Matka mojego Pana przychodzi do mnie…

M

Niech
będzie pochwalony Jezus Chrystus! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym
urodziny przeżywa Patryk Śliwa, należący w swoim czasie do
Wspólnoty młodzieżowej w Trąbkach. Niech Pan sam pokieruje Jego
życiem. O to będę się dla Niego modlił.
A
dla naszego Księdza Proboszcza będziemy modlić się o wszelkie
dobro na Mszy Świętej o godzinie 12:00, w przeddzień imienin.
Zapowiada się duża uroczystość!
A
tak w ogóle – to Adwent nam się kończy… Czy nie macie
wrażenia, że dopiero co się zaczął?…

Na
głębokie przeżywanie dzisiejszej niedzieli – niech Was
błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty.
Amen
Gaudium
et spes! Ks. Jacek

4
Niedziela Adwentu, C,
do
czytań: Mi 5,1–4a; Hbr 10,5–10; Łk 1,39–45

CZYTANIE
Z KSIĘGI PROROKA MICHEASZA:
To
mówi Pan:

A
ty, Betlejem Efrata,

najmniejsze
jesteś wśród plemion judzkich!

Z
ciebie wyjdzie

Ten,
który będzie władał w Izraelu,

a
pochodzenie Jego od początku,

od
dni wieczności.

Przeto
Pan
wyda
ich aż do czasu,

kiedy
porodzi, mająca porodzić.

Wtedy
reszta braci Jego powróci

do
synów Izraela.
I
powstanie, i będzie ich pasterzem mocą Pana,

przez
majestat imienia Pana, Boga swego.

Będą
żyli bezpiecznie, bo Jego władza rozciągnie się


do krańców ziemi.

A
On będzie pokojem.

CZYTANIE
Z LISTU DO HEBRAJCZYKÓW:
Bracia:
Chrystus,
przychodząc na świat, mówi:

Ofiary
ani daru nie chciałeś,

aleś
Mi utworzył ciało;

całopalenia
i ofiary za grzech

nie
podobały się Tobie.

Wtedy
rzekłem: Oto idę.

W
zwoju księgi napisano o Mnie,

abym
spełni

wolę Twoją, Boże”.
Wyżej
powiedział: „Ofiar, darów, całopaleń i ofiar za grzech
y
nie chciałeś i nie podobały się Tobie”, choć składa
się
je na podstawie Prawa.

Następnie powiedział: „Oto idę, aby
m
spełni

wolę Twoją”. Usuwa jedną ofiarę, aby ustanowić inną. Na mocy
tej woli uświęceni jesteśmy przez ofiarę ciała Jezusa Chrystusa
raz na zawsze.

SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:
W
tym czasie Maryja wybrała się i poszła z pośpiechem w góry do
pewnego miasta w pokoleniu Judy. Weszła do domu Zachariasza i
pozdrowiła Elżbietę.
Gdy
Elżbieta usłyszała pozdrowienie Maryi, poruszyło się dzieciątko
w jej łonie, a Duch Święty napełnił Elżbietę. Wydała ona
głośny okrzyk i powiedziała:
Błogosławiona
jesteś między niewiastami i błogosławiony jest owoc Twojego łona.
A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie? Oto,
skoro głos Twego pozdrowienia zabrzmiał w moich uszach, poruszyło
się z radości dzieciątko w moim łonie. Błogosławiona jesteś,
któraś uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Ci od
Pana”.

Zaledwie
Maryja odpowiedziała: Tak na Boże wezwanie, by
zechciała stać się Matką Zbawiciela – i rzeczywiście, w tym
momencie się nią stała
– a już otrzymała okazję, aby
swojego Syna i jednocześnie Bożego Syna, zanieść do domu
swojej krewnej, Elżbiety. Nie wiemy, czy miała młodziutka Matka
Boga Człowieka pełną świadomość tego, co się w tym
momencie dokonuje – a może nawet nie tylko pełnej, ale nawet
częściowej
świadomości nie miała.

Owszem,
Ona cały czas pamiętała, co się niedawno stało i jak wyglądała
Jej rozmowa z tajemniczym Posłańcem z Nieba; Ona doskonale też
wiedziała, jak wielkie rzeczy Jej Bóg uczynił, bo
wyśpiewała to właśnie u Elżbiety w przepięknym i majestatycznym
hymnie Magnificat. Ale czy miała świadomość, że ruszając w
długą wędrówkę do Elżbiety i w końcu wchodząc do jej domu –
wniesie tam jednocześnie Boga? Mogła nawet o
tym nie pomyśleć.

Bo
Ona po prostu chciała pomóc starszej Krewnej i zapewne tylko
o tym myślała, żeby jakoś do Niej dość – zważywszy, że z
Nazaretu do Ain Karim jest sto pięćdziesiąt kilometrów – oraz
żeby starczyło Jej sił, by móc Elżbiecie służyć przez
trzy miesiące, bo pozostała u Niej właśnie przez trzy miesiące,
zapewne do rozwiązania. Maryja o tym na pewno myślała, dlatego
mogła nawet nie dopuszczać do głowy takiej świadomości, że
przynosi Elżbiecie Boga: Ona Jej przyniosła pomoc. A przy
okazji niejako – także Boga, Syna Bożego, co starsza i
życiowo bardziej doświadczona, a na pewno także oświecona Bożym
blaskiem Elżbieta od razu wyłapała.

Dlatego
Jej słowa, skierowane do Maryi, nie miały nic z tradycyjnego
powitania, w stylu: „Dzień dobry, a co tam, u Was, w Nazarecie? A
jak się mają Rodzice, a jak sobie radzi Józef?”… Nie były też
rozpytywaniem o trudy drogi, albo o inne sprawy, o jakie
wypada w takim momencie zapytać. Co prawda, nie wykluczone, że
Elżbieta o to w końcu zapytała, i że Obie podjęły rozmowę
na bieżące tematy rodzinne,
społeczne, może też – we
właściwym tego słowa rozumieniu i we właściwych proporcjach –
tematy polityczne…

Wszak
Izrael cały czas pozostawał pod okupacją rzymską, a tu Proroctwa
tyle mówiły o Wyzwolicielu. Musiał zatem i ten temat się pojawić,
w końcu przez trzy miesiące trzeba o czymś rozmawiać
zważywszy, że nie dało się wówczas włączyć telewizora i
obejrzeć dwa tysiące pięćset czterdziestego siódmego odcinka
łzawego serialu – tasiemca… Zatem, mogły obie Niewiasty także
i o sprawy polityczne
przy okazji „zahaczyć”.

Ale
w tym pierwszym momencie Elżbieta jasno uświadomiła swej młodszej
Krewnej, Maryi, że jest Matką Jej Pana, Matką Zbawiciela
i że tegoż Zbawiciela właśnie wniosła do Jej domu. A Maryja być
może nawet o tym tak nie pomyślała… Po prostu, zrobiła
swoje, okazała miłość potrzebującej Kobiecie, pospieszyła z
pomocą – a niejako „przy okazji” zaniosła Boga!

Pewnie
i my, moi Drodzy, chcielibyśmy – tak samo, jak Maryja –
wszystkim, co czynimy innym; wszystkim, co do nich mówimy;
każdym naszym osobistym spotkaniem lub choćby drobnym smsem
lub mailem – nieść im Chrystusa. Czy jednak każdy nasz
czyn i każde nasze słowo jest nośnikiem przesłania
Jezusowego? Czy kiedy spotykamy się z innymi, albo wchodzimy do ich
domów, albo zaczynamy z nimi rozmowę – na żywo, lub za pomocą
różnych komunikatorów – mają oni wrażenie, że to sam
Chrystus się z nimi spotkał?
Czy wprost przeciwnie – szatan,
i to w najczystszej postaci?

Czy
kiedy coś do innych mówimy, to jesteśmy apostołami dobra i
miłości,
czy listonoszami diabła? Czy ludzie, którzy
się z nami spotykają, uważają to spotkanie za radość i
szczęście
– a nawet za zaszczyt – czy za dopust Boży?

Oczywiście,
musimy tutaj uwzględnić sytuację, w której komuś słusznie
zwrócimy uwagę, upomnimy go w imię prawdy i w duchu
miłości, albo w ogóle zajmiemy stanowisko zgodne z prawdą, a ktoś
odbierze to jako atak na siebie. Nic na to nie poradzimy, poza
modlitwą. W takiej sytuacji potrzeba czasu, aby ów „obrażony”
przemyślał sobie w sercu wszystko i docenił to, że ktoś
chciał jego prawdziwego dobra, a nie starał się mu przypodobać za
wszelką cenę.

Wydaje
się jednak, że ludzie o czystych sumieniach od razu wyczuwają, kto
z czym do nich przychodzi
– czy chce ich dobra, czy
niekoniecznie. Tylko – właśnie – czy z naszej strony z tym
dobrem się spotykają? Żeby to jeszcze raz mocno zaakcentować i
powtórzyć: Czy nasze wyjście do drugiego człowieka; czy
nasze słowa, do niego skierowane; czy nasze gesty, wobec niego
wykonane; czy wyraz naszej twarzy, nasze oczy, nasz uśmiech, nasza
wyciągnięta ręka – czy to wszystko jest znakiem Chrystusa,
który przez nas do innych wychodzi? Czy dokładnie odwrotnie?…
Zadajemy
sobie te pytania, moi Drodzy, właśnie dzisiaj, pod koniec
Adwentu,
po Rekolekcjach parafialnych, po Spowiedzi adwentowej,
po udziale w Roratach; po całym tym czasie realizacji adwentowego
postanowienia,
a jednocześnie – w przeddzień Wigilii,
kiedy to w gronie Rodziny, z białym opłatkiem w ręku, podejdziemy
do swoich Bliskich. Co im wtedy powiemy? Czy – mając w ręku biały
chleb miłości, poświęcony przez Kapłana w świątyni parafialnej
skierujemy do drugiego słowa miłości? Czy jakieś
sztampowe: „Szczęścia, zdrowia, pomyślności w pracy”?

Czy
ten, kto stanie naprzeciwko nas, także z opłatkiem w ręku
ktoś z rodziny, z grona znajomych, lub współpracownik – odejdzie
od nas podniesiony na duchu, pocieszony, wsparty, czy będzie
to tylko taki wzajemny pusty gest, przełamanie się opłatkiem
– bo tak trzeba, ale jak najszybciej, bo czas już do stołu
siadać,
gdyż tam już gorące jedzenie stoi, a na niejednym
stole pewnie, niestety, także alkohol…

Moi
Drodzy, już jutro przekonamy się, jaką wartość mają
nasze osobiste spotkania z drugim człowiekiem: czy ja zaniosę mu
Chrystusa – i czy on przyniesie mi Chrystusa? Czy ja, po spotkaniu
z nim, będę chociaż odrobinę lepszy? Czy będzie we mnie
więcej radości i nadziei – i zapału, by dawać z siebie
„więcej
i więcej” na odcinku dobra, czy wyjdę
jeszcze bardziej przygaszony, zniechęcony, albo ewentualnie
utwierdzony w przekonaniu, że nie warto się jakoś nadzwyczajnie
angażować,
poświęcać, wkładać całe serce?…
A
po Wigilii – będą Święta. A Świętach – to wiemy: tak, jak w
tym starym porzekadle: „Święta, Święta i po Świętach”…
Tak zwana – szara codzienność. Mówię: „tak zwana”,
bo nigdy nie mogę się osobiście z tym pogodzić, że codzienność
musi być szara. Nie musi. A jeżeli jest – to właśnie
dlatego, że my wszyscy, każda i każdy z nas, ja i Ty – być może
za mało wnosimy w nią Chrystusa.

Oto
w tych dniach życzymy sobie wiele dobrych rzeczy. Często przy tych
życzeniach wypowiadamy stwierdzenie: „Życzę Ci zdrowia, bo
zdrowie najważniejsze!”
Otóż, po raz już kolejny, z tego
miejsca, pozwolę sobie stwierdzić, iż uważam, że zdrowie
wcale nie jest najważniejsze!
Owszem, ja też bardzo chcę być
zdrowy i nikomu zdrowia nie żałuję – w sensie życzenia zdrowia,
bo też często go życzę. Ale zdrowie wcale nie jest najważniejsze,
bo znam takich ludzi – i Wy też takich znacie – którzy nie
cieszą się dobrym zdrowiem,
którzy są w jakiś sposób
ograniczeni ruchowo, albo wręcz przykuci do łóżek i wózków, a
są szczęśliwi.
Są naprawdę szczęśliwi! Widzą głęboki
sens
każdej przeżytej godziny.

Owszem,
niekiedy ponarzekają, niekiedy się trochę poskarżą, ale ogólny
bilans ich postawy – jeśli tak można powiedzieć – wypada na
plus.
Wielokrotnie takich ludzi spotykałem, choćby odwiedzając
Chorych w różnych Parafiach. Dla mnie często – tak, właśnie
dla mnie, kapłana – te spotkania z nimi były i są nierzadko
prawdziwymi rekolekcjami. Ja w ich twarzach, w ich słowach, w
ich głębokiej wierze – naprawdę spotykałem Chrystusa!
Wychodziłem ze spotkań z nimi bardzo umocniony i podtrzymany na
duchu.

I
z odnowioną nieco hierarchią wartości i ważności, bo ich
sytuacja i sposób, w jaki ją przeżywają, pomagał i mi nieraz
przewartościować wiele spraw i odróżnić to, co jest
naprawdę ważne, od tego, co jest całkiem nieważne, chociaż
bardzo udaje ważne… Wiem, że Wy też znacie takich ludzi, którzy
nie cieszą się dobrym zdrowiem, a są naprawdę szczęśliwi.
Wiedzą, po co i dla kogo żyją.

Swoją
modlitwą i ofiarowanym cierpieniem wspierają, a może
nierzadko ratują swoich najbliższych przed całkowitym
moralnym upadkiem i zapomnieniem o Bogu. Czy przy tych ludziach
naprawdę owo sztampowe „zdrowie jest najważniejsze” nie
traci w ogóle
na znaczeniu?

A
czy znowu nie jest tak, że ci, dla których zdrowie jest
rzeczywiście najważniejsze, a do tego wygląd, pozycja, bogactwo,
sława, sprawność sportowa – tak często porywają się na
własne życie?
Często w młodym wieku? Ludzie, którzy mają
wszystko – tylko „gwiazdki z nieba” im brakuje, bo tak to mają
dosłownie wszystko? Postanawiają ze
sobą skończyć,
bo uznają, że to ich życie jest puste,
głupie, bez sensu i bez celu; takie „kolebanie się” z dnia na
dzień, od imprezy do imprezy… A przecież mieli
wszystko!
I zdrowie też mieli! Zdrowie, które podobno jest
najważniejsze! I co – nad ich grobem też powiemy, że
zdrowie jest najważniejsze? Nie, moi Drodzy!

Nie
zdrowie! Nie pieniądze! Nie pozycja! Nie tytuły! Nie sprawność
sportowa! Także i drugi człowiek nie jest najważniejszy! I my sami
dla siebie – nie jesteśmy najważniejsi. A kto jest najważniejszy?
To przecież oczywiste: Bóg jest najważniejszy! Bóg w sercu
człowieka! I w jego codzienności, która dzięki temu nigdy nie
jest i nie będzie szara…
A
kiedy to uznamy, wówczas spełni się zapowiedź z pierwszego
czytania: Będą
żyli bezpiecznie, bo Jego władza rozciągnie się aż do krańców
ziemi.
A
On będzie pokojem.

Tak,
tylko On przyniesie prawdziwy pokój w ludzkich sercach.
Ponieważ
– jak zapewnia Autor Listu do Hebrajczyków –
uświęceni
jesteśmy przez ofiarę ciała Jezusa Chrystusa raz na zawsze.


Tego
Bożego
pokoju
życzmy
sobie nawzajem jutro i w tych uroczystych dniach. A po Świętach
bardzo starajmy się o to, by nie być

listonoszami diabła,

a apostołami
miłości,
dobra i pokoju –
apostołami
Jezusa!

3 komentarze

  • Ja dopiero dziś dowiedziałam się o oznaczają, symbolizują świece na wieńcu adwentowym w kościele. Tą wiedzą podzielił się ksiądz na kazaniu ale jest ona również zamieszczona na https://pl.aleteia.org/2017/12/11/wiecie-ze-kazda-swieca-w-wiencu-adwentowym-ma-swoja-nazwe-i-specjalne-znaczenie/

    Cztery świece adwentowe symbolizują cztery tygodnie Adwentu i wskazują na najważniejsze etapy historii zbawienia. Zapalane kolejno w każdą niedzielę wskazują na upływ czasu, skracając czas oczekiwania na Boże Narodzenie.

    „Świeca Proroka” (Świeca Nadziei) – zapalana w I Niedzielę Adwentu symbolizuje proroków, którzy zapowiedzieli przyjście Mesjasza.

    „Świeca Betlejem” (Świeca Pokoju) – zapalana w II Niedzielę Adwentu na pamiątkę miejsca, w którym narodził się Zbawiciel.

    „Świeca Pasterzy” (Świeca Radości) – zapalana w III Niedzielę Adwentu przypomina pasterzy, którzy jako pierwsi ujrzeli Jezusa i ogłosili światu „radosną nowinę”. Niedziela ta nosi nazwę Gaudete („Radujcie się”), dlatego świeca ma radosny, różowy kolor.

    „Świeca Aniołów” (Świeca Miłości) – zapalana w IV Niedzielę Adwentu symbolizuje aniołów, którzy objawili się pasterzom w grocie betlejemskiej, ogłaszając im narodziny Dzieciątka Jezus.

    Ps. Dzisiejszą Ewangelię słyszeliśmy także w miniony piątek. Dziś bardziej niż wówczas dotarło do mnie, że Maryja na swój młody wiek była bardzo dojrzałą duchowo dziewczyną, która odważnie podjęła się trudnej wyprawy ok. 150 km, by odwiedzić i pomóc swej starszej Krewnej. Wiedziona miłością niosła w sobie Miłość i ta maleńka Miłość ogarnęła wszystkich. Tam gdzie Jezus tam jest i Duch Święty, Oblubieniec Maryi, więc nie dziwi mnie już rozpoznanie Elżbiety i poruszenie się małego Proroka Jana w łonie swej Matki. To było spotkanie dwu światów, dwu pokoleń; Starego i Nowego Testamentu.

    Na koniec poruszająca opowieść byłego ateisty.

    Opowieść Wigilijna po polsku: ateista i Wigilia.
    https://www.youtube.com/watch?v=NznjLBG-bUw

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.