie Spowiedzi, do której miesiącami, albo i latami nie przystępują; i Komunii Świętej, do której także bardzo rzadko przystępują – tym właśnie, że skoro ci, którzy systematycznie to robią, tak a nie inaczej się zachowują, to po co oni mają przystępować do tych Sakramentów i w ogóle chodzić do kościoła?… To może lepiej dać sobie spokój z tym kościołem i z tą Spowiedzią, a po prostu lepiej żyć?
Naturalnie, to są takie wykręty, mające usprawiedliwić ich lenistwo i niedbalstwo, dlatego warto to mieć na uwadze. Z drugiej jednak strony – powiedzmy sobie szczerze – jest coś na rzeczy… Tego typu zarzuty, jakie stawiają nam, wierzącym, osoby słabo wierzące lub te, które zaniedbują swoje życie religijne – niestety, mają w sobie coś z prawdy. I jeżeli odciąć je od kontekstu, czyli od tego, kto je wypowiada, a skupić się na ich treści, to musimy powiedzieć, że… jest tam coś z prawdy. A może nawet – dość dużo prawdy…
Bo my dość łatwo odpychamy od siebie te zarzuty, tłumacząc to tym właśnie, że ci, którzy nam to zarzucają, sami nie są lepsi – i już mamy problem z głowy. A tymczasem – to chyba jednak zbyt prosty sposób na pozbycie się problemu… Bo my musimy sobie szczerze powiedzieć – my, wszyscy, począwszy ode mnie – że nasza codzienna postawa nie zawsze jest potwierdzeniem naszej pobożności, nawet codziennie i sumiennie praktykowanej. Nie zawsze!
I cóż my na to? Co z tym zrobimy?… Skwitujemy to wszystko jakimś byle jakim argumentem dla uspokojenia sumienia, czy jednak pomyślimy, co zrobić, aby bardziej dopasować swoją codzienność do swoich codziennych religijnych praktyk? Co zrobić, żeby i tego plotkowania było mniej, i tego przeklinania, i tych kłótni w małżeństwach i w rodzinach, i tego bałaganu w naszej codzienności, i tych złych przyzwyczajeń, z których nawet na kilka centymetrów nie próbujemy się poprawić – chociaż Komunię przyjmujemy?
Czemu to – jak się wyraził kiedyś jeden z Kaznodziejów – chociaż przyjmujemy Chleb życia, nie dajemy ludziom żyć spokojnie, bo nie da się po prostu z nami żyć? Jak to pogodzić? A może właśnie – nie próbować pogodzić, a postarać się coś zmienić w swojej postawie. Nie w religijnych praktykach, bo nie o to chodzi, żeby teraz przestać uczestniczyć we Mszy Świętej, albo przystępować do Komunii Świętej. Trzeba to robić nadal – niezmiennie, systematycznie.
Natomiast koniecznie trzeba głębiej przeżywać każde takie spotkanie! Trzeba sobie uświadomić – a właściwie: coraz bardziej za każdym razem uświadamiać – kogo tak naprawdę zapraszamy do serca, z kim się spotykamy! I kto tak naprawdę zaszczyca nas przyjęciem gościny w naszych sercach. Trzeba nam nawet w naszym mówieniu o tym niezwykłym wydarzeniu podkreślać, że zapraszamy do serca Jezusa Chrystusa, ze spotykamy się z Jezusem, a nie jedynie – jak mówią niektórzy – „bierzemy opłatek”, albo: „zjadamy opłatek”. Nie! Spotykamy się z Jezusem, jednoczymy się z Jezusem, nawiązujemy z Nim najgłębszą, wewnętrzną intymną więź! Stajemy się z Nim jedno!
A skoro tak, to możemy – i powinniśmy! – mówić Mu szczerze i prosto z serca, swoimi własnymi słowami, o tym, co nas cieszy i podnosi na duchu, ale i o tym, co nas martwi i niepokoi, co wywołuje nasz lęk i ból… I o ludziach, na których tak często narzekamy do innych ludzi, o których plotkujemy, bo nas denerwują, bo ich nie możemy zaakceptować.
Moi Drodzy, możemy – jak najbardziej, a nawet powinniśmy – narzekać, biadolić, uskarżac się, plotkować i mówić wszystko, co tylko nam serce podpowie: możemy i powinniśmy! Ale do Jezusa! Nie do ludzi – do Jezusa! On będzie wiedział, co z tym zrobić, a w przypadku mówienia do ludzi – będzie tylko niepotrzebna sensacja.
Zatem, zapraszajmy Jezusa Chrystusa do swego serca – po to, aby za każdym razem ucieszyć się Jego obecnością, docenić tę Jego obecność i razem z Nim przeżywać wszystko, co przynosi nam nasza codzienność…