Z cierpliwością – i w miłości…

Z
Szczęść
Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym swoje imieniny świętują:

Urszula
Wasilewska

z którą znamy się od zawsze, jeszcze z rodzinnej Parafii;

Urszula
Adamiak – Prezes firmy „Komunalnik” w Białej Podlaskiej;

Urszula
Kobielus – Nauczyciel historii w Liceum im. Lelewela w Żelechowie;

Urszula
Bielecka – Katecheta w Parafii Radoryż Kościelny.
Z
całego serca życzę Dostojnym Solenizantkom takiej miłości i
cierpliwości w codziennej realizacji powołania chrześcijańskiego,
jak o tym mówi dzisiejsze Boże słowo. Zapewniam o mojej modlitwie!
A
Księdzu Markowi dziękuję za wczorajsze słówko z Syberii.
Zachęcam Wszystkich do wypowiadania się – także tych, którzy
czynią to bardzo rzadko, albo wcale jeszcze na naszym forum się nie
wypowiadali.
Życzę
błogosławionego dnia!
Gaudium
et spes! Ks. Jacek

Piątek
29 Tygodnia zwykłego, rok II,
Wspomnienie
Bł. Jakuba Strzemię, Biskupa,
do
czytań: Ef 4,1–6; Łk 12,54–59

CZYTANIE
Z LISTU ŚWIĘTEGO PAWŁA APOSTOŁA DO EFEZJAN:
Bracia:
Zachęcam was ja, więzień w Panu, abyście postępowali w sposób
godny powołania, jakim zostaliście wezwani, z całą pokorą i
cichością; z cierpliwością znosząc siebie nawzajem w miłości.
Usiłujcie zachować jedność Ducha dzięki więzi, jaką jest
pokój.
Jedno
jest Ciało i jeden Duch, bo też zostaliście wezwani w jednej
nadziei, jaką daje wasze powołanie. Jeden jest Pan, jedna wiara,
jeden chrzest. Jeden jest Bóg i Ojciec wszystkich, który jest i
działa ponad wszystkimi, przez wszystkich i we wszystkich.

SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:
Jezus
mówił do tłumów: „Gdy ujrzycie chmurę podnoszącą się na
zachodzie, zaraz mówicie: «Deszcz idzie». I tak bywa. A gdy wiatr
wieje z południa, powiadacie: «Będzie upał». I bywa. Obłudnicy,
umiecie rozpoznawać wygląd ziemi i nieba, a jakże obecnego czasu
nie rozpoznajecie? I dlaczego sami z siebie nie rozróżniacie tego,
co jest słuszne?
Gdy
idziesz do urzędu ze swym przeciwnikiem, staraj się w drodze dojść
z nim do zgody, by cię nie pociągnął do sędziego; a sędzia
przekazałby cię dozorcy, dozorca zaś wtrąciłby cię do
więzienia.
Powiadam
ci, nie wyjdziesz stamtąd, póki nie oddasz ostatniego pieniążka”.

Jakże
głębokie i treściwe jest dzisiejsze pierwsze czytanie! Z
pewnością, nie jest to żadne odkrycie, bo w końcu całe Pismo
Święte takie właśnie jest, jednak to dzisiejsze czytanie, chociaż
krótkie, zawiera w sobie tak głęboki i bogaty przekaz, że
– można by rzec – każde słowo jest tu na wagę złota.
na wagę owego wielkiego przesłania, jakie niesie.
Oto
bowiem pierwsza część tegoż fragmentu Listu do Efezjan opisuje w
tenże zwięzły, ale konkretny i jasny sposób istotę powołania
chrześcijańskiego.
Paweł Apostoł, przedstawiający siebie
jako więzień w Panu, co jest oczywistym odniesieniem
do znoszonych przez niego udręk dosłownego uwięzienia, ale też do
jego szczególnej więzi z Jezusem – właśnie tenże Apostoł
zachęca swoich uczniów, aby postępowali sposób
godny powołania,
jakim [zostali]
wezwani.
Wiemy, że chodzi tu o szeroko rozumiane powołania
chrześcijańskie, co w konkrecie oznacza jeszcze szerzej
rozumiane powołanie do świętości.
W
sposób godny tak rozumianego powołania mają postępować uczniowie
Pawła – do których także i my się zaliczamy, jeżeli słuchamy
dzisiaj jego słów i bierzemy je sobie do serca. Ale na czym ma
polegać
owo godne i należyte postępowanie? Na znoszeniu
siebie nawzajem.
Jak? Z cierpliwością
– i 
w miłości.
A
zatem, nie jest to takie znoszenie siebie, jak się znosi jakiś
„dopust Boży”,
który spadł na człowieka „jak grom z
jasnego nieba” i mocno go teraz uwiera, a on musi go znosić.
Owszem, to jest jakiś trud, bo gdyby chodziło o coś
prostego i lekkiego, Apostoł nie napisałby o znoszeniu siebie
nawzajem. Użycie tu tego określenia sugeruje, że mamy jednak do
czynienia z jakimś
wysiłkiem, z jakimś
zmaganiem, z jakimś krzyżem, z jakimś zapieraniem się
siebie, aby ułożyć z tym drugim jak najlepsze relacje.
Jednakże
gdyby tylko na tym chcieć pozostać, to mielibyśmy do czynienia
jedynie z tolerowaniem siebie, czyli znoszeniem siebie na
zasadzie: „no trudno, skoro już jesteś, to muszę Cię
zaakceptować i jakoś
Cię tolerować, ale – nic
więcej!”.
Otóż, nie o to chodzi.
Mocno
zwracał na to uwagę Jan Paweł II mówiąc, że nie wystarczy
tylko tolerować
się nawzajem. Chrześcijanie nie mogą w taki
sposób układać wzajemnych relacji. Paweł Apostoł także nie
dopuszczał takich wzajemnych relacji, dlatego wezwanie do znoszenia
siebie opatrzył owymi dwoma słowami: z cierpliwością
i w miłości. A to już zmienia postać
rzeczy.
Bo
w takim kontekście nie będziemy myśleli i mówili o znoszeniu
siebie na zasadzie dźwigania uprzykrzonego ciężaru, ale o
poświęceniu się dla drugiego; o ofiarowaniu mu swego czasu,
swego zainteresowania, swojej życzliwości, a wręcz miłości…
I to również takiemu – a może przede wszystkim takiemu – który
nawet nie podziękuje, a nawet nie zauważy, że jest
obdarowywany… Oto jest właśnie znoszenie siebie nawzajem w
miłości.
I
z cierpliwością – co z kolei oznacza postawę
wytrwałą,
która nie ulega zmianie pod wpływem pierwszego
niepowodzenia, czy pierwszego zmęczenia. Każdego następnego
zresztą też…
Fundamentem
tak pojmowanej chrześcijańskiej postawy jest to, o czym dzisiejsze
czytanie z Listu apostolskiego mówi w swej drugiej części, a więc
fakt, iż jedno jest Ciało i jeden Duch, […].
Jeden jest Pan, jedna wiara, jeden chrzest. Jeden jest Bóg
i Ojciec wszystkich, który jest i działa ponad wszystkimi, przez
wszystkich i we wszystkich.
To stąd płynie moc i
natchnienie do owego znoszenia się nawzajem z cierpliwością
– i 
w miłości. Stąd też płynie
nadzieja, jaką daje uczniom ich chrześcijańskie powołanie.

Realizacja
takiej postawy – wbrew pozorom – wcale nie jest aż tak bardzo
trudna. Jezus dzisiaj mówi o tym w Ewangelii, w tych chociażby
słowach: Obłudnicy, umiecie rozpoznawać wygląd ziemi i
nieba, a jakże obecnego czasu nie rozpoznajecie? I dlaczego sami z
siebie nie rozróżniacie tego, co jest słuszne?
Otóż,
właśnie!
Chrześcijanin,
przyjaciel Jezusa, słuchający Jego nauk i według nich kształtujący
swoje codzienne życie, dochodzi na tym obszarze do
pewnej wprawy
– tak, że „sam z siebie” winien
rozpoznać,
co jest dobrem, a co nim nie jest, i to pierwsze
wybrać, a to drugie odrzucić. I jeżeli tak się nie dzieje – a
przynajmniej nie zawsze tak się dzieje – to dlatego, że ludzie
trochę udają niezorientowanych, podczas gdy w rzeczywistości
zdają sobie sprawę, co jest dobre, a co złe.
Tak,
jak umieją rozpoznawać znaki w przyrodzie, a więc znaczenie i
następstwa pewnych zjawisk, tak samo ludzie wierzący
w stanie – jeśli tylko chc
ą – trafnie odróżniać
dobro od zła.
Bo jest to – powinno być – czymś tak
naturalnym,
jak rozpoznawanie zjawisk pogodowych lub
przyrodniczych i ich następstw. Jeżeli natomiast człowiek wierzący
i przyjaciel Jezusa mówi, że nie wie, jak postąpić w określonej
sytuacji, jakiego dokonać wyboru, to znak, że za mało się
przyłożył do tego, by wiedzieć.
Albo – i to jest częstszym
zjawiskiem – po prostu udaje że nie wie.
Bo
prawdziwi chrześcijanie to ci, którzy „sami z siebie” znoszą
siebie nawzajem
z cierpliwością – i w
miłości.
A zatem, to ci, dla których chrześcijaństwo nie
jest dodatkiem do życia,
jakąś zewnętrzną i łatwo usuwalną
dekoracją, ale czymś tak naturalnym, jak znaki w
przyrodzie.
Dla których chrześcijaństwo jest życiowym
powołaniem – najgłębszym sensem ich życia!
Takim,
jakim było ono dla Patrona dnia dzisiejszego, Błogosławionego
Jakub
a Strzemię,
Biskupa.
Co
wiemy o tym naszym Patronie? Urodził
się on
w 1340 roku. Pochodził
z diecezji krakowskiej,

ale rodzina jego osiedliła się we Włodzimierzu na Rusi. O jego
młodości brak informacji. Pewne jest tylko to, że wstąpił do
zakonu franciszkanów i że był we Lwowie członkiem Stowarzyszenia
Braci Pielgrzymujących dla Chrystusa.

Stolica Apostolska wyposażyła tę instytucję misyjną, utworzoną
w celu działania na Rusi i Mołdawii, w
rozległe przywileje duszpasterskie.

W
roku 1385 został Jakub gwardianem klasztoru franciszkańskiego
Świętego Krzyża we Lwowie. Był nim przez trzy lata. Z ówczesnych
akt wynika, że okazał się nie
tylko jako gorliwym przełożonym konwentu, ale troszczył się także
o dobro Kościoła na Rusi.

Między innym, zagasił spór, jaki zaistniał pomiędzy arcybiskupem
Halicza, Bernardem, a magistratem miasta Lwowa – spór grożący
niemal karami kościelnymi, jakie arcybiskup zamierzał nałożyć na
miasto.
Równie
energicznie stawał Jakub
w obronie zakonów żebrzących

– głównie dominikanów i franciszkanów – przeciwko niektórym
duchownym, którzy zakazywali na swoich obszarach kaznodziejom głosić
słowo
Boże i sprawować posługę duchową, chociaż ci mieli na to
zezwolenie Stolicy Apostolskiej. Dowodem wielkiego zaufania, jakim
Jakub cieszył się w Rzymie, było powierzenie
mu funkcji inkwizytora
na
całą Ruś.
Dnia
27 czerwca 1391 roku, Papież Bonifacy IX mianował Jakuba drugim z
kolei arcybiskupem Halicza.

Sakrę biskupią przyjął nasz Patron w Tarnowie, w 1392 roku.
Bardzo dobrze znał już wtedy swoją metropolię – wszak wiele
razy przemierzył ją pieszo jako misjonarz. Ponieważ była to
metropolia nowa – powstała bowiem w roku 1367 – nie
było więc w niej jeszcze ani katedry, ani kapituły.

Kościołów było bardzo mało. Kapłanów – także. Nawet granice
poszczególnych diecezji nie były dokładnie ustalone. We wsiach
mieszkała głównie ludność ruska, prawosławna.
Nowemu
Arcybiskupowi
przyszło zatem organizować metropolię właściwie od podstaw. Za
punkt wyjścia do pracy obrał sobie wizytację
swojej rozległej diecezji.

Zamieszkał w drewnianym domku przy klasztorze lwowskim. Stamtąd
udawał się do miast i osiedli. Wszędzie, gdzie byli panowie
polscy, zachęcał ich do
fundowania nowych kościołów, które czynił ośrodkami
parafialnymi.
Popierał
gorliwie zakony franciszkanów i dominikanów w ich pracy misyjnej.
Wskutek
jego posługi, bardzo szybko zaczęła topnieć liczba prawosławnych,
a powiększała się liczba katolików. Nie mając jeszcze kapituły,
Arcybiskup
Jakub sam rządził diecezją ze swoim oficjałem i notariuszem,

który prowadził jego kancelarię. W
trudniejszych i ważniejszych sprawach radził się proboszczów i
przełożonych klasztorów.

W ostatnich latach swoich rządów dobrał sobie do pomocy Biskupa
Zbigniewa z Łapanowa, jako swojego sufragana. W 1406 roku zwołał
we Lwowie pierwszy synod
swej prowincji
dla
rozstrzygnięcia pewnych spornych spraw.
Tak
bardzo zasłużył się dla katolickiej Rusi, że powszechnie
nazywano go „ojcem i
stróżem Ojczyzny, senatorem mądrym”.

Król Władysław Jagiełło i jego żona, Jadwiga, darzyli go
szczególnym zaufaniem. Jakub z kolei darzył ich wzajemną czcią i
miłością. Należał do
zaufanych doradców Jagiełły.
Wielką
miłością darzyli go też wierni. Na wiadomość, że zamierza
przenieść stolicę metropolii do Lwowa, mieszkańcy miasta bardzo
ofiarnie i szczodrze
zebrali się do budowy katedry.

Jej poświęcenia Arcybiskup
Jakub dokonał w 1404 roku.
Charakterystycznym
rysem jego pobożności był szczególny
kult do Najświętszego Sakramentu.
Zarządził
on – między innymi –
aby wieczna lampka paliła się przed tabernakulum,

co nie było jeszcze wówczas w Kościele stałym zwyczajem.
Dominikańskiemu kościołowi Bożego Ciała we Lwowie nadał
odpusty, aby zachęcić lud do licznego
udziału w adoracji Najświętszego Sakramentu, wystawionego w
monstrancji
– a wtedy
właśnie ta praktyka zaczęła wchodzić w zwyczaj.
Zmarł
we Lwowie, 20 października 1409 roku.

Zgodnie z testamentem, został pochowany w chórze franciszkańskim
kościoła we Lwowie. Przez całe życie był tak ubogi, że poza
szatami liturgicznymi nie posiadał dosłownie niczego. Zostawił po
sobie natomiast ponad dwadzieścia dokumentów.
Zaraz
po śmierci zaczęto oddawać mu cześć.
Kronikarz napisał o
nim taką pochwałę: „Był to mąż wielkiej cnoty, sławny
pobożnością, i życia prostego, mogący być wzorem i przykładem
dla innych”.
W latach późniejszych jednak cześć jego
zupełnie zanikła – i to do tego stopnia, że nie wiedziano nawet,
gdzie znajduje się jego grób. Znaleziono go dopiero przypadkowo 29
listopada 1619 roku. Pod wpływem wciąż rosnącego nabożeństwa i
wielu łask, jakie działy się za jego przyczyną, w roku 1777
rozpoczęto kanoniczny proces. W dniu 11 września 1790 roku,
Papież Pius VI zatwierdził jego kult i pozwolił obchodzić jego
święto.
Obecnie relikwie Błogosławionego Biskupa znajdują
się w Lubaczowie.
Ubogaceni
przykładem gorliwej świętości Arcybiskupa Jakuba, ale też –
darem Bożego słowa dzisiejszej liturgii, zastanówmy się:
– Czy
okazując innym życzliwość, nie czynię tego niechętnie i pod
przymusem, niejako z konieczności?
– Co
w konkrecie mojej codzienności oznacza: znosić innych z
cierpliwością
– i w miłości?
– Czy
„sam z siebie” odróżniam dobro od zła i wybieram dobro?

Usiłujcie
zachować jedność Ducha dzięki więzi, jaką jest pokój!

Dodaj komentarz

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.