Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym – z okazji wspomnienia Patronki śpiewu i muzyki w Kościele – otaczamy modlitwą Wszystkich, którzy pełnią posługę śpiewu i akompaniamentu w liturgii. Niech Pan obdarza ich natchnieniem i siłą do pracy, aby mogli nam jak najpiękniej i jak najdłużej posługiwać. Ale też – aby ta posługa im samym przynosiła jak najwięcej radości i zbliżała ich do Boga! Aby Im samym pomagała osiągać świętość – aby była Ich modlitwą.
A ja dzisiaj pozdrawiam z Lublina, gdzie ponownie przez cały dzień zamierzam popracować i pomodlić się, a o 18:00 – Msza Święta w „mojej” Parafii Świętego Jana Kantego.
Teraz już zapraszam do pochylenia się nad Bożym słowem dzisiejszego dnia. Oto słówko Księdza Marka na dziś:
https://www.youtube.com/c/CatholicSurgut
Zatem, jakie odkrywam to jedno, konkretne przesłanie, tak wyraźnie skierowane do mnie osobiście?… Duchu Święty, działaj!
Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
Gaudium et spes! Ks. Jacek
Sobota 33 Tygodnia zwykłego, rok I,
Wspomnienie Św. Cecylii, Dziewicy i Męczennicy,
22 listopada 2025.,
do czytań: 1 Mch 6,1–13; Łk 20,27–40
CZYTANIE Z PIERWSZEJ KSIĘGI MACHABEJSKIEJ:
W czasie swojej wyprawy po górnej krainie król Antioch dowiedział się, że w Persji jest Elimais, miasto sławne z bogactwa, ze srebra i złota, że jest tam nadzwyczaj bogata świątynia, a w niej złote hełmy, pancerze i zbroja, którą pozostawił tam król macedoński Aleksander, syn Filipa, który panował najpierw nad Grekami. Udał się więc tam, usiłował zdobyć miasto i obrabować je, to mu się jednak nie powiodło, gdyż mieszkańcy miasta poznali jego zamiary. Stanęli do walki przeciwko niemu, a on musiał się wycofać. Z wielkim smutkiem powrócił stamtąd i udał się do Babilonu.
Do Persji przybył do niego jakiś posłaniec z wiadomością, że pobite są te wojska, które były wysłane do ziemi judzkiej; przede wszystkim wyruszył Lizjasz na czele ogromnego wojska i został przez nich pobity; oni zaś stali się naprawdę mocni dzięki broni, wojsku, a także dzięki wielkim łupom, które zabrali pobitemu wojsku; zburzyli ohydę, którą wybudował na ołtarzu w Jerozolimie, świątynię wokoło otoczyli wysokimi murami jak poprzednio, a także jego miasto Bet–Sur.
Gdy król usłyszał o tych wypadkach, zdumiał się i przeraził się do tego stopnia, że padł na łoże i ze smutku się rozchorował, bo nie tak się stało, jak sobie życzył.
Przez wiele dni tam przebywał, gdyż przyszedł na niego ciężki smutek i nawet przypuszczał, że umrze. Przywołał więc wszystkich swoich przyjaciół i powiedział do nich: „Sen odszedł od moich oczu, a troska gniecie me serce; powiedziałem więc w swoim sercu: «Doszedłem do tak wielkiej udręki i niepewności, w jakiej obecnie się znajduję, a przecież w używaniu swej władzy byłem łaskawy i miłosierny. Teraz jednak przypominam sobie całe zło, którego dopuściłem się w Jerozolimie. Zabrałem bowiem wszystkie srebrne i złote naczynia, które tam się znajdowały, i bez przyczyny wydałem rozkaz, aby wytępić wszystkich mieszkańców ziemi. Wiem, że dlatego właśnie spotkało mnie to nieszczęście, i oto od wielkiego smutku ginę na obcej ziemi»”.
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:
Podeszło do Jezusa kilku saduceuszów, którzy twierdzą, że nie ma zmartwychwstania, i zagadnęli Go w ten sposób: „Nauczycielu, Mojżesz tak nam przepisał: «Jeśli umrze czyjś brat, który miał żonę, a był bezdzietny, niech jego brat weźmie wdowę i niech wzbudzi potomstwo swemu bratu». Otóż było siedmiu braci. Pierwszy wziął żonę i umarł bezdzietnie. Wziął ją drugi, a potem trzeci, i tak wszyscy pomarli, nie zostawiwszy dzieci. W końcu umarła ta kobieta. Przy zmartwychwstaniu więc którego z nich będzie żoną? Wszyscy siedmiu bowiem mieli ją za żonę”.
Jezus im odpowiedział: „Dzieci tego świata żenią się i za mąż wychodzą. Lecz ci, którzy uznani są za godnych udziału w świecie przyszłym i w powstaniu z martwych, ani się żenić nie będą, ani za mąż wychodzić. Już bowiem umrzeć nie mogą, gdyż są równi aniołom i są dziećmi Bożymi, będąc uczestnikami zmartwychwstania.
A że umarli zmartwychwstają, to i Mojżesz zaznaczył tam, gdzie jest mowa o krzaku, gdy Pana nazywa «Bogiem Abrahama, Bogiem Izaaka i Bogiem Jakuba». Bóg nie jest Bogiem umarłych, lecz żywych; wszyscy bowiem dla Niego żyją”.
Na to rzekli niektórzy z uczonych w Piśmie: „Nauczycielu, dobrze powiedziałeś”, bo o nic nie śmieli Go już pytać.
Doprawdy, trudno orzec, na jakiej podstawie król Antioch – w poczuciu zbliżającej się śmierci, a więc w chwili, w której się raczej robi rozrachunek ze swoim życiem i raczej nie ucieka się od prawdy – wypowiedział te słowa: Doszedłem do tak wielkiej udręki i niepewności, w jakiej obecnie się znajduję, a przecież w używaniu swej władzy byłem łaskawy i miłosierny ?
Przecież już w następnym zdaniu – on sam, bo przecież nikt inny – dopowiedział: Teraz jednak przypominam sobie całe zło, którego dopuściłem się w Jerozolimie. Zabrałem bowiem wszystkie srebrne i złote naczynia, które tam się znajdowały, i bez przyczyny wydałem rozkaz, aby wytępić wszystkich mieszkańców ziemi. Wiem, że dlatego właśnie spotkało mnie to nieszczęście, i oto od wielkiego smutku ginę na obcej ziemi. To na czym niby miałoby polegać to jego miłosierdzie i jego łaskawość?
A zauważmy, że do tej refleksji zmusiły go takie, a nie inne okoliczności – w tym przypadku konkretnie: fakt, że i w sprawach wojennych, i w sprawach państwowych, wszystko ułożyło się inaczej, niż planował. Jego misternie tkane plany i zamiary – szczególnie te, dotyczące działań wojennych – legły w gruzach, a on sam osiągnął potężne i dojmujące poczucie klęski. Także tej osobistej klęski – o czym świadczą przywołane tu jego słowa.
Można chyba zaryzykować stwierdzenie, że Pan sprowadził go do tak zwanego parteru – oczywiście, zakładając rzecz jasną i pewną, iż Bóg nikogo nigdy celowo i z rozmysłem nie dołuje, nie poniża, nie sprowadza do żadnego parteru, bo wystarczy, że pozwoli mu jedynie odczuć na sobie skutki własnego działania… To naprawdę wystarczy.
I oto dzisiaj król, który tylu ludzi doprowadził do smutku, a wręcz rozpaczy – teraz w rozpaczliwym smutku umiera. I jasno widzi całą nieprawość swego postępowania – i nic tu nie pomaga zaklinanie rzeczywistości, że taki to on był łaskawy. Niestety, nie był. I Pan dobrze to wiedział, i ludzie to dobrze wiedzieli, a my dzisiaj przekonujemy się, że i sam Antioch także to wiedział. A precyzyjnie rzecz ujmując: właśnie się o tym dowiedział. Dotarło to do niego. Co on z tym zrobił?
Nie wiemy, co dokładnie kryło się w jego sercu, jakie osobiste refleksje wywołało. Skądinąd wiadomo nam, bo tego uczy nas Kościół na katechezie i w kapłańskich homiliach, że szczery żal za grzechy – ale naprawdę szczery, płynący prosto z serca – podjęty nawet w ostatniej chwili życia, przy ostatnim tchnieniu, jest w stanie uratować wieczność!
Tak, Bóg czeka do ostatniej chwili i do tejże ostatniej chwili człowiek może naprawdę zwrócić się do Boga. Owszem, z pewnością czeka go ciężki czyściec, ale Pan nigdy nie odbiera nikomu szansy nawrócenia. I żeby to powtórzyć z całą mocą: do ostatniej chwili życia, do ostatniego tchnienia, do ostatniej myśli, jaką ludzki umysł „wypowie” – ostatnim drgnieniem świadomości.
Czy jednak słowa, które wypowiedział Antioch, oznaczają jego szczery żal i chęć zwrócenia się do Boga? Nie wiemy. Po tym, co słyszymy, można mieć wątpliwości, ale przecież nie znamy treści jego myśli…
Natomiast całe to rozważanie, które tu sobie prowadzimy, ma nas jak najszerzej otworzyć na prawdę o zmartwychwstaniu umarłych, która aż nadto jasno wybrzmiewa w dzisiejszej Ewangelii. Prawda ta w Starym Testamencie odkrywana była stopniowo, pojawiała się w różnych wypowiedziach i w różnych kontekstach, ale nie była jeszcze stawiana tak wprost, jak to dzisiaj uczynił Jezus. Tu już nie może być żadnych wątpliwości! Natomiast – powiedzmy to sobie bardzo jasno – przyjęcie tej prawdy wymagało totalnej zmiany myślenia człowieka!
Widzimy to dzisiaj na przykładzie podstępnych saduceuszów, którzy próbowali zarzucić Jezusowi jeżeli nie fałsz, to przynajmniej nieścisłość w nauczaniu. Dlatego wymyślili historię o kobiecie, która przeżyła śmieć kolejnych siedmiu swoich mężów, a na koniec sama umarła – i teraz: którego będzie żoną po tej drugiej stronie życia?
Oczywiście, że cała ta intryga grubymi nićmi była szyta, dlatego Jezus nie rozpatrywał szczegółowo poruszonej kwestii, tylko bardzo ogólnie stwierdził: Dzieci tego świata żenią się i za mąż wychodzą. Lecz ci, którzy uznani są za godnych udziału w świecie przyszłym i w powstaniu z martwych, ani się żenić nie będą, ani za mąż wychodzić. Już bowiem umrzeć nie mogą, gdyż są równi aniołom i są dziećmi Bożymi, będąc uczestnikami zmartwychwstania.
Właśnie! Tu wcale nie o to chodzi, którego żoną tam będzie, bo tam wszystko będzie wyglądało zupełnie inaczej, aniżeli tu, na ziemi! To będzie zupełnie inna rzeczywistość – taka, której nie da się mierzyć ludzkimi kategoriami. Natomiast to wszystko, co tu, na ziemi, dzieje się w naszym życiu, ma nas doprowadzić do tej drugiej, o wiele ważniejszej rzeczywistości. Ważniejszej, bo wiecznej.
Dlatego warto nawet doświadczyć trudności na tym świecie i może nawet doznać jakiejś porażki, jeżeli za tę cenę mamy się okazać zwycięzcami tam, w wieczności. Z tego właśnie założenia wychodzili wszyscy Męczennicy, którzy na przestrzeni wieków nie wahali się przegrywać, oddając swoje życie, aby być zwycięzcami na wieczność.
Ale owo „przegrywanie”, owa „klęska” może mieć też taki charakter, jak ten, o którym słyszymy dziś w pierwszym czytaniu: iż człowiek uświadomi sobie, że naprawdę całe życie – lub jego większość – po prostu zmarnował, źle przeżył, a przy tym jeszcze wielu ludzi skrzywdził. I teraz – jeśli taka klęska doprowadzi człowieka do tego, że choćby w ostatniej chwili życia, ale jednak zwróci się do Boga szczerym porywem serca i aktem żalu, wtedy możemy mówić o wielkim szczęściu. Bo nawet taka przegrana okaże się ostatecznie wielkim zwycięstwem – na wieczność! Nawet taka, że człowiek całe swoje dotychczasowe życie uznał za totalnie zmarnowane, bezcelowe i bezsensowne, ale wreszcie przejrzał, zobaczył Boga i Jemu to swoje zbabrane, pokiereszowane i całkowicie przegrane życie postanowił oddać – to jest to jego wielkim zwycięstwem.
Dlatego nie bójmy się przegrywać – tak po ludzku rzecz ujmując. Bo taka przegrana – ale pod Bożą kontrolą i na Bożych zasadach – to w rzeczywistości wielka wygrana. Na wieczność!
Dobrze o tym wiedziała, dlatego nie bała się swego życia tu, na ziemi, przegrać, a wręcz stracić, aby je na wieczność wygrać – Patronka dnia dzisiejszego, Święta Cecylia, Dziewica i Męczennica – jedna z najsłynniejszych Męczennic Kościoła Rzymskiego.
Niestety, o tej Świętej – tak bardzo popularnej i czczonej w Kościele – posiadamy bardzo mało informacji historycznych. Nie wiemy nawet, kiedy żyła i kiedy poniosła śmierć męczeńską. W pierwszych wiekach nie przywiązywano wagi ani do chronologii, ani do ścisłych danych biograficznych. Dlatego dziś trudno nam odróżnić w opisie jej męczeństwa fakty historyczne od legendy.
Zasadniczym dokumentem, którym dysponujemy, jest pochodzący z V wieku opis jej męczeńskiej śmierci. Według niego, Cecylia była wysoko urodzoną Rzymianką. Przyszła na świat na początku III wieku. Była ponoć olśniewająco piękna. I – jak podaje tradycja – z miłości do Chrystusa złożyła ślub czystości, chociaż rodzice obiecali już jej rękę również wysoko urodzonemu poganinowi, Walerianowi. W przeddzień ślubu Cecylia opowiedziała mu o swym postanowieniu i o wierze chrześcijańskiej.
Ten, gdy się o tym dowiedział, po kilku szczerych rozmowach dotyczących motywów decyzji swej narzeczonej, sam dał się przekonać do wiary. Wówczas Cecylia zaprowadziła go w tajemnicy do Papieża, Świętego Urbana I. Ten, pouczywszy Waleriana o prawdach wiary, udzielił mu Chrztu. Z kolei, Walerian przyprowadził do Papieża swego brata, Tyburcjusza. On również przyjął Chrzest.
Wkrótce potem wybuchło prześladowanie. Skazano na śmierć Waleriana i Tyburcjusza. Kiedy namiestnik i jednocześnie sędzia, Almachiusz, dowiedział się, że Cecylia jest chrześcijanką i że zarówno własny majątek, jak i majątek Waleriana rozdała ubogim, kazał ją aresztować. Żołnierze, oczarowani jej pięknością, błagali ją, by nie narażała swego młodego życia. Cecylia odpowiedziała jednak: „Nie lękajcie się spełnić nakazu, bowiem moją młodość doczesną zamienicie na wieczną młodość u mego Oblubieńca, Chrystusa”.
Pod wpływem jej odpowiedzi miało nawrócić się kilkuset żołnierzy, których przyprowadziła do Papieża Urbana, by udzielił im Chrztu. Sędzia także – urzeczony jej urodą – błagał ją, by miała wzgląd na swoją młodość. Gdy Cecylia nie ustępowała, próbował zmusić ją do wyparcia się wiary stosując męki. Gdy jednak i to nic nie dawało, rozgniewany namiestnik kazał ją ściąć mieczem. Kat wszakże na widok tak pięknej i młodej osoby nie miał odwagi jej zabić.
Kiedy się to jednak dokonało, chrześcijanie zebrali jej krew jako najcenniejszą relikwię. Ciało Świętej, w nienaruszonym stanie, w pozycji leżącej, lekko pochylone ku ziemi, odkryto dopiero w 824 roku w katakumbach Świętego Kaliksta, a następnie – na polecenie Świętego Papieża Paschalisa I – złożono w bazylice jej poświęconej na Zatybrzu. Bazylika ta stoi na miejscu, w którym Cecylia zamieszkała niegdyś ze swym mężem. Wybudowano ją w IV wieku.
Cecylia jest Patronką chórzystów, muzyków, organistów i zespołów wokalno – muzycznych. A wiąże się to z legendą, według której miała ona grać na organach. Wydaje się to raczej mało prawdopodobne, gdyż organy były wówczas wielką rzadkością i miewali je tylko najbogatsi, na przykład – cesarz Neron. Nie wykluczone jednak, że nasza Patronka lubowała się w grze na jakimś innym instrumencie, jak choćby – na bardzo wówczas popularnej harfie.
Wpatrując się w przykład jej odważnej postawy, oraz słuchając Bożego słowa dzisiejszej liturgii, raz jeszcze pomyślmy, jak to jest z tą naszą odwagą przegrywania – żeby móc zwyciężyć na wieczność?
