Ręce wzniesione do Nieba

R

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Drodzy moi, w dniu dzisiejszym urodziny przeżywa Piotr Antosiewicz – za moich czasów: Prezes Służby liturgicznej w Celestynowie. Niech Pan Mu we wszystkim błogosławi, o co też będę się dla Niego modlił.

A ja dzisiaj do południa pomagam duszpastersko w Parafii Dąbie, po czym szybko wracam do Siedlec, gdyż tutaj, w Duszpasterstwie Akademickim, odbędzie się spotkanie FORMACJI «SPE SALVI». Bardzo liczę – tym razem – na obecność wszystkich, ale zobaczymy, jak się uda. Nastawiam się na piękne spotkanie i dobrą rozmowę. Rozpoczniemy je Mszą Świętą. W związku z tym, nie będzie u nas dzisiaj Mszy Świętej o godzinie 20:00.

A teraz już zapraszam do pochylenia się nad Bożym słowem dzisiejszej liturgii. Oto słówko Księdza Marka na dziś:

https://www.youtube.com/c/CatholicSurgut

Zatem, co Pan mówi dzisiaj tylko do mnie – tak bardzo osobiście? Z jakim konkretnym przesłaniem zwraca się do mnie? Duchu Święty – poprowadź…

Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen

Gaudium et spes! Ks. Jacek

29 Niedziela zwykła, C,

19 października 2025., 

do czytań: Wj 17,8–13; 2 Tm 3,14–4,2; Łk 18,1–8

CZYTANIE Z KSIĘGI WYJŚCIA:

Amalekici przybyli, aby walczyć z Izraelitami w Refidim.

Mojżesz powiedział wtedy do Jozuego: „Wybierz sobie mężów i wyruszysz z nimi na walkę z Amalekitami. Ja jutro stanę na szczycie góry z laską Boga w ręku”. Jozue spełnił polecenie Mojżesza i wyruszył do walki z Amalekitami. Mojżesz, Aaron i Chur wyszli na szczyt góry.

Jak długo Mojżesz trzymał ręce podniesione do góry, Izrael miał przewagę. Gdy zaś ręce opuszczał, miał przewagę Amalekita. Gdy ręce Mojżesza zdrętwiały, wzięli kamień i położyli pod niego, i usiadł na nim. Aaron i Chur podparli zaś jego ręce, jeden z tej, a drugi z tamtej strony. W ten sposób aż do zachodu słońca były jego ręce stale wzniesione wysoko. I tak zdołał Jozue pokonać Amalekitów i ich lud ostrzem miecza.

CZYTANIE Z DRUGIEGO LISTU ŚWIĘTEGO PAWŁA APOSTOŁA DO TYMOTEUSZA:

Najdroższy: Trwaj w tym, czego się nauczyłeś i co ci zawierzono, bo wiesz, od kogo się nauczyłeś. Od lat bowiem niemowlęcych znasz Pisma święte, które mogą cię nauczyć mądrości wiodącej ku zbawieniu przez wiarę w Chrystusie Jezusie. Wszelkie Pismo od Boga jest natchnione i pożyteczne do nauczania, do przekonywania, do poprawiania, do kształcenia w sprawiedliwości, aby człowiek Boży był doskonały, przysposobiony do każdego dobrego czynu.

Zaklinam cię wobec Boga i Chrystusa Jezusa, który będzie sądził żywych i umarłych, i na Jego pojawienie się, i na Jego królestwo: głoś naukę, nastawaj w porę, nie w porę, w razie potrzeby wykaż błąd, poucz, podnieś na duchu z całą cierpliwością, ilekroć nauczasz.

SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:

Jezus odpowiedział swoim uczniom przypowieść o tym, że zawsze powinni modlić się i nie ustawać: „W pewnym mieście żył sędzia, który Boga się nie bał i nie liczył się z ludźmi.

W tym samym mieście żyła wdowa, która przychodziła do niego z prośbą: «Obroń mnie przed moim przeciwnikiem». Przez pewien czas nie chciał; lecz potem rzekł do siebie: «Chociaż Boga się nie boję ani z ludźmi się nie liczę, to jednak, ponieważ naprzykrza mi się ta wdowa, wezmę ją w obronę, żeby nie przychodziła bez końca i nie zadręczała mnie»”.

I Pan dodał: «Słuchajcie, co ten niesprawiedliwy sędzia mówi. A Bóg, czyż nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy dniem i nocą wołają do Niego, i czy będzie zwlekał w ich sprawie?

Powiadam wam, że prędko weźmie ich w obronę. Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?»

Bardzo znamiennym i ciekawym było to, że los walki, prowadzonej przez Jozuego, był tak mocno uzależniony od wzniesionych rąk Mojżesza. To w końcu kto był sprawcą osiągniętego ostatecznie zwycięstwa? Jozue? On wprawdzie stanął ze swoim wojskiem na pierwszej linii frontu i to on w końcu pokonał Amalekitów, ale mamy powiedziane dziś aż nadto wyraźnie, że walka ta kształtowała się w ścisłej zależności od tego, czy Mojżesz wznosił swoje ręce, czy je opuszczał… A zatem – to Mojżesz spowodował to zwycięstwo, tak?

Właśnie… Chyba też niekoniecznie, bo jednak wznosił on ręce do Nieba i to stamtąd przyszła pomoc. Zatem – nie mamy już wątpliwości: sprawcą zwycięstwa Izraelitów na Amalekitami był sam Bóg. Ale jeżeli tak, to dlaczego aż tak bardzo zależało to od owych wzniesionych rąk – i to dosłownie, bo kiedy tylko ręce te opadały, natychmiast szala zwycięstwa przechylała się na stronę wroga.

To jest właśnie w tym wszystkim znamienne – i niezwykłe: Bóg swoją pomoc, swoją interwencje, swoje zaangażowanie związał tak bardzo mocno z zaangażowaniem człowieka. I to nawet nie tego człowieka, który bezpośrednio dokonywał dzieła, o którym mowa, czyli walki, ale tego, który wspierał go „na zapleczu”. A dokładnie: na górze, u stóp której rozgrywała się cała walka, co też ma symboliczne znaczenie. Bo raz jeszcze kieruje uwagę nas wszystkich właśnie na Boga i na Jego pomoc. Ale tę pomoc „ściągnęły” wzniesione ręce Mojżesza.

Było to na tyle ważne, by te ręce były wzniesione – jak się okazało – i na tyle potrzebne, że kiedy Aarona i Chur zorientowali się, o co chodzi, wówczas postanowili ręce te podtrzymać, bo przecież oczywistą jest sprawą, że musiały one zacząć omdlewać. Zwłaszcza, że jednak Mojżesz był już wówczas człowiekiem starszym, a przecież nawet ktoś dużo młodszy, gdyby miał tak długo trzymać ręce w górze, musiałby w końcu odczuć zmęczenie. I to nie dopiero po całym dniu, ale już po kilkudziesięciu minutach.

Dlatego całe to wydarzenie musimy odczytać nade wszystko w jego głębi i symbolice, mając na uwadze, że Autorowi biblijnemu nie tyle chodziło o wierne zrelacjonowanie opisywanej sytuacji, gdyż niemożliwym byłoby aż takie długie trzymanie rąk w górze, nawet przy ich ofiarnym podtrzymywaniu. Nie o to tu zatem chodziło, a chodziło bardziej o podkreślenie wagi i znaczenia samego tego gestu. I to widzianego dosłownie, jak i w wymiarach duchowych i symbolicznych.

Oto bowiem ręce wzniesione ku górze wyraźnie wskazują kierunek, w którym mają podążać nasze spojrzenia, ale i nasze myśli, ale i nasze pragnienia, ale i nasze nadzieje i oczekiwania, ale też nasze prośby i modlitwy: ku Niebu! Już sama góra w Biblii jest symbolem Boga, albo też miejscem spotkania z Nim. A dzisiaj ten symbol został jeszcze bardziej wzmocniony: oto bowiem na górze był Mojżesz, który wznosił ręce jeszcze wyżej – ku tej górze najwyższej z najwyższych, czyli właśnie ku Niebu.

I te właśnie wzniesione ręce są symbolem bardzo gorącej modlitwy, do Boga kierowanej, w poczuciu własnej ludzkiej słabości i bezradności. Bóg przyjął tę modlitwę, zobaczył te wzniesione ręce i okazał swoją pomoc. Jednak kiedy ręce te zaczęły opadać, wróg zaczął zwyciężać. Czyżby zatem Boża pomoc miała być uzależniona od dyspozycji człowieka? Czyżby to człowiek – swoją ręką – miał kierować poczynaniami ręki Bożej? Dlaczego Bogu tak na tym zależało, aby aż tak spektakularnie uzależnić swoje działanie od człowieka? I to tego, konkretnego człowieka?

Bo – zauważmy – nie było tak, że kiedy ręce Mojżesza zaczęły słabnąć, to poszedł on sobie odpocząć, a „dyżur” za niego podjął Aaron, który przez jakiś czas potrzymał w górze swoje ręce, a potem Chur, a potem może jeszcze ktoś by się zjawił – tak, żeby czyjeś ręce zawsze były wzniesione… Tak nie było! Bo to miały być ręce Mojżesza – i tylko jego! Bóg tak chciał, tak postanowił. Dlatego dwaj towarzysze mogli jedynie podtrzymać jego ręce, a nie wznosić własne.

Tu były potrzebne ręce Mojżesza. Akurat w tej sprawie. To on miał modlić się za Jozuego, swojego następcę – i za jego działania dla dobra narodu. W tym akurat nikt go – czyli Mojżesza – nie miał zastąpić.

To wszystko, Drodzy moi, pokazuje, jak bardzo Bóg liczy się z człowiekiem. Jak bardzo każdy z nas jest w oczach Bożych ważny! I jak bardzo dokładnie i precyzyjnie każdy z nas ma wyznaczone przez Boga zadania do wypełnienia i rolę do odegrania. Jak bardzo osobiście i indywidualnie Bóg patrzy na każdego człowieka i każdego poważa! Z każdym się liczy! I – powiedzmy to bardzo wyraźnie – każdego potrzebuje! Nie ma w jego oczach kogoś, kto byłby mniej ważny, albo na mniejszą zasługujący uwagę.

W narodzie wybranym, za czasów Jezusa, taką osobą mniej ważną i na mniejszą, a wręcz na żadną uwagę nie zasługującą, była wdowa. Taka kobieta, pozbawiona opieki swego męża, a wychowująca dzieci, skazana była często na przynajmniej niepewny, a najczęściej – marny los, gdy idzie o kwestie materialne. Ale i o szeroko rozumianą pozycję społeczną. I to właśnie taka kobieta – jak słyszymy w Ewangelii – zwraca się do sędziego, aby obronił ją przed przeciwnikiem.

Dla podkreślenia dramatyzmu całej sytuacji, Jezus mówi, że sędzia ów był niesprawiedliwy, co objawiało się w tym, że Boga się nie bał i nie liczył się z ludźmi. Bardzo ciekawa figura retoryczna. Zasadniczo, to powinniśmy uważać za tak zwany oksymoron, czyli za sprzeczne wewnętrznie, wyrażenie: „niesprawiedliwy sędzia”. Przecież pojęcie: „sędzia” ma wręcz w swej istocie i w swej naturze sprawiedliwość! W końcu, to on stoi na jej straży, on ją wymierza, on ją kształtuje w społeczeństwie, jakże więc on sam może być niesprawiedliwy?

Jak się okazuje, za czasów Jezusa, w Izraelu, mogło tak się zdarzyć… I jak się okazuje, w Polsce, za naszych czasów, całkiem często się to zdarza… Obecnie, mamy to na porządku dziennym – niestety… Ale jednak musimy uczciwie powiedzieć, że tak nie powinno być. Sędzia – każdy jeden – powinien być sprawiedliwy! Ten jednak nie był.

Ale – pomimo tego – to właśnie do niego ta uboga kobieta, wdowa, przychodzi ze zdecydowaną prośbą o interwencję. Naprawdę, jeśli się tak wmyśleć nieco w tę sytuację, to wydaje się ona nieprawdopodobna, bo oto kobieta, która w społeczeństwie tak mało znaczy, albo wręcz nic nie znaczy, zwraca się do takiego potentata społecznego, do takiego wielmoży, do przedstawiciela tejże kasty, czyli do sędziego – z bezceremonialnym oczekiwaniem, a może wręcz żądaniem pomocy!

I okazuje się, że chociaż początkowo w ogóle się on nie przejął tymi żądaniami, to jednak w końcu stwierdził: Chociaż Boga się nie boję ani z ludźmi się nie liczę, to jednak, ponieważ naprzykrza mi się ta wdowa, wezmę ją w obronę, żeby nie przychodziła bez końca i nie zadręczała mnie. W innym tłumaczeniu słowa te brzmią: Chociaż Boga się nie boję, ani nie szanuję ludzi, to uczynię zadość sprawiedliwości, ponieważ naprzykrza mi się ta wdowa. Niech w końcu przestanie przychodzić i mnie zadręczać.

No, cóż… To z pewnością nie była – przyznajmy – zbyt wzniosła motywacja do okazania pomocy. Ale wdowę to zapewne nie za bardzo obchodziło, skoro otrzymała pomoc, o którą się dobijała. Jej naprzykrzanie się przyniosło skutek. Jej wyciągnięte ku owemu niesprawiedliwemu sędziemu ręce – tak obrazowo mówiąc – zostały zauważone. Podobnie, jak i ręce Mojżesza, wzniesione ku Niebu.

Komentując tę sytuację, Jezus stwierdza: Słuchajcie, co ten niesprawiedliwy sędzia mówi. A Bóg, czyż nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy dniem i nocą wołają do Niego, i czy będzie zwlekał w ich sprawie? I sam sobie odpowiada: Powiadam wam, że prędko weźmie ich w obronę. Tylko – właśnie – bardzo ważne dopowiedzenie, bardzo ważna kwestia: Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?

A to znaczy, że problem nie jest w tym, czy prośba zostanie wysłuchana, czy nie. Bo – jeżeli idzie o Boga – to możemy być tego pewni. On zawsze wysłuchuje każdej modlitwy. To prawda, że odpowiada na nią według swojej mądrości i miłości do nas, dlatego czasami trzeba dłużej prosić, dłużej modlić się – także i przede wszystkim po to, aby wzmocnić swoje zaufanie do Boga, ukształtować w sobie to zaufanie.

Owo długie trzymanie rąk przez Mojżesza i długie naprzykrzanie się wdowy ma nam uświadomić, że i my nieraz długo musimy o coś się modlić. Ale – właśnie – nie wolno nam tych rąk opuścić, a więc: nie wolno nam stracić wiary i tego przekonania, że Bóg zareaguje! W sposób i w czasie, jaki sam uzna za stosowny, ale na pewno! Bo On chce naszego dobra i On jest sprawiedliwy.

Skoro zatem dzisiaj słyszymy, że nawet niesprawiedliwy sędzia w końcu uległ prośbom, to Bogu przyjdzie to o wiele łatwiej. Tylko problem jest inny: Czy ludzie w ogóle będą o tę pomoc prosić? Czy im wystarczy wiary? Czy już na samym starcie nie zrezygnują? Albo uwierzą w to, że sami sobie ze wszystkim poradzą, bez pomocy Boga? Czy im się ta wiara nie znudzi?…

Bardzo mocno brzmi to pytanie Jezusa: Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie? Czy ktoś w ogóle będzie wznosił swoje ręce do Nieba? Jeżeli patrzeć na to, co obecnie dzieje się w świecie, to można niestety mieć obawy…

W tym kontekście, mocno i jednoznacznie brzmią słowa Apostoła Pawła, skierowane do młodego Biskupa Tymoteusza: Trwaj w tym, czego się nauczyłeś i co ci zawierzono, bo wiesz, od kogo się nauczyłeś. Od lat bowiem niemowlęcych znasz Pisma święte, które mogą cię nauczyć mądrości wiodącej ku zbawieniu przez wiarę w Chrystusie Jezusie. Po czym, kieruje do niego takie polecenie: Zaklinam cię wobec Boga i Chrystusa Jezusa, który będzie sądził żywych i umarłych, i na Jego pojawienie się, i na Jego królestwo: głoś naukę, nastawaj w porę, nie w porę, w razie potrzeby wykaż błąd, poucz, podnieś na duchu z całą cierpliwością, ilekroć nauczasz.

Zatem, Tymoteusz ma sam wytrwać w wierze i – jako pasterz wspólnoty chrześcijan – ma pomóc w tym swoim wiernym. Ma głosić słowo Boże – zawsze i bez względu na okoliczności! Ma korygować błędne postawy i podnosić na duchu, zachęcając do dobra. I do wytrwania w wierze, w której był wychowany od dziecka, znając – jak pisze Paweł – Pismo Święte wręcz od lat niemowlęcych.

My też znamy treść naszej wiary od dziecka, bo od dziecka jesteśmy w niej wychowani. I warto dzisiaj pomyśleć – zapytać o to – czy ta nasza wiara nie gaśnie? Czy naprawdę coraz bardziej znamy Pismo Święte – czy może tylko na tym poziomie, na jakim znaliśmy je na katechezie, w szkole, kiedy przygotowywaliśmy się do Pierwszej Komunii Świętej, albo do Bierzmowania?

Jeżeli je znamy, to wiemy – bo tego nas ono uczy i tego uczy nas nasza wiara, i to od lat niemowlęcych – że Pan oczekuje od nas wzniesionych rąk! Tak, wzniesionych rąk do Nieba! I to naszych rąk – każdej i każdego z nas! Ręce każdej i każdego z nas są Bogu potrzebne. Potrzebne jest wzniesione do Nieba każde serce!

Abyśmy tak, jak uboga wdowa dobijali się do bram Nieba we wszystkich naszych, osobistych potrzebach. Ale także: abyśmy tak, jak Mojżesz, wznosił ręce, błagając o zwycięstwo Jozuego i ratunek dla swego ludu – tak i my wznosili ręce do Nieba, by modlić się za innych, w tak zwanej modlitwie wstawienniczej. Abyśmy – rozpoczynając modlitwę – pamiętali nie tylko o sobie, ale i o innych. Byśmy się modlili za siebie nawzajem.

Nasz Pan oczekuje naszych wzniesionych do Nieba rąk – wzniesionych do Nieba serc! Niech więc wznoszą się nasze modlitwy – i nigdy nie ustają!

Dodaj komentarz

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.