Współpracownicy Boga w dziele miłosierdzia!

W
Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu wczorajszym swoje urodziny obchodziła moja Znajoma z Lublina, Pani Magdalena Koguciuk. Życzę Jubilatce radości i pokoju w sercu – jak tego wzór daje Patron dnia wczorajszego, Święty Franciszek z Asyżu. Niech zatem ten Święty wstawia się u Boga i wyprasza liczne łaski!
        Przypominam Wszystkim o Synodzie. Proszę o modlitwę – i zachęcam do śledzenia w mediach katolickich jego przebiegu!
               Dobrego dnia!
                                   Gaudium et spes!  Ks. Jacek

Poniedziałek
27 Tygodnia zwykłego, rok I,
Wspomnienie
Św. Faustyny Kowalskiej, Zakonnicy,
do
czytań: Jon 1,1–2,11; Łk 10,25–37
POCZĄTEK
KSIĘGI PROROKA JONASZA:
Pan
skierował do Jonasza, syna Amittaja, te słowa: „Wstań, idź do
wielkiego miasta Niniwy i upomnij ją, albowiem nieprawość jej
dotarła przed moje oblicze”. A Jonasz wstał, aby uciec przed
Panem do Tarszisz. Zszedł do Jafy, znalazł okręt płynący do
Tarszisz, uiścił należną opłatę i wsiadł na niego, by się nim
udać do Tarszisz, daleko od Pana.
Ale
Pan zesłał na morze gwałtowny wiatr i powstała wielka burza na
morzu, tak że okrętowi groziło rozbicie. Przerazili się więc
żeglarze i każdy wołał do swego bóstwa; rzucili w morze ładunek,
który był na okręcie, by uczynić go lżejszym. Jonasz zaś zszedł
w głąb wnętrza okrętu, położył się i twardo zasnął.
Przystąpił
więc do niego dowódca żeglarzy i rzekł mu: „Dlaczego ty śpisz?
Wstań, wołaj do Boga twego, może wspomni Bóg na nas i nie
zginiemy”.
Mówili
też żeglarze jeden do drugiego: „Chodźcie, rzućmy losy, a
dowiemy się, z czyjej winy spadło na nas to nieszczęście”. I
rzucili losy, a los padł na Jonasza.
Rzekli
więc do niego: „Powiedzże nam, z jakiego powodu ta klęska
przyszła na nas? Jaki jest twój zawód? Skąd pochodzisz? Jaki jest
twój kraj? Z którego jesteś narodu?”
A
on im odpowiedział: „Jestem Hebrajczykiem i czczę Boga nieba,
Pana, który stworzył morze i ląd”.
Wtedy
wielki strach zdjął mężów i rzekli do niego: „Dlaczego to
uczyniłeś?”
Albowiem
wiedzieli mężowie, że on ucieka przed Panem, bo im to powiedział.
I zapytali go: „Co powinniśmy ci uczynić, aby morze przestało
się burzyć dokoła nas?” Fale bowiem w dalszym ciągu się
podnosiły.
Odpowiedział
im: „Weźcie mnie i rzućcie w morze, a przestaną się burzyć
wody przeciw wam, ponieważ wiem, że z mojego powodu tak wielka
burza powstała przeciw wam”. Ludzie ci starali się, wiosłując,
zawrócić ku lądowi, ale nie mogli, bo morze coraz silniej burzyło
się przeciw nim.
Wołali
więc do Pana i mówili: „O Panie, prosimy, nie dozwól nam zginąć
ze względu na życie tego człowieka i nie obciążaj nas krwią
niewinną, albowiem Ty jesteś Panem, jak Ci się podoba, tak
czynisz”. I wzięli Jonasza, i wrzucili go w morze, a ono przestało
się srożyć. Ogarnęła wtedy tych ludzi bojaźń względem Pana.
Złożyli Panu ofiarę i uczynili śluby.
A
Pan zesłał wielką rybę, aby połknęła Jonasza. I był Jonasz we
wnętrznościach ryby trzy dni i trzy noce. Pan nakazał rybie i
wyrzuciła Jonasza na ląd.
SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO
ŁUKASZA:
Oto
powstał jakiś uczony w Prawie i wystawiając Jezusa na próbę,
zapytał: „Nauczycielu, co mam czynić, aby osiągnąć życie
wieczne?”
Jezus
mu odpowiedział: „Co jest napisane w Prawie? Jak czytasz?”
On
rzekł: „Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem,
całą swoją duszą, całą swoją mocą i całym swoim umysłem; a
swego bliźniego jak siebie samego”.
Jezus
rzekł do niego: „Dobrześ odpowiedział. To czyń, a będziesz
żył”.
Lecz
on, chcąc się usprawiedliwić, zapytał Jezusa: „A kto jest moim
bliźnim?”
Jezus
nawiązując do tego rzekł: „Pewien człowiek schodził z
Jerozolimy do Jerycha i wpadł w ręce zbójców. Ci nie tylko że go
obdarli, lecz jeszcze rany mu zadali i zostawiwszy na pół umarłego,
odeszli. Przypadkiem przechodził tą drogą pewien kapłan; zobaczył
go i minął. Tak samo lewita, gdy przyszedł na to miejsce i
zobaczył go, minął.
Pewien
zaś Samarytanin, będąc w podróży, przechodził również obok
niego. Gdy go zobaczył, wzruszył się głęboko: podszedł do niego
i opatrzył mu rany, zalewając je oliwą i winem; potem wsadził go
na swoje bydlę, zawiózł do gospody i pielęgnował go.
Następnego
zaś dnia wyjął dwa denary, dał gospodarzowi i rzekł: «Miej o
nim staranie, a jeśli co więcej wydasz, ja oddam tobie, gdy będę
wracał».
Któryż
z tych trzech okazał się według twego zdania bliźnim tego, który
wpadł w ręce zbójców?”
On
odpowiedział: „Ten, który mu okazał miłosierdzie”.
Jezus
mu rzekł: „Idź i ty czyń podobnie”.
Czy
można uciekać przed Bogiem? Czy można uniknąć wypełnienia woli
Bożej i próbować inaczej „zorganizować sobie życie”
nie tak, jak zaplanował to Bóg? Można. A przynajmniej Jonasz
spróbował…
Nie
chciał bowiem iść do Niniwy,
aby ją wzywać do nawrócenia. W
ogóle w głowie mu się nie mieściło, że miałby to zrobić. Co
więcej, kiedy jednak – po wielu różnych perturbacjach
i zawirowaniach
– dotarł tam ostatecznie i kiedy misja, jaką
w imieniu Boga spełnił, przyniosła zamierzony efekt, a więc
Niniwa się nawróciła, wówczas Jonasz wręcz oburzył się na
Boga,
że nie zniszczył grzesznego miasta, ale dał mu czas i
możliwość nawrócenia. Coś niesamowitego!
A
jednak tak właśnie postępował i myślał człowiek, będący
przecież blisko Boga, będący Jego współpracownikiem.
Wydawać by się mogło, że powinien on tym bardziej rozumieć
Boże zamiary
i jeszcze je ludziom tłumaczyć, a tymczasem to
właśnie on sam – Prorok Boży – okazał się tym, który nie
dość, że najmniej rozumie i właściwie nawet nie stara się
zrozumieć, to jeszcze swoim nieracjonalnym oporem naraża na
szwank życie
innych ludzi, jak to zostało opisane w dzisiejszym
pierwszym czytaniu.
A
swoją drogą, historia opisana tam dzisiaj dowodzi tylko, jak bardzo
dobry jest Bóg, jak bardzo lituje się nad człowiekiem – mowa tu
w pierwszym rzędzie o mieszkańcach Niniwy – ale też jak dużym
poczuciem humoru
kieruje się w swoim działaniu. Bo pomysł,
jaki Bóg powziął, aby „przekonać” Jonasza, aby jednak spełnił
misję mu zleconą, był wręcz nieprawdopodobny!
Najpierw
burza na morzu, potem losowanie, które wskazało Jonasza jako
„sprawcę” całego zamieszania; wyrzucenie Jonasza do morza,
historia z wielką rybą i ostatecznie wyrzucenie Jonasza na
ląd. W zakończeniu dzisiejszego czytania nie słyszymy, jaki to był
ląd i gdzie był wyrzucony Jonasz, ale wiemy to dobrze z lektury
Pisma Świętego, że były to – ni mniej, ni więcej –
przedmieścia Niniwy! Tak, dokładnie tej, od której Prorok
tak bardzo chciał uciec.
To
właśnie tam znalazł się ponownie, a my w następnych dniach, w
czytaniach liturgicznych,
będziemy dowiadywać się, co działo
się dalej. Zresztą, troszkę już o tym wspomnieliśmy przed
chwilą. Tak, czy owak, Bóg zadziałał w sposób bardzo
oryginalny.
Oczywiście,
wiemy, że Bóg działając oryginalnie i śmiało, działa też
rozważnie
i kierując się indywidualnym odniesieniem do
człowieka. W przypadku Jonasza, Bóg mógł sobie – jeśli tak
można powiedzieć – „pozwolić” na taką śmiałość.
W końcu Jonasz był Jego Prorokiem, człowiekiem bardzo Mu bliskim,
z którym miał bardzo specyficzne i bliskie relacje, przeto nie
było obawy, że odwróci się on od Boga,
czy też cała sprawa
spowoduje jakieś inne szkody. Bóg wiedział, że w przypadku
Jonasza takiego niebezpieczeństwa nie ma, natomiast dobro, jakie z
całej sprawy może wyniknąć, będzie dużo większe.
Zapewne
w wielu innych przypadkach historia tak by się nie potoczyła: Bóg
zgodziłby się na ucieczkę, na odmowę współpracy.
Tak
chociażbym jak w przypadku kapłana i lewity, ukazanych w
dzisiejszej przypowieści ewangelicznej. Przecież kiedy przechodzili
oni obok poranionego człowieka, nie udzielając mu pomocy –
nie doświadczyli tego, że spadł na nich jakiś „grom z jasnego
nieba”, z powodu którego musieliby pochylić się nad
potrzebującym. Nie, oni po prostu odeszli!
A
współpracownikiem Boga i tym, który biednemu człowiekowi okazał
miłosierdzie, stał się Samarytanin,
a więc człowiek spoza
narodu wybranego, a do tego jeszcze przedstawiciel narodu, z którym
Izraelici żyli w nieprzyjaźni! Ot, ciekawostka…
Na
pamiątkę tego właśnie faktu, iż to cudzoziemiec – Samarytanin
– stał się współpracownikiem Boga w dziele niesienia
miłosiernej pomocy drugiemu człowiekowi, nawet w mowie potocznej
funkcjonuje do dziś określenie „miłosierny Samarytanin”
a nie, na przykład, „miłosierny Jonasz”. Bo to
właśnie Samarytanin stał się owym współpracownikiem Boga.
Jonasz też się stał, chociaż z oporami. Kapłan zaś
i lewita – odeszli…
A
ja – czy jestem chętnym i radosnym współpracownikiem Boga w
dziele miłosierdzia?
Do której z wyżej wymienionych postaw
jest mi najbliżej? Czy w każdej sytuacji, w jakiej trzeba okazać
komuś miłosierdzie i pomoc, Bóg może na mnie liczyć?
Warto
sobie na te pytania odpowiedzieć, bo określenie „współpracownik
Boga w dziele miłosierdzia” brzmi bardzo dumnie i nobilitująco,
ale też – bardzo zobowiązuje!
A
jeżeli już o tym mówimy, to sama wręcz nasuwa się refleksja, że
chyba nie mogło być lepszego dnia na to właśnie słowo, które
dziś rozważamy, jak właśnie liturgiczne wspomnienie Świętej
Siostry Faustyny Kowalskiej,
zwanej Sekretarką Jezusa
Miłosiernego, albo też Wsółpracownicą Boga w dziele Jego
Miłosierdzia. Kim była owa niezwykła Święta?
Siostra
Faustyna,
a
wcześniej: Helena
Kowalska, urodziła się 25 sierpnia 1905 roku,

w Głogowcu koło
Łodzi, w wielodzietnej rodzinie chłopskiej. Po kilku latach służby
u zamożnych rodzin wstąpiła do Zgromadzenia
Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia.

W klasztorze gorliwie spełniała obowiązki kucharki, ogrodniczki i
furtianki. Prowadziła niezwykle
bogate życie duchowe, które obfitowało w różne dary mistyczne.
Jej
misja polegała na przypomnieniu
światu prawdy o miłości miłosiernej Boga,

przekazaniu nowych form kultu Miłosierdzia Bożego i zainspirowaniu
odnowy religijnej w duchu tego nabożeństwa. Na
ten pogłębiony kult Bożego Miłosierdzia złożyły
się takie
elementy, jak:
obraz
Jezusa Miłosiernego z podpisem: „Jezu, ufam Tobie”; Koronka
do Miłosierdzia Bożego, Godzina
Miłosierdzia

– czyli piętnasta; Litania
oraz Święto
Miłosierdzia Bożego

w Drugą Niedzielę Wielkanocną. Wszystkie
swoje przeżycia duchowe spisała nasza
Patronka w
„Dzienniczku”, który po jej śmierci został zaliczony do
wybitnych
dzieł literatury mistycznej.
Faustyna
Kowalska zmarła
5
października 1938 roku w Krakowie.

Beatyfikowana
została
w dniu
18
kwietnia 1993 roku, a ogłoszona
Świętą
– w dniu 30 kwietnia 2000 roku.

Obie
uroczystości odbyła się w Drugą
Niedzielę Wielkanocną,
którą
przy
okazji kanonizacji Jan
Paweł II ustanowił
Świętem Miłosierdzia Bożego.
I
to
właśnie w czasie Mszy Świętej kanonizacyjnej, Ojciec Święty,
wypowiedział
w homilii takie – między innymi – słowa: „Zrządzeniem
Bożej Opatrzności życie tej pokornej Córy
polskiej ziemi było całkowicie
związane z historią XX w
ieku,
który
niedawno dobiegł końca. Chrystus powierzył jej bowiem swoje
Orędzie
Miłosierdzia
w
latach między pierwszą a drugą wojną światową.

Kto pamięta, kto był świadkiem i uczestnikiem wydarzeń tamtych
lat i straszliwych cierpień, jakie przyniosły one milionom ludzi,
wie dobrze, jak
bardzo potrzebne było
Orędzie
Miłosierdzia.
Jezus
powiedział do Siostry Faustyny: «Nie znajdzie ludzkość
uspokojenia, dopokąd się nie zwróci z ufnością do Miłosierdzia
mojego». Za sprawą polskiej Zakonnicy
to orędzie związało się na zawsze z XX wiekiem, który zamyka
drugie tysiąclecie i jest pomostem do trzeciego. Nie
jest to orędzie nowe,
ale
można je uznać za dar szczególnego oświecenia, które pozwala nam
głębiej przeżywać Ewangelię Paschy, aby nieść ją niczym
promień światła ludziom naszych czasów.
Co
przyniosą nam nadchodzące lata? Jaka będzie przyszłość
człowieka na ziemi? Nie jest nam dane to wiedzieć. Jest jednak
pewne, że obok kolejnych sukcesów nie
zabraknie niestety także doświadczeń bolesnych.
Ale
światło Bożego Miłosierdzia, które Bóg zechciał niejako
powierzyć światu na nowo poprzez charyzmat Siostry Faustyny, będzie
rozjaśniało ludzkie drogi
w
trzecim tysiącleciu.
Konieczne
jest jednak, aby ludzkość, podobnie jak niegdyś Apostołowie,
przyjęła dziś w wieczerniku dziejów Chrystusa zmartwychwstałego,
który pokazuje rany po ukrzyżowaniu i powtarza: Pokój
wam!

Trzeba, aby ludzkość pozwoliła się
ogarnąć i przeniknąć Duchowi Świętemu,

którego daje jej zmartwychwstały Chrystus. To Duch leczy rany
serca, obala mury odgradzające nas od Boga i od siebie nawzajem,
pozwala znów cieszyć się miłością Ojca i zarazem braterską
jednością. […]
Chrystusowe
Orędzie
Miłosierdzia
nieustannie dociera do nas w
geście Jego rąk wyciągniętych ku cierpiącemu człowiekowi.

Takiego właśnie widziała Go i takiego ogłosiła ludziom
wszystkich kontynentów Siostra Faustyna, która pozostając w
ukryciu swojego klasztoru w Łagiewnikach, w Krakowie, uczyniła ze
swego życia hymn na cześć miłosierdzia. […]
Kanonizacja
Siostry Faustyny ma szczególną wymowę. Poprzez tę Kanonizację
pragnę
dziś przekazać
Orędzie
Miłosierdzia
nowemu tysiącleciu.
Przekazuję
je wszystkim ludziom, aby uczyli się coraz pełniej poznawać
prawdziwe oblicze Boga i prawdziwe oblicze człowieka. […]
Nie
jest łatwo miłować miłością głęboką, która polega na
autentycznym składaniu daru z siebie. Tej miłości można nauczyć
się jedynie wnikając
w tajemnicę miłości Boga.

Wpatrując się w Niego, jednocząc się z Jego ojcowskim Sercem,
stajemy się zdolni patrzeć na braci nowymi oczyma, w postawie
bezinteresowności i solidarności, hojności i przebaczenia. Tym
wszystkim jest właśnie miłosierdzie! […]
Siostra
Faustyna Kowalska napisała w swoim
„Dzienniczku”:
«Odczuwam
tak straszny ból, kiedy patrzę na cierpienia bliźnich;

odbijają się w sercu moim wszystkie cierpienia bliźnich, ich
udręczenia noszę w sercu swoim, tak, że mnie to nawet fizycznie
wyniszcza. Pragnęłabym, aby wszystkie bóle na mnie spadały, by
ulżyć bliźnim». Oto do
jakiego stopnia współodczuwania

prowadzi miłość, kiedy mierzona jest miarą miłości Boga!
Ta
miłość powinna inspirować współczesnego człowieka, współczesną
ludzkość, aby mogła
stawić czoło kryzysowi sensu życia,
podjąć
wyzwania związane z różnorakimi potrzebami, a przede wszystkim, by
mogła wypełnić obowiązek
obrony godności każdej ludzkiej osoby.

W ten sposób Orędzie
o Miłosierdziu Bożym stanie się pośrednio również orędziem
o niepowtarzalnej godności, wartości każdego człowieka.

W oczach Bożych każda osoba jest cenna, za każdego Chrystus oddał
swoje życie, każdemu Ojciec daje swego Ducha i czyni go bliskim
sobie.
To
krzepiące Orędzie
jest skierowane przede wszystkim do człowieka, który udręczony
jakimś szczególnie bolesnym doświadczeniem

albo przygnieciony ciężarem popełnionych grzechów utracił
wszelką nadzieję w życiu i skłonny jest ulec pokusie rozpaczy.
Takiemu człowiekowi ukazuje
się łagodne oblicze Chrystusa,

a promienie wychodzące z Jego Serca padają na niego, oświecają go
i rozpalają, wskazują drogę i napełniają nadzieją.
Jakże
wielu sercom przyniosło otuchę wezwanie «Jezu,
ufam Tobie»,
które
podpowiedziała nam Opatrzność za pośrednictwem Siostry Faustyny!
Ten prosty
akt zawierzenia Jezusowi

przebija najgęstsze chmury i sprawia, że promień światła
przenika do życia każdego człowieka. «Jezu, ufam Tobie». […]
Faustyno,
darze Boga dla naszej epoki, darze polskiej ziemi dla całego
Kościoła, wyjednaj nam, abyśmy mogli
pojąć głębię Bożego Miłosierdzia,

pomóż nam, abyśmy osobiście go doświadczyli i świadczyli o nim
braciom. Twoje
Orędzie
światłości i nadziei niech się rozprzestrzenia na całym świecie,

niech przynagla grzeszników do nawrócenia, niech uśmierza spory i
nienawiści, niech uzdalnia ludzi i narody do czynnego okazywania
braterstwa.
My
dzisiaj, wpatrując się razem z tobą w oblicze zmartwychwstałego
Chrystusa, powtarzamy twoją modlitwę ufnego zawierzenia i mówimy z
niezłomną nadzieją: Jezu,
ufam Tobie.”

Tak
mówił Jan Paweł II.
W
tym właśnie
kontekście
zapytajmy teraz
samych
siebie:

Co
to dla mnie konkretnie oznacza: „być współpracownikiem Boga w
dziele miłosierdzia”?

Czy
nie zdarza mi się uciekać przed Bogiem, buntować się, czy wręcz
mieć do Boga pretensje z powodu Jego rozstrzygnięć?

Jakie
miejsce w moim życiu ma nabożeństwo do Bożego Miłosierdzia?

Nauczycielu,
co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?… 

9 komentarzy

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.