To my mamy przemieniać świat, a nie świat nas!

T

Szczęść Boże! Moi Drodzy, dzisiaj w Katedrze Siedleckiej Ksiądz Prałat Doktor Piotr Sawczuk przyjmie święcenia biskupie, aby pełnić posługę Biskupa Pomocniczego tej Diecezji. Polecam Jego Osobę Waszym modlitwom, aby był On dobrym pasterzem i aby z całą pokorą, ale i entuzjazmem, ofiarował wszystkie swoje siły Bogu i Kościołowi.
     Właśnie w duchu dzisiejszego Bożego Słowa!
            Gaudium et spes!  Ks. Jacek

Sobota
w Oktawie Wielkanocy,
do
czytań: Dz 4,13–21; Mk 16,9–15
CZYTANIE
Z DZIEJÓW APOSTOLSKICH:
Przełożeni
i starsi, i uczeni, widząc odwagę Piotra i Jana, a dowiedziawszy
się, że są oni ludźmi nieuczonymi i prostymi, dziwili się.
Rozpoznawali w nich też towarzyszy Jezusa. A widząc nadto, że stoi
z nimi uzdrowiony człowiek, nie znajdowali odpowiedzi.
Kazali
więc im wyjść z sali Rady i naradzali się. Mówili jeden do
drugiego: „Co mamy zrobić z tymi ludźmi? Bo dokonali jawnego
znaku, oczywistego dla wszystkich mieszkańców Jerozolimy. Przecież
temu nie możemy zaprzeczyć. Aby jednak nie rozpowszechniało się
to wśród ludu, zabrońmy im surowo przemawiać do kogokolwiek w to
imię”.
Przywołali
ich potem i zakazali w ogóle przemawiać i nauczać w imię Jezusa.
Lecz Piotr i Jan odpowiedzieli: „Rozsądźcie, czy słuszne jest w
oczach Bożych bardziej słuchać was niż Boga? Bo my nie możemy
nie mówić tego, co widzieliśmy i co słyszeliśmy”. Oni zaś
ponowili groźby, a nie znajdując żadnej podstawy do wymierzenia im
kary, wypuścili ich ze względu na lud, bo wszyscy wielbili Boga z
powodu tego, co się stało.
SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MARKA:
Po
swym zmartwychwstaniu, wczesnym rankiem w pierwszy dzień tygodnia,
Jezus ukazał się najpierw Marii Magdalenie, z której wyrzucił
siedem złych duchów. Ona poszła i oznajmiła to tym, którzy byli
z Nim, pogrążonym w smutku i płaczącym. Oni jednak słysząc, że
żyje i że ona Go widziała, nie chcieli wierzyć.
Potem
ukazał się w innej postaci dwom z nich na drodze, gdy szli na wieś.
Oni powrócili i oznajmili pozostałym. Lecz im też nie uwierzyli.
W
końcu ukazał się samym Jedenastu, gdy siedzieli za stołem, i
wyrzucał im brak wiary i upór, że nie wierzyli tym, którzy
widzieli Go zmartwychwstałego. I rzekł do nich: „Idźcie na cały
świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu”.
Rozsądźcie,
czy słuszne jest w oczach Bożych bardziej słuchać was niż Boga?
Bo my nie możemy nie mówić tego, co widzieliśmy i co słyszeliśmy
!
Nie
możemy nie mówić… To jest postawa, która powinna
charakteryzować chrześcijanina! Chrześcijanin po prostu nie
może nie świadczyć! Nie może wiary zachować tylko dla siebie. Po
prostu – nie może!
To
byłoby czymś nielogicznym, sprzecznym wewnętrznie!
Bo
chrześcijaństwo z samej swej natury jest misyjne. Bardzo jasno
przecież Jezus powiedział o tym dzisiaj w Ewangelii. Kiedy pokazał
się po Zmartwychwstaniu Marii Magdalenie, a potem Uczniom idącym do
Emaus, a potem Jedenastu, wtedy powiedział do nich: Idźcie
na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu
!
Kochani,
my to musimy wyraźnie usłyszeć i odnieść konkretnie do siebie:
Idźcie na cały świat! Na cały
świat!

I
głoście!

To naprawdę
nie
jest
żadna przesada.
Nam się może wydawać, że to jakaś tylko wizja poetycka, taka
metafora, takie wyrażenie. Nie! Stwierdzenie jest jasne: Idźcie
na cały świat
!
Naturalnie,
ono w pierwszym rzędzie – przynajmniej wtedy, kiedy Jezus je
wypowiadał
– rzeczywiście oznaczało pójście
na cały
ówczesny
świat,
co zresztą się stało, kiedy Apostołowie udali się do różnych
zakątków ziemi, aby głosić Dobrą Nowinę, a z kolei ich następcy
zanieśli i zanoszą ją jeszcze dalej – i
tak aż do końca świata,
i
aż na krańce świata
!
W tym sensie możemy powiedzieć, że prośba i polecenie Jezusa
zostały spełnione. Ale to nie wszystko! Na tym nie koniec.
Bo
to polecenie odnosi
się także do nas.

I my również, podobnie jak Piotr i Jan, nie
możemy nie mówić, nie możemy nie świadczyć, nie możemy
milczeć, nie możemy tchórzliwie chować głowy w piasek!
My
też mamy iść na cały świat. A jak to zrobić, jak to osiągnąć?

Z
pewnością, zaczynając od
tego małego świata,

który jest wokół nas, w którym na co dzień żyjemy, a więc –
naszego środowiska
rodzinnego, szkolnego, zawodowego, także sąsiedzkiego,
gminnego,
parafialnego..
.
Jeżeli w tym naszym małym środowisku, w tym naszym małym świecie
będziemy promieniować radością i nadzieją, płynącą z
Chrystusowego Zmartwychwstania, to
ta radość i nadzieja bardzo szybko rozprzestrzeni się coraz
bardziej i bardziej,

tak że w krótkim czasie będzie docierała do coraz większej
liczby ludzi. A jeżeli wykorzystamy
do tego dobrego dzieła internet, czy inne środki komunikacji,

tak dzisiaj powszechnie dostępne, to przekonamy się, że faktycznie
cały świat – dosłownie – mamy w zasięgu ręki.
Wydaje
się jednak, że akurat to, jak tę wieść rozpowszechnić, jest w
tym momencie najmniejszym problemem. Bo
sposób na to zawsze się znajdzie.

O
wiele ważniejszą sprawą jest to,
abyśmy
chci
eli
dawać to świadectwo.
Jeżeli
bowiem w naszym
sercu nie będzie tego najgłębszego przekonania, że Jezus naprawdę
zmartwychwstał i że naprawdę mamy
o tym świadczyć,
to choćbyśmy
mieli
do dyspozycji nie wiadomo jakie środki przekazu i nie wiadomo jakie
możliwości – to
i tak na nic się to nie przyda.

A
jeżeli w naszym
sercu będzie to najgłębsze przekonanie, wyrażone dziś przez
Apostołów w słowach: Bo
my nie możemy nie mówić tego, co widzieliśmy i co słyszeliśmy
!
– jeżeli takie nastawienie i taki entuzjazm będzie w naszym
sercu, to i
sposoby na jego wyrażenie się znajdą, i siły, i środki, i
czas

I w ogóle wszystko! Pytanie jest tylko jedno: czy tak właśnie
przeżyliśmy
Święte Triduum Paschalne i czy tak przeżywamy
całą
tajemnicę Chrystusowego Zmartwychwstania?

Czy przeżywamy
ją tak, jak Apostołowie z pierwszego czytania, czyli z
wewnętrznym
przekonaniem
,
głęboko w sercu, a jednocześnie odważnie i z entuzjazmem,

czy tak, jak Apostołowie z Ewangelii, a więc trwożliwie,
ze strachem, z obawą, co powiedzą ludzie i jak zareaguje świat?

Kochani,
to właśnie my mamy temu światu zanieść radosną Nowinę! To
my mamy przemieniać ten świat, a nie świat nas!
To
my mamy ten świat dźwigać, a nie on nas ma dołować! Ja wiem, że
to brzmi bardzo górnolotnie, ale tak to wszystko właśnie wygląda
w świetle dzisiejszego Słowa Bożego: Idźcie
na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu
!
Tak,
Panie, idziemy! Bo
my nie możemy nie mówić tego, co widzieliśmy i co słyszeliśmy
!

23 komentarze

  • Kiedyś jak byłam na rekolekcjach, to mieliśmy takie zadanie związane z dawaniem świadectwa wiary. Byliśmy podzieleni w grupy, poszliśmy w miasto i próbowaliśmy rozmawiać z ludźmi o wierze, religii, chrześcijaństwie.

    Od nas zależało o czym będziemy konkretnie rozmawiać i czy będziemy rozmawiać z ludźmi w domach, czy grzecznie "zaczepiać" na ulicy. Większość ludzi nie miała czasu. Byli jednak i tacy, co zatrzymali się by porozmawiać.
    Grup było ok 20 po kilka osób ( dokładnie nie pamiętam – minęło kilka lat). Niestety, tylko kilku grupom udało się porozmawiać z ludźmi.

    Co było spowodowane porażką ?

    Brak czasu tych ludzi? Brak chęci do rozmowy z nami? Czy po prostu trafiliśmy na ludzi nie wierzących , albo wierzących – niepraktykujących… Może wina była po naszej stronie. Może źle zaczęliśmy rozmowę. Sama nie wiem.

    Dobrego dnia:)
    Pozdrawiam

    • GoSzia22, ja też uczestniczyłam w takiej wyprawie "na miasto" jak odnajdę spisane moje świadectwo to załączę je tutaj… myśmy zasiali ziarno, czy wzeszło to tylko Bóg wie…

    • 10 sierpnia minionego roku, będąc na rekolekcjach mieliśmy "dzień ewangelizacyjny" i naszym zadaniem było wyjść w dwie lub trzy osoby na miasto, skwerki, parki, do domów, mieszkań lub wyjechać do innych miejscowości ( bo było nas łącznie około 50 osób ) i poprowadzić rozmowę o Bogu ze spotkanymi osobami, której "efektem" miało być powierzenie się naszych rozmówców i całego ich życia, Jezusowi jako jedynemu Panu i Zbawicielowi. ( mieliśmy przygotowaną specjalną modlitwę zawierzenia)
      Podzielę się swoim doświadczenie z tychże rozmów.
      Wyruszyłyśmy z "siostrą" współlokatorką pokoju do przylegającego opodal DPS prowadzonego przez Caritas. Dobrze się składało, bo pensjonariusze z opiekunami byli na powietrzu. Podeszłyśmy do opiekunki, aby przedstawić się kim jesteśmy i przedstawić swój cel rozmowy i zapytać się czy możemy porozmawiać z podopiecznymi . Opiekunka zainteresowała się tematem ewangelizacji, ale sama nie wyraziła zgody na powierzenie swojego życia Jezusowi. Gdy zbliżyłyśmy się do ławeczki na której siedziały dwie panie one poderwały się natychmiast, nie czekając abyśmy się przedstawiły i mimo iż powiedziałyśmy skąd i po co przychodzimy nie były zainteresowane rozmową. Życząc dobrego dnia odeszły i podeszłyśmy do następnych dwóch starszych pań. Panie początkowo nieufne, pozwoliły nam powiedzieć kim jesteśmy, że nie jesteśmy "Świadkami J" ( o co wszyscy nas posądzali, bo tak niepopularne jest ewangelizowanie przez świeckich katolików)). W rozmowie wykorzystałam doświadczenie z kontaktów z moją mamą, opowiadając im o niej i pytając o ich samopoczucie i o ich przeżywanie wiary w Boga. Obie Panie; p. Maria i p. Franciszka oddały swoje życie Jezusowi, jako swojemu Zbawicielowi. Uściskałyśmy się serdecznie i obiecałyśmy sobie wzajemna modlitwę. Następnie poszłyśmy na "miasto" i spotkałyśmy na skwerku przy bloku opuszczoną, źle wyglądającą panią Zosię. Nie była chętna na rozmowę, powiedziała jednak ,że się modli, że ma ołtarzyk w pokoju, że była w Licheniu i Grąblinie i że jest biedna i w potrzebie, że ma brata chorego z amputowaną nogą i poprosiła, byśmy jej dały "parę groszy". Gdy ja chwyciłam się za portmonetkę, moja bardziej roztropna koleżanka, powiedziała , że pójdziemy jej kupić co jest jej najbardziej potrzebne. Po powrocie z zakupami spożywczymi, była bardziej rozmowna. Nawiązałam do jej wspomnień z Lichenia, powiedziałam że mieszkam niedaleko Sanktuarium i już rozmowa potoczyła się gładko. Pani Zosia też oddała swoje życie Jezusowi. Chwała Panu. Wieczorem dzieliliśmy się świadectwami z naszej "pierwszej ewangelizacji". Przeżycia różne, wzruszające do łez i dające do myślenia czym żyje dzisiejszy człowiek zarówno ten niewierzący i ten przeciętny tz. niedzielny katolik. Dla nas było to nowe doświadczenie, nowe wyzwanie aby przełamywać swój strach, obawę przed reakcją drugiego człowieka, ale również było to spotkanie Boga w drugim człowieku.
      Ps. Może kiedyś opiszę swoją pustynię, którą przeżyłam 8 sierpnia ubiegłego roku.

  • Bardzo dziękuję za te świadectwa. Ależ one dużo dają do myślenia! Rzeczywiście, jesteśmy bardzo przestraszonymi katolikami… To bardzo symptomatyczne, że tych odważnych, którzy chcieliby świadczyć o Chrystusie, wszyscy mylą ze świadkami Jehowy… Czy to nas jakoś nie oskarża?… To pewnie dlatego Papież Franciszek wzywa nas do wiary odważnej i przebojowej! To jakiś znak czasu… Ks. Jacek

    • Tak to prawda, nam katolikom potrzeba entuzjazmu wiary, radości z obecności Bożej w nas i pokonywania swoich lęków i obaw, jak odbierają to inni… jest to trudne doświadczenie zarówno dla młodych jak i starych ale z Bogiem wszystko pokonamy… 🙂

  • Myślę, że zamiast słowa: "pokonamy" lepiej powiedzieć: "będziemy pokonywać", bo mówimy o pewnym procesie i stałym pokonywaniu siebie i swoich oporów… Ks. Jacek

  • Witam
    W nawiazaniu do swiadectwa Anny i stwierdzenia o tzw przecietnych niedzielnych katolikach.
    Czy jestesmy w stanie okreslic kto jest przecietnym katolikiem ?Czy istnieje jakas skala wiary?Czy ja moge powiedziec ze jestem przecietnym katolikiem?Czy ja mam prawo mowic o kims ze jest przecietnym katolikiem a ja jestem ponadprzecietnym?Czy to sie w jakis sposob nie ociera o pyche?Czesto nurtuja mnie takie watpliwosci.Jakie jest Wasze zdanie w tej kwstii?
    Pozdrawiam
    Robson

    • Nie wiem co Anna miała na mysli, jedynie się domyslam :). Słowo przecietny ma dosć jasny profil semantyczny ;). Na język biblijny można by rzec: ani zimny ani gorący ;). Czyli jednak przeciętny niedzielny katolik miałby znaczyć co pejoratywnego, podobnie jak "niedzielny kierowca". Ale czy na pewno tak powinno być w kontekscie wiary? Otóż wg mnie jedyna skala wiary jaka wypływa mi w tej chwili z serca do głowy to skala przyzwoitego życia w zgodzie z Bożym Prawem i Nauką KK 🙂 – a przynajmniej szczere próby, bo jak już było wspomniane życie to proces :). Taki własnie powinien być przeciętny katolik :). To takie życie nazwałbym, posługując się okresleniem zaczerpniętym ze statystyki – medianą życia katolika. Odnosząc do niej własne życie (a to powinien być zabieg każdego rachunku sumienia) niech każdy sobie sam odpowie na ile jest "przeciętny". Ja, bijąc się w piersi, niestety za kazdym razem wypadam nie najlepiej czyli poniżej przeciętnej. O tzw. "nadprzeciętnosci" swiadczyć może jedynie Kosciół w postaci wyniesienia na ołtarze, o co powinnismy wszyscy w naszym życiu zabiegać :).
      Teraz pytanie: czy "swiateczni chrzescijanie" są tak naprawdę katolikami?

    • Używając określenia „ przeciętny katolik " lub „niedzielny" zbytnio nie przemyśliwałam nad tym określeniem, miałam na uwadze nas wszystkich, którzy nazywamy siebie katolikami, chodzącymi do kościoła, wyznającymi prawdy wiary " po łepkach" – nie do końca, hołubiącymi zaś tradycje typu; święconka, opłatek, ale tak do końca nie żyjącymi prawdami wiary, bojącymi się lub wstydzącymi się rozmowy o wierze, Bogu. Wielu ludzi, nas katolików, nie pogłębia swej wiary i znajomości Boga, poprzez czytanie Pisma Świętego, pism religijnych, nauczania Kościoła, encyklik papieskich itd… Większość z nas, nie żyje zasadami wiary na co dzień a właśnie "od święta". Można nazwać ich również nie wierzącymi… Rzeczywiście Robson, poruszyłeś temat arcy- delikatny; tz. osądu, oceny, choć ja nikogo osobiście nie oceniłam, wyciągnęłam , bardzo ogólne wnioski… A jeśli odebrałeś moje wspomnienie jako "chwalenie się", to mówię Tobie Robsonie , że było to dzielenie się przeżyciami po pierwszej ewangelizacji, nic więcej. Pozdrawiam wszystkich serdecznie.

  • O tej różnicy mogę napisać tylko ze swojej perspektywy. Jeżeli przyjmiemy, że każdy ochrzczony i ten który przystąpił do Komunii Św oraz Bierzmowania,a także żyje w związku sakramentalnym oraz chrzci swoje dzieci i dalej powiela ten schemat, jest katolikiem. Jednocześnie żyje tak naprawdę bez Boga, sam tworzy sobie swoje prawo, opowiada się za aborcją, eutanazją, antykoncepcją, zmianą definicji rodziny to jest pseudokatolikiem bo trudno nazwać go nawet przeciętnym katolikiem.
    Tak było ze mną mój katolicyzm sprowadzony był do schematów oraz tzw. folkloru od czasu do czasu…mój światopogląd kształtowała telewizja śniadaniowa i "Twój Styl" oraz książki typu "sekret" …i inne new age'owe bzdury…
    szkoda gadać
    Teraz kiedy Pan jest lampą u mych stóp wszystko widzę inaczej, nic nie jest takie jak było kiedyś. Pan przewartościował całe moje życie i wszystkie moje poglądy.W mojej rodzinie Jego łaska też powoli uzdrawia nasze relacje.
    Chwała Panu za Jego światło!!!
    RenataB

  • Używając określenia „ przeciętny katolik " lub „niedzielny" zbytnio nie przemyśliwałam nad tym określeniem, miałam na uwadze nas wszystkich, którzy nazywamy siebie katolikami, chodzącymi do kościoła, wyznającymi prawdy wiary " po łepkach" – nie do końca, hołubiącymi zaś tradycje typu; święconka, opłatek, ale tak do końca nie żyjącymi prawdami wiary, bojącymi się lub wstydzącymi się rozmowy o wierze, Bogu. Wielu ludzi, nas katolików, nie pogłębia swej wiary i znajomości Boga, poprzez czytanie Pisma Świętego, pism religijnych, nauczania Kościoła, encyklik papieskich itd… Większość z nas, nie żyje zasadami wiary na co dzień a właśnie "od święta". Można nazwać ich również nie wierzącymi… Rzeczywiście Robson, poruszyłeś temat arcy- delikatny; tz. osądu, oceny, choć ja nikogo osobiście nie oceniłam, wyciągnęłam , bardzo ogólne wnioski… A jeśli odebrałeś moje wspomnienie jako "chwalenie się", to mówię Tobie Robsonie , że było to dzielenie się przeżyciami po pierwszej ewangelizacji, nic więcej. Pozdrawiam wszystkich serdecznie.
    Ps. Chętnie zajrzę tu w dogodnym dla mnie czasie, by odczytać Wasze przemyślenia na temat „ niedzielnego katolika”, nie obiecuję jednak zbytniego angażowania się w dyskusję, gdyż szkoda mi czasu, szczególnie dlatego, iż podjęłam się modlitwy czasochłonnej- Nowenny Pompejańskiej.

  • "Teraz pytanie: czy "świąteczni chrześcijanie" są tak naprawdę katolikami?

    Robercie,
    jeśli chodzi Ci o takich co raz albo dwa razy do roku chodzą do Kościoła , albo chodzą co tydzień i na tym się ich pobożność kończy , to co to za katolicy?

    Pozdrawiam

  • Hm..?

    Robsonie,
    wbrew pozorom trudne pytanie.
    Tak często używa się stwierdzenia "przeciętny", ale „przeciętny katolik” , to rzadko się spotykam.

    Według mnie "przeciętny , niedzielny katolik" – ( jeśli rzeczywiście możemy tak powiedzieć?) to taki, który przyjął Sakramenty (Chrzest, Bierzmowanie), przyjmuje Sakramenty (Komunia Św., Spowiedź), przestrzega Przykazań Bożych ( stara się przestrzegać), czyta Pismo Święte, stara się wypełniać Wolę Bożą.

    Czyli jak większość katolików. Robi tyle, by móc nazwać siebie dobrym katolikiem. Czyli to minimum.

    NIE WYMAGA OD SIEBIE WIĘCEJ!

    Oczywiście to też jest bardzo ważne w życiu, bo cały czas pracujemy nad sobą! , ale 

    „WYMAGAJCIE OD SIEBIE CHOĆBY INNI OD WAS NIE WYMAGALI. „ – Jan Paweł II.

    Czyli jeśli ktoś pomaga charytatywnie, ewangelizuje, pomaga innym zagubionym w wierze…. itp. – „ „jest ponadprzeciętnym katolikiem „ .

    Tak bym odpowiedziała, jeśli ktoś by mnie zapytał, ale czy istnieje skala w wierze i stwierdzenie „ poniżej przeciętnej, przeciętny lub ponadprzeciętny” ? – Osobiście nie używam takich stwierdzeń w wierze.

    Dobrego dnia 🙂
    Pozdrawiam serdecznie

  • Wydawało mi się, że napisałam komentarz trochę wyjaśniający mój punkt patrzenia, ale chyba go zmyło, bo nie widać go :(. Poczekam więc do jutra i może go uda mi się wkleić, bo aby pisać drugi raz- to szkoda mi czasu.

  • Przyznam, że trochę zastanawiałm się nad poruszoną kwestią: Dawanie świadectwa to wcale nie jest taka prosta sprawa. Najpierw trzeba sporo delikatności i subtelności, żeby nie zniechęcić swoim punktem widzenia, ale subtelnie pokazać, że tą drogą, którą idę, warto iść, że ona jest wartościowa, że znajduję na niej oparcie i to nie byle jakie – w Chrystusie.
    Ale wydaje mi się, że warto dokonać też drobnego rozróżnienia co do formy: można świadczyć dwojako: słowem i czynem. Trudno powiedzieć, który sposób jest trudniejszy (lub łatwiejszy) to zależy od wielu czynników: od środowiska, od poziomu wiedzy religijnej, od zaangażowania się naszych rozmówców w życie wiarą… Natomiast jestem przekonana, że o ile dośc łatwo jest mówić i popierać swoje działanie czynem (oczywiście jeśli jestesmy autentyczni w słowach i czynach) o tyle sporym trudem jest świadczenie samym czynem – bez słów. Przyznam szczerze, że podziwiam zawsze misjonarzy, którzy opowiadają, że ich praca ewangelizacyjna zaczynała się nie od tego że mówili o Jezusie, ale od tego, że w placówkach misyjnych najpierw nieśli Ewangelię "bez słów" (budując domy, kopiąc studnie, lecząc chorych, pochylając się nad ludzką nędzą) i ta ich postawa sprowokowała w końcu pytania ich podopiecznych: "dlaczego to robisz" i "jak dobry musi być twój Bóg, jeśli On mówi ci, że powinienieś tak robić, zupełnie bezinteresownie"… Myślę, że od nas ochrzczonych, wierzących i praktykujących takiej postawy wielu dzis oczekuje: chcieliby zobaczyć w nas (w naszych postawach) "naszego Boga". Pytanie zasadnicze: czy patrząc na nas rzeczywiście Go widzą, czy mogą powiedzieć "jakiż dobry i wspaniały musi być ten Bóg jeśli ten konkretny człowiek: mój sąsiad, współpracownik, nauczyciel itd. mając kontakt z tym Bogiem jest autentycznie szczerym, dobrym, gotowym służyć radą i pomocą człowiekiem". Wydaje mi się, ze takiej postawy ("bycia obrazem Bożej dobroci i miłości") trzeba się nam nieustannie uczyć. Pozdrawiam serdecznie. J.B.

  • Będąc na Mszy Świętej o uzdrowienie usłyszałam od osoby prorokującej,że Pan przychodzi do grupy osób które mają opory przed głoszeniem Jezusa, wstydzą się itd.
    To była wtedy jedna z intencji o które się modliłam. Usłyszałam, że osoby te będą świadkami Chrystusa dzięki łasce Bożej.I muszę przyznać,że się zadziało. W mojej pracy mam kontakt z osobami chorymi, cierpiącymi, samotnymi kiedy wylewają swoje żale i pretensje do świata mówię im o Bogu, że nie są sami, że mogą wszystko Mu oddać, zaufać. Zasiewam im to ziarno, różne są ich reakcje ale nie przejmuję się tym wcale, dostaję jakąś moc i siłę. Czasami całkiem przypadkowo spotykam kogoś np. powożę, ten ktoś otwiera się przede mną, opowiada o swoich problemach, pocieszam go często mówiąc o Bogu- właśnie o tym jak przemienił moje życie kiedy Mu je zawierzyłam.
    Najtrudniej w moim przypadku jest z osobami mi najbliższymi(mąż,14 letnia córka bo 4latka wszystko przyjmuje i chętnie się modli). Moim nawróceniem wywróciłam im świat do góry nogami i stało się to z dnia na dzień.Z antyklerykała stałam się osobą wierzącą i do tego praktykującą :)Z mężem różnimy się teraz w wielu podstawowych kwestiach- on jest tam gdzie ja kiedyś byłam. Czasami jest naprawdę ciężko ale wiem,że nie jestem sama. Wiem, że do nawrócenia potrzebna jest łaska i modlę się o tę łaskę dla nich. Codzienne życie jednak niesie ze sobą wiele spięć i trudnych rozmów. I właśnie przez to życie mam pokazywać im Chrystusa: nie chować urazy i żalu w sercu, wybaczać w imię Jezusa Chrystusa, okazywać im miłość pomimo zranień
    RenataB

  • Dziękuję za tę fantastyczną dyskusję! Ależ się temat cudownie rozwinął! Ja od siebie dorzucę tylko, że określenie "przeciętny katolik" dla mnie jest pojęciem pejoratywnym. Katolik, uczeń i przyjaciel Jezusa, wręcz z definicji wezwany jest do tego, aby dawać z siebie więcej – i zawsze z miłością. Aby na odcinku wiary poszerzać swoja aktywność, a nie tylko spełniać nakazane praktyki w sposób schematyczny i dla tradycji. Taka jedynie praktykowana, a nie przeżywana w sercu wiara, nie ma – co oczywiste – żadnego wpływu na życie i na wybory moralne. I to jest w moim rozumieniu przeciętność katolika… Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.