Szczęść Boże! Bardzo dziękuję za wczorajsze piękne głosy, będące tylko potwierdzeniem tego, co sam napisałem w słowie wstępnym: wielkiej życzliwości i serdeczności, jaka łączy ludzi podobnie myślących i podobnie patrzących na świat i Boga! Uff, ale patetycznie! Ale tak właśnie jest, bo myślę, że to nie jakieś ludzkie przymioty i zalety powodują tę duchową bliskość, ale wspólne przeżywanie wiary, pojmowanej w sposób głęboki i szczery – a nie „festyniarski”! Raz jeszcze dziękuję!
A dzisiaj – niech przyświeca nam przykład Świętego Wincentego a Paulo!
Gaudium et spes! Ks. Jacek
Wspomnienie Św. Wincentego à Paulo,
do czytań: Za 8,20–23; Łk 9,51–56
Patron dnia dzisiejszego, Wincenty, urodził się we Francji, w biednej, wiejskiej rodzinie, w dniu 24 kwietnia 1581 roku, jako trzecie z sześciorga dzieci. Jego dzieciństwo było pogodne, choć od najmłodszych lat musiał pomagać w ciężkiej pracy w gospodarstwie i wychowywaniu młodszego rodzeństwa. Rodzice marzyli o tym, by ich syn w przyszłości miał łatwiejsze życie. Gdy zatem skończył czternaście lat, wysłany został do szkoły franciszkanów.
Na opłacenie szkoły Wincenty zarabiał dawaniem korepetycji kolegom zamożnym, a mniej uzdolnionym – lub leniwym! Po ukończeniu szkoły – zachęcony przez rodzinę – podjął studia teologiczne w Tuluzie. W wieku zaledwie dziewiętnastu lat został kapłanem. Jednak kapłaństwo pojmował on jedynie jako szansę na zrobienie kariery. Chciał w ten sposób pomóc swojej rodzinie. Po studiach w Tuluzie, kontynuował jeszcze naukę na uniwersytecie w Rzymie i w Paryżu, zdobywając – w roku 1623 – licencjat z prawa kanonicznego.
Kiedy udał się Morzem Śródziemnym z Marsylii do Narbonne, został wraz z całą załogą i pasażerami napadnięty przez tureckich piratów i przewieziony do Tunisu jako niewolnik. W ciągu dwóch lat niewoli miał kolejno czterech panów. Ostatniego z nich młody kapłan zdołał nawrócić! Obaj szczęśliwie uciekli do Rzymu, gdzie Wincenty przez rok nawiedzał miejsca święte i dalej się kształcił.
Po tym czasie, Papież Paweł V wysłał go do Francji z misją specjalną na dwór Henryka IV. Tam nasz Patron pozyskał sobie zaufanie królowej Katarzyny, która obrała go sobie za kapelana, mianowała swoim jałmużnikiem i powierzyła mu opiekę nad Szpitalem Miłosierdzia. Wtedy to właśnie Wincenty przeżył ogromny kryzys religijny. Był bowiem skoncentrowany wyłącznie na tym, co może osiągnąć jedynie własnymi siłami. Zmianę w jego sposobie myślenia przyniósł – między innymi – fakt zapoznania tak wyjątkowych ludzi, jak Święty Franciszek Salezy i Święta Franciszka de Chantal. Trafił również do galerników, którym głosił Chrystusa.
Zaczął wówczas dostrzegać ludzką nędzę – materialną i moralną. Prawdopodobnie także duże znaczenie dla życia Wincentego miało zdarzenie, jakie dokonało się 25 stycznia 1617 roku w Folleville. Wincenty głosił wówczas rekolekcje. Wezwano go do chorego, cieszącego się opinią porządnego i szanowanego człowieka. Na łożu śmierci wyznał mu on jednak, że jego życie całkowicie rozminęło się z prawdą, że ciągle udawał kogoś innego niż był w rzeczywistości. A w liturgii tego dnia przypadało przecież święto Nawrócenia Świętego Pawła.
Dla Wincentego był to wstrząs. Zrozumiał, że Bóg pozwala mu dotknąć się w ubogich, w nich potwierdza swoją obecność. Odtąd zaczął nasz Patron gorliwie służyć właśnie ubogim i pokrzywdzonym. Złożył nawet Bogu ślub poświęcenia się ubogim. Głosił im Chrystusa i prawdę odnalezioną w Ewangelii. Zgromadził wokół siebie kilku kapłanów, którzy – tak jak on – w sposób bardzo prosty i dostępny głosili ubogim Słowo Boże. W ten sposób w 1625 roku powstało Zgromadzenie Księży Misjonarzy, czyli lazarystów.
Ponadto, w sposób szczególny dbał Wincenty o przygotowanie młodych mężczyzn do kapłaństwa: organizował specjalne rekolekcje przed święceniami, powoływał do życia seminaria duchowne. Założył również stowarzyszenie Pań Miłosierdzia, które w sposób systematyczny i instytucjonalny zajęły się biednymi, porzuconymi dziećmi, żebrakami, kalekami. Z kolei, spotkanie ze Świętą Ludwiką zaowocowało powstaniem – w roku 1633 – Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia, zwanych szarytkami.
Do końca życia Wincenty niósł pomoc rzeszom głodujących, dotkniętym nieszczęściami i zniszczeniami wojennymi. Przez wiele lat był członkiem Rady Królewskiej, której podlegały wszystkie sprawy Kościoła. Zajmując tak wysokie stanowisko, pozostał jednak cichy i skromny. Zmarł w 1660 roku, w wieku siedemdziesięciu dziewięciu lat.
Jego misjonarze pracowali wtedy już w większości krajów europejskich, dotarli też do krajów misyjnych w Afryce północnej. W 1651 roku przybyli również do Polski. W roku 1737 Papież Klemens XII wyniósł naszego Patrona do chwały świętych, zaś w roku 1885, Papież Leon XIII uznał go za Patrona wszystkich dzieł miłosierdzia w Kościele. Jest także Wincenty Patronem organizacji charytatywnych, szpitali i więźniów.
O tym, jak wielkie bogactwo ducha prezentował sobą, z pewnością najlepiej powiedzą – poza wieloma wspaniałymi dokonaniami – także jego własne słowa. A w jednych ze swych listów Wincenty tak pisał: „Nie powinniśmy oceniać ubogich według ich odzienia lub wyglądu ani według przymiotów ducha, które wydają się posiadać, jako że najczęściej są ludźmi niewykształconymi i prostymi. Gdy jednak popatrzycie na nich w świetle wiary, wtedy ujrzycie, że zastępują oni Syna Bożego, który zechciał być ubogim.
W czasie swej męki nie miał prawie wyglądu człowieka. Poganom wydawał się szalonym, dla Żydów był kamieniem obrazy, mimo to wobec nich nazwał się głosicielem Ewangelii ubogim: Posłał Mnie, abym głosił Dobrą Nowinę ubogim. Także i my powinniśmy dzielić to samo uczucie i naśladować postępowanie Chrystusa: troszczyć się o ubogich, pocieszać ich i wspomagać.
Chrystus chciał się narodzić ubogim, wybrał ubogich na swoich uczniów, sam stał się sługą ubogich i tak dalece zechciał dzielić ich położenie, iż powiedział, że Jemu samemu świadczy się dobro lub zło, jeżeli świadczy się je ubogiemu. Bóg zatem, ponieważ miłuje ubogich, miłuje także tych, którzy ich miłują. Jeśli się bowiem miłuje jakiegoś człowieka, miłuje się także tych, którzy są mu przyjaźni lub pomocni. Toteż i my mamy ufność, że miłując ubogich, jesteśmy miłowani przez Boga.
Przeto odwiedzając ich, starajmy się rozumieć ubogich i potrzebujących i tak dalece z nimi współcierpieć, abyśmy czuli to samo, co Apostoł, gdy głosił: Stałem się wszystkim dla wszystkich. Pełni współczucia z powodu nieszczęść i utrapień bliźnich, prośmy Boga, aby obdarzył nas uczuciem miłosierdzia i delikatności, napełnił nim serca nasze, i tak napełnione zachował.
Posługa ubogim powinna być przedkładana ponad wszelką inną działalność i niezwłocznie spełniana! Jeśliby więc w czasie modlitwy należało podać lekarstwo albo udzielić innej pomocy potrzebującemu, idźcie z całym spokojem, ofiarując Bogu wykonywaną czynność, jak gdyby trwając na modlitwie. Nie potrzebujecie się niepokoić w duchu ani wyrzucać sobie grzechu z powodu opuszczenia modlitwy ze względu na spełnioną wobec potrzebującego posługę. Nie zaniedbuje się Boga, kiedy się Go opuszcza ze względu na Niego samego, to jest kiedy się opuszcza jedno dzieło Boga, aby wykonać inne.
Kiedy zatem opuszczacie modlitwę, aby okazać pomoc potrzebującemu, pamiętajcie, że służyliście samemu Bogu. Miłość bowiem jest ważniejsza niż wszystkie przepisy, owszem – właśnie do niej wszystkie one powinny zmierzać! Ponieważ miłość to wielka władczyni, dlatego wszystko, co rozkaże, należy czynić. Z odnowionym uczuciem serca oddajmy się służbie ubogim; szukajmy najbardziej opuszczonych: otrzymaliśmy ich bowiem jako naszych panów i władców!” Tyle z pism Świętego Wincentego à Paulo.
A my, słuchając Słowa Bożego, przeznaczonego w liturgii Kościoła na dzisiejszy dzień, jesteśmy świadkami zdecydowanej reakcji Jezusa na zgłoszoną przez Apostołów propozycję spalenia samarytańskiego miasteczka, które nie chciało przyjąć Jezusa i Jego uczniów. Jezus zabronił ukarania – w sposób natychmiastowy – niegościnnych Samarytan.
Trzeba bowiem w tym momencie – może trochę na ich usprawiedliwienie – dodać, że taka ich postawa wynikała z wielowiekowej wzajemnej niechęci Żydów i Samarytan. Myślący nieco „na skróty”, uczniowie chcieli odpłacić im „pięknym za nadobne”. Jednak Jezus wyraźnie pokazał, że tak nie można i że ktoś wreszcie musi przerwać ten łańcuch zła. Dlatego tak rozstrzygnął całą sprawę.
Jezus bowiem dąży nie do zniszczenia człowieka, ale do jego ocalenia. Dlatego tak często daje mu szansę: po raz drugi i trzeci, i kolejny… Jego postawa jest prostą kontynuacją tej linii, tego sposobu postępowania, jaki Bóg wiele razy pokazywał w Starym Przymierzu – czego dowód mamy w pierwszym czytaniu, w którym odnajdujemy zapowiedź powszechnego pragnienia spotkania Boga, poszukiwania Boga i zdobywania Jego przychylności.
Dzisiaj tę swoją otwartość na człowieka Bóg potwierdził przykładem postawy Świętego Wincentego, który w swym życiu doświadczył wielu trudności tam materialnych, jak też duchowych, przeszedł wiele życiowych zakrętów – i to już jako kapłan – aby ostatecznie otworzyć się całym sercem na ubogich i poświęcić im całe swoje życie i całą swoją aktywność.
Jego własne słowa o tym, że dobry uczynek wobec ubogich może zastąpić w konkretnej chwili nawet modlitwę, były – jak na tamte czasy – wręcz rewolucyjne! Chociaż zapewne i dzisiaj wielu reagowałoby na nie z niedowierzaniem.
Może zatem trzeba nam – w świetle tego świadectwa, jakie daje nam Wincenty – przemyśleć nasze odniesienie do drugiego człowieka, szczególnie tego, który w danym momencie potrzebuje z naszej strony nie tyle słów współczucia i pięknych, ale pustych zapewnień o życzliwości, ile – właśnie! – konkretnej pomocy!
W tym duchu zastanówmy się:
· Czy staram się zawsze dostrzegać i pomagać tym, którzy są ode mnie bardziej potrzebujący, czy zawsze uważam, że to ja jestem „najbiedniejszy z biednych”?
· Czy moja pomoc ma postać konkretnych i skutecznych działań, czy tylko słodkich słów?
· Czy nie zaniedbuję pomocy drugiemu pod pozorem spełniania pobożnych praktyk?
Chcemy iść z wami, albowiem zrozumieliśmy, że z wami jest Bóg!
http://www.pkwp.pl/news/2011/iran_wyrok_smierci_na_iranskim_pastorze_nadarkhanim_podtrzymany/
Często wspominam, gdzie się tylko da, że wbrew temu co sądzą rozwaleni w fotelu przed telewizorem "europejczycy pełną gębą", Chrześcijaństwo jest najbardziej dyskryminowaną religią na świecie. Tutaj paradoks polega na tym, że mordercy są przekonani, iż żyją według Prawa Bożego :/.
BTW. widzę, że ciągle jest problem z hiperłączem ?
Chrześcijaństwo rzeczywiście jest najbardziej zaciekle prześladowaną religią na świecie. I o tym świadczą fakty, bez względu na to, co powie jeden czy drugi "rozwalony w fotelu europejczyk"… Ale taki stan rzeczy – jak wiemy – już Jezus zapowiedział w swojej Ewangelii. Więc zachowajmy spokój i trzeźwe myślenie!
A co do hiperłącza, to Moderator mojego bloga coś mi w tej sprawie napisał, ale ja nic z tego – niestety! – nie zrozumiałem. Dlatego prosiłem go, żeby napisał na blogu. Spróbuję Go ponaglić! Serdecznie pozdrawiam! Ks. Jacek