Życie, które jest znakiem…

Ż

Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu wczorajszym urodziny przeżywał Ksiądz Arkadiusz Bylinka, w swoim czasie – działający we Wspólnocie młodzieżowej w Trąbkach, a obecnie: Wikariusz w Żelechowie.

Z kolei, dzisiaj imieniny przeżywa Dominik Kałaska, należący w tamtym czasie do tejże samej Wspólnoty.

Obu świętującym życzę nieustannej i nieugiętej wierności Jezusowi! I o to się dla Nich modlę.

Moi Drodzy, bardzo serdecznie dziękujemy Księdzu Markowi za wczorajsze słówko z Syberii. Nie zapominajmy o modlitewnym wspieraniu Jego działań, o co nas prosił. Ze swej strony, zachęcam do zaglądania na stronę parafialną w Surgucie i na stronę bloga Księdza Marka, a także – wybaczcie śmiałość – na… konto Księdza Marka, a właściwie: Parafii w Surgucie. Ale to – podkreślam bardzo mocno – moja osobista prośb. I – absolutnie – żadne zobowiązanie dla nikogo! Jednocześnie jednak, serdecznie dziękuję za wszelkie wsparcie – tak duchowe, jak i materialne.

Dziękuję również za wszelkie uwagi w sprawie naszego forum. Proszę o cierpliwość, Moderator na bieżąco odbiera wszelkie Wasze sugestie i zapewnia, że w okolicach weekendu przetestuje różne możliwości tej strony. Tymczasem, dziękuję za Waszą obecność i aktywność!

Gaudium et spes! Ks. Jacek

Czwartek 18 Tygodnia zwykłego, rok I,

Wspomnienie Św. Dominika, Kapłana,

do czytań: Lb 20,1–13; Mt 16,13–23

CZYTANIE Z KSIĘGI LICZB:

W pierwszym miesiącu przybyło całe zgromadzenie Izraelitów na pustynię Sin. Lud zatrzymał się w Kadesz; tam też umarła i tam została pogrzebana Miriam.

Gdy zabrakło zgromadzeniu wody, zeszli się przeciw Mojżeszowi i Aaronowi. I kłócił się lud z Mojżeszem, wołając: „Lepiej by było, żebyśmy zginęli jak bracia nasi przed Panem. Czemuście wyprowadzili zgromadzenie Pana na pustynię, byśmy tu razem z naszym bydłem zginęli? Dlaczegoście wywiedli nas z Egiptu i przyprowadzili na to nędzne miejsce, gdzie nie można siać, nie ma drzew figowych ani winorośli, ani drzewa granatowego, a nawet nie ma wody do picia?”

Mojżesz i Aaron odeszli od tłumu i skierowali się ku wejściu do Namiotu Spotkania. Tam padli na twarz, a ukazała się im chwała Pana. I przemówił Pan do Mojżesza: „Weź laskę i zbierz całe zgromadzenie, ty wespół z bratem twoim Aaronem. Następnie przemów w ich obecności do skały, a ona wyda z siebie wodę. Wyprowadź wodę ze skały i daj pić ludowi oraz jego bydłu”.

Stosownie do nakazu zabrał Mojżesz laskę sprzed oblicza Pana. Następnie zwołał Mojżesz wraz z Aaronem zgromadzenie przed skałą i wtedy rzekł do nich: „Słuchajcie, wy buntownicy! Czy potrafimy z tej skały wyprowadzić dla was wodę?” Następnie podniósł Mojżesz rękę i uderzył dwa razy laską w skałę. Wtedy wypłynęła woda tak obficie, że mógł się napić zarówno lud, jak i jego bydło. Rzekł znowu Pan do Mojżesza i Aarona: „Ponieważ Mi nie uwierzyliście i nie objawiliście mojej świętości wobec synów Izraela, dlatego wy nie wprowadzicie tego ludu do kraju, który im dałem”. To są „Wody Meriba, tzn. Wody Sporu”, gdzie spierali się synowie Izraela z Panem i gdzie On objawił wobec nich swoją świętość.

SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MATEUSZA:

Gdy Jezus przyszedł w okolice Cezarei Filipowej, pytał swych uczniów: „Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego?”

A oni odpowiedzieli: „Jedni za Jana Chrzciciela, inni za Eliasza, jeszcze inni za Jeremiasza albo za jednego z proroków”.

Jezus zapytał ich: „A wy za kogo Mnie uważacie?”

Odpowiedział Szymon Piotr: „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego”.

Na to Jezus mu rzekł: „Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem ciało i krew nie objawiły ci tego, lecz Ojciec mój, który jest w niebie. Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr – Opoka, i na tej opoce zbuduję mój Kościół, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie”.

Wtedy surowo zabronił uczniom, aby nikomu nie mówili, że On jest Mesjaszem.

Odtąd zaczął Jezus wskazywać swoim uczniom na to, że musi iść do Jerozolimy i wiele cierpieć od starszych i arcykapłanów, i uczonych w Piśmie; że będzie zabity i trzeciego dnia zmartwychwstanie. A Piotr wziął Go na bok i począł robić Mu wyrzuty: „Panie, niech Cię Bóg broni! Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie”.

Lecz On odwrócił się i rzekł do Piotra: „Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo nie myślisz o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie”.

Elementem łączącym oba dzisiejsze czytania mszalne, gdy idzie o ich treść, jest surowa reprymenda, udzielona przez Boga ludziom, będącymi Jego najbliższymi współpracownikami i pierwszymi, gdy idzie o reprezentowanie Go przed ludem. W pierwszym czytaniu są to Mojżesz i Aaron, a w drugim – Piotr.

Jeśli idzie o Mojżesza, to kiedykolwiek jest o nim mowa na kartach Pisma Świętego – niemal zawsze z zaznaczeniem, iż jest to naprawdę bardzo bliski i zaufany Bogu człowiek, a w ogóle – jeden z największych duchem, a jednocześnie najpokorniejszy ze wszystkich ludzi na świecie! Cóż zatem takiego się stało, że oto dzisiaj Bóg obchodzi się z nim aż tak surowo, że zarówno jemu, jak i jego bratu, Aaronowi, zamyka drogę do ziemi obiecanej.

Tak po ludzku patrząc, to w głowie nam się to nie mieści, bo przecież tyle dobra szczególnie Mojżesz uczynił, jego brat dzielnie go w tym wspierał; tyle razy Mojżesz nadstawiał głowy za swój naród, tyle razy powstrzymał wręcz karzącą rękę Boga, a tutaj taki – powiedzielibyśmy – naprawdę mało znaczący incydent, a taka surowa kara! I to też jest potem kilkakrotnie przez Boga powtarzane, że Mojżesz i Aaron na pewno nie wejdą do ziemi, do której prowadzili swój naród przez tyle lat – żeby nie mieli złudzeń…

Co ciekawe, po tym dzisiejszym wydarzeniu, w historii wędrówki narodu przez pustynię, jeszcze naprawdę dużo się wydarzyło i Mojżesz nadal spełniał swoją wyjątkową rolę, a Bóg nadal z nim rozmawiał, a jednak – decyzja pozostała niezmienna: Mojżesz rzeczywiście nie wszedł do ziemi obiecanej.

Czyż gdzieś tam, w głębi serca, nie burzy się w nas wszystko na taką niesprawiedliwość ze strony Boga? Dlaczego aż tak ostro potraktował swoich najbliższych i najbardziej zaufanych ludzi? Dlaczego nie przebaczył im tego – drobnego w sumie – potknięcia, skoro swemu narodowi przebaczał znacznie gorsze bunty i grzechy?…

A tutaj przecież nawet trudno mówić o jakimś celowym i zamierzonym buncie – ot, taka w sumie niefrasobliwość: zamiast tylko raz uderzyć laską w skałę i być pewnym, że woda z niej wypłynie, to Mojżesz uderzył dwa razy, bo może uznał, że tak będzie lepiej, pewniej… Trudno stwierdzić z całą pewnością, co myślał, ale na pewno nie myślał źle o Bogu i nie chciał się Mu celowo sprzeciwić. Czemu zatem taka ostra reakcja Boga?…

A dlaczego tak ostro Jezus zareagował na słowa Piotra, którego dopiero co tak wspaniale pochwalił i docenił w oczach pozostałych Apostołów i wszystkich tam zebranych, mówiąc do niego: Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem ciało i krew nie objawiły ci tego, lecz Ojciec mój, który jest w niebie. Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr – Opoka, i na tej opoce zbuduję mój Kościół, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie.

Któryż z ludzi usłyszał takie słowa, że otrzymuje klucze do bram Królestwa niebieskiego?! I jak nie cieszyć się, i nie czuć się wyjątkowo wyróżnionym, kiedy się słyszy skierowane do siebie słowa: Błogosławiony jesteś! A tu nagle, za chwilę – ni stąd, ni zowąd – inne słowa, ale to zupełnie inne, skrajnie przeciwstawne tamtym: Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo nie myślisz o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie.

I to też nie po jakimś ostrym sprzeciwie Piotra, czy otwartym buncie z jego strony – ot, po prostu, chciał on uchronić swego Mistrza przed tym, co miało Go spotkać, a co chwilę wcześniej sam Mistrz zapowiedział. Za co się więc aż tak dostało Piotrowi? Przecież chciał dobrze, miał tyle dobrej woli, a tu – takie zbesztanie!I ta ogromna przepaść pomiędzy: Błogosławiony jesteś!, a: Zejdź mi z oczu, szatanie! O co tu w ogóle chodzi?…

A może o to, że ci wielcy i święci ludzie naprawdę odgrywali wyjątkowo znaczącą rolę w społeczności bądź to narodu wybranego – jak Mojżesz; bądź też w społeczności rodzącego się Kościoła – jak Piotr. I dlatego ich wahanie mogło spowodować znacznie większe duchowe szkody w sercach ludzi, aniżeli wahanie, czy nawet większe grzechy innych ludzi.

Jeżeli bowiem ktoś jest tak bardzo blisko Boga, jak Mojżesz, Aaron czy Piotr; i jeżeli na co dzień słucha Bożego głosu i z Bogiem rozmawia jak przyjaciel z Przyjacielem, a tu nagle, w dość ważnym momencie, wykazuje się nawet nie złą wolą, ale taką wyraźną niefrasobliwością, to Bóg tak właśnie musi zareagować, aby w sercach całej społeczności nie spowodować zamieszania, niezrozumienia, a może nawet rezygnacji z drogi zbawienia i odejścia od Boga!

Skądinąd wiemy, że tym właśnie motywował się Święty Paweł, kiedy publicznie upomniał Piotra, o czym wspomina w swoim Liście do Galatów. I znowu, nie dlatego się mu sprzeciwił, że zlekceważył jego stanowisko i pozycję, ale wprost przeciwnie: właśnie bardzo doceniał jego pozycję Głowy Kościoła, dlatego miał świadomość, że wahanie się tak ważnej osoby spowoduje potężne zamieszanie w sercach ludzi! Dlatego zareagował. I zapewne w tym kluczu trzeba nam widzieć te dwie reakcje Boga, o których dziś mówimy, a których – tak po ludzku – nie bardzo rozumiemy…

A tak swoją drogą, z całą pewnością możemy być spokojni o losy Mojżesza, Aarona i Piotra. Bo – w ostatecznym rozrachunku – nie stała się im krzywda: nie stracili łaski i przyjaźni Bożej, otrzymali dar zbawienia wiecznego! Co więcej – pozostali dla swoich społeczności na całe wieki wzorem do naśladowania. Są wielkimi Świętymi, wielkimi wzorami i przewodnikami – na wieki!

Natomiast tu, na ziemi, ich życie – właśnie ze względu na ową szczególną przyjaźń z Bogiem – nie było ich wyłączną własnością. Ich życie – jak życie chyba każdego z Proroków Starego Testamentu i każdego ze Świętych Nowego Testamentu – było symbolem, było swoistą lekcją dla ludzi, było sposobem przemawiania Boga do ludzi i przestrzenią działania Boga wśród ludzi. Dlatego Bóg tak mocno w ich życiu działał – i takie wyraziste znaki przez nich dawał!

A poza tym – o czym wczoraj wspomniał Ksiądz Marek w rozważaniu – w relacjach człowieka z Bogiem nie obowiązuje zasada świętego spokoju, tylko miłości i prawdy. A miłość i prawda – szczególnie prawda, jej obrona i świadectwo o niej – domaga się często działań radykalnych. Efektem końcowym jest zawsze Boży pokój, natomiast przeszkodą na drodze – jest właśnie tak zwany święty spokój… I dlatego życie ludzi bliskich Bogu przebiega taką niezwykłą i – powiedzmy sobie szczerze – trudną dla nas do zrozumienia drogą…

Z pewnością, dobrze o tym wiedział i należycie to pojmował Patron dnia dzisiejszego, Święty Dominik, Kapłan.

Urodził się on około 1170 roku w Hiszpanii. Pochodził ze znakomitego rodu kastylijskiego Guzmanów. Gdy miał czternaście lat, rodzice wysłali go do szkoły w Walencji. Następnie studiował w Salamance. W 1196 roku, po skończeniu studiów teologicznych, przyjął Święcenia.

Od samego początku gorliwie pracował nad sobą i nad bliźnimi, głosząc im słowo Boże. Tymczasem król Kastylii, Alfons IX, wysłał Biskupa Diecezji, w której pracował Dominik, Dydaka, z poselstwem do Niemiec i Danii. A ponieważ Dydak był przyjacielem Dominika, dlatego też przyszły Święty towarzyszył Biskupowi w podróży, w czasie której znalazł się nawet w okolicach Szczecina i polskiego Pomorza.

W drodze powrotnej do Hiszpanii, w południowej Francji, Dydak i Dominik zetknęli się z legatami papieskimi, wysłanymi tam do zwalczania powstałej właśnie herezji albigensów i waldensów. Sekta ta pojawiła się około 1200 roku w mieście Albi. Jej członkowie zaprzeczali ważnym prawdom wiary, między innymi Trójcy Świętej, Wcieleniu Syna Bożego, odrzucali Mszę Świętą, małżeństwo i pozostałe Sakramenty. Burzyli kościoły i klasztory, niszczyli obrazy i krzyże. W porozumieniu z legatami, Dominik postanowił oddać się pracy nad ich nawracaniem. Do tej akcji postanowił włączyć się bezpośrednio także Biskup Dydak.

Ponieważ heretycy w swoich wystąpieniach przeciwko Kościołowi atakowali go za majątki i wystawne życie duchownych, Biskup i Dominik postanowili prowadzić życie ewangeliczne na wzór Pana Jezusa i Jego uczniów. Chodzili więc od miasta do miasta, od wioski do wioski, by prostować błędną naukę, a wyjaśniać autentyczną naukę Pana Jezusa. Innocenty III zatwierdził tę formę pracy apostolskiej. Odnotowano nawet pierwsze sukcesy.

Niebawem Biskup musiał powrócić do swojej Diecezji. Natomiast do Dominika dołączyło jedenastu cystersów, którzy postanowili wieść podobny tryb życia apostolskiego. Z nich właśnie powstał zalążek nowej rodziny zakonnej, w 1207 roku. W tym samym jednak roku Papież ogłosił przeciwko albigensom i waldensom zbrojną krucjatę na wiadomość, że heretycy ruszyli na kościoły, plebanie i klasztory, paląc je i niszcząc. To skomplikowało pracę apostolską Dominika. Wtedy postanowił zwiększyć posty, umartwienia, częściej się modlić.

Dotychczasowe doświadczenie wykazało, że okazyjnie werbowani do tej akcji kapłani często nie byli do niej wystarczająco przygotowani. Wielu zniechęcał prymitywny styl życia i połączone z nim niewygody. Dominik wybrał więc spośród swoich współtowarzyszy najpewniejszych. Na jego ręce złożyli oni śluby zakonne w 1215 roku. Tak powstał Zakon Kaznodziejski, czyli dominikanie. Jego głównym celem było głoszenie słowa Bożego i zbawianie dusz. Założyciel wymagał od zakonników ścisłego ubóstwa, panowania nad sobą i daleko idącego posłuszeństwa.

W tym samym roku odbył się Sobór Laterański IV. Dominik udał się wraz ze swoim Biskupem, Fulko, do Rzymu. Innocenty III, po wysłuchaniu zdania Biskupa, ustnie zatwierdził nową rodzinę zakonną. Zaraz po powrocie z Soboru, w 1216 roku, Dominik zwołał kapitułę generalną, na której przyjęto regułę Zakonu. Kiedy jednak, po odbytej kapitule, ponownie udał się on do Rzymu, dla zatwierdzenia reguły, Papież Innocenty III już nie żył. Na szczęście, jego następca, Papież Honoriusz III, w 1218 roku oficjalnie zatwierdził nowy Zakon. Co więcej, wydał polecenie dla biskupów, by nowej rodzinie zakonnej udzielili jak najpełniejszej pomocy. Dominik założył również zakon żeński, zatwierdzony przez Honoriusza III dwa lata później.

Na kapitule generalnej, odbytej w Bolonii w 1220 roku, postanowiono – na podstawie nabytego doświadczenia – odrzucić z reguły i z konstytucji to wszystko, co okazało się nieaktualne. W miejsce odrzuconych, wstawiono nowe artykuły, wśród których znalazł się między innymi ten, że Zakon nie może posiadać na własność stałych dóbr, ale że ma żyć wyłącznie z ofiar. W ten sposób wszedł on do rodziny zakonów żebrzących. W 1220 roku, Kardynał Wilhelm ufundował dominikanom w Rzymie klasztor przy bazylice Świętej Sabiny, który odtąd miał się stać konwentem generalnym Zakonu.

Przed śmiercią Dominik przyjął do Zakonu i nałożył habit Świętemu Jackowi i Błogosławionemu Czesławowi, pierwszym polskim dominikanom. Wysłał też swoich duchowych synów do Anglii, Niemiec i na Węgry.

Przez całe swoje życie Dominik odbywał częste podróże, głosząc Ewangelię i organizując wykłady z teologii. Zakładał nowe domy swego Zakonu, który z tego powodu bardzo szybko się rozpowszechnił. W 1220 roku, Honoriusz III powołał go na przełożonego generalnego. Wyczerpany pracą w prymitywnych warunkach, wrócił nasz Patron do Bolonii. Jego ostatnie słowa brzmiały: „Miejcie miłość, strzeżcie pokory i nie odstępujcie od ubóstwa”. Zmarł 6 sierpnia 1221 roku, na rękach swych współbraci. W jego pogrzebie wzięło udział wielu dygnitarzy kościelnych.

Pochowany został w kościele klasztornym w Bolonii, w drewnianej trumnie, w krypcie tuż pod wielkim ołtarzem. Jego kult rozpoczął się zaraz po śmierci. Notowano za jego wstawiennictwem otrzymane łaski. Na tej podstawie, Papież Grzegorz IX, po przeprowadzeniu procesu kanonicznego, wyniósł Dominika do chwały Świętych, w 1234 roku.

Założony przezeń zakon także wydał wielu Świętych. Położył też wielkie zasługi na polu nauki, wydając uczonych na skalę światową w dziedzinie teologii, biblistyki czy liturgii. Kiedy zostały odkryte nowe lądy, dominikanie byli jednymi z pierwszych, którzy wysyłali tam swoich misjonarzy.

A w dziele zatytułowanym: „Dzieje Zakonu Kaznodziejskiego” zapisano taką oto relację o Ojcu Założycielu: „Dominik odznaczał się tak wielką prawością obyczajów i tak niezwykłą żarliwością o sprawy Boże, że bez trudu można w nim było rozpoznać wybrane naczynie świętości i łaski. Wyróżniała go też niezachwiana równowaga ducha, z wyjątkiem chwil, kiedy ogarniało go współczucie i miłosierdzie.

Ponieważ zaś radosne serce wyraża się w pogodzie oblicza, dlatego pełna pokoju wewnętrzna postawa objawiała się na zewnątrz w serdeczności i wesołości spojrzenia. Wszędzie okazywał się człowiekiem ewangelicznym w słowie i czynie. Za dnia nikt nie był bardziej przyjazny i miły względem towarzyszy i braci – w nocy nikt bardziej oddany czuwaniom i modlitwie.

Oszczędny w słowach, rozmawiał albo z Bogiem na modlitwie, albo o Bogu – i polecał braciom czynić to samo. Często i gorąco prosił Boga, aby dał mu miłość zdolną wyjednywać i przekazywać ludziom zbawienie. Uważał bowiem, że wtedy będzie naprawdę należał do Chrystusa, gdy całkowicie poświęci się zdobywaniu dusz, podobnie jak Zbawca wszystkich, Jezus Chrystus, cały się ofiarował dla naszego zbawienia. W tym celu – zgodnie z zamiarem Bożej Opatrzności – założył Zakon Braci Kaznodziejów.

Ustnie i pisemnie często zachęcał braci wymienionego Zakonu, aby stale pogłębiali znajomość Starego i Nowego Testamentu. Nosił zawsze ze sobą Ewangelię Mateusza i Listy Pawła. Czytał je tak często, że znał je prawie na pamięć. Dwa albo trzy razy wyznaczany był na stolicę biskupią. Za każdym razem odmawiał, przedkładając ponad biskupstwo życie w ubóstwie z braćmi. Aż do śmierci zachował nietkniętą chwałę dziewictwa. Za wiarę w Chrystusa pragnął doznawać chłosty, ćwiartowania i śmierci. Ojciec święty Grzegorz X powiedział o nim: Znałem go jako człowieka, który wiernie wypełniał wskazania Apostołów, i nie wątpię, że wraz z nimi dzieli chwałę niebios”. Tyle z pisemnej relacji o życiu Świętego Dominika.

Wpatrzeni w jego przykład, jak również zasłuchani w Boże słowo dzisiejszej liturgii, zastanówmy się, na ile nasze życie jest tylko naszą prywatną własnością, a na ile jest własnością Boga, który przez nas może innych do siebie prowadzić? Na ile pozwalamy Bogu posługiwać się nami i naszym życiem, aby innym pomóc być lepszymi i ostatecznie – osiągnąć zbawienie? Czy w tym duchu staram się postrzegać trudne doświadczenia, które mnie spotykają, a których może nie rozumiem?…

2 komentarze

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.