Pytania do nas, dorosłych…

P

Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym imieniny przeżywają:

Ksiądz Stanisław Szymuś – Proboszcz i Dziekan w Garwolinie,

Ksiądz Stanisław Stachyra – Emeryt, mieszkający w domu przy ulicy Kościuszki 10, czyli mój Sąsiad w budynku, do którego zostało wyrzucone Duszpasterstwo Akademickie,

Ksiądz Stanisław Smoliński – jak wyżej.

Solenizantom życzę Bożego błogosławieństwa i opieki! Wspieram modlitwą!

A ja pozdrawiam z Lublina, gdzie jestem od niedzieli, a planuję pobyć do piątku rano. Wczoraj odprawiałem o 18:00 Mszę Świętą w „mojej” Parafii Świętego Jana Kantego na lubelskim Węglinku, chociaż dogadaliśmy to z Księdzem Proboszczem Kanonikiem Bogdanem Zagórskim – zwanym przeze mnie Eminencją – w okolicach południa. Dzisiaj i jutro także planuję takie Msze Święte.

I właśnie dzisiaj ma być w tejże Parafii sprawowana Msza Święta w intencji Młodzieży. Wiem, że takie Msze Święte będą sprawowane w wielu Parafiach. Zapraszam Wszystkich na te Msze Święte, bądź do osobistej modlitwy w tak ważnej sprawie. Więcej refleksji, z tą kwestią związanych, zawarłem w rozważaniu, szczególnie w jego drugiej części. Jestem ciekaw Waszych przemyśleń, chociaż – jak to od czasu swoich ostatnich swoich kapłańskich Rekolekcji jasno wyrażam – na „burzę i grad” opinii i głosów nie mam co liczyć. Ale – póki co – nadziei nie tracę.

A teraz już zapraszam do pochylenia się nad Bożym słowem. Oto słówko Księdza Marka na dziś:

https://www.youtube.com/c/CatholicSurgut

Zatem, co mówi do mnie dzisiaj Pan? Z czym konkretnie do mnie się zwraca? Niech Duch Święty będzie światłem i natchnieniem!

Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen

Gaudium et spes! Ks. Jacek

Święto Św. Stanisława Kostki, Zakonnika i Patrona Polski,

18 września 2024., 

do czytań z t. VI Lekcjonarza: Mdr 4,7–15; Łk 2,41–52

CZYTANIE Z KSIĘGI MĄDROŚCI:

Sprawiedliwy, choćby umarł przedwcześnie, znajdzie odpoczynek. Starość jest czcigodna nie przez długowieczność i liczbą lat się jej nie mierzy: sędziwością u ludzi jest mądrość, a miarą starości życie nieskalane.

Ponieważ spodobał się Bogu, znalazł Jego miłość, i żyjąc wśród grzeszników, został przeniesiony. Zabrany został, by złość nie odmieniła jego myśli albo ułuda nie uwiodła duszy: bo urok marności przesłania dobro, a burza namiętności mąci prawy umysł.

Wcześnie osiągnąwszy doskonałość, przeżył czasów wiele. Dusza jego podobała się Bogu, dlatego pospiesznie wyszedł spośród nieprawości.

A ludzie patrzyli i nie pojmowali ani sobie tego nie wzięli do serca, że łaska i miłosierdzie nad Jego wybranymi i nad świętymi Jego opatrzność.

ALBO:

CZYTANIE Z PIERWSZEGO LISTU ŚWIĘTEGO JANA APOSTOŁA:

Piszę do was, dzieci, że dostępujecie odpuszczenia grzechów ze względu na Jego imię. Piszę do was, ojcowie, że poznaliście Tego, który jest od początku. Piszę do was, młodzi, że zwyciężyliście Złego.

Napisałem do was, dzieci, że znacie Ojca, napisałem do was, ojcowie, że poznaliście Tego, który jest od początku, napisałem do was, młodzi, że jesteście mocni i że nauka Boża trwa w was, i zwyciężyliście Złego.

Nie miłujcie świata ani tego, co jest na świecie. Jeśli kto miłuje świat, nie ma w nim miłości Ojca. Wszystko bowiem, co jest na świecie, a więc: pożądliwość ciała, pożądliwość oczu i pycha tego życia, nie pochodzi od Ojca, lecz od świata. Świat zaś przemija, a z nim jego pożądliwość; kto zaś wypełnia wolę Bożą, ten trwa na wieki.

SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:

Rodzice Jezusa chodzili co roku do Jerozolimy na Święto Paschy. Gdy miał On lat dwanaście, udali się tam zwyczajem świątecznym. Kiedy wracali po skończonych uroczystościach, został Jezus w Jerozolimie, a tego nie zauważyli Jego rodzice. Przypuszczając, że jest w towarzystwie pątników, uszli dzień drogi i szukali Go wśród krewnych i znajomych. Gdy Go nie znaleźli, wrócili do Jerozolimy szukając Go.

Dopiero po trzech dniach odnaleźli Go w świątyni, gdzie siedział między nauczycielami, przysłuchiwał się im i zadawał pytania. Wszyscy zaś, którzy Go słuchali, byli zdumieni bystrością Jego umysłu i odpowiedziami.

Na ten widok zdziwili się bardzo, a Jego Matka rzekła do Niego: „Synu, czemuś nam to uczynił? Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie”.

Lecz On im odpowiedział: „Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?” Oni jednak nie zrozumieli tego, co im powiedział.

Potem poszedł z nimi i wrócili do Nazaretu; i był im poddany. A Matka Jego chowała wiernie wszystkie te wspomnienia w swym sercu.

Jezus zaś czynił postępy w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi.

Patron dnia dzisiejszego, Patron dnia dzisiejszego, Stanisław, urodził się 28 grudnia 1550 roku, w Rostkowie na Mazowszu. Był synem Jana, kasztelana zakroczymskiego. Miał trzech braci i dwie siostry. Historia nie przekazała nam bliższych szczegółów z lat dziecięcych Stanisława. Wiemy tylko z akt procesu beatyfikacyjnego, że był bardzo wrażliwy. Dlatego ojciec w czasie przyjęć, kiedy musiał na nich bywać także Stanisław, napominał gości do umiaru w żartach, gdyż inaczej chłopiec może omdleć.

Pierwsze nauki Stanisław pobierał w domu rodzinnym. Gdy miał czternaście lat, został razem ze swoim bratem, Pawłem, wysłany do szkół jezuickich w Wiedniu. Wiedeńska szkoła jezuitów cieszyła się wówczas ogromną sławą. Codziennie tam odprawiano Mszę Świętą. Przynajmniej raz w miesiącu studenci przystępowali do Sakramentu Pokuty i Komunii Świętej. Modlono się przed lekcjami i po nich.

Początkowo Stanisławowi nauka szła trudno. Nie miał bowiem dostatecznego przygotowania w Rostkowie. Pod koniec trzeciego roku studiów należał już jednak do najlepszych uczniów. Władał płynnie językiem łacińskim i niemieckim, rozumiał również język grecki. Zachowały się notatki Stanisława, dotyczące problemów religijnych, jakie poruszano, aby chłopców przygotować także pod tym względem i umocnić ich w wierze katolickiej.

Wolny czas Stanisław spędzał na lekturze i modlitwie. Ponieważ w ciągu dnia nie mógł poświęcić kontemplacji zbyt wiele czasu, oddawał się jej w nocy. Zadawał sobie także surowe pokuty, biczował się… Taki tryb życia nie podobał się kolegom, wychowawcy i bratu. Uważali to za rzecz niemoralną, a Stanisława za dziwaka. Usiłowali go przekonywać wszelkimi sposobami do zmiany postępowania. Ten usiłował im dogodzić, dlatego nawet brał lekcje tańca. Nie potrafił się jednak w tym odnaleźć.

W grudniu 1565 roku ciężko zachorował. Według własnej relacji, kiedy był pewien śmierci, a nie mógł otrzymać Komunii Świętej, gdyż właściciel domu nie chciał wpuścić kapłana katolickiego, wtedy sama Święta Barbara, Patronka dobrej śmierci, do której się zwrócił, w towarzystwie dwóch aniołów przyniosła mu Świętą Hostię. W tej samej chorobie zjawiła mu się Najświętsza Maryja Panna z Dzieciątkiem, które złożyła mu na ręce.

Wtedy też został cudownie uzdrowiony i usłyszał wewnętrzne polecenie wstąpienia do Zgromadzenia Jezuitów. Jezuici jednak nie mieli zwyczaju przyjmować kandydatów bez zezwolenia rodziców, a na to Stanisław nie mógł liczyć. Zdobył się więc na heroiczny czyn: uciekł do Augsburga, a następnie do Dylingi. Przemierzył więc drogę sześciuset pięćdziesięciu kilometrów. Tam został przyjęty na próbę. Wyznaczono mu bardzo podrzędne zajęcia: sprzątanie pokojów współbraci i pomoc w kuchni. Stanisław boleśnie przecierpiał tę decyzję. Ufając jednak Bogu, starał się wypełniać swoje obowiązki jak najlepiej.

Stamtąd został skierowany do Rzymu, z listem polecającym do generała, oraz z bardzo dobrą opinią, na jaką zasłużył swoją dotychczasową postawą. Droga była długa i uciążliwa, a Stanisław odbywał ją przeważnie pieszo. Dotarł tam jednak 28 października 1567 roku. Został przyjęty do nowicjatu. Był jednym z czterech Polaków wśród czterdziestu nowicjuszy.

Rozkład zajęć w nowicjacie był prosty: modlitwy, praca umysłowa i fizyczna, posługi w domu i w szpitalach, konferencje mistrza nowicjatu i przyjezdnych gości, dyskusje na tematy życia wewnętrznego i kościelnego. Stanisław rozpoczął nowicjat szczęśliwy, że nareszcie spełniły się jego marzenia. Ojciec jednak postanowił za wszelką cenę go stamtąd wydobyć. Wykorzystał w tym celu wszystkie możliwości. Wysłał nawet do niego list, pełen wymówek i gróźb. Jednak, za poradą przełożonych Stanisław odpisał ojcu, że powinien raczej dziękować Bogu za wybór syna do swojej służby.

Stanisław Kostka zachwycał całe otoczenie swoim wzorowym życiem, duchową dojrzałością i rozmodleniem. W pierwszych miesiącach 1568 roku, złożył śluby zakonne. Miał wtedy zaledwie osiemnaście lat. W prostocie serca w uroczystość Świętego Wawrzyńca, w dniu 10 sierpnia, napisał list do Matki Bożej i schował go na swojej piersi. Przyjmując tego dnia Komunię Świętą, prosił Boga o łaskę śmierci w święto Wniebowzięcia Matki Bożej. Prośba została wysłuchana. Wieczorem tego samego dnia poczuł się bardzo źle. 13 sierpnia gorączka nagle wzrosła. Zmarł po północy 15 sierpnia 1568 roku.

Jego kult zrodził się natychmiast i spontanicznie. Wieść o śmierci Świętego Polaka rozeszła się szybko po Rzymie. Kanonizacji jednak dokonał dopiero Benedykt XIV w dniu 31 grudnia 1726 roku. Papież Jan XXIII ogłosił Świętego Stanisława szczególnym Patronem młodzieży polskiej. Jest również Stanisław jednym z Patronów Polski.

A oto bardzo ciekawe świadectwo, jakie o naszym dzisiejszym Patronie zapisane zostało w jednym ze sprawozdań rocznych o stanie Kolegium w Wiedniu: „Pewien młody Polak, szlachetnego rodu, lecz bardziej jeszcze szlachetny cnotą, przebywał u nas w Wiedniu przez dwa lata i nalegał o przyjęcie go do zakonu. Spotykał się jednak zawsze z odmową. Nie wypadało przyjmować go bez zgody rodziców, był bowiem naszym konwiktorem i uczniem naszego gimnazjum, poza tym zaistniały jeszcze inne powody odmowy. Nie mając więc nadziei na urzeczywistnienie tutaj swoich zamiarów, wyruszył przed paroma dniami w niewiadomym kierunku, pragnąc zapewne uczynić to gdzie indziej.

Zostawił on wielki przykład stałości i pobożności. Wszystkim drogi, nikomu nie przykry, młody wiekiem, ale dojrzały roztropnością, niewielki wzrostem, lecz wielki duchem. Słuchał codziennie Mszy Świętej, częściej od innych się spowiadał i przyjmował Komunię Świętą, i długo się modlił. Studiował retorykę i nie tylko dorównywał innym w nauce, ale i prześcigał tych, którzy do niedawna go przewyższali.

Dzień i noc rozmyślał o Panu Jezusie i o Towarzystwie Jezusowym. Ze łzami prosił przełożonych o przyjęcie, pisał też listy do legata papieskiego, by nakłonił naszych do tego. Lecz wszystko na próżno. Dlatego postanowił wbrew woli rodziców, braci, znajomych i powinowatych gdzie indziej i na innej drodze szukać dostępu do Towarzystwa Jezusowego. A gdyby i to mu się nie powiodło, postanowił całe życie pielgrzymować, wzgardzony i ubogi dla miłości Chrystusa.

Nasi zaś, skoro poznali jego myśli, zaczęli mu to odradzać i zachęcali, by wyruszył w drogę wraz ze swoim bratem, który wkrótce miał powracać do ojczyzny. Zapewniali go również, że rodzice przychylą się do jego zamiarów, gdy zobaczą jego stałość. On jednak twierdził przeciwnie, że lepiej od innych zna swoich rodziców i że daremnym byłoby wyczekiwać tego od nich, a uważa, że powinien spełnić to, co obiecał Chrystusowi.

Tak więc, gdy ani wychowawca, ani spowiednicy nie mogli go odwieść od powziętego postanowienia, pewnego poranka, po przyjęciu Komunii Świętej, opuścił Wiedeń bez wiedzy swojego opiekuna i swojego brata. Wyrzekł się dość znacznej ojcowizny, pozostawił odzież, której używał w domu i w szkole, a przywdziawszy płócienne i pospolite odzienie, z kijem w ręku udał się w drogę jak zwyczajny ubogi prostak.

Tylko Bóg wie, co będzie z nim dalej, ufamy jednakże, że to wszystko się stało nie bez natchnienia Bożego. Był zawsze taki stały w swoim postanowieniu, iż wydaje się nam, że w tym wypadku działał pod wpływem łaski, a nie z jakiegoś chłopięcego kaprysu.” Tyle ze świadectwa, dotyczącego naszego dzisiejszego Patrona.

A my, słuchając Słowa Bożego, przeznaczonego w liturgii Kościoła dokładnie na dzisiejsze Święto, odnajdujemy w każdym z czytań – czy to z dwóch, danym nam do wyboru, jako czytanie pierwsze, czy z czytania ewangelicznego – wyraźne odniesienia do życia i świadectwa świętości dzisiejszego naszego Patrona. A właściwie, to odwrotnie: to właśnie życie Stanisława było przepięknym potwierdzeniem prawdziwości i aktualności Bożego słowa, które tak bardzo wprost można odnieść do swojego własnego życia.

Zresztą, zobaczmy: w czytaniu z Księgi Mądrości praktycznie każde zdanie można wskazać, jako odnoszące się do naszego Patrona. Rzeczywiście bowiem, umarł on – z ludzkiej perspektywy patrząc – przedwcześnie. Tak bardzo zabiegał o przyjęcie do Zgromadzenia Jezuitów, a kiedy się to – niewątpliwie, z Bożą pomocą – wreszcie udało, to już po złożeniu pierwszych ślubów odszedł do wieczności. Aż chciałoby się zapytać: to po co były te wszystkie zabiegi? Nie mógł mu Pan podarować trochę dłuższego czasu?

Może, gdyby tak jeszcze pożył, przyjął Święcenia kapłańskie, popracował kilka lat – to odniósłby jeszcze większe „sukcesy” duszpasterskie?… Może tak – a może nie… To Pan sam o tym rozstrzyga.

W przypadku Stanisława znalazły bowiem zapewne zastosowanie te słowa z dzisiejszego czytania, z Księgi Mądrości: Ponieważ spodobał się Bogu, znalazł Jego miłość, i żyjąc wśród grzeszników, został przeniesiony. Zabrany został, by złość nie odmieniła jego myśli albo ułuda nie uwiodła duszy: bo urok marności przesłania dobro, a burza namiętności mąci prawy umysł.

A może te: Wcześnie osiągnąwszy doskonałość, przeżył czasów wiele. Dusza jego podobała się Bogu, dlatego pospiesznie wyszedł spośród nieprawości.

Natomiast, jeśli idzie o reakcję ze strony ludzi, to na pewno te: A ludzie patrzyli i nie pojmowali ani sobie tego nie wzięli do serca, że łaska i miłosierdzie nad Jego wybranymi i nad świętymi Jego opatrzność.

Tak, ludzie z pewnością mieli duży problem ze zrozumieniem postawy Stanisława. Jego najbliższa rodzina nie była – by tak to delikatnie ująć – po jego stronie. Ale tę sytuację akurat możemy odnieść do dzisiejszego czytania ewangelicznego, a w nim – do słów dwunastoletniego Jezusa, skierowanych do swoich Rodziców: Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca? Ewangelista informuje nas, że Rodzice nie zrozumieli tego, co im powiedział…

Rodzice ani bliscy Stanisława też nic nie rozumieli z tego, co on im chciał powiedzieć, lub swoją postawą pokazać. Albo inaczej: rozumieli tak, jak chcieli rozumieć – po swojemu, po światowemu, według ówczesnych standardów społecznych i czysto ludzkiej miary, bez odniesienia do spraw duchowych… A Stanisław odpowiadał im – oczywiście, nie wprost i nie w sposób werbalny, ale swoją zdecydowaną i konsekwentną postawą – posługując się niejako słowami Apostoła Jana z drugiego, danego nam dzisiaj do wyboru czytania: Nie miłujcie świata ani tego, co jest na świecie. Jeśli kto miłuje świat, nie ma w nim miłości Ojca. Wszystko bowiem, co jest na świecie, a więc: pożądliwość ciała, pożądliwość oczu i pycha tego życia, nie pochodzi od Ojca, lecz od świata. Świat zaś przemija, a z nim jego pożądliwość; kto zaś wypełnia wolę Bożą, ten trwa na wieki.

Stanisław to dobrze wiedział, zapewne też wielu jego bliskich to wiedziało. Niestety, konwenanse rodowe i majątkowe, prestiż i pozycja społeczna, kazały im stawiać na pierwszym miejscu sprawy doczesne, a nie jakieś tam – jak wielu mniemało – fanaberie młodego człowieka. A tymczasem, to nie były fanaberie ani dziwactwa, o które on był posądzany, ale bardzo głęboko ugruntowany i przemyślany sposób na życie. Świadomie wybrany i konsekwentnie realizowany. Już w tak młodym wieku!

Zaprawdę, to niezwykła sprawa! Z jakim przekonaniem ten młody człowiek realizował zasadę, którą uznał jako naczelną regułę swego życia: „Ad maiora natus sum” – „Do wyższych rzeczy jestem stworzony”! Jeszcze raz podkreślmy: w tak młodym wieku! Bardzo intensywnie i owocnie przeżył tych kilkanaście lat, jakie miał do dyspozycji na tym świecie. Można chyba z całym przekonaniem powiedzieć, że inni przez kilkadziesiąt lat nie uczynili i nie przeżyli tego, co on w tak krótkim czasie.

Drodzy moi, dzisiaj w naszych Parafiach modlimy się za Młodzież. Szczególnie, że widzimy, iż nie interesuje się ona sprawami wiary, sprawami Bożymi, skupiona na swoich komórkach, smartfonach i innych, marnych gadżetach, wypłukana z większych ambicji i planów na życie, żyjąca chwilą obecną, na zasadzie: „jakoś to będzie”… Może to zbyt surowa ocena współczesnej Młodzieży, może to nie o całej Młodzieży… Może… Oby…

Natomiast jakiś problem jest – i chyba to nie jest problem, którego źródło tkwi w sercach, umysłach i postawach Młodzieży. To problem, którego źródło tkwi w postawach nas, dorosłych: rodziców, wychowawców, duszpasterzy, nauczycieli, profesorów, wykładowców, instruktorów, trenerów – słowem: tych wszystkich, którzy tę Młodzież prowadzą i kształtują, którzy są dla niej autorytetami. Tylko, właśnie: czy są autorytetami? Czy w ogóle chcą nimi być? Czy chcą wziąć na siebie tę wielką odpowiedzialność za ukształtowanie w ludziach młodych „człowieka w człowieku”?

Czy może – w przypadku rodziców – dadzą mu pieniądze, wspomniane gadżety, z czasem może nawet własny samochód do dyspozycji, zadbają dla niego o renomowane studia, ale nie znajdą czasu na rozmowę, na wspólną modlitwę?… I w ogóle: w ich domu zabraknie miejsca dla Boga i Jego spraw. Słowem: dadzą dziecku wszystko – oprócz tego, co najważniejsze, czyli Boga i miłości. A potem zdziwienie, że dziecko tak lub tak się zachowuje, że się buntuje, że odchodzi, że w Boga nie wierzy, że w nic nie wierzy!

Podobne, choć z pewnością nieco zmodyfikowane pytania, powinni postawić sobie wszyscy inni, wymienieni tutaj przed chwilą, przewodnicy Ludzi młodych: ile oni z siebie dali i dają – ile to właśnie my z siebie daliśmy i dajemy – aby tych Młodych poprowadzić właściwą drogą. Jaki przykład oni w nas widzą? Jaka jest nasza relacja z Bogiem i jakie jest nasze zainteresowanie Bożymi sprawami, aby to przede wszystkim mogło być dla nich wzorem i zachętą?

I czy znajdujemy czas dla młodego Człowieka, którego mamy w swoim domu, czy w swoim najbliższym otoczeniu? Czy dając mu wspomniane gadżety i inne „zapychacze czasu i uwagi żeby zajął się sobą i dał nam spokój, bo my jesteśmy zmęczeni po pracy i mamy górę swoich problemów – nie czynimy mu w ten sposób największej krzywdy? I to na całe życie? Czy dając mu wszystko – nie zapomnieliśmy dać miłości, serca, czasu, szczerego zainteresowania, uśmiechu, może przytulenia do serca?…

Pamiętajmy – my, dorośli, podobno dojrzali i życiowo mądrzejsi: rodzice, wychowawcy, duszpasterze, nauczyciele, profesorowie, wykładowcy, instruktorzy, trenerzy; słowem: wszyscy, którzy tę Młodzież prowadzą i kształtują, którzy są dla niej autorytetami, którzy powinni być dla niej autorytetami – że żaden człowiek nie rodzi się zły i zmanierowany. Każdy ma w sobie, w akcie stwórczym Boga, wpisane dobro.

Jeżeli zatem nagle okazuje się, że młody Człowiek, już na starcie swego życia, to życie totalnie przegrywa, to pytanie o to, dlaczego tak jest, należy postawić nie jemu, ale nam, dorosłym. I podobno dojrzałym… Rzekomo mądrzejszym…

1 komentarz

  • Zgadzam się z tym co napisałeś Księże Jacku.
    Widzę to w szkole i ogólnie w Garwolinie, że wielu młodych jest pogubionych. Czasem trudno jest nawet odróżnić chłopaka od dziewczyny i na odwrót. Wielu idzie za tym światem! Wielu chce być jak? No właśnie sam nie wiem, kogo oni naśladują. Św. Stanisław, może nas uczyć oryginalności i chęci zostania świętym! Bierzmy z niego przykład!

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.