Dawać pieniądze, czy nie dawać?…

D

Szczęść Boże! Dziękuję Księdzu Markowi za wczorajsze rozważanie i za Wasze, moi Drodzy, wypowiedzi. A dzisiaj – w kontekście Bożego Słowa – chciałbym poruszyć temat o tyle ważny, co delikatny… Wydaje się, że Słowo Boże jasno tu pewne kwestie rozstrzyga… 
        Gaudium et spes! Ks. Jacek

Sobota
2 tygodnia Wielkanocy,
do
czytań: Dz 6,1–7; J 6,16–21
CZYTANIE
Z DZIEJÓW APOSTOLSKICH:
Gdy
liczba uczniów wzrastała, zaczęli helleniści szemrać przeciwko
Hebrajczykom, że przy codziennym rozdawaniu jałmużny zaniedbywano
ich wdowy. Dwunastu, zwoławszy wszystkich uczniów, powiedziało:
„Nie jest rzeczą słuszną, abyśmy zaniedbali słowo Boże, a
obsługiwali stoły. Upatrzcież zatem, bracia, siedmiu mężów
spośród siebie, cieszących się dobrą sławą, pełnych Ducha i
mądrości. Im zlecimy to zadanie. My zaś oddamy się wyłącznie
modlitwie i posłudze słowa”.
Spodobały
się te słowa wszystkim zebranym i wybrali Szczepana, męża pełnego
wiary i Ducha Świętego, Filipa, Prochora, Nikanora, Tymona,
Parmenasa i Mikołaja, prozelitę z Antiochii. Przedstawili ich
apostołom, którzy modląc się włożyli na nich ręce.
A
słowo Boże rozszerzało się, wzrastała też bardzo liczba uczniów
w Jerozolimie, a nawet bardzo wielu kapłanów przyjmowało wiarę.
SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO JANA:
Po
rozmnożeniu chlebów, o zmierzchu uczniowie Jezusa zeszli nad
jezioro i wsiadłszy do łodzi przeprawili się przez nie do
Kafarnaum. Nastały już ciemności, a Jezus jeszcze do nich nie
przyszedł; jezioro burzyło się od silnego wiatru.
Gdy
upłynęli około dwudziestu pięciu lub trzydziestu stadiów,
ujrzeli Jezusa kroczącego po jeziorze i zbliżającego się do
łodzi. I przestraszyli się. On zaś rzekł do nich: „To Ja
jestem, nie bójcie się”. Chcieli Go zabrać do łodzi, ale łódź
znalazła się natychmiast przy brzegu, do którego zdążali.
Wielu
chciałoby sprowadzić rolę Kościoła we współczesnym świecie
jedynie do niesienia pomocy charytatywnej. Tak zresztą
jest ta rola pojmowana w niektórych krajach Europy Zachodniej.
Oczywiście, powinność niesienia takiej pomocy to postulat sam
w sobie
słuszny, a Biskupi Polscy w ostatnim swoim liście
pasterskim, wydanym z okazji trwającego aktualnie Tygodnia
Miłosierdzia, zacytowali słowa Benedykta XVI, który jasno
stwierdził, że posługa miłości, posługa pomocy
potrzebującym, jest rzeczywiście niezwykle istotnym zadaniem, z
którego Kościół nigdy nie może się zwolnić.
Wydaje się
jednak, że o ile sama zasada jest jasna i oczywista, o tyle sposób
jej realizacji już napotyka na pewne trudności.
Oto
bowiem niektórzy chcieliby – i tak to, niestety, funkcjonuje we
wspomnianych krajach Europy Zachodniej – aby Kościół
organizował wszelką pomoc
głodnym, bezdomnym i potrzebującym,
ale już odmawiają mu prawa wypowiadania się w sprawach
moralnych
czy oburzają się, kiedy broni podstawowych wartości.
Albo jeszcze inaczej: słyszą, że Kościół mówi i słyszą,
co mówi, ale to ich zupełnie nie obchodzi, całkowicie
to lekceważą, natomiast domagają się, aby zorganizował taką,
czy inną pomoc
materialną w konkretnej sytuacji.
W
naszej polskiej rzeczywistości często widać takie właśnie
nastawienie w zachowaniu osób, wyciągających do księdza rękę
po datek pieniężny.
Ileż to ja takich sytuacji pamiętam!
Pracując
w Warszawie, wracałem raz ze szkoły. Nie miałem ze sobą
pieniędzy, bo zwykle ich nie brałem, idąc na lekcje. Ale nawet
gdybym miał, nie dałbym ani złotówki w sytuacji, którą
opisuję.
Oto bowiem podeszła do mnie kobieta w średnim wieku,
wyglądająca nie najgorzej, z prośbą o pięć złotych „na
zupę”. Ja stwierdziłem, że – po pierwsze – nie mam przy
sobie pieniędzy, a po drugie: to jeżeli jest ona w sytuacji
trudnej, to w naszej Parafii działa Caritas, która pomaga
potrzebującym,
ale w sposób uporządkowany i po rozeznaniu
sytuacji konkretnego człowieka. Na co ona zapytała, gdzie
miałaby się zgłosić,
bo nie wie, gdzie jest – jakoś tak
się dziwnie wyraziła – siedziba Parafii. A staliśmy
praktycznie tuż obok, wystarczyło, żeby się obejrzała za siebie.
Obiecała, że w najbliższym czasie się tam zgłosi. Tym bardziej,
że – jak zapewniała – jest naszą parafianką. Kiedy dotarłem
na plebanię, dowiedziałem się, że kobieta ta dopiero co tam
była i też prosiła o pięć złotych
I
takie sytuacje można by mnożyć. O ile jeszcze ta akurat osoba
zachowywała się grzecznie, o tyle w wielu innych sytuacjach
spotykałem się wręcz z agresją ludzi, którzy nie mają
nic wspólnego z Kościołem, ale przychodzą żądać – podkreślam
to słowo – żądać datku pieniężnego. I kiedy go
nie otrzymują, robią księdzu „rachunek sumienia”, jaki
to on nieczuły na ludzką nędzę.
A
w Parafii Celestynów był zwyczaj organizowania paczek świątecznych
dla potrzebujących rodzin. Robiła to Oaza. Jako jej ówczesny
Opiekun, widziałem, jak Młodzież z tej wspólnoty
zachodziła do zgłoszonych rodzin, aby zaprosić na spotkanie,
w
czasie którego miały być owe paczki wręczane. I jakież było
moje zdziwienie, kiedy okazało się, że część tych rodzin nie
przyjdzie na wskazaną godzinę, bo… jeszcze będą spali, albo
mają inne jakieś sprawy
Niejednokrotnie
także wcześniej zdarzało mi się słyszeć w telewizji wypowiedzi
osób korzystających z pomocy różnych organizacji i fundacji –
bardzo często kościelnych – jak mówiły w tonie pretensji,
lub zarzutów, że nie taką pomoc otrzymały, lub nie na czas.

Ci ludzie po prostu są już przyzwyczajeni do tego, że ta pomoc im
się należy i właściwie to oni nie będą żadnego starania
podejmować, bo i tak muszą – w swoim własnym
mniemaniu – otrzymać wsparcie.
A
dzisiaj – jak słyszeliśmy w pierwszym czytaniu – Dwunastu,
zwoławszy wszystkich uczniów, powiedziało: Nie jest rzeczą
słuszną, abyśmy zaniedbali słowo Boże, a obsługiwali stoły.
Upatrzcież zatem, bracia, siedmiu mężów spośród siebie,
cieszących się dobrą sławą, pełnych Ducha i mądrości. Im
zlecimy to zadanie. My zaś oddamy się wyłącznie modlitwie i
posłudze słowa
.
Czy
w ten sposób zaniedbali posługę biednym? Nie! Uporządkowali
jedynie
i
pokazali, jaka jest właściwa kolejność.

Pierwszym
zadaniem Kościoła jest bowiem
głoszenie
Słowa i posługa sakramentalna, a z tego ma wypływać postawa
chrześcijan.

Postawa miłosiernej miłości. Kościół
nie jest
bowiem
skarbonką
do wypłacania zapomogi!

Kościół ma kształtować w sercach swoich wiernych postawę
miłości, ale wynikającą z wiary. I – o czym też nie można
zapomnieć – taką
samą postawę ma kształtować w sercach owych potrzebujących,
dotkniętych biedą.

Bo to, że żyją oni w stanie materialnej nędzy, bardzo często –
nie zawsze oczywiście – jest
wynikiem ich nędzy moralnej!

Właśnie
ta agresja, czy przynajmniej tupet, z jakim żądają pomocy, nic z
siebie przy tym nie dając, pokazuje, że mają
oni wielki

bałagan
w swoich sercach.

Kiedy dzieci ze wspomnianych wcześniej celestynowskich rodzin
przyszły na spotkanie, w
trakcie którego
były im wręczane paczki, to ja po
raz pierwszy zobaczyłem większość tych twarzy

– chociaż już jakiś czas byłem w Parafii – a oni sami nie
byli zainteresowani żadną wspólną modlitwą, czy wspólnym
kolędowaniem, tylko
patrzyli, żeby jak najszybciej złapać paczkę i uciec do domu.

I pojawić się za rok. Tyle, że za rok już takiej akcji nie było,
bo uznaliśmy, że to po prostu nie ma sensu.
Dlatego
chyba dobrze by było, gdyby Kościół
w sposób uporządkowany spełniał

swoją
rolę:

aby najpierw ratował człowieka przed burzami moralnymi,
jakie dzieją się w jego życiu, a jakich symbolem jest ta wzburzona
woda na jeziorze,
o jakiej
słyszeliśmy w Ewangelii. Kościół
zawsze w takiej sytuacji powinien zwracać się do Jezusa i kierować
do Jezusa swoich wiernych, a z tego ma wynikać właściwa postawa
zarówno obdarowujących, jak i obdarowywanych!

Natomiast
czymś zupełnie bezsensownym jest dawanie pieniędzy każdemu
napotkanemu człowiekowi, z zupełnym pominięciem odniesienia do
Boga. To jest z reguły demoralizujące
i utwierdza takich nieodpowiedzialnych ludzi w postawach
roszczeniowych, a często bezczelnych.

Dlatego ja w tym momencie i w tym miejscu deklaruję, że o ile
chętnie wspieram finansowo różne formy działalności młodzieży,
albo różne akcje zorganizowanej i mądrze prowadzonej pomocy, o
tyle nie
dawałem, nie daję i nie będę dawał pieniędzy przypadkowo
spotkanym ludziom, wyciągającym do mnie rękę po pieniądze.
Proszę
nawet do mnie nie podchodzić!

32 komentarze

  • Poemat Boga-Człowieka, Maria Valtorta

    Ich będziecie mieć zawsze, ale Mnie wkrótce nie będziecie już mieć. Biednym zawsze będziecie mogli dawać jałmużnę. Mnie, już w niedługim czasie, nie będzie możliwe okazywanie żadnego zaszczytu, jako Synowi Człowieczemu pośród ludzi, z powodu tego, że taka jest wola ludzi i ponieważ godzina nadeszła.

    Dasiek

    • Trudno to nawet przeczytać, nie mówiąc już o zastanawianiu się. Całkowicie sprzeciwiam się wszystkiemu, co w owej Bibule wypisuje się na temat wiary i Kościoła. Jakim prawem ktoś ośmiela się negować kompetencje i autorytet Ojca Świętego, podając swoje wątpliwe przemyślenia jako absolutnie pewne? Ks. Jacek

    • Drogi ks. Jacku – dla Sedewakantystów papieża nie ma ;), zatem nie może mieć kompetencji i autorytetu Ojca Świętego :). Mam przy tym taką refleksję: "Niezaleznosć – o której często tutaj wspominamy, nie musi gwarantować wiarygodnosci w każdej sprawie :)". Niemniej myslę, że lepsza niezależnosć nawet "po omacku", niż zależnosć i koniunkturalnosć. Wszyscy dobrze wiemy (może nie wszyscy, ale zainteresowani z pewnoscią), że Vaticano II wywoływał i wywołuje kontrowersje – i to nie bez podstaw.

    • Właśnie pojąłem decyzję abdykacji Benedykta XVI. Przypuszczam, że zrozumiał, że będąc schorowany i niedołężny da możliwość w ten sposób do podszycia się pod Jego autorytet wszelkiego rodzaju "kreatywnym" twórcom nowinek w Kościele. Jeśli tak bardzo chcą reformować Kościół, to niech czynią to na własny rachunek.
      Cieszę się, że istnieje ktoś kto poddaje analizie wszelkie zmiany w kościele z punktu widzenia roztropności. A przemyślenia można przecież skonfrontować, ewentualnie podważyć bądź wytłumaczyć, a nie narzekać na niezrozumienie. Czyż ten blog nie ma takiej formuły?

    • Domysliłem się 🙂 . Trochę zadziwiła mnie pewna niekonsekwencja: w jednym miejscu piszesz, że "….grzeszą pychą bo polegają na własnym rozumie", a tutaj taka zmiana i pochwała "roztropnosci". Pamiętam dyskusje, w której stałes na stanowisku biegunowym w stosunku do rozumu i roztropnosci. Nie bardzo też wiem o jakich reformach w Kosciele piszesz(ja jednak zachowam pisownię dużą literą ze względu na szacunek)? Czyżby szykowało się cos na miarę Soboru???

    • Mądrość podpowiada, że telefon "wszystkomający" wart jest swojej ceny.
      Natomiast roztropność szepcze, że stracisz pieniądze i nade wszystko (przy nim) swój cenny czas.
      W linku, który podałem dostrzegłem, że wszystko co jest proste jest zarazem doskonałe. Odnosi się to do różańca. Wszelkie modyfikacje są nieroztropne. "Radosna" twórczość niektórych światłych reformatorów może doprowadzić do tego jak z tymi telefonami. Co pół roku jeszcze "więcej mający" model. Nie sprzeciwiam się mojemu ukochanemu Kościołowi lecz jego pysznym mądralom, którzy pragną się realizować w "ubogacaniu" lub co gorsza w okrawaniu doskonałości.
      Upomnienie braterskie można przyjąć bądź nie. Św. Piotr to uczynił i przyznał rację św.Pawłowi pod pewnymi warunkami tak by nie powstała schizma.

      Dasiek

    • Zgadzam się co do niektórych spraw. Z pierwszym zdaniem nie mogę się zgodzić, wydaje mi się Dasku, że zbyt trywialnie podchodzisz do "mądrosci", czasem myląc ją z "wiedzą", czasem z rozumem, roztropnoscią – a przecież są to różne pojęcia, które dobrze jesli działają komplementarnie, wzajemnie się uzupełniając, ale nie jest to warunek konieczny. Jeden człowiek o dużej wiedzy może być życiowym głupcem, grzesznikiem i niegodziwcem, ale drugi może być szlachetnym człowiekiem korzystającym z daru wiedzy i pomnażając ją niczym w przypowiesci o talentach. Może być i odwrotnie: czlowiek o małej wiedzy, jest człowiekiem poczciwym, mądrym i roztropnym, a inny może być również głupcem na swojej scieżce życiowej. Ten temat nam się powtarza, a wszystko dlatego, że w szatański sposób rozum i wiara zostały w publicznej debacie ustawione w kontrze. Tymczasem warto przypomnieć sobie encyklikę "Fides et Ratio" bł. Jana Pawła II. Cyt. "Wiara i rozum (Fides et ratio) są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy"

    • A ja jeszcze raz przypominam, że – przynajmniej w kwestii nowych tajemnic Różańca – mamy do czynienia nie z popisami jakichś mądralów, ale z encykliką, a więc dokumentem, w który PAPIEŻ ANGAŻUJE SWÓJ AUTORYTET NAJWYŻSZEGO NAUCZYCIELA WIARY I MORALNOŚCI, dlatego nie jest wyłącznie jednym z wielu uczestników dyskusji, ale orzeka w sposób nieomylny. Nie zapominajmy o tym! Ks. Jacek

  • Ну не знаю , мне не очень близка и понятна такая категоричная позиция . А вы встали с этими детьми в церкви рядом , на скамейке , бок о бок ?, вы помолились с ними о их потребностях ? Эти дети , от которых вы ждете жажды общей молитвы ,вообще знают , что эта молитва может затронуть их личные нужды ? Очень часто человек , который что-то или много чего не имеет , не нуждается непосредственно в конфетах или злотых , он нуждается просто в том чтобы прожить ситуацию , когда ему просто протянут руку и дадут , просто , безвозмездно , не ожидая ничего в ответ , в том числе и исполнения чего-то . Лучше если много раз воспользуются вашей добротой , безотказностью , получением от вас даже мелочи , чем вы будете циничны , аналитичны , наблюдательны , беспощадны .

    • Droga Valentino – podzielam pogląd ks. Jacka. Jestem z pokolenia zagranicznych paczek z niemiecką szynką, mleka dla niemowląt i prawdziwej czekolady (w sklepach były w zasadzie tylko wyroby czekoladopodobne) i chociaż dotyczy to innych czasów, to mechanizm ludzkich zachowań był i jest w większosci dokładnie ten sam cyt. ks. Jacka "a oni sami nie byli zainteresowani żadną wspólną modlitwą, czy wspólnym kolędowaniem, tylko patrzyli, żeby jak najszybciej złapać paczkę i uciec do domu."

    • Czy można jałmużną kupić cudzą wiarę, a jeśli nawet, to czy ona będzie szczera? Zgadzam się z tym, że osoby duchowne nie są od działalności charytatywnej lecz od głoszenia Bożego Słowa. Nie powinno też być uzależniania posługi kapłańskiej od wpłaconej kwoty. Jałmużna, czy posługa chyba bardziej przynosić powinna radość darującemu. Jeśli tak nie jest to trudno.

      Dasiek

  • Wydaje mi się Daśku, że trochę pomieszałeś pojęcia (mam nadzieję, że nieświadomie)1. Wiara jest łaską, darem Bożym i nie można jej "kupić" lub "sprzedać". Pan Bóg daje ten dar bezinteresownie i nic w zamian nie chce, no: może tylko tego, żebyśmy go w sobie pomnażali, rozwijali, żebysmy nie wyrzucili go w błoto i nie podeptali. Tak więc czy jałmużną czy regularną pensją za dar wiary zapłacić się nie da.
    2. Sporym uogólnieniem jest też stwierdzenie, że "osoby duchowne nie są od działalności charytatywnej". Działalność charytatywna jest też obszarem dzialalności Kościoła i wielu duchownych się w nią angażuje – nie tylko z obowiązku ale też z potrzeby serca (popatrz choćby na księży pracujących w "Caritas" – sporo ich jest, czy choćby na tych, którzy organizują wszelkiego rodzaju pomoc materialną dla dzieci, młodzieży, osób samotnych… przykłady mozna by mnożyć). Problem polega chyba na znalezieniu tak zwanego złotego środka: to znaczy na znalezieniu odpowiedzi na pytania w jaki sposób i do kogo tę pomoc adresować, żeby mieć pewność, że przeznaczone na nią środki zostaną dobrze ulokowane i wykorzystane. O tym też mówi Ksiądz Jacek w rozważaniu – myslę, że gdyby wiedział, że ta kobieta, która go zaczepiła rzedczywiście potrzebuje tych pięciu złotych i wykorzysta je właściwie to dałby nie tylko pięć, ale i pięćdziesiąt, i to pewnie nie raz… Tylko niestety sporo ludzi wyciągających ręce po pieniądze myśli, że pomoc bezwarunkowo im się należy i na tym koniec (tu też przykłady mozna mnożyć: jakichś czas temu szukałam chetnego, który pomógłby mojemu tacie w skopaniu działki, dosłownie kilka grządek, chciałam za tę pracę uczciwie zapłacić, bo nie mogłam wykonac jej sama – myslisz, że znalazłam taką osobę? Niestety nie, bo kopanie to ciężka praca… i łatwiej jest przyjśc do sąsiada po dwa złote na piwo niż dwadzieścia złotych zarobić uczciwą pracą. Pewnie, że nie można popadać ze skrajności w skrajność a ja wygrzebałam ten przykład ze skrajnych sytuacji, tylko czy przypadkiem ten typ skrajności nie jest dla wielu zasadą?)
    3. Ładnie się składa, że trzeci mój punkt odnosi sie do Twojego trzeciego zdania. nie wiem, byc może masz jakieś przykre doświadczenia z kancelarii parafialnej i stąd to stwierdzenie, ale wydaje mi się, że generalnie nikt w takiej kancelarii nie uzależnia wysokości złożonej przez Ciebie ofiary od jakości posługi. Zauważ przy tym, że napisałam "ofiary" a nie opłaty i jestem głęboko przekonana, że jeśli do kancelarii zgłasza się osoba, o której wiadomo, że nie może ofiary złozyć, to też nie zostanie przez przyjmującego ją tam księdza odesłana z przysłowiowym kwitkiem. Ale trzeba też pamiętać, że te nasze ofiary są też wykorzystywane na nasze potrzeby – dzięki nim w kościele choćby świeci się światło, mamy względnie ciepło, wykonuje się drobne i wielkie naprawy i remonty… Do parafialnej kasy pieniądze nie spadają z nieba, ani nikt ich nie produkuje na plebanii w piwnicy, a funkcjonowanie parafii wymaga też nakładów finansowych…
    I wreszcie słowo do refleksji Księdza Jacka: najprościej byłoby powiedzieć zgadzam się z Księdzem w całej rozciągłości, a zagłębiając sie w problem: myślę, że dawanie innym jest sztuką (nie tylko co do sposobu dawania, ale i w kwestii rozeznania komu dać). Ja też nie daję każdemu kto wyciąga rękę, ale też staram się pamiętać o tych o których wiem, że autentycznie potrzebują (choć oczywiście wszystkim dać to niemożliwe). Najczęściej robię to w naturze zwłaszcza jesli wiem, że potrzebna jest większa kwota (przybory szkolne czy książki dzieciom, duże przedświąteczne zakupy, dofinansowanie do wycieczki szkolnej dla konkretnego dziecka). Mam nadzieję, że to dobre rozwiązanie i że jest z niego i radość i pożytek. Pozdrawiam serdecznie. J.B.

    • AD 3 J.B. co do ofiary – rzeczywiscie byłoby idealnie gdyby tak zawsze i wszędzie było, ale mogę zaswiadczyć, że nie zawsze i nie wszędzie tak jest 🙂

    • Robercie nie twierdzę, że wszędzie jest idealnie (dlatego wspominam o ewentualnych "trudnych doświadczeniach"), ale też wielką niesprawiedliwościa byłoby mówienie, ze wszedzie jest w tej kwestii źle i tylko źle. Przyznam szczerze, że ja z negatywnymi zjawiskami w tym zakresie się nie spotkałam… i to chyba dobrze?! Spokojnego wieczoru. J.B.

    • Tak naprawdę rzeczywiście potrzebujący rzadko wyciągają rękę po jałmużnę. Ci którzy myślą, że mają rozeznanie komu ona jest potrzebna grzeszą pychą bo polegają na własnym rozumie, bo któż potrafi czytać w sercu innego człowieka. "Potrzebujący"- tak samo jak nasza służba zdrowia – są workiem bez dna. Wchłoną każdą ilość, a i tak będzie za mało. Jeszcze raz powtórzę, że ofiara dawana jest z tego co zbywa jako uspokojenie własnego sumienia. Dlatego jeżeli osoby duchowne zajmujące się charytatywnością nie są w stanie stać się tak ubogimi jak ci którzy rzeczywiście jej potrzebują lepiej niech zajmą się głoszeniem Bożego Słowa bo to jest najważniejsze.

      Dasiek

    • "i to chyba dobrze?!" – bardzo dobrze :).
      "ale też wielką niesprawiedliwościa byłoby mówienie, ze wszedzie jest w tej kwestii źle i tylko źle" – oczywiscie ogromną niesprawiedliwoscią, podobnie jak zdanie w drugą stronę ;). Cyba ze spokojnym sumieniem można powiedzieć, że w zdecydowanej większosci sytuacji jest dobrze :).

    • Spróbuję jeszcze raz odnieść się do tego, co pisze Dasiek. Wydaje mi się, że trochę skrajne jest to Twoje myślenie. Nie można twierdzić, że wszyscy, którzy "myślą, że mają rozeznanie komu potrzeba jest pomoc grzeszą pychą". Gdyby tak było nie moglibysmy pochlić się nad żadnym potrzebującym, żeby nie zgrzeszyć. Weż na przykład nauczycielkę, która bezinteresownie proponuje uczniowi dodatkowe lekcje, by mógł nadrobić zaległości. Żeby to zrobić musi rozeznać – i w myśl Twojego rozumownia – grzeszy pychą??? Przykro mi ale nie masz racji. Po to właśnie mamy rozum i konkretną widzę, żeby umieć rozeznać i dokonać oceny sytuacji. Pewnie, że robiąc to możemy popaść w pychę jeśli będziemy przekonani o swojej nieomylności w ocenach, ale jeśli mamy zdrowy dystans do siebie i do ocenianego zjawiska, a przy tym jeśli mamy dość kompetencji to właśnie powinniśmy i rozeznać, i ocenić – i nie ma w tym pychy.
      Dalej: ofiara dawana z tego co zbywa – nie jest ofiarą… I obawiam się, że ten rodzaj ofiary nie uspokaja sumienia, tylko je zagłusza
      Wreszcie: żeby móc dzielić się z potrzebującymi i efektywnie ich wspierać (zwłaszcza jesli potrzeby są duże) trzeba jednak także mieć konkretne środki. W przeciwnym razie ta pomoc będzie często (choc oczywiście nie zawsze – to zależy od wielu czynników) pseudopomocą. (Nie można na przykad dać choremu, który potrzebuje drogich leków pudełka czekoladek na poprawę humoru – w sumie pudełko czekoladek, mógłby ktos powiedzieć, to też coś – kosztuje całę dwadzieścia złotych i to spory wydatek. To prawda tylko, że ono ofiarowane choćby z najbardziej szczerego serca nie zastąpi kosztownych medykamentów – na nie potrzeba dziesiątki razy po dwadzieścia złotych. Kilka lat temu zbieralismy w szkole na kosztowny zabieg dla jednej z naszych uczennic. Mijały tygodnie, a suma na koncie była ciągle mała, choć naprawdę mnóstwo ludzi składało swoje ofiary… I pewnie nic by z tego nie było, gdyby nie znalazł się sponsor, który zadzwonił, zapytał ile brakuje i dołożył resztę – zupełnie bezinteresownie… Gdyby w tę akcję zaangażowali się tylko ci, którzy mają mało – pewnie dziewczynka do dziś byłaby niesłysząca, dzięki jednorazowej pomocy kogoś kto miał dużo i miał wrażliwe serce – Karolina słyszy). Gdyby ubogim wystarczyła tylko i wyłącznie pomoc ubogich to właściwie nie powinniśmy dziś mieć ubogich w naszych środowiskach (powinni zniknąć w ramach świadczonej sobie wzajemnej pomocy). Tymczasem wcale tak nie jest. Pewnie, że często jest tak, że ci którzy mniej mają, dzielą się chętniej (może bardziej rozumieją tych którzy doświadczają braku? – nie wiem), ale często jest też tak, że bez wsparcia tych "którzy mają" trudno byłoby cokolwiek zrobić i wielu ludziom pomóc.
      I zupełnia na koniec: nasza wiara powinna być też poparta naszymi czynami, chyba więc nie najlepiej byłoby gdyby "osoby duchowne zajęły się tylko głoszeniem Słowa" i nie popierały tego co głoszą też swoimi czynami. Byłyby wtedy nieautentyczne. A przecież my (także jako społeczeństwo) tak bardzo chcielibyśmy widzieć w naszych duszpasterzach i katechetach autentycznych świadków wiary… jak zatem mają nam dać to świadectwo jeśli nie słowem i czynem? Pozdrawiam serdecznie. J.B.

  • Podzielę się swoim przeżyciem w kontekście tego rozważania. Nie stoi ono wprawdzie z nim w zgodzie, nie chcę jednak krytykować postawy księdza, którą rozumiem. Proszę moje słowa potraktować więc jako nawiązanie do tematu.
    W czasie studiów dojeżdżałam na uczelnię kilkadziesiąt kilometrów. Niemalże biegłam z zajęć na dworzec, by załapać się na autobus do domu,ale miałam przymusowy postój na czerwonym świetle. Odrobinę dalej od przejścia klęczała na chodniku kobieta. Ubrana zwyczajnie, wcale nie wyglądała na żebraczkę, z urody rodaczka;) Trzymała kartkę, na której prosiła o pieniądze na leki (takie-a-takie) lub same leki, gdyby ktoś dysponował (wiem, kojarzy się z uzależnieniem). Nie dysponowałam. Zresztą, pewnie oszustka przepije. Zaświeciło się moje zielone, więc ja WIO! w te pędy! A tu mi jakiś wewnętrzny głos po hamulcach! Słuchajcie, dosłownie mi powiedział i to kategorycznie: "Czemu mnie ominęłaś?" Pamięć zaraz podsuwa znane na pamięć słowa:"Czego żeście nie uczynili tym najmniejszym…" Kłócę się:Spieszę się! NIech idzie kobiecina do organizacji charytatywnych, nie odeślą jej przecież, jeśli faktycznie sytuacja wymaga pomocy finansowej czy rzeczowej. I dalej:ileż to razy słyszałam o ulicznych naciągaczach, nawet dzieciach, oddających zebrane pieniadze "dalej". Szkoda wspierać takie procedery. A mój głos swoje: "Nie tobie to rozsądzać" Wiecie, że się wkurzyłam? Ale… Niech będzie-wróciłam, wrzuciłam jakiś grosik. Zdążyłam jednak na ten autobus:) Miałam o czym myśleć, nie często słyszałam takie wyraźne wewnętrzne rządanie wręcz (tu rządanie 'we mnie' a nie rządanie żebraczki). Przyszło mi na myśl, że widać trzeba dać się czasem oszukać i stracić coś swojego, niż ominąć faktyczną potrzebę. Powtórzyłam w duchu słowa z kiedyś widzianego plakatu: "Uczyń dobro i wrzuć je do morza, Pan Bóg pomyśli, jak je wyłowić". Ot, moja historia.

    • Opowiem Ci moje świadectwo. Otóż pewnego razu spieszyłem się z samego rana do pracy. Sklepy jeszcze były zamknięte, ale pod jednym z nich stał mizernie wyglądający człowiek. Zaczepił mnie prosząc o pieniądze na alkohol. Cały się trząsł i był bliski delirium. W takim stanie ludzie robią różne straszne rzeczy. Zrobiło mi się go żal więc dałem mu podwójną kwotę prosząc jedynie by za resztę kupił sobie do tego coś jeszcze do jedzenia. Urzekła mnie jego szczerość. Nie wiem co dalej uczynił ten człowiek, bo już więcej go nie spotkałem. Wątpię czy on pamięta tą sytuację lub co gorsza czy jeszcze żyje. Lecz ja tego nie zapomnę do końca życia.
      Od czytania w ludzkim sercu jest kto inny i można go spotkać najczęściej w konfesjonale.
      Ocenianie i wyrokowanie jest naszą straszną wadą i choć osobiście z nią staram się walczyć, to jakże trudno ją pokonać.

  • Miałam ciągły dylemat z tym "dawaniem" i różne doświadczenia, najczęściej kierowałam się intuicją, ale nieraz się przekonałam że mnie ona zawodzi. W ostatnim czasie ( może rok temu), pod wpływem zajścia pod kościołem zmieniłam swoje działanie. Był to dzień, w którym (jak podano w ogłoszeniach) zbierano do puszek na jakiś zbożny cel. Pod kościołem stał również mężczyzna schludnie, czysto ubrany z karteczką, że zbiera na leki, którego widziałam z daleka zbliżając się do kościoła i powstała mi w głowie myśl, że nigdy nie rozmawiam z tymi ludźmi "wyciągającymi rękę po pieniądze" i że dziś po Mszy Świętej to zrobię, podejdę i zanim mu coś dam, porozmawiam z nim o jego potrzebach, problemach zdrowotnych. Sytuacja zmieniła się diametralnie, gdy wychodząc z kościoła usłyszałam, jak ks.Proboszcz informuje zbierających się ludzi, by nie dawać pieniędzy temu Panu, bo on nie zbiera na leki tylko na narkotyki, że On proboszcz tego Pana zna. Wywiązała się ostra dyskusja między tym Panem a ludźmi biorącymi proboszcza w obronę, bo ów pan z proszącej "owieczki" stał się agresywnym "wilkiem". To wydarzenie sprawiło, że zweryfikowałam swoje zachowanie i daję tylko ofiarę do puszek z informacją " dar serca dla biednych" zawieszoną w kaplicy adoracji i do puszek okazjonalnych przed kościołem. Wysyłam również ( według uznania) pieniądze na cele charytatywne i kultu religijnego różnym organizacjom. Wspieram systematycznie jedną osobę w potrzebie ( nota bene poznaną przez internet). Zdarza mi się jeszcze kierować impulsem serca,(już bardzo rzadko)na ulicy, pod sklepie ale zawsze przychodzi po tym fakcie refleksja, czy dobrze zrobiłam …

  • Ja też mam dylemat z dawaniem. Dziś wychodzę z Mszy, pod kościołem siedzi dziewczę z kubeczkiem na pieniądze. Nie dałam. Czasem źle się czuję nie dając.
    Niedawno w Gościu Niedzielnym publikowany był – uważam, że dobry – artykuł. Oto link:
    http://gosc.pl/doc/1454113.Pierwsza-potrzeba

    Może lepiej jest zaoferować komuś kupno bułki, masła, kawałka wędliny/sera. Zaproponować zakupy za 10 złotych, zamiast 10 złotych do ręki, które nie wiadomo, jak zostaną spożytkowane? Kiedyś, w lecie tak zrobiłam. Mnie i koleżankę zaczepiła jedna pani. Wyglądała na uzależnioną. Pomoc w postaci bułki i kawałka pasztetowej przyjęła.

    Krępuję się wejść w mieście do Kościoła, ponieważ cały dzień siedzi tam kobieta z puszką.

    Ktoś zbiera na leki? Zaproponować wykupienie jednej recepty.

    Sissi

    • Przeczytałam świadectwo zawarte pod linkiem i komentarze pod świadectwem. Jakże często jesteśmy nie właściwie zrozumieni … a więc czy świadczyć o Jezusie, czy pozostawić doświadczenie dla siebie…co człowiek to opinia…

  • Moi Drodzy, jakis czas temu pod wpływem dyskusji na forum jednego z księży, postanowiłem zgłębić zagadnienie, o którym dyskutujemy. Oczywiscie jest mnóstwo ludzi, którzy rzeczywiscie potrzebują pomocy materialnej (Ci najczęsciej – ale nie wszyscy – nie wystają z puszkami). Mnóstwo z żebrzących ludzi traktuje to jako zawód (rodem i w ciągłosci ze starożytnoscią), bo po przełamaniu pierwszych barier związanych ze wstydem i ew. wyrzutami sumienia jest to zajecie nie wymagające zbyt wielu umiejętnosci, a niezbędnych nabywa się w trakcie "pracy". Żebrzący cyganie rodem z Rumunii czy Bułgarii najczęciej – i niestety – są członkami grup przestępczych zajmujących się żebractwem (i tu moje swiadectwo: pod jednym z kosciołów na warszawskim Grochowie kobieta, która napastowana przez jedną z żebrzących – obowiązkowo trzymającą dziecko – i to jest zgroza! Bo dzieci sa wykorzystywane przez gangi do żebraczego procederu! – nie dała jej jałmużny mówiąc, że wrzuciła drobne pieniądze do puszki na dzieła misyjne (była wówczas prowadzona taka kwesta) została przez nią zbluzgana i dostało się jeszcze kwestującej osobie). Sprawa jest na tyle delikatna, że sam zawierzam Bogu i Jego "podszeptom". Nie twierdzę, że nie należy dawać, nie twierdzę też, że należy – to sprawa indywidualnego podejscia i natchnienia.
    Pozdrawiam
    Robert

  • Witam,
    a ja zawsze daję te przysłowiowe 5 złotych jeśli ktoś mnie prosi; tak wiem, że mogę być oszukana, wykorzystana, nazwana frajerką, wiem, że pomoc konkretną świadczą różne instytucje, ale – daję, wspieram UNICEF, Caritas, fundacje pomagające osobom niepełnosprawnym, i każdego proszącego człowieka. Ładnie to Robert określił – nasze odruchy, to sprawa natchnienia i jeszcze – sumienia.
    Pozdrawiam,
    Kaśka

  • Odnosząc się do tematu "Dawać pieniądze, czy nie dawać?"…

    Zawsze miałam dylemat i dylemat występuje do tej pory.

    Raz w życiu podszedł do mnie chłopak, młody ok 20 kilku lat. Nie poprosił o pieniądze , tylko o coś do jedzenia. Powiedział, że nie chce pieniędzy, tylko coś do jedzenia , bo od kilku dni nie miał nic w ustach i jest głodny. Tu nie miałam wątpliwości jak postąpić. Rzeczywiście wyglądał na potrzebującego. To był jedyny raz kiedy nie było prośby o pieniądze.

    Jeśli już zdecyduję się dać , to zazwyczaj do puszek przed Kościołem , gdzie Ksiądz ogłasza, na co będą przekazane ofiary z puszek – pomijając WOŚP – na ten cel nie daję.

    A co do ludzi na ulicy, to ciężko stwierdzić czy oni naprawdę potrzebują. Pomijając tych, którzy zbierają na alkohol…

    Nie wiem co kieruję resztą? Czy oni są aż tak biedni, że proszą? Czy nie dając im – pomagamy z myślą, że może wezmą się za siebie? Kiedyś najczęściej dawałam staruszkom proszącym na kolanach – zawsze było mi ich żal. Z czasem coraz rzadziej daję ludziom na ulicy.

    Często też w tramwajach rumuńskie dzieci śpiewają na kolanach – jacy muszą być rodzice by tak wykorzystywać dzieci!!!
    Kiedyś myślałam, że może te dzieci nie mają rodziców, gdy kilkakrotnie zobaczyłam z nimi dorosłych, którzy wcale nie wyglądali na biednych. Takie sytuacje wzmacniają mnie w przekonaniu by nie dawać.

    Kiedyś oglądałam taki program "Sprawa dla reportera" gdzie samotny ojciec wychowywał ok 8 letnią córkę i utrzymywał ich ze zbierania puszek. Można? Można.

    Pozdrawiam

  • Bardzo dziękuję za te wypowiedzi! Prawdziwe bogactwo przemyśleń. Ale odniosę się do nich w piątkowym słowie wstępnym (19 kwietnia), bo w czwartek – słówko z Syberii… Pozdrawiam! Ks. Jacek

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.