Szczęść Boże! Bardzo się cieszę z życzliwego przyjęcia słówka mojego Brata, Księdza Marka, jak i z tego, że On sam włączył się w dyskusję. Mam nadzieję – podobnie, jak i Robert – że tak już będzie częściej. Zresztą – mam tu coś w tym względzie obiecane… Jest to naprawdę wspaniała sprawa, że wspólnie tworzymy dobro, dla którego nie są żadną przeszkodą nawet tysiące kilometrów, jakie nas dzielą. Dzięki zdobyczom techniki możemy jednoczyć się dla budowania Królestwa Bożego. Oczywiście, to brzmi bardzo patetycznie, ale tak to w rzeczywistości wygląda. Raz jeszcze wszystkim dziękuję – i tak trzymać!
Gaudium et spes! Ks. Jacek
Sobota 24 tygodnia zwykłego, rok I,
do czytań: 1 Tm 6,13–16; Łk 8,4–15
Dobrze znamy przypowieść o siewcy! Tyle razy już ją słyszeliśmy – tak samą przypowieść, jak i jej wyjaśnienie, podane przez Jezusa. I zapewne także już rozróżniamy poszczególne rodzaje gleby, wiedząc, co który symbolizuje: jaką postawę człowieka, jaki stopień jego otwarcia się i gotowości na przyjęcie Słowa Bożego.
I możemy zastanawiać się, czy to nie my jesteśmy tymi, którzy przyjmują Słowo Boże, ale tylko na zasadzie chwilowego, „słomianego” zapału; czy też nie jesteśmy tymi, którzy przyjmują Słowo Boże, ale nie potrafią „utrzymać” Go w obliczu różnych trudnych doświadczeń życiowych i porzucają je, aby radzić sobie w życiu na własną rękę; czy może wreszcie jesteśmy tymi, którzy – owszem – przyjmują Słowo Boże z radością, ale okazuje się ono jedną z tysiąca propozycji dzisiejszego rozkrzyczanego i skomercjalizowanego świata – i w tym gąszczu ginie. Kochani, czy nie odnajdujemy siebie w którejś z tych grup?
Zapewne wiele razy już nad tym zastanawialiśmy się, bo nieraz słyszeliśmy o tym na kazaniach… I zapewne najtrudniej było nam zaliczyć się do tej ostatniej grupy – a więc do grona tych, którzy Słowo Boże przyjmują i życiem wydają jego owoce. A w takim ujęciu całej sprawy trzeba przyznać, że jest to spojrzenie dość pesymistyczne, jeżeli bowiem do ostatniej grupy zalicza się tak mało osób, to nie rokuje to dobrze na przyszłość i każe postawić pytanie o sens głoszenia Słowa Bożego w sytuacji, w której tak wiele osób po prostu nie jest w stanie go przyjąć i według niego żyć…
Jednak – na szczęście! – doświadczenie życiowe podpowiada nam, że wcale nie musi być aż tak źle i tak czarno. Oto bowiem właśnie doświadczenie życiowe pokazuje, że żadna postawa ludzi żyjących na tym świecie – nie jest postawą ostateczną i niezmienną! Nawet w gronie Apostołów, a więc tych, którzy byli najbliżej Jezusa i w sercach których – jak się możemy domyślać – słowo Mistrza brzmiało najdonośniej, było bowiem nawet oddzielnie niejednokrotnie tłumaczone: nawet w tym Gronie nie zabrakło zdrajcy, czy też takiego, który będąc pierwszym spośród innych, zaparł się publicznie Jezusa, chociaż zapewniał, że życie za Niego odda! Owszem, oddał, ale nie od razu. W decydującym momencie – zaparł się… Zatem, jego obietnice i jego deklarowana tak głośno gotowość, i jego pozorna odwaga – okazały się czymś zupełnie nietrwałym w obliczu zagrożenia. Ale też stan owego zaparcia nie trwał długo, Piotr bowiem zwrócił się ponownie do Jezusa.
Tak zatem, życie i postawy człowieka podlegają ciągłym zmianom, ciągle ewoluują – w tę, lub inną stronę – dlatego nigdy tu na ziemi o nikim nie możemy powiedzieć, że jest człowiekiem wyłącznie dobrym i bez skazy, ale też o nikim nie możemy powiedzieć, że jest człowiekiem do cna złym i przegranym.
I w tym kontekście, Kochani, widząc dzisiejszą Ewangelię, możemy stwierdzić, że te poszczególne postawy, wskazane przez Jezusa, to nie tyle jakiś ostateczny poziom, który się osiągnęło, ale to etapy formacji! A to oznacza w praktyce, że nawet jeżeli odnajdujemy siebie w którejś z tych wcześniejszych grup, nie w tej ostatniej, to nie znaczy bynajmniej, że nie możemy dojrzeć do tego, aby się w tej ostatniej znaleźć. Nawet bowiem, jeżeli teraz różne życiowe sytuacje czy osobiste zmartwienia, czy wspomniany już szum i hałas świata powodują, że Boże Słowo nie może się zakorzenić na trwałe w naszych sercach, to nie znaczy, że nauczeni tymi doświadczeniami nie zaczniemy wreszcie tegoż Słowa uważnie słuchać.
Powinniśmy właśnie do tego dążyć, aby wciąż doskonalić się w sztuce słuchania i przyjmowania Bożego Słowa. Na to jednak trzeba czasu, nieco cierpliwości, sporo wytrwałości do zaczynania ciągle od nowa…
A tak w ogóle – to trzeba mieć kontakt z tym Słowem! Naprawdę, nie da się wejść w żaden bliski kontakt, jeżeli się Słowa Bożego nie czyta, jeżeli się go nie słucha… To jest absolutnie pierwszy i konieczny etap wtajemniczania się w Boże Słowo: kontakt z tym Słowem! Kochani, dobrze wiemy, że w naszej polskiej rzeczywistości, w naszym polskim katolicyzmie nie jest z tym najlepiej – mówiąc tak najoględniej. Oczywiście, nie wolno uogólniać, bo dobrze wiemy, że są tacy, którzy regularnie czytają, którzy uważnie słuchają Bożego Słowa i naprawdę starają się według niego układać swoją codzienność. Ale chyba jednak większość z nas ten pierwszy etap ciągle ma jeszcze przed sobą.
A przecież, jeżeli się ziarna nie wsiewa w ziemię, to jakim cudem ma wyrosnąć?! Aż takich cudów nie oczekujmy od Jezusa! Cudem – samym w sobie – jest Jego Słowo i ukryta w nim wewnętrzna moc! Ale trzeba je czytać, trzeba się nad nim chociaż przez chwilę zastanowić, trzeba starać się według niego żyć… Jeżeli bowiem nie posiejemy ziarna, to ono – jako rzekliśmy – nie wyrośnie… A chwasty wyrosną na pewno, bo o to już szatan zadba! I jeżeli czyjeś serce jest takim polem pełnym chwastu, to nie dziwmy się, że potem życie jest takie, jakie jest!
Dlatego trzeba nam się wsłuchać i odnieść do siebie zachętę, jaką dzisiaj Paweł kieruje do Tymoteusza, abyśmy zachowali przykazanie nieskalane, bez zarzutu aż do objawienia się naszego Pana, Jezusa Chrystusa. Mówić krótko i jasno, Kochani: bierzemy się do pracy! Najlepiej od dzisiaj! Szukamy w domu Pisma Świętego, starannie odkurzamy je jakąś czystą ściereczką, otwieramy – rozklejając strony jeszcze od nowości sklejone, bo nie otwierane – i czytamy! Ale także – słuchamy uważnie w liturgii. I uczymy się – cierpliwie i wytrwale – coraz bardziej, coraz skuteczniej, coraz wytrwalej tym Słowem żyć, to Słowo czynić programem i drogowskazem na drogach codzienności.
I w Słowie tym szukać odpowiedzi na wszystkie pytania, jakie się w sercu rodzą, na wszystkie wątpliwości, wszystkie dylematy… Moi Drodzy, tam naprawdę są odpowiedzi na wszystkie nasze pytania i wątpliwości, ale trzeba czytać i trzeba tworzyć atmosferę ciszy, atmosferę skupienia, trzeba użyźniać glebę swego serca przez systematyczną Spowiedź i częstą Komunię Świętą, a wtedy przekonamy się, jak niezwykłe rzeczy będą się działy w naszym życiu, kiedy ziarno zacznie przynosić plon – kiedy Słowo zacznie dochodzić do głosu i zacznie nas uświęcać. Naprawdę, niezwykłe i nadzwyczajne będą to rzeczy, ale trzeba zaufać mocy Siewcy i pozwolić Mu dokonać siewu na żyznej glebie naszego serca.
W tym kontekście zastanówmy się:
· Gdzie w moim domu znajduje się Pismo Święte?
· Kiedy ostatnio zajrzałem do niego i czytałem – sam dla siebie, z potrzeby serca?
· Jak często biorę je pod uwagę przy podejmowaniu codziennych decyzji?
W końcu ziarno w żyznej ziemi oznacza tych, którzy wysłuchawszy Słowa sercem szlachetnym i dobrym, zatrzymują je i wydają owoc przez swą wytrwałość.
W tym temacie polecam fragment książki Romana Brandstetera Lament nieczytanej Biblii.
http://biblia.wiara.pl/doc/909543
Pozdrawiam z Syberii
ks. Marek
Również polecam tę lekturę. Przy okazji warto odswieżyć sobie "Jezusa z Nazaretu" tegoż autora :). Mam pytanie do ks. Jacka :): napisał Ksiądz, że : "w naszej polskiej rzeczywistości, w naszym polskim katolicyzmie nie jest z tym najlepiej", czy ma Ksiądz na myli jakis "inny" katolicyzm, w którym jest z tym lepiej?
Pozdrawiam
Robert
Kapitalne pytanie Roberta! Tyleż trafne i mocne, co trudne! W przybliżeniu chodziło mi o to, że w naszym kraju jest tak właśnie, bo to widać, natomiast nie wiem, jak jest w "innych katolicyzmach"! Wspomniałem o naszym katolicyzmie bez porównywania do innych. A swoją drogą, warto może podjąć próbę takiego porównania…
Markowi dziękuję za propozycję lektury. Ks. Jacek